Zastanawia mnie to: czemu właściwie nie chcemy w Polsce opowiadać o młodzieży w taki sposób? Czemu nikt nie kręci filmów, które opowiadałyby o nastolatkach w normalny sposób, odwoływałyby się do ich realnego świata, do ich emocji. Jeśli już polskie kino zajmuje się nastoletnimi bohaterami, to wychodzą z tego jakieś straszne dramaty społeczne, z bardzo ciężkim tematem.
Jakub Majmurek: Twój filmowy debiut, Ostatni komers, oparty jest na motywach powieści Anny Cieplak Ma być czysto. Skąd pomysł, by sięgnąć po ten właśnie materiał literacki?
Dawid Nickel: Uwagę na tę książkę zwróciła mi Agnieszka Wiśniewska z Krytyki Politycznej. Rozmawialiśmy na temat książek o nastolatkach i Agnieszka powiedziała mi o Ma być czysto, to było chwilę po premierze książki. Przeczytałem ją, bardzo mi się spodobała, zwłaszcza świeże spojrzenie na nastoletnich bohaterów, jakiego nie widziałem w polskiej literaturze. Nie pomyślałem wtedy jednak: „chcę zrobić adaptację”.
Jak więc do niej doszło?
W międzyczasie szukałem swojego tematu na film. Byłem w Szkole Wajdy, miałem nakręcić krótki metraż. Pracowałem nad swoją własną historią, opartą na moich doświadczeniach. To miała być historia chłopaka, który odkrywa swoją homoseksualność i zakochuje się w koledze. Złożyłem odpowiedni projekt do Studia Munka, nie dostałem jednak dofinansowania.
Małgorzata Szumowska, z którą wcześniej pracowałem jako asystent, powiedziała mi wtedy: „Nie ma sensu, żebyś znowu składał na krótki metraż, napisz z tego film. W PISF ruszają mikrobudżety, złóż to tam”. W tym momencie wróciła do mnie książka Cieplak. Zamknąłem się w domu na kilka tygodni i napisałem scenariusz, w którym połączyłem tę moją osobistą historię z historią Oliwii z Ma być czysto i jeszcze jednym wątkiem.
Miałem poczucie, że historia Oliwii, wychowującej się bez matki uczennicy gimnazjum, która przeżywa inicjację ze starszym chłopakiem i boi się, że zaszła w ciążę, jest bliska mojej historii. Że oba wątki można połączyć w jednym filmie. Ania Cieplak podchodzi do swoich nastoletnich bohaterów na poważnie, mnie też bardzo zależało na takim podejściu.
Mówiłeś, że punktem wyjścia miała być twoja biograficzna opowieść, Ostatni komers rozgrywa się jednak współcześnie – choć jesteśmy tego pewni, dopiero gdy widzimy na ekranie pierwszego smartfona.
Ten mój biograficzny krótki metraż miał faktycznie dziać się mniej więcej 15 lat temu. Ostatecznie opowiadam o współczesnych nastolatkach jako osoba starsza od nich właśnie o te 15 lat. O tej zmianie zadecydowały przede wszystkim finanse: z mikrobudżetem trudniej byłoby kręcić film osadzony nawet we względnie nieodległej przeszłości. Wydaje mi się jednak, że mówię o tak uniwersalnych tematach, że odnajdą się w nim zarówno dzisiejsze piętnastolatki, jak i ludzie, którzy mieli 15 lat w okolicach 2005 roku.
Opowiadam o odkrywaniu swojej tożsamości seksualnej w małym miasteczku, o tym, co się dzieje z ciałami nastolatków, jak młodych ludzi traktuje szkoła, jak rozmawiają, czy raczej nie rozmawiają z nimi rodzice – tu naprawdę wiele się nie zmieniło w ciągu ostatnich 15 lat. Wydaje mi się, że w takich kwestiach jak edukacja seksualna mamy nawet do czynienia z regresem w stosunku do tego, co proponowano mojemu pokoleniu.
czytaj także
Wszyscy twoi bohaterowie – Tomek odkrywający swoją tożsamość, o czym nie potrafi nikomu powiedzieć, Oliwia obawiająca się ciąży i kuratora sądowego, wychowujący się sam Kuba – wydają się też zupełnie opuszczeni przez rodziców i instytucje.
