Film, Weekend

Dzięki opowieściom dorastamy. Kino Dzieci nie tylko dla dzieci

Ikar kadr

Jakie historie opowiada nam dziś kino dla dzieci? Przyglądamy się festiwalowi Kino Dzieci, którego 9. edycja w wersji kinowej zakończyła się tydzień temu, a w wersji online potrwa do 23 października.

Dwójka dzieci w środku nocy na kościelnej wieży? Gdzie są ich rodzice?! No właśnie, to dość tajemnicza kwestia – podobno rodziców Lassego i Mai, bo to o tej parze dziecięcych detektywów mowa, można spotkać w jednym z ponad trzydziestu już tomów popularnej książkowej serii (a konkretnie w Tajemnicy diamentów). Ale zasadniczo ta dwójka radzi sobie samodzielnie, wspólnie prowadząc zupełnie poważne biuro detektywistyczne i wspomagając, a może nawet wyręczając fajtłapowatego komisarza policji w ściganiu przestępców, których w małym szwedzkim miasteczku Valleby nie brakuje.

Nierealistyczne? Oczywiście. Ale za to jakie atrakcyjne! Lasse i Maja to dzieciaki, nad którymi nie wisi wieczne dorosłe „nie wolno”, które w dodatku są często od dorosłych bystrzejsze – uczestnictwo w ich przygodach pozwala młodym odbiorcom i odbiorczyniom doświadczyć przez moment sprawczości na miarę niedostępną im w codzienności.

To także szansa na bezpieczną konfrontację ze strachem – i tu wracamy na kościelną wieżę, by z zapartym tchem obserwować, jak z otworu w podłodze powoli wyłania się zamaskowana twarz. Zasłanianie oczu, wtulanie twarzy w rodzica czy chowanie się za fotelem to w tym momencie w pełni uzasadnione strategie przetrwania seansu.

No właśnie, bo o ile w wersji książkowej stworzonej przez Martina Widmarka i ilustratorkę Helenę Willis Biuro Detektywistyczne Lassego i Mai to po prostu dynamiczne, pełne zwrotów akcji historie śledztw, w których nie brakuje podejrzanych, o tyle przynajmniej ostatnia filmowa adaptacja przygód dziecięcych detektywów – Tajemnica Skorpiona – a to z niej pochodzi przywołana tu scena – dodaje do tego wszystkiego potężną dawkę napięcia. To właśnie podbite odpowiednią muzyką oczekiwanie, że „za chwilę coś się stanie”, wciska co bardziej wrażliwych dziecięcych widzów za fotele – a dorosłym pozwala spokojnie oddychać tylko dlatego, że przecież znamy konwencję i mamy pewność, że bohaterka, która w pościgu za zamaskowanym przestępcą wchodzi nocą sama do pustego wagonu towarowego, wyjdzie z niego żywa.

Najwyraźniej całkiem sporo małych widzów i widzek lubi się bać, bo to właśnie ten dziecięcy dreszczowiec w reżyserii Tiny Mackic zdobył pierwsze miejsce w głosowaniu publiczności festiwalu Kino Dzieci, którego 9. edycja w wersji kinowej zakończyła się tydzień temu, a w wersji online dopiero co się rozpoczęła i potrwa do 23 października. Teraz macie więc szansę obejrzeć Biuro Detektywistyczne Lassego i Mai. Tajemnicę Skorpiona na własnej kanapie. Warto dodać, że filmowe opowieści o przygodach pary detektywów powstają według oryginalnych scenariuszy, akceptowanych przez Martina Widmarka, nie są ekranizacją konkretnych książek z serii – więc nawet ich najwięksi miłośnicy i miłośniczki nie mają szansy z góry znać rozwiązania filmowej zagadki.

