Historia, Weekend

Ania, Mary, Pollyanna i feminizm z przypadku, czyli kiedy dziewczyny zaczęły się buntować?

Czy klasyczne powieści, zapisane w polskiej pamięci przez serię wydawnictwa Rytm, stanowią bibliotekę protoplastek emancypacji? Czy historyczna dziewczyńskość jest feministyczna?

Jako dwunastoletnia dziewczynka najbardziej lubiłam czytać powieści wychodzące w serii „Klasyka” wydawnictwa Rytm. Książki miały eleganckie czerwone grzbiety i pięknie malowane okładki stylizowane na obrazy olejne, które w dzieciństwie wydawały mi się szczytem wyrafinowania. Dzięki wydawnictwu Rytm mój czytelniczy apetyt miał zapewnione niekończące się paliwo. Wydano tam większość klasyki anglosaskiej literatury edwardiańskiej dla dziewczynek.

Pochłaniałam więc powieści Lucy Maud Montgomery, Edith Nesbith, Eleanor H. Porter, Frances Hodgson Burnett i Jean Webster. Czytałam o facjatkach, bufkach, kopalniach diamentów, tajemniczych ogrodach, sierotach umierających na paraliż, cholerę i zapalenie mózgu, okrutnych gospodyniach i pensjach dla panien. Przy okazji w mojej przednastoletniej głowie tworzył się bardzo wyraźny obraz tego, co to znaczyło być dziewczyną na przełomie XIX i XX wieku. Idealną i czarującą, ale też przede wszystkim, jak bohaterki powieści – niegrzeczną, albo przynajmniej nadzwyczajną.

Mały lord, mała księżniczka i mała służąca

Jeszcze w połowie wieku XIX według tradycyjnych koncepcji wychowawczych dziecko pełniło funkcję podrzędną w rodzinie i społeczeństwie. Wychowanie skupiało się w gruncie rzeczy na powolnym, metodycznym przygotowywaniu dziecka do odgrywania roli dorosłego. Od dzieci z klas wyższych oczekiwano, że jak najszybciej staną się „małymi damami” i „małymi gentlemanami”, prezentującymi zakres umiejętności i zachowań zbliżonych do dorosłych, z tą różnicą, że okraszonych dziecięcą niewinnością i urokiem.

Dzieci z klas niższych, z chłopstwa i miejskiego proletariatu, miały pozornie więcej miejsca na „niegrzeczne”, czyli impulsywne, głośne, nieprzewidywalne, zachowanie. Z drugiej strony ich dzieciństwo kończyło się wcześniej, ponieważ szybko szły do pracy zarobkowej. Pod koniec wieku XIX w Krakowie 10 procent służących płci męskiej miało mniej niż 14 lat, a 20 procent służących kobiet między 14 a 18 lat. W fabrykach zaboru rosyjskiego teoretycznie zabroniona była praca dzieci poniżej 12. roku, ustawa ta jednak weszła w życie dopiero w 1885 roku i była powszechnie obchodzona przez żądnych siły roboczej fabrykantów i potrzebujących pieniędzy młodocianych robotników.

Dzieciństwo służyło wówczas do przygotowania dziecka do szybko następującej dorosłości – rozumianej albo jako dostosowanie do sztywnych ram społecznych w klasach wyższych, albo podjęcie pracy zarobkowej w klasach ludowych. Szykowały się jednak duże zmiany.

Czy dzieci można zabierać ze sobą na wizytki? Oraz inne pytania o miejsce dzieci w społeczeństwie

Przełom wieku XIX i XX przyniósł rewolucję w podejściu do wychowania dzieci. W całej Europie nowe koncepcje pedagogiczne, propagowane między innymi przez szwedkę Ellen Key, krytycznie odnosiły się do dotychczasowej normy. Nowe Wychowanie, nazywane także progresywizmem, postulowało, by dzieciństwo było okresem niewinności, spontanicznej ekspresji, gromadzenia nowych doświadczeń i szalonych zabaw z wyobraźnią. Key pisała, że dziecko „czuje w głębi duszy, że służy mu prawo być także »niegrzecznym«, prawo, z którego tak szeroko korzystają dorośli!”, i dotyczy to zarówno chłopców, którzy zawsze mieli większe przyzwolenie na szaleństwo, jak i po raz pierwszy dziewczynek.