To ciekawe, że zwracasz na to uwagę, bo to jest coś, czego ja doświadczałem jako nastolatek. Gdy miałem 14 lat, moi rodzice wyprowadzili się, wyjechali pracować do Niemiec. Zostałem, jakkolwiek melodramatycznie to zabrzmi, eurosierotą. Jak widać, to doświadczenie rezonuje w moim filmie. Może właśnie to tak mnie przyciągnęło do Ma być czysto. Matka Oliwii wyjechała przecież za granicę, dziewczyna została z ojcem, który nie daje rady.
Instytucją wszechobecną w Ostatnim komersie jest Kościół katolicki. Na osiedlu stoi przydrożny krzyż, na początku filmu widzimy „fajnego księdza”, ale on też nie pomaga bohaterom. To znów twoje osobiste doświadczenie?
Kościół był dla mnie po prostu kolejną narzuconą instytucją, podobnie jak szkoła. Chodziło się tam, pełniło różne funkcje, przechodziło przez rytuały – sam mam wszystkie sakramenty. Nigdy jednak nie wiedziałem, po co właściwie chodzę do kościoła i uczestniczę w tym wszystkim, to była po prostu pewna kulturowa norma. Gdy tylko zacząłem być bardziej świadomy, odszedłem od Kościoła.
Nergal: Odwróćmy Polskę do góry nogami i pomalujmy na kolory tęczy
czytaj także
Jakie są różnice między twoim doświadczeniem a doświadczeniami pokolenia, które przedstawiasz w filmie?
Należę do pokolenia, które jako pierwsze doświadczało internetu, aktywnie korzystałem z pierwszych internetowych portali w Polsce. Jako młody gej w Kędzierzynie-Koźlu, gdzie dorastałem, miałem konto na portalu randkowym, na którym mogłem poznawać innych gejów z całej Polski. Dla moich bohaterów internet jest już czymś naturalnym i oczywistym.
Twoich bohaterów dzielą wyraźne różnice klasowe. Mamy rodzeństwo z bogatego domu i dzieciaki wychowujące się na blokowisku.
To może jest kolejna różnica pokoleniowa. Gdy byłem nastolatkiem, różnice klasowe były słabo widoczne, przynajmniej z mojej perspektywy. Dziś, gdy jedzie się do Kędzierzyna, widać je znacznie lepiej. Dlatego zdecydowałem, że chłopak, który odkrywa swoją seksualną tożsamość, Tomek, i jego siostra będą z innego świata. Nie z bloków, ale z domu z osiedla klasy średniej.
Sadura: Polacy dzielą się na klasy, ale to nie klasy dzielą Polaków
czytaj także
Ale jednocześnie staram się pokazać to, co jest poza podziałami klasowymi, to, że one nie do końca określają młodych ludzi, są im raczej narzucane przez rodziców i świat dorosłych. Przyjaźnie i miłości kształtują się w poprzek podziałów. Nie jesteśmy jeszcze społeczeństwem tak klasowym, by nie było to możliwe.
Pewnie można by się z tym spierać. Blokowisko i cały świat, który widzimy na ekranie, to Kędzierzyn? Wróciłeś tam z kamerą?
Kreując ten świat, miałem w głowie Kędzierzyn z czasów, gdy byłem nastolatkiem. Tam też dzieje się akcja filmu, co widać w takich szczegółach jak tablice rejestracyjne. Z racji niewielkiego budżetu nie mogliśmy jednak kręcić w Kędzierzynie. Było nas stać tylko na cztery dni wyjazdowe i wykorzystaliśmy je, by nakręcić sceny na basenie w Jeleniej Górze. Blokowiska niestety kręciliśmy pod Warszawą, w Karczewie. Aktorzy i ekipa mogli dzięki temu dojeżdżać codziennie na plan z Warszawy.
