– Musimy być ślepi, jeśli nie dostrzegamy istoty obecnej sytuacji. Mamy do czynienia z gotową do wprawienia w ruch polityką zmierzającą do podeptania traktatów i zniszczenia równowagi w Europie. Fragment książki Piotra M. Majewskiego „Kiedy wybuchnie wojna? 1938. Studium kryzysu”.
29 kwietnia, piątek, Londyn
Downing Street 10, Rezydencja premiera Wielkiej Brytanii
W pokoju gabinetowym przy Downing Street 10 zasiedli naprzeciw siebie premierzy, szefowie dyplomacji oraz najwyżsi urzędnicy resortów spraw zagranicznych Francji i Wielkiej Brytanii. Wraz z terytoriami zamorskimi, dominiami, koloniami, terytoriami mandatowymi i wszystkimi innymi obszarami zależnymi ich państwa zajmowały prawie pięćdziesiąt milionów kilometrów kwadratowych powierzchni i kontrolowały mniej więcej trzecią część świata. Mimo to przywódcy obu imperiów byli w mało wojowniczych nastrojach.
Francusko-brytyjska konferencja na szczycie dotyczyła bezpieczeństwa, czyli – nazywając rzecz po imieniu – współpracy obu państw na wypadek wojny z Niemcami. Bardziej niż rzeczowe rozmowy sojuszników przypominała jednak pokrętne negocjacje adwokatów podczas rozprawy rozwodowej. Ton taki od początku narzucili gospodarze na czele z premierem Neville’em Chamberlainem i ministrem spraw zagranicznych lordem Halifaxem. Niemal cały poprzedni dzień upłynął im na wyjaśnianiu francuskim gościom subtelności związanych z ewentualnym wysłaniem do Francji brytyjskich sił ekspedycyjnych. Teoretycznie na Downing Street 10 brano wprawdzie pod uwagę przerzucenie za Kanał po wybuchu wojny z Niemcami dwóch dywizji, ale Chamberlain zastrzegł natychmiast:
– Rządowi Jego Królewskiej Mości trudno byłoby na tym etapie zobowiązać się do wysłania w pewnych okolicznościach nawet tak małych sił na kontynent. Mogę jedynie powiedzieć, że będący wtedy u władzy rząd będzie mógł zadecydować tak albo inaczej.
Tyle to Francuzi wiedzieli i bez przyjeżdżania do Londynu, więc deklaracje Chamberlaina nie podniosły ich szczególnie na duchu, podobnie jak żałosne rozmiary ewentualnego korpusu ekspedycyjnego albo wykręcanie się przez Brytyjczyków od ustalenia zasad współdziałania flot wojennych. Na dodatek przy niemal każdej okazji gospodarze przypominali o miażdżącej przewadze militarnej Niemiec. Wzajemnych lodów nie przełamała nawet kolacja w hotelu Carlton, choć – jak wydawało się Anglikom – smakowała francuskim gościom, a w każdym razie przeciągnęła się prawie do północy.
Szanse na ocieplenie od początku zresztą oceniano jako znikome. W całej brytyjskiej polityce trudno było znaleźć człowieka zimniejszego, bardziej zamkniętego w sobie, sztywnego i nieprzystępnego niż aktualny gospodarz Downing Street 10, który nawet swoim rodakom wydawał się pozbawiony uroku osobistego, władczy i wyniosły. Niektórzy mówili o nim złośliwie, że został wykarmiony piklami. Na dodatek od początku miał jak najgorsze mniemanie o francuskich politykach, generałach i całej armii.
Punktualnie o 10.45 rano Chamberlain zagaił kolejną, trzecią już rundę rozmów. Zaczął od ubolewania, że spotkania na szczycie nie udało się utrzymać w tajemnicy i prasa roztacza już na jego temat najdziwniejsze spekulacje. Brytyjczyków napawało to obawą, że Niemcy mogliby – nie daj Boże! – pomyśleć, iż w Londynie dyskutuje się o przygotowaniach do wojny, podczas gdy oni zamierzali rozmawiać wyłącznie o tym, jak do niej nie dopuścić. Z tego powodu dosłownie kilka minut po zakończeniu pierwszego dnia obrad lord Halifax zatelefonował do ambasadora Rzeszy, aby go zapewnić, że nie zostaną podjęte żadne nowe zobowiązania wojskowe.