Na domowym seansie można też obejrzeć inny film zrealizowany na podstawie książki z wydawanej w Polsce serii (autorstwa Margit Auer), również wyróżniony w plebiscycie publiczności (trzecie miejsce) – niemiecko-austriacką Szkołę magicznych zwierząt z 2021 roku, która odniosła w Niemczech wielki sukces frekwencyjny. Nie dziwię się – to sprawnie nakręcona mainstreamowa produkcja, która – w sporym uproszczeniu – stanowi miks sprawdzonych elementów: trochę Harry’ego Pottera (filmowa szkoła wizualnie natychmiast wywołuje skojarzenie z Hogwartem), trochę Lassego i Mai (jest zagadka do rozwiązania, ale z dużo mniejszą dawką napięcia), trochę szkolnego musicalu. Ale przy tym wszystkim jest to po prostu opowieść o relacjach, potrzebie przyjaźni, sile rówieśniczego wsparcia i solidarności, ale też presji, jaką potrafią wywierać na dzieciach dorośli.

W domu nie obejrzymy natomiast zdobywcy drugiego miejsca w plebiscycie publiczności, skierowanej do młodszych dzieci (4+, dwa poprzednie filmy zostały skategoryzowane jako 6+, choć osobiście Lassego i Maję widziałabym raczej jako 7+) polskiej animacji Przytul mnie. Poszukiwacze miodu, która przenosi na duży ekran bohaterów książki Proszę mnie przytulić Przemysława Wechterowicza z ilustracjami Emilii Dziubak. Filmu nie zobaczymy online, za to już w listopadzie wchodzi do kin – i jest to wydarzenie warte odnotowania, bo to pierwsza od lat polska pełnometrażowa animacja.

Czy warto było czekać? Nie jest to za bardzo moja estetyka, rozumiem też, że skoro akceptuję gadające i poruszające się na dwóch nogach zwierzęta, nie powinnam narzekać na brak realizmu, ale myślę sobie, że ekipa twórcza mogła sobie darować rosnące w lesie jabłka, w dodatku dojrzewające w tym samym czasie co jagody. Jednocześnie muszę docenić, że do kin wchodzi spokojny, przyjazny film, na który mogłabym się wybrać z wrażliwym czterolatkiem i raczej nie bać się, że nadmiar emocji zmusi nas do wyjścia; w którym ani w jednej z pierwszych scen, ani w całym filmie nie ginie nikt bliski (pozdrawiam produkcje Disneya) i który w dodatku staje po stronie dziecięcej potrzeby autonomii, dorosłym podstawiając lustro w postaci zdecydowanie nadopiekuńczego taty niedźwiedzia.

Doceniam więc Przytul mnie, ale zachwyt rezerwuję dla innej animacji prezentowanej w konkursie głównym – belgijsko-francuskiego filmu Yuku i magiczny kwiat (5+, dostępny online). Mamy tu klasyczny baśniowy motyw wędrówki po „wodę żywą” – w tym wypadku to tytułowy magiczny himalajski kwiat. Podczas wędrówki bohaterka – myszka Yuku – musi się wykazać determinacją i odwagą, pokonując liczne przeszkody, w czym pomogą jej przyjaciele, których zjedna sobie po drodze. Sama bohaterka podczas tej wędrówki dorasta i staje się godna nowej roli.

Ten znany motyw jest podstawą do zbudowania przepięknej wizualnie opowieści, skonstruowanej z niezwykłą lekkością, w czym olbrzymi udział ma ścieżka dźwiękowa, pełna radości i humoru, oparta na ukulele, którego Yuku niemal nie wypuszcza z rąk (warto jej sobie zresztą posłuchać niezależnie od filmu). Ten film to afirmacja życia – z klasycznym „chwytajmy dzień” wyśpiewywanym wspólnie przez myszkę i lisicę – połączona z łagodnie przedstawionym przekazem, że śmierć jest jego naturalną częścią.