Pokazujesz w filmie wątek chłopaka odkrywającego swoją nieheteronormatywną orientację. Chciałeś wpisać się w ten sposób w polityczny spór, jaki toczy się w Polsce wokół praw osób LGBT+?
Wydaje mi się, że ten wątek w moim filmie nie wywoła dyskusji. Wątek queerowy został w nim umieszczony wśród trzech innych równoprawnych historii, pokazałem go dość delikatnie.
Kamera bardzo silnie utożsamia się w filmie z homoerotycznym spojrzeniem.
Tak, ale to wszystko bardzo subtelny obraz. Specjalnie wybieraliśmy obiektyw pozwalający uzyskać taki efekt. Myślę, że komuś, kto nie jest wrażliwy na te tematy, kto nie zna kodów kina queerowego, spojrzenie na męskie ciało, jakie jest obecne w tym filmie, może w ogóle umknąć. To nie są Płynące wieżowce, które były jednak bardzo mocnym manifestem.
My pokazujemy raczej, że miłość jest bardzo podobna, niezależnie od orientacji. Wątek Tomka podobał się nawet prawicowym dziennikarzom, z którymi rozmawiałem. On nie jest dla nich w ogóle przedmiotem kontrowersji. Pamiętajmy też, że koproducentem filmu jest TVP.
Ale zobaczymy po premierze, czy będzie burza, czy nie. Czy stanę się wyklętym gejem wyoutowanym w „Replice”.
Do jakiej publiczności chcesz trafić z Ostatnim komersem?
Myślę, że jako film, który mówi o nastolatkach i traktuje ich problemy poważnie, do tego samego zachęcając widzów, trafia on do bardzo różnej publiczności. Rozmawiałem na przykład z widzami, którzy są już rodzicami, i mówili mi, że film uświadomił im, jakie problemy mogą mieć ich dzieci. Bardzo mi się podoba taka reakcja.
czytaj także
W filmie widzimy aktorów zawodowych i niezawodowych. W jaki sposób ich dobierałeś?
Zacząłem od roli Kuby, chłopaka, w którym zakochuje się Tomek. Odtwarzający go Michał Sitnicki to stuprocentowy naturszczyk. Znalazłem go przypadkiem na Instagramie. Gdy byłem jeszcze na etapie krótkiego metrażu, szukałem kogoś ze świata Wixapolu, kto chciałby zagrać w scenach próbnych. Znalazłem Michała. Napisałem do niego, przyjechał na zdjęcia.
Zainteresowało mnie to, że łączył skorupę twardego chłopaka z wrażliwością, do której można się dokopać. Poprosiłem go, by opowiedział mi jakąś historię ze swojego życia. Opowiedział o relacji, jaką miał z 35-letnią kobietą, którą poznał na Instagramie – stąd też wziął się ten wątek w Ostatnim komersie. Zrobiłem z tego scenę warsztatową w teatrze i podjąłem decyzję, że w filmie Michał musi zagrać siebie.
A pozostała część obsady?
Kompletowałem ją z myślą o tym, by była w stanie grać z Michałem jako naturszczykiem, pomagać mu, nie blokować. Mikołaja Matczaka, który wtedy dostał się do krakowskiej szkoły teatralnej, obsadziłem w roli Tomka, bo miałem poczucie, że będzie świetnym partnerem dla Michała, podobnie było z Sandrą Drzymalską i Agnieszką Żulewską.
czytaj także
Jeśli chodzi o wątek z Ma być czysto – Oliwię, Chomika, Julię – to szukałem aktorów bardzo młodych, ale mających doświadczenie, zdolnych nauczyć się scen. Wątek z Ma być czysto był w scenariuszu najbardziej precyzyjnie rozpisany na poziomie pojedynczych scen, on nadawał tempo całemu opowiadaniu.
