„Republika we krwi”. Gdy rewolucjonista mówił przede wszystkim po niemiecku

Jednym z pierwszych posunięć NSDAP po dojściu do władzy była rozprawa z ruchem robotniczym, nawet tym umiarkowanym. Przemysław Kmieciak czyta „Republikę we krwi. Berlin, Wiedeń: u źródeł nazizmu”.
Członkowie Związku Spartakusa w Berlinie, 1919 r. Fot. Wikimedia Commons

Przez wiele lat to nie Rosja, a Niemcy i Austria stanowiły centrum światowego ruchu rewolucyjnego. Książka Jean-Numy Ducange'a przypomina, że faszyzm zrodził się w reakcji na siłę ruchu robotniczego i perspektywę jego ostatecznego zwycięstwa.

Niech Was nie zwiedzie źle dobrany tytuł. Książka Ducange’a to nie opowieść o krwawym marszu nazistów po władzę w Republice Weimarskiej, ani też relacja z konfrontacji pomiędzy austriackimi faszystami a ich politycznymi przeciwnikami. Co więcej, Ducange niespecjalnie stara się wniknąć w tytułowe źródła nazizmu. W całej pracy na nazwisko Adolfa Hitlera traficie tu rzadziej niż na „papieża marksizmu” Karla Kautsky’ego.

Autor poświęca bowiem swą książkę niemieckiej i austriackiej socjaldemokracji, a centralnym jej tematem czyni burzliwe wydarzenia z lat 1918–1921. Jeżeli już porusza wątek źródeł nazizmu, to przekonuje, że jednym z fundamentów tego ruchu była nienawiść do tego, co wydarzyło się u schyłku I wojny światowej – do rewolucyjnego przewrotu, który położył kres potężnym imperiom i zaprowadził ustrój republikański. Dla Ducange’a prawicowy radykalizm zrodził się jako reakcja na siłę ruchu robotniczego i na zarysowaną w listopadzie 1918 roku perspektywę jego ostatecznego zwycięstwa.

Europejski neofaszyzm narodził się w Austrii [rozmowa]

Tradycja tamtej rewolucji, sprzecznej rzekomo z interesami narodu i postrzeganej jako zdradziecki cios w plecy walczącego państwa, wyznaczyła nazistom kierunki działania i wskazała im obraz wroga, którego należy bezwzględnie unicestwić. Jak zauważa Ducange, jednym z pierwszych posunięć NSDAP po dojściu do władzy była rozprawa ze wszystkimi środowiskami związanymi z ruchem robotniczym, nawet tymi najbardziej umiarkowanymi. Przytacza słowa kanclerza Franza von Papena, kluczowej osoby w procesie oddawania Niemiec w ręce Hitlera, który już po upadku III Rzeszy tłumaczył, że to „zagrożenie sojuszem socjalkomunistycznym zmusiło nas do radykalnych posunięć”.

Gdy już wyjaśni się ten dysonans między tytułem książki a jej zawartością, można przejść do tego, że Ducange po prostu sprzeciwia się ciągłemu opisywaniu historii międzywojnia z fatalistycznej perspektywy roku 1933. Uważa, że „widmo narodzin i triumfu nazizmu przesłania nieustannie ten okres, spychając ruchy rewolucyjne na podrzędne miejsce”. Jest też przekonany, że istniały różne możliwości dziejowego rozwoju i ani Niemcy, ani Austria nie były skazane na faszyzm.

Choć nawet lider austriackich socjalistów Otto Bauer stwierdzał ze zgryzotą, że lata spędzone w okopach podczas I wojny światowej dały ludziom „wiarę w przemoc”, to według Ducange’a wciąż można było uniknąć brutalizacji życia politycznego. Przytacza tu postać Róży Luksemburg, która była przekonana, że przy odpowiednim poziomie rozwoju społecznego także i rewolucję da się przeprowadzić bez krwawych ekscesów, tak charakterystycznych dla wcześniejszych przewrotów społecznych. Ducange uważa, że bolszewicy i ci spośród ich zwolenników, którzy propagowali przemoc rewolucyjną, już wtedy szli „pod prąd historii”.

Dla Róży Luksemburg ruch robotniczy jest wszystkim

Triumf Hitlera przysłania historię niemieckiej lewicy z jednej strony, a z drugiej to samo robi rewolucja październikowa i zrodzony z niej radziecki komunizm. Tymczasem Ducange przypomina, że przez wiele lat to nie Rosja, a właśnie kraje niemieckojęzyczne stanowiły centrum światowego ruchu rewolucyjnego. Pod koniec XIX wieku socjaliści zdobyli w Niemczech i Austrii poziom wpływów i organizacji nieosiągalny dla ich towarzyszy z innych krajów.

W parze z siłą partii szła skala ideowego oddziaływania. Jak stwierdza Ducange, niemieckich i austriackich socjalistów „czytano i tłumaczono od Buenos Aires po Tokio”, a „w 1918 roku rewolucjonista mówił przede wszystkim po niemiecku”. Szczególne wrażenie robiła SPD, która zwerbowała ponad milion członków i stała się największą siłą polityczną w Rzeszy.

By znaleźć potwierdzenie formułowanych przez Ducange’a opinii, wystarczy zajrzeć choćby do pamiętników Ignacego Daszyńskiego, który pisał, że „potęga partii niemieckiej, jej olbrzymie organizacje polityczne, wpływ jej organizacji zawodowych, wszystko to przyczyniało się do tego, że Niemców podziwiano i naśladowano”.