Jeśli chodzi o pełnometrażowe animacje dla młodszych dzieci, wart uwagi jest również niderlandzki Pim i Pom (5+, dostępny online). Bohaterami filmu są dwa koty, które stworzyła słynna holenderska ilustratorka Fiep Westendorp, w Polsce znana przede wszystkim z książek o Jasiu i Janeczce (lub w pierwszym wydaniu: Julku i Julce). Obrazy zbudowane przez Westendorp zostały zgrabnie przełożone na język filmowy – efekt jest bardzo graficzny, zdyscyplinowany, powściągliwy kolorystycznie, a jednocześnie przyjazny w odbiorze. Swoją drogą, sylwetki Jasia i Janeczki pojawiają się w jednej z filmowych scen, a zauważenie tego, nawet ze wsparciem dorosłych, może być dodatkową atrakcją dla młodych widzów i widzek.

Dodatkową, bo podstawową, są same perypetie kocich bohaterów, którzy próbując umknąć chcącym je porwać dość wrednym siostrzenicom swojej „pańci”, gubią się w wielkim mieście. Poszukiwanie najlepszych strategii przetrwania wystawia na próbę ich przyjaźń, ale wszystko oczywiście kończy się dobrze. Duży udział ma w tym banda kocich łazęgów, która przyświecającą jej zasadę grupowej solidarności wyraża refrenem „Wszystko ładnie, składnie da się dzielić, pamiętajcie – nie na dwa, lecz na tyle, ile trza”.

Możliwość przyjrzenia się najróżniejszym stylom i technikom animacji to dla mnie zdecydowanie jedna z największych przyjemności festiwalowych pokazów. Właśnie za to bardzo lubię zestawy filmów krótkich, szczególnie te łączące nie po kolei odcinki jednej serii, tylko samodzielne produkcje z różnych krajów. W wersji kinowej nie obejrzałam tych zestawów wiele, zamierzam nadrabiać w wersji online, zwłaszcza że w niektórych odnajdę bohaterów książek, które stoją na naszych półkach, na przykład dziobaka Jejku-Jejku (zestaw filmów Superrobak, 4+) albo 999 kijanek szukających nowego miejsca do życia (zestaw Szur szur ćwir plum, 4+).

Ale już teraz mogę polecić Zabawę w chowanego (4+) – zestaw pięciu filmów m.in. z Węgier, Francji i Korei Południowej prezentowany w mającej uwrażliwiać na przyrodę sekcji Kino Dzieci gra w zielone. Mogłoby się wydawać, że wrażenie zanurzenia się w naturze miałby szansę wywołać w nas raczej dokument niż animacja – a jednak niektóre z tych filmów za pomocą obrazów i dźwięków wytwarzają poczucie bardzo zmysłowego kontaktu z przyrodą: czujemy piasek pod stopami, wiatr na twarzy, razem z bohaterką przyglądamy się owadowi w swoim rytmie kroczącemu po plaży.

Krótkie animacje dobrze sprawdzają się w przypadku wielu młodszych dzieci – nie wymagają utrzymania uwagi przez dłuższy czas, są dostosowane do dziecięcych możliwości percepcyjnych. Ale potrafią zachwycić i starszych – mój siedmioletni syn po obejrzeniu Zabawy w chowanego (i uroczystego wręczenia festiwalowych nagród) wśród ustanowionych przez siebie kategorii uwzględnił tę „maluchową”, w której wyróżnił właśnie ten zestaw.

Oddech od Disneya

Kino Dzieci to też pełnometrażowe animacje dla dzieci na tyle starszych, że nie chcą już być nazywane dziećmi. Na festiwalu w wersji online dostępny jest film Ariego Folmana Gdzie jest Anne Frank (10+), natomiast tylko w kinach można było zobaczyć Ikara wyprodukowanego w koprodukcji luksembursko-francusko-belgijskiej. Film był na festiwalu skategoryzowany jako 10+, ja bym dodała dwa lata, takie komentarze słyszałam też na sali kinowej. Swoją drogą, na seansie, na który się wybrałam, duża część dziecięcej publiczności była zdecydowanie poniżej sugerowanego progu. Być może połączenie animacji z mitem, a więc czymś znanym już ze szkoły, tworzy wyobrażenie, że będziemy mieć do czynienia z trochę smutną, ale jednak przyjazną baśnią.