Pozostałe wątki były improwizowane?
Były bardzo luźno zaznaczone w scenariuszu. Niektóre sceny faktycznie improwizowaliśmy, w tym prawie cały wątek Kuby i Tomka. Podobnie jak scenę z Kubą i Agnieszką Żulewską.
Trudno to było wszystko zmontować?
Montaż nie był łatwy, a film w swojej właściwej formie rodził się właśnie na stole montażowym. Tu tkwiło podstawowe wyzwanie: jak opowiedzieć trzy przeplatające się, dość krótkie historie, tak by przez cały film utrzymać zainteresowanie widza, zaangażować go emocjonalnie i by całość płynnie posuwała się do przodu.
A jak dobierałeś muzykę?
Klucz był dość prosty: do filmu trafiły po prostu te kawałki, które lubię. Nie było żadnego konsultanta, z którym obmyślałbym muzyczną koncepcję filmu. Ona wyrasta organicznie z muzyki, której słucham i którą chciałem się podzielić z widzami. Jest więc między innymi Kalwi & Remi z Explosion, utwór dla mnie osobiście emocjonalnie ważny. Jest Bella Ćwir, bo uznałem, że doskonale pasuje do queerowego klimatu filmu.
Kręcąc Ostatni komers, miałeś jakieś inspiracje filmowe?
Zawsze bardzo mi się podobały amerykańskie filmy i seriale o nastolatkach, kino hajskulowe. Beverly Hills 90210, Plotkara, Wredne dziewczyny. Rzeczy bardzo mainstreamowe, odwołujące się do pewnych gatunkowych archetypów: umięśniony chłopak, cheerleaderki, geeki, wszystkie postaci z filmowego amerykańskiego ogólniaka. Pracując nad Ostatnim komersem, miałem w głowie te hajskulowe, mainstreamowe produkcje amerykańskie. Więc może to była moja inspiracja. Choć oczywiście ostatecznie mój film ma bardzo niewiele wspólnego z Beverly Hills.
Nic z kina polskiego?
W Polsce takiego kina w ogóle nie ma. Szczerze mówiąc, zastanawia mnie to: czemu właściwie nie chcemy w Polsce opowiadać o młodzieży w taki sposób. Czemu nikt nie kręci filmów, które opowiadałyby o nastolatkach w normalny sposób, odwoływałyby się do ich realnego świata, do ich emocji. Jeśli już polskie kino zajmuje się nastoletnimi bohaterami, to wychodzą z tego jakieś straszne dramaty społeczne, z bardzo ciężkim tematem, jak Cześć, Tereska Roberta Glińskiego albo Obietnica Ani Kazejak.
Mówiliśmy już trochę o pieniądzach. Film powstał w ramach programu operacyjnego PISF mikrobudżety. Co w Polsce znaczy „mikrobudżet”?
700 tysięcy brutto.
Za tyle nakręciłeś cały film?
Za tyle. Nie można mieć żadnych koproducentów poza telewizyjnym, w naszym wypadku była TVP.
Nie myślałeś, by powalczyć o „normalny” budżet?
Ponieważ nie kończyłem pięcioletnich studiów reżyserskich, miałem obawę, czy ktoś da mi 5 milionów na normalnie zbudżetowany film. Już wcześniej odbijałem się od programów finansujących krótkie metraże. Program mikrobudżetowy wydawał mi się atrakcyjną alternatywą.
Talarczyk-Gubała: Pełny metraż w fabule to reżyserska męska twierdza
czytaj także
Jaka w ogóle była twoja droga do reżyserii?