Również na ziemiach polskich te pomysły zyskiwały swoich zwolenników. Iza Moszczeńska, emancypantka i propagatorka edukacji seksualnej, pisała w poradniku do dziewczynek z 1904 roku: „Niech cię nie powstrzymuje uwaga, że dorastającej pannie »nie wypada« biegać i skakać niby mały dzieciak, drapać się na drzewa, przełazić płoty i tym podobne nie dość poważne wykonywać czynności. Żywość, ruchliwość, młodość nikogo nie szpecą i nikomu wdzięku nie ujmują, a przykazanie »nie wypada« jest tyle razy streszczeniem zbiorowej głupoty ludzkiej, że powinnaś się raz na zawsze pozbyć bezmyślnej uległości względem niego.

Jeżeli długa suknia krępuje twoje ruchy, noś krótką i będziesz w niej stokroć ładniejsza, gdy ci żywy ruch rozrumieni policzki i oczy uśmiechem rozjaśni, niż twe rówieśniczki, wlokące powoli za sobą długie treny i wzbijające niemi tumany kurzu”.

Dziewczynki zyskiwały więc pozwolenie na odrobinę więcej wolności. I choć nastolatki w naszym rozumieniu pojawiły się dopiero po drugiej wojnie światowej, to właśnie przełom wieku XIX i XX dał nam pierwsze wyobrażenia okresu „pomiędzy”, czasu dzielącego najwcześniejsze dzieciństwo i dorosłość. Okresu w popularnej literaturze edwardiańskiej zasiedlonego przez dziewczyny niezwykłe – Anne Shirley, Sarę Crewe czy Pollyannę Whittier.

Nie mówcie dziewczynkom, że są ładne

Przypadkowy feminizm i siła wyobraźni

Najbardziej znane powieści dziewczyńskie tego okresu to Ania z Zielonego Wzgórza Lucy Maud Montgomery (1908), Mała księżniczka Frances Hodgson Burnett (1905) i Pollyanna Eleanor H. Porter (1913). Wszystkie, choć pełne realiów niezrozumiałych dla dzisiejszej młodzieży (w dzieciństwie szczególnie fascynowało mnie, czym jest zapalenie mózgu, na które umarł w Indiach tata Sary Crewe, właściciel kopalni diamentów), cieszą się niesłabnącą popularnością, wyrażaną chociażby w liczbie ekranizacji.

W 2017 roku Netflix wypuścił nową adaptację Anne with an E. Serial miał zaskakiwać widownię mrocznym klimatem i pogłębionym przedstawieniem wątków społecznych poruszanych w powieściach Montgomery. Scenarzystka, Moira Walley-Beckett, zapowiedziała, że widzi Anię jako „feministkę z przypadku” – być może nieświadomą własnej niezwykłości, ale łamiącą społeczne konwencje siłą swojej nieskrępowanej wyobraźni. Czy jest to jednak rozpoznanie prawdziwe? Czy naprawdę klasyczne powieści, zapisane w polskiej pamięci przez serię wydawnictwa Rytm, stanowią bibliotekę protoplastek emancypacji? Czy historyczna dziewczyńskość jest feministyczna?

Ania z Zielonego Wzgórza czy z Dogville?

Ania, Pollyanna czy Mary Lennox z Tajemniczego ogrodu na pierwszy rzut oka przejawiają zachowania, które nie wpisują się w kanon klasycznej dziewczyńskości i kobiecości swojej epoki. Jak radziła Iza Moszczeńska, dziewczyny noszą krótkie (czyli dziecinne) sukienki, głośno się śmieją i wdrapują na płoty. Mary Lennox jest do tego niesympatyczna, chłodna i nie wykazuje głębokiej empatii i opiekuńczości wymaganej od dziewczynek („panna Mary z wyższej sfery sadzi sobie kwiatki!”). Ania na wyśmiewanie w nowej szkole reaguje nie rumieńcem, ale rozwaleniem glinianej tabliczki do pisania na głowie oprawcy (kolejny anachronizm, który bardzo intrygował mnie w dzieciństwie). Pollyanna ucieka po drzewie z pokoju na poddaszu, by wybrać się na wycieczkę po okolicy, i bezczelnie zagaduje nieznajomych. Sara ciężko pracuje fizycznie i zaprzyjaźnia się ze szczurami, na widok których inne dziewczynki piszczą ze strachu, tak jak dyktuje konwenans.