Do spustoszeń pamięci historycznej poczynionych przez nazizm i komunizm dokłada się jeszcze historiografia współczesnych Niemiec, zjednoczonych po upadku NRD. Według Ducange’a ma ona tendencję do wypierania tradycji rewolucyjnych i marginalizowania związanych z nimi konfliktów społecznych.

Próbując przełamać te niekorzystne uwarunkowania, Republika we krwi całkiem dobrze broni się jako intrygujący esej o genezie i narodzinach dwóch republik, powstałych w 1918 roku na gruzach imperiów Hohenzollernów i Habsburgów. Ducange przypomina, że było to nie tylko starcie między obrońcami starego a twórcami nowego porządku, ale też wewnętrzny spór między tymi, którzy domagali się radykalnej rewolucji społecznej, a tymi, którzy stawiali na kompromis i stopniowe reformy. Początków „momentu rewolucyjnego” doszukuje się w styczniu 1918 roku, gdy fala strajków ogarnęła najpierw Austrię, a potem Rzeszę Niemiecką. Już wtedy widoczna była sprzeczność między determinacją radykałów próbujących położyć kres dotychczasowym instytucjom i hierarchiom a zachowawczością umiarkowanej lewicy, która motywowana interesem państwowym usiłowała zapobiec zaostrzeniu protestów.

Ducange niewiele miejsca poświęca sprawom polskim, ale warto zaznaczyć, że przytacza nasz kraj jako przykład tego, że rewoltę społeczną udało się wyciszyć na rzecz imperatywów narodowych, nakazujących w pierwszej kolejności skupienie na zabezpieczeniu suwerennego państwa. Podkreśla rolę Józefa Piłsudskiego, też przecież kiedyś socjalisty, który postawił na projekt integralności Polski, wyrastający ponad spory pomiędzy partiami i ideologiami.

Rewolucja 1918 roku i rzeczywistość, która nastała po przegranej wojnie, była dla współczesnych szokiem. Panujące dynastie Hohenzollernów, a tym bardziej Habsburgów, zdawały się wieczne, a tymczasem runęły w odstępie kilku dni. Nikt chyba też nie mógł sobie przed wojną wyobrazić, że Niemcy i Austria zostaną sprowadzone z poziomu światowych mocarstw do kategorii narodów uciskanych, zdanych na łaskę zwycięskiego przeciwnika.

Lewica stanęła przed niebezpiecznym paradoksem. W społeczeństwie panowała przecież atmosfera klęski, czuło ją też wielu socjalistów, zaangażowanych wcześniej w wysiłek wojenny. Z drugiej strony klęska ta mogła stać się zwycięstwem, szansą na dokonanie społecznych zmian, o które walczono przez ubiegłe dziesięciolecia.

Mimo początkowych sukcesów ostatecznie przegrali zarówno radykałowie, jak i umiarkowani. Nadzieje tych pierwszych rozwiały się wraz z upadkiem powstania Spartakusa w styczniu 1919 roku i likwidacją Bawarskiej Republiki Rad w maju 1919 roku. Ci drudzy musieli przełknąć gorycz porażki w demokratycznych wyborach. SPD utraciła władzę w czerwcu 1920 roku, gdy odwróciło od niej ponad pięć z dotychczasowych 11,5 miliona wyborców. Miesiąc później ustąpił socjalistyczny kanclerz Austrii Karl Renner, a przeprowadzone w październiku tamtego roku wybory przyniosły zwycięstwo konserwatystom.

Witkowski: Główne nurty faszyzmu dziś

Skoro rewolucji socjalistycznej nie udało się przeprowadzić, to jak opisać ten moment dziejowy? Z lewicowej perspektywy trudno było przecież twierdzić, że proces dziejowy cofa się w rozwoju. Historia została w końcu popchnięta naprzód, choć nie tak daleko, jak liczyli socjaliści. Ducange przytacza słowa Otto Bauera, który w roku 1923 napisał, że „zwycięstwo mocarstw zachodnich nad mocarstwami centralnymi było zwycięstwem demokratycznej burżuazji nad oligarchicznymi monarchiami. Jest to największa i najkrwawsza z rewolucji burżuazyjnych w historii świata”.

U tytułowych „źródeł nazizmu” leżało całkowite zaprzeczenie tej perspektywy. Wynoszenie ogólnoludzkich celów rewolucji społecznej ponad nakazy narodowego egoizmu potwierdzało tylko panujące na prawicy przekonanie, że rok 1918 był śmiertelnie niebezpiecznym epizodem, którego wszelkie pozytywne elementy jak najszybciej usunąć należy z pamięci zbiorowej.

Ducange stwierdza, że „właściwością rewolucji jest to, że budzi ona kontrowersje, nawet po upływie dziesięcioleci”. Warto zajrzeć do jego książki, by zrozumieć, skąd wzięły się kontrowersje wokół wydarzeń po I wojnie światowej, a także by spojrzeć na nie jako na wielką próbę realizacji formułowanych od wielu pokoleń społecznych nadziei i pragnień.

**
Jean-Numa Ducange, Republika we krwi. Berlin, Wiedeń: u źródeł nazizmu. Z francuskiego przełożył Dariusz Zalega. Instytut Wydawniczy Książka i Prasa, 2025

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Przemysław Kmieciak
Przemysław Kmieciak
Politolog
Z wykształcenia politolog, z zawodu księgowy, z zamiłowania historyk na trudnym odcinku popularyzacji dziejów polskiej lewicy.
Zamknij