Studiowałem produkcję filmową w Katowicach. Po produkcji wiedziałem, że chcę iść na reżyserię. Przed złożeniem papierów do Łodzi chciałem się jednak dokształcić, pracując na prawdziwym planie. Odezwałem się więc do Małgorzaty Szumowskiej i napisałem, że chciałbym być jej asystentem. Odpowiedziała, że weźmie mnie na asystenta, jeśli znajdę jej aktorkę do Body/Ciało. Znalazłem Justynę Suwałę i dostałem pracę.
Potem złożyłem papiery do Łodzi, ale Szumowska zaproponowała mi pracę przy Twarzy. Wybrałem pracę z nią i Michałem Englertem. Zrobiłem z nimi trzy filmy, to była moja szkoła filmowa, oprócz tego poszedłem na kurs do Szkoły Wajdy.
Jak wyglądało kręcenie filmu za 700 tysięcy? Pracowaliście za darmo?
Za darmo nikt nie pracował. Ludzie pracowali za niższe stawki, niż mają normalnie. Marta Habior jest superproducentką, stworzyła świetny team producencki pod kierownictwem Kasi Kosteckiej. Jeśli masz doświadczonych ludzi w pionie produkcji, to zrobienie filmu za 700 tysięcy jest realne. Oczywiście, to wymaga czasem partyzanckiego podejścia na planie filmowym, ale ja nie mogę narzekać: miałem 20 dni zdjęciowych, na planie zrealizowałem wszystko, co chciałem.
Mikrobudżety są szansą dla polskiego kina? Na wejście do niego ludzi z zewnątrz?
Mam nadzieję, że tak. Że to będzie droga dla filmów bardziej kameralnych, dla ludzi, którzy normalnie nie dostaliby dofinansowania. Na ostatnim festiwalu w Gdyni konkurs mikrobudżetów był chyba ciekawszy od tego głównego. Ciekaw jestem, jak będzie w tym roku.
Branża nie traktuje tych filmów protekcjonalnie?
Trudno mi powiedzieć, biorąc pod uwagę, że ostatnia Gdynia się fizycznie nie odbyła z powodu pandemii. Nie miałem więc żadnej pozytywnej ani negatywnej reakcji ze strony branży. Ogólnie branża filmowa, jak wszystkie prestiżowe branże w Polsce, ma skłonność do zamykania się. Niechętnie patrzy, kiedy ktoś w niej robi coś inaczej.
czytaj także
Moi koledzy ze szkoły filmowej są zdumieni, że ja już zrobiłem film, a oni nie. Mówię im więc: „składajcie wnioski na mikrobudżety”. Oni odpowiadają: „nie, to jest zły program, bo jest za mało pieniędzy”. Mogę im tylko powiedzieć: „chcecie milionów na debiut, to piszcie przez pięć lat kolejne scenariusze i składajcie je do różnych programów PISF, powodzenia”.
Co dalej? Będziesz robić kolejny mikrobudżet?
Następny film chciałbym nakręcić już z normalnym budżetem.
Masz pomysł o czym?
W trakcie pracy nad Ostatnim komersem moją uwagę zwrócił problem stereotypowej, może toksycznej męskości. Myślę, że właśnie o tym chciałbym opowiedzieć: o toksycznej męskości w świecie Kędzierzyna-Koźla i nastolatków. O tym, jak młodzi ludzie, zwłaszcza w mniejszym mieście, muszą wpisywać się w ten stereotyp. Mam nadzieję, że tym razem będę miał dość pieniędzy, by faktycznie kręcić w Kędzierzynie-Koźlu.
**
Dawid Nickel (ur. 1988 r.) – ukończył wydział Organizacji Produkcji Filmowej i Telewizyjnej w Szkole Filmowej w Katowicach i kurs fabularny Studio Prób w Szkole Wajdy. Zanim zadebiutował jako reżyser filmem Ostatni komers (2020), był asystentem Małgorzaty Szumowskiej przy Body/Ciało (2015) i Twarzy (2017).