Tymczasem mity to często opowieści okrutne i pełne wielkich namiętności, o czym twórcy tego filmu nie zapomnieli i bez wahania prezentują nam historię pochodzenia Minotaura w kształcie, w jakim raczej nie przedstawia się jej w szkole. W skrócie: królowa Pazyfae, żona króla Minosa, zakochała się w byku i – tu z pomocą przychodzi Wikipedia: „w zaspokojeniu żądzy królowej pomógł Dedal, budując drewnianą krowę, w której ukryła się Pazyfae. W wyniku zbliżenia urodził się Minotaur”. Sprawdziłam: u Parandowskiego tych szczegółów nie znajdziemy.

Żeby było jasne: film nie opowiada tej historii w sposób dosłowny, choć drewniana krowa się pojawia. Myślę jednak, że bez dobrej znajomości tego elementu mitycznej opowieści widzowie i widzki, nie tylko ci młodsi, mieli prawo poczuć się zagubieni. Zagubić można się też było w motywacjach, emocjach i ambicjach dorosłych bohaterów i bohaterek. Ale może ostatecznie to nie szkodzi, bo na ich tle tym bardziej zrozumiałe są intencje Ikara, przyjaźń, jaka połączyła go z Minotaurem, który stał się ofiarą gniewu Minosa na Pazyfae. Jednak jest to też historia o tym, że dobre intencje często nie wystarczą, a sygnałem, że jesteśmy daleko poza rejonem kina dla młodszych dzieci, jest to, że w tym przypadku nie da się już obiecać, że wszystko się dobrze skończy.

Chciałabym, żeby ten tekst miał wymiar praktyczny, podpowiedział wam choć w niewielkim stopniu, co warto zobaczyć na festiwalu w wersji online, ale nie mogę pominąć jeszcze dwóch filmów aktorskich, które można było zobaczyć tylko w kinie. Może w tym wypadku wymiar praktyczny będzie polegał na podzieleniu się moją strategią, że właśnie na te filmy, których nie da się łatwo – albo wcale – zobaczyć później, szczególnie warto polować na festiwalu. Choć trochę się tu mądrzę, bo sama zobaczyłam je tylko dlatego, że udało mi się wyrwać na seanse bez dziecka, a to nie jest przecież typowy sposób uczestnictwa w festiwalu kina dla dzieci.

Pierwszy z tych filmów – niderlandzki Niesforny Bram z 2012 roku – to teoretycznie pozycja, którą mogłam obejrzeć z synem, przeznaczona dla dzieci 7+. Ale jestem bardzo szczęśliwa, że nie mogłam zabrać go na jedyny festiwalowy pokaz tego filmu (który swoją drogą w 2015 roku wyświetlany był w polskich kinach) – mnie ta historia emocjonalnie zmiażdżyła, myślę, że on by jej nie udźwignął.

Początkowo nic nie zapowiada aż takich emocji. Poznajemy siedmioletniego Brama, jego młodszą siostrę i kochających, pełnych zrozumienia rodziców. Bram jest szalenie ciekawy świata, głodny wiedzy, entuzjastycznie nastawiony do nauki. Nie może się doczekać szkoły, w której będzie uczył się „wszystkiego”. Bram ma też dużą potrzebę ruchu, trudno mu się skupić na czymś, co go nie zainteresowało, często coś potrąca albo upuszcza. Entuzjazm Brama zderza się ze szkołą, która funkcjonuje tak, że nie chce się wierzyć, że to realistyczny obraz: główną metodą nauki jest rozwiązywanie w ciszy działań matematycznych w zeszycie ćwiczeń lub – również w ciszy – przepisywanie czegoś. Bram nie jest w stanie tak funkcjonować: jego nogi się ruszają, co wywołuje ciągłe reprymendy ze strony nauczyciela, pana Rybki, jego wzrok wędruje za okno, atrament rozmazuje się na rękach i zeszycie ćwiczeń. A kiedy to wszystko się dzieje, Bram coraz częściej słyszy, że jest nie taki, jak trzeba.