Jeśli po poprzednim dniu obrad Francuzi mieli jeszcze jakieś wątpliwości co do brytyjskiego stanowiska, Halifax, któremu Chamberlain oddał głos na porannym spotkaniu, rozwiał je natychmiast. Od czasu ostatnich wydarzeń w Austrii – wyjaśnił – Niemcy mieszkający po obu stronach czechosłowackiej granicy są tak rozgorączkowani, że wystarczy jeden poważniejszy incydent, a dojdzie do najgorszego. Wielka Brytania i Francja powinny temu za wszelką cenę zapobiec, bo są zbyt słabe, by powstrzymać Hitlera.
Majewski: Polskie elity i opinia publiczna były ogłupione propagandą sukcesu i mocarstwowością
czytaj także
– W ocenie Rządu Jego Królewskiej Mości, jeżeli wolno mi przedstawić problem nieco trywialnie […] gdyby rząd niemiecki zdecydował się podjąć wrogie kroki wobec Czechosłowacji, w naszej obecnej sytuacji militarnej byłoby niemożliwe, aby zapobiec osiągnięciu przezeń natychmiastowego sukcesu.
Nie chcąc pozostawić jakichkolwiek wątpliwości, że walka o Sudety nie ma sensu, Halifax dodał:
– Patrząc z czysto militarnego punktu widzenia, jakakolwiek odbudowa państwa czechosłowackiego musiałaby poczekać aż do zwycięskiego zakończenia wojny. […] I być może nie da się wykluczyć pytania, czy nawet po zwycięskim zakończeniu wojny byłaby faktycznie możliwa odbudowa państwa czechosłowackiego w jego obecnym kształcie. Dlatego wydaje mi się absolutnie kluczowe i niezbędne, aby podejść do problemu w duchu całkowitego realizmu.
Podobnie jak wielu innych brytyjskich polityków, zwłaszcza tych, którzy nigdy w życiu nie wąchali prochu, wierzył, że należy porozumieć się z Niemcami i za wszelką cenę zapobiec nowej wojnie. Był głęboko religijny, ale w tym przypadku chodziło o coś więcej niż posłuszeństwo przykazaniu „Nie zabijaj”: szef brytyjskiej dyplomacji uważał niemieckie żądania za słuszne. Nie kto inny jak on pół roku wcześniej zaoferował przecież Hitlerowi zgodę na zabór Austrii i Sudetów, o ile tylko nie rozpęta z ich powodu wojny. Nie bez powodu Churchill mówił o nim Holy Fox – Świątobliwy Lis. Teraz ów wysoki, wyniosły mężczyzna (nawet swoim synowym kazał zwracać się do siebie „lordzie Halifax”) robił wszystko, aby ziścił się wymyślony przez niego scenariusz.
– Rząd Jego Królewskiej Mości uważa w tych warunkach za kluczowe uzgodnienie przez oba rządy, aby doktor Benes podjął wszelkie wysiłki w celu porozumienia się z niemiecką mniejszością w Czechosłowacji .
czytaj także
Minister miał na myśli oczywiście rozmowy z partią Henleina. Obie delegacje znały już żądania postawione przez przywódcę Niemców sudeckich w Karlowych Warach.
Podobnie jak większość Anglosasów Halifax, który w dodatku lekko seplenił, zniekształcał nazwisko czechosłowackiego prezydenta, wymawiając je w sposób zbliżony do angielskiego słowa „beans”. Francuzi z kolei zapisywali je i wymawiali „Benès”; zachodnioeuropejscy politycy nie zaprzątali sobie głowy takimi drobiazgami jak poprawna wymowa egzotycznych słowiańskich nazwisk. Z drugiej strony było to przewrotnym dowodem rozpoznawalności, jaką czeski mąż stanu cieszył się w świecie: Niemcy też pisali o nim „Benesch”, a Polacy – „Benesz”. Marka, choć dobrze znana Brytyjczykom, nie budziła jednak ich zaufania. Ich minister był z góry przekonany, że Beneš próbuje wyprowadzić Zachód w pole, więc wszystkie jego zapewnienia należy przyjmować z największą ostrożnością.
– Sugerowałbym więc, abyśmy próbując sformułować nasze opinie, przyjęli dwa założenia: 1) powinniśmy kierować się wewnętrznymi zaletami projektu; 2) powinniśmy uczciwie i bez ogródek zmierzyć się z nieprzyjemnym faktem, że chociaż czechosłowacki prezydent może nazywać coś wartością rozrachunkową projektu, nie musi to znaczyć, że tak myśli.