Wszystko to obrazy, które kuszą swoją bezpośredniością. Cóż łatwiejszego, niż przełożyć je na język filmu i udowodnić, że edwardiańska dziewczyńskość jest „feminizmem z przypadku”? A jednak te niezwykłe, bezczelne, wygadane dziewczynki łączy też jeszcze jedno – wszystkie pragną być „małymi damami”, zgodnymi z tradycyjnym obrazem dorastających dziewczynek swojej epoki. Po prostu im to nie wychodzi – i stąd biorą się skręcone w zabawie kostki, pofarbowane na zielono włosy, urażone kłamstwami ciotki i złapane w potrzask miliona pytań kumoszki z miasteczka.

Bunt (tylko) wyobraźni

Ostatecznie dziewczyny posiłkują się w grze społecznej swoją największą bronią, czyli wyobraźnią. Gdy są zmuszone, by odgrywać rolę posłusznych kobiet, robią to, zamieniając upokorzenie w przedstawienie. Ania, by niesłusznie ukorzyć się przed opryskliwą panią Linde, wyobraża sobie, że gra przeprosiny na scenie. Sara Crewe, by znieść upokorzenie służenia w swojej starej, ekskluzywnej szkole, wyobraża sobie, że jest Marią Antoniną w przebraniu, łaskawą dla gnębiącej ją tłuszczy.

Czytelnik ma wrażenie, że bohaterki przeciwstawiają się patriarchalnemu statusowi quo, nie tracąc swojej nietuzinkowej tożsamości. Użycie wyobraźni rozmywa jednak prawdziwy bunt. O niezgodzie wiemy tylko my, mający wgląd w monolog wewnętrzny bohaterki. Konserwatywny porządek społeczny nie zostaje zakwestionowany na głos w świecie przedstawionym. A wszystkie dziewczyńskie bohaterki wyrastają w końcu na empatyczne, mądre, czułe kobiety, otoczone miłością rodziny i społeczności, z widokami na dobre małżeństwo i spełnione macierzyństwo.

Na dziewczyńskość rozumianą jako bunt trzeba więc było poczekać jeszcze kilka dekad, aż do gwałtownej przemiany kulturowej po dwóch wojnach światowych. W epoce edwardiańskiej pojawiły się dopiero podwaliny przyszłej zmiany, a i tak budziły szalony niepokój. W 1904 roku G. Stanley Hall, prezes American Psychological Association, opublikował raport zatytułowany Adolescence. W tekście tym przekonywał, że zmiana polegająca na powszechnym zakazie fizycznej pracy dzieci, podniesieniu standardów życia i stopniowej emancypacji kobiet sprawiła, że pojawiła się nowa grupa społeczna, czyli nastolatki. Osoby w wieku pozadziecięcym, ale nieprzymuszone jeszcze przez życie do pełnego wejścia w rolę dorosłych – do zawarcia małżeństwa lub do pracy.

Hall był przekonany, że jest to stan chorobliwy, charakteryzujący się wahaniami nastrojów i konfliktowym zachowaniem, i należy mu przeciwdziałać, podobnie jak przestępczości czy alkoholizmowi. Nastolęctwo to bowiem okres niebezpieczny, szczególnie dla dziewczynek, które mogą zachcieć odrzucić nauki przygotowujące je do roli dobrej żony i matki i wybrać się gdzieś własną drogą. Kontestacja rzeczywistości nigdy nie jest bezpieczna dla status quo, szczególnie kiedy odkrywają ją młode kobiety.

„Dziewczyny”: Przebaczenie zamiast morału

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Alicja Urbanik-Kopeć
Alicja Urbanik-Kopeć
Doktorka historii kultury
Alicja Urbanik-Kopeć (1990) – badaczka historii literatury i kultury polskiej XIX wieku, obroniła doktorat w Zakładzie Historii Kultury Instytutu Kultury Polskiej UW. Oprócz kulturoznawstwa ukończyła też filologię angielską w ramach Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych UW. Interesuje ją, co dla ówczesnych znaczyła nowoczesność. Pisze o spirytyzmie, wynalazkach, emancypacji i klasie robotniczej. Autorka książek „Anioł w domu, mrówka w fabryce” (Wydawnictwo Krytyki politycznej 2018) „Instrukcja nadużycia. Historia kobiet służących w dziewiętnastowiecznych domach” (Post Factum 2019) i „Chodzić i uśmiechać się wolno każdemu. Praca seksualna w XIX wieku na ziemiach polskich” (Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2021).
Zamknij