Ten film w sposób niezwykle przejmujący pokazuje, jak dziecko entuzjastycznie nastawione do zdobywania wiedzy zderza się z systemem, którego prawdziwym celem jest wdrażanie dzieci do pracy i dyscypliny. I jak instytucja taka jak szkoła oddziałuje na cały system, jakim jest rodzina. Rodzice Brama starają się go wspierać, rozmawiać z nauczycielem, skłonić go, by w ogóle spróbował zrozumieć Brama. Ale kiedy szkoła de facto wymusza, by zdecydowali, czy będą sojusznikami swojego dziecka, czy szkoły – wybierają szkołę, próbują „wziąć się” za Brama, sprawić, by się przystosował. Boleśnie dotyka to chłopca – widzimy, jak to, czego doświadcza, komunikaty, jakie słyszy od dorosłych autorytetów, nauczyciela i rodziców, natychmiast przekładają się na spadek poczucia własnej wartości. A kiedy rodzice się kłócą, Bram już wyobraża sobie ich rozwód i obwinia się o doprowadzenie do niego.

Ten model edukacji jest zabójczy i dla naszej psychiki, i dla naszego świata

Ponieważ film należy do tej kategorii wiekowej, w której szczęśliwe zakończenia są raczej w pakiecie, sytuacja się zmienia, kiedy pan Rybka łamie nogę – nie bez związku z Bramem, choć nie przez niego, to ważne – a na zastępstwo przychodzi młody nauczyciel, który wcale nie robi rewolucji, ale dostrzega, że na przykład wprowadzenie ćwiczeń ruchowych podczas lekcji ułatwi funkcjonowanie Bramowi, a ostatecznie przyda się wszystkim. Że jeśli chłopiec będzie mógł pobiec po potrzebne na lekcji przybory, także w ten sposób dostanie dawkę niezbędnego ruchu. A jeśli będzie potrzebował go jeszcze więcej, może wyjść w czasie lekcji na szkolny dziedziniec – zamiast zostać za karę zesłanym do przedszkolaków. To wszystko sprawia, że Bram zaczyna czuć się w szkole dobrze. A kiedy pan Rybka wraca ze zwolnienia, uczy się, że warto robić z uczniami ćwiczenia fizyczne, a młody nauczyciel zostaje zatrudniony na stałe w wymiarze kilku dni w tygodniu.

Być może dorosły odbiór tego filmu będzie ostatecznie zależał od nastawienia, jakie mamy do systemu edukacyjnego: można zobaczyć tutaj opowieść o wadze indywidualnego spojrzenia i o tym, że niewielkim wysiłkiem da się pogodzić różne potrzeby, a uwzględnienie szczególnych potrzeb konkretnej osoby może ostatecznie służyć wszystkim. Ja jednak widzę tutaj dziecko, które zderza się z systemem zupełnie nieadekwatnie podchodzącym do tego, co wiemy o tym, w jaki sposób ludzie się uczą, lekceważy to, że człowiek najlepiej uczy się przez zachwyt i że dzieci potrzebują aktywności fizycznej. A ta niewielka korekta, jaka następuje, czyli wprowadzenie ruchu podczas zajęć, to zdecydowanie za mało. Oczywiście Niesforny Bram to film realistyczny, więc nie oczekuję od niego wysadzenia systemu, ale w rzeczywistości bez tego się nie obejdzie.

Model pruski i szkoła Montessori, czyli kto się boi nowinek w nauczaniu

Jeśli miałabym mieć do tego filmu jakiś zarzut, to taki, że to dziewczynka, koleżanka Brama z klasy, zostaje obciążona pewnego rodzaju pracą emocjonalną: to ona najlepiej widzi, z czym mierzy się chłopiec, stara się być przy nim i emocjonalnie go wspiera. Podtrzymuje to stereotyp, że dziewczynki i kobiety są wręcz predestynowane do tego rodzaju zadań. Z drugiej strony doceniam pokazanie, jak ważne bywa wsparcie rówieśnicze. Innych zastrzeżeń do tego filmu nie mam – za to chciałabym, żeby zobaczyli go wszyscy rodzice dzieci szkolnych i wszystkie osoby pracujące z dziećmi. Myślę, że dla wielu małych ludzi też mógłby być bardzo wspierający.