Po chłodnym wywodzie Anglika głos zabrał premier Francji. Uderzył w zupełnie odmienny ton. Przypomniał, że żaden kraj europejski nie uczynił dla mniejszości narodowych tyle, ile sojusznicza Czechosłowacja. Prawdziwym celem programu karlsbadzkiego Henleina jest zniszczenie czechosłowackiego państwa, przekonywał. Francja nie ma naturalnie nic przeciwko dalszym ustępstwom na rzecz Niemców sudeckich, jeśli jednak okażą się one daremne, Zachód powinien wesprzeć Czechosłowację i nie dopuścić do jej rozczłonkowania. W miarę jak Daladier mówił, jego wypowiedź stawała się coraz bardziej emocjonalna.
– To nie na Pradze należy w istocie wywierać presję. Jestem przekonany, że rząd czechosłowacki podejmie każdą akcję, jaką mu zalecimy. Niebezpieczeństwo, moim zdaniem, leży poza Czechosłowacją. […] Musimy być ślepi, jeśli nie dostrzegamy istoty obecnej sytuacji. Mamy do czynienia z gotową do wprawienia w ruch polityką Niemiec zmierzającą do podeptania traktatów i zniszczenia równowagi w Europie. Ambicje Napoleona były daleko mniejsze niż obecne cele Rzeszy Niemieckiej!
W ustach francuskiego premiera takie porównanie miało wyjątkowe znaczenie. Daladier poparł je listą kolejnych błędów Zachodu, począwszy od dopuszczenia do remilitaryzacji Nadrenii aż po niedawny Anschluss Austrii. Na koniec zapewnił patetycznie, że Francja wypełni sojuszniczy obowiązek i weźmie na siebie główny ciężar wojny, gdyby Niemcy odważyły się zaatakować Czechosłowację. Uspokajająco dodał jednak zaraz, że w wojnę nie wierzy, bo wystarczy okazać trochę stanowczości, aby skutecznie zniechęcić do niej Hitlera.
Przysłuchujący się przemowie francuskiego premiera jeden z brytyjskich urzędników skomentował ją potem lapidarnie w swoim dzienniku: „Bardzo piękna, lecz to okropne bzdury”. Anglicy byli zdezorientowani. Dlaczego Daladier występował tak stanowczo w obronie Czechosłowacji, skoro poprzedniego dnia zakulisowo zabiegał, aby Wielka Brytania jak najmocniej przyciskała Beneša? (Daladierowi, jak rozbrajająco sam wtedy tłumaczył, nie wypada tak postępować).
Tak czy owak, gospodarze nie zamierzali rozczulać się nad Czechosłowacją i jej losem. W przeciwieństwie do Francuzów nie łączył ich z nią sojusz, a argumenty Beneša, że i tak będą musieli kiedyś stawić czoła Hitlerowi, zupełnie do nich nie trafiały. Brytyjski premier odpowiedział Daladierowi z emfazą. Nie znosił, gdy do poważnych dyskusji wkradały się emocje, ale najwyraźniej uznał, że z Francuzami trzeba rozmawiać ich językiem.
Stopniowalność kolaboracji, stopniowalność oporu [rozmowa z Piotrem M. Majewskim]
czytaj także
– Krew mi się gotuje w żyłach, gdy widzę, jak Niemcom po raz kolejny uchodzi na sucho podporządkowywanie sobie wolnych narodów. Takie sentymentalne względy są jednak niebezpieczne i muszę pamiętać, podobnie jak musi pamiętać pan Daladier, z jakimi siłami mamy do czynienia. Jakiekolwiek byłyby szanse na pokój albo wojnę, stawką w prowadzonej przez nas hazardowej rozgrywce nie są pieniądze, lecz ludzie, nie mogę więc lekko włączyć się w konflikt, który może przynieść tak straszne skutki dla niezliczonych rodzin, mężczyzn, kobiet i dzieci naszej rasy.
Chamberlain nie robił sobie większych złudzeń co do Niemiec; uważał, że jedynym argumentem, który przemawia do tego kraju, jest siła. Szczerze bał się jednak wojny i wiedział, że nie chce jej brytyjskie społeczeństwo. Powiedział to bez ogródek:
– Jestem pewien, że obecnie opinia publiczna w Wielkiej Brytanii nie pozwoli Rządowi Jego Królewskiej Mości podjąć takiego ryzyka. […] Jakkolwiek wielką sympatią darzyłbym poglądy wyrażone przez pana Daladiera, mój chłodny osąd mówi mi, że nie nadszedł jeszcze moment, by bezpiecznie przyjąć taką postawę.
Francuski premier bronił jednak uparcie swojego stanowiska. Stawało się coraz bardziej oczywiste, że rozmowy utknęły w martwym punkcie. O trzynastej Chamberlain zaproponował przerwę na lunch. W jej trakcie przysiadł się do Daladiera i wytężając swoją szkolną francuszczyznę, intensywnie przekonywał go, aby spuścił z tonu. Odniósł wrażenie, że Daladier jest nieskomplikowany, prostolinijny i wcale nie tak twardy, jak uważano.
Konieczny: Kapitalistyczny Zachód krytykuje zbrodnicze reżimy, ale na nich zarabia
czytaj także
Intuicja go nie myliła. Szef francuskiego rządu bywał porównywany do byka. W ustach jednych miało to wyrażać siłę i upór – dopatrywano się tych cech w jego szorstkości, małomówności i przysadzistej sylwetce. Inni czynili jedynie niewybredną aluzję do pochodzenia z odległego prowansalskiego miasteczka i prowincjonalnych manier. Ci, którzy znali go bliżej, wiedzieli, że mimo dwudziestu lat spędzonych w polityce (był rówieśnikiem Beneša i przed 1938 rokiem wielokrotnie kierował różnymi ministerstwami; dwa razy stał nawet na czele rządu) oraz męskiej powierzchowności Daladier był w rzeczywistości człowiekiem niepewnym siebie i chwiejnym. Zachował trzeźwość myślenia, co korzystnie wyróżniało go spośród wielu innych francuskich polityków, ale brakowało mu determinacji, aby narzucić swoją wolę innym.
Może rzeczywiście był zbyt inteligentny jak na polityka i – jak napisał o nim jeden z komentatorów – za dużo myślał i niepotrzebnie zadręczał się nieustannie konsekwencjami decyzji, które musiał podejmować. A może jedynie był bardziej cyniczny, niż powszechnie przypuszczano, i wolał, by to Anglicy wzięli na siebie główne odium odpowiedzialności za ugłaskiwanie Hitlera kosztem Czechosłowacji.
Nikt nie mógł w każdym razie zarzucić Daladierowi, że od razu ustąpił Anglikom. Po kolejnych kilku godzinach dyskusji postanowiono jednak zaskakująco zgodnie, że Francja i Wielka Brytania zmuszą władze czechosłowackie do jak największych ustępstw na rzecz Niemców sudeckich. O jakichkolwiek pogróżkach pod adresem Rzeszy, których początkowo domagali się Francuzi, już nawet nie wspomniano. Przeciwnie: postanowiono grzecznie wysondować, czego właściwie chciałby Hitler. Był to, rzecz jasna, pierwszy krok w kierunku spełnienia niemieckich żądań. Dopiero gdyby czechosłowackie ustępstwa nie zaspokoiły apetytów Henleina, rząd Jego Królewskiej Mości miał przestrzec Rzeszę, że nie będzie obojętnie przyglądał się ewentualnej agresji.
Tak nieśmiałe ostrzeżenie mogło co najwyżej utwierdzić Hitlera w przekonaniu, że Zachód nie rozpocznie wojny z powodu Czechosłowacji. Chamberlain chciał zagrać z niemieckim dyktatorem w otwarte karty, unikając tradycyjnej dyplomatycznej rozgrywki, w której do końca nie wiadomo, kto, kiedy i do jakiego stopnia blefuje. Na razie jednak w karty pozwoliły sobie zajrzeć tylko Francja i Wielka Brytania; Führer skrzętnie ukrywał swoje atuty, a jego zamiary pozostawały dla zachodnich przywódców taką samą niewiadomą jak przedtem.
*
Fragment książki Piotra M. Majewskiego Kiedy wybuchnie wojna? 1938. Studium kryzysu.
**
Piotr M. Majewski – historyk dziejów najnowszych, pracuje w Instytucie Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego. W latach 2009–2017 był zastępcą dyrektora Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, gdzie odpowiadał za przygotowanie wystawy głównej. Specjalizuje się w historii Czechosłowacji i stosunkach czesko-niemieckich w XX wieku. Autor książek Kiedy wybuchnie wojna? 1938. Studium kryzysu (Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2019) i Niech sobie nie myślą, że jesteśmy kolaborantami. Protektorat Czech i Moraw, 1939–1945 (Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2021). Laureat Nagrody Klio, finalista Literackiej Nagrody Nike. Obecnie pisze dla Wydawnictwa Krytyki Politycznej książkę pod roboczym tytułem Rzecz o kolaboracji.