Na koniec polski film, który miał na festiwalu absolutną premierę i mam nadzieję, że trafi do kin – Film dla kosmitów (9+) w reżyserii Piotra Stasika. Trzynastoletni Jeremi (Ezra Kos) jest zafascynowany kinem, a może YouTube’em, a właściwie jednym i drugim. To na YouTubie znajduje stare filmy, które staną się dla niego ważne, jak ten z uciekającym Busterem Keatonem. Sam nagrywa dziwne sytuacje, które aranżuje: siebie w akwarium, samochód owinięty papierem toaletowym.

Jeremi miał jechać na wakacje z tatą (Andrzej Chyra), ale ten z jakiegoś powodu nie może spędzić z nim czasu, więc mama (Magdalena Popławska) wywozi chłopaka na wieś do dziadka (Jan Peszek). Jeremi w przejawie buntu?, nieumiejętności nawiązania kontaktu z dziadkiem? zamieszkuje w starym domku na drzewie. Od taty dowiaduje się, że zakwalifikował się do udziału w konkursie astronomicznym – ma nakręcić film, który zostanie wysłany kosmitom. Zadania prowadzące do efektu otrzymuje od minirobota, którego dostał w paczce. Kluczowe dla realizacji celu będzie wciągnięcie w projekt rówieśników z okolicy, do kontaktów z którymi Jeremiego i tak ciągnie.

W tym filmie dzieje się niewiele i dzieje się mnóstwo. Wszyscy mają tu kłopot z relacjami, próbują je nawiązać mocno nieporadnie, a jednocześnie bardzo ich potrzebują. Porusza uchwycenie cielesności kontaktów, intymności, także między chłopakami, wejścia w przyjaźń całym sobą.

Jednocześnie jest tu jakiś rodzaj ambiwalencji, nie wiem, czy zamierzonej: ojciec, który próbuje wyciągnąć syna z internetu, wkręca go w fejkowy konkurs filmowy, zamiast po prostu spędzić z nim wakacje. Jest też jakieś marzenie o dzikim dzieciństwie, zanurzonym w lesie, ziemi, wodzie, takim, jakie niekoniecznie było udziałem już nawet pokolenia rodziców bohaterów czy rówieśników reżysera, za którym jako rodzice tęsknimy dla naszych dzieci – ale jednocześnie wcale nie jesteśmy gotowi na nie pozwolić.

**
„Według babci dzięki opowieściom dorastamy” – tak myszka Yuku przekonuje mamę, by zwolniła ją ze wspólnego poszukiwania pożywienia i pozwoliła przygrywać babci podczas wieczoru opowieści. A ja myślę, że te słowa mogłyby być mottem całego festiwalu Kino Dzieci.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Magda Majewska
Magda Majewska
Redaktorka, animatorka kultury
Redaktorka, animatorka kultury, popularyzatorka literatury i kultury dla dzieci aktywna w internecie pod szyldem Mosty z książek. Z Krytyką Polityczną związana od 2010 roku, w latach 2013–2023 redaktorka strony KrytykaPolityczna.pl, odpowiedzialna głównie za tematykę kulturalną i społeczną. Absolwentka politologii UW, Podyplomowych Studiów Polityki Wydawniczej i Księgarstwa UW oraz Studiów Podyplomowych „Literatura i książka dla młodzieży wobec wyzwań nowoczesności” na UW. Zajmowała się promocją i PR-em w dziedzinie kultury (m.in. promocją TR Warszawa w latach 2006–2010) oraz animacją projektów społeczno-kulturalnych. Redaktorka książek, głównie dla dzieci i młodzieży (m.in. „Złodziejki książek”). Inicjatorka akcji społecznej „Warszawa Czyta”, współprowadzi Mokotowski Dyskusyjny Klub Dyskusyjny. Feministka, weganka, rowerzystka. Mama Mirona.
Zamknij