Weganizm jest w najlepszym wypadku uznawany jako astronomiczne poświęcenie, w najgorszym – jako odwracanie uwagi od „naprawdę ważnych” spraw. Dlatego ogromnie ucieszyła mnie książka Karoliny Skowron-Baki.
„Nie ma feminizmu bez weganizmu. Niewegański feminizm to żadna walka o sprawiedliwość. To tylko egoistyczna walka o własny interes” – napisałam na Facebooku w marcu 2023 roku. Pod wpisem się zagotowało. Od lawiny serduszek i entuzjastycznych potakiwań („Bardzo bliskie są mi te słowa”, „Wreszcie ktoś to napisał. Ja się boję wychylać z tym, żeby mnie nie zakrzyczano”) przez konsternację („Sorry Gabi czytałem to parę razy i wciąż nie kumam, o co ci chodzi”), skończywszy na gorących polemikach.
Modelowe zwierzę nowoczesności. Skąd wzięła się nasza nienawiść do szczurów? [rozmowa]
czytaj także
Znana profesorka odpowiedziała na moje wezwanie, pisząc, że „nie ma wolności bez tolerancji” (w domyśle: wobec jedzenia schabowego). Inna osoba nie dostrzegała powodu łączenia weganizmu i feminizmu, bo przecież „oryginalnie [feminizm] była to walka o prawa kobiet. A teraz się słyszy, że feministki walczą o prawa kobiet, mężczyzn, osób niebinarnych, zwierząt. Czy tylko ja uważam to za niesprawiedliwe?”. Ktoś zwrócił z kolei uwagę na eurocentryzm mojego podejścia, będącego de facto wygodnym ugruntowaniem naszej uprzywilejowanej pozycji („Dopóki kobiety giną za to, że chcą się uczyć, pracować i być niezależne, kwestia ich diety nie powinna być podstawą do oceny, czy ich postulaty są seksistowskim egoizmem czy holistyczną sprawiedliwością”). Erystyczne popisy facebookowych trolli pokroju wujka korwinisty taktownie pomijam.
Post, napisany w specyficznej dla mediów społecznościowych, uproszczonej poetyce manifestu, był oczywiście obliczony na wzbudzenie kontrowersji. Chociaż bowiem większość moich facebookowych znajomych to lewicowa (tudzież liberalna) bańka, do której seksizm, rasizm, transfobia czy homofobia przynajmniej w teorii nie mają wstępu, to jednak karnizm, a więc stworzony przez Melanie Joy termin określający społeczne przyzwolenie na jedzenie określonych zwierząt, trzyma się w niej mocno. Co więcej, prawa zwierząt zasadniczo nie są traktowane jako zjawisko, którym osoby o progresywnych poglądach miałaby się przejmować. Weganizm jest w najlepszym wypadku uznawany za astronomiczne w swym wymiarze poświęcenie („ja bym tak nie mogła”), w najgorszym – jako odwracanie uwagi od „naprawdę ważnych” spraw, jak wolność reprodukcyjna czy prawa pracownicze.
Dlatego ogromnie ucieszyła mnie książka Karoliny Skowron-Baki Feminizm to weganizm. Dlaczego feministki powinny walczyć o prawa zwierząt. Sama obecność tej publikacji w poczytnym wydawnictwie Krytyki Politycznej, ale też liczne spotkania i wywiady w autorką dają nadzieję, że temat powiązania teorii feministycznej z weganizmem przestanie w końcu szokować i zacznie być integralnym elementem polskiej debaty publicznej (a przynajmniej jej lewicowej części). Przystępny, potoczysty styl autorki i nieobecność potencjalnie mogącego zrazić część czytelników akademickiego żargonu, a także wielowątkowość opisywanych powiązań na linii weganizm-feminizm sprawiają, że książkę po prostu dobrze się czyta.
Seksualizacja i eksploatacja
Premiera książki to zarazem dobry moment, żeby uporządkować raczkującą i dość jeszcze chaotyczną debatę, próbując odpowiedzieć na pytanie: co w istocie mamy na myśli mówiąc, że „feminizm to weganizm”?
Jak sądzę, można tu wyróżnić dwa punkty widzenia.
Pierwszy z nich zwraca uwagę na strukturalne i estetyczne podobieństwa między eksploatacją kobiet i samic innych gatunków, zwłaszcza tych przeznaczonych na pokarm. Krowy (tzw. mleczne) oraz kury (tzw. nioski), których ciała są dosłownie maszynami służącymi produkcji – odpowiednio mleka i jaj – to chyba najbardziej dobitny przykład ukazujący podobieństwa do uprzedmiotowienia kobiecych ciał. Sztuczna inseminacja nie bez przyczyny porównywana bywa do gwałtu. Reklamy mięsa, zazwyczaj tworzone ewidentnie z myślą o męskim odbiorcy, są silnie zseksualizowane, eksploatując wielowiekowe skojarzenia mięsa z jurnością i męską sprawnością seksualną. Z kolei kobiece ciała w reklamie – pokazywane we fragmentach, apetyczne, „do zjedzenia” – ewidentnie bazują na kulinarnych asocjacjach. Zjawiska te sugestywnie analizuje Carol J. Adams w wydanej niedawno po polsku Polityce seksualnej mięsa. Dominują one także w książce Skowron-Baki.
czytaj także
Bez wątpienia analogie między wykorzystaniem samic różnych gatunków istnieją, a ich dostrzeżenie i krytyczna analiza są niezbędne dla zrozumienia wielowymiarowych powiązań między feminizmem a weganizmem. Z pewnością posiadają też ważny wymiar perswazyjny – można założyć, że działaczka feministyczna będzie bardziej skłonna przemyśleć swoją przyjemność sączenia flat white’a, mając świadomość, że mleko zostało zabrane siłą jej krowiej „siostrze”.
Uważam jednak, że takie stanowisko ma także swoje ograniczenia. Obarczony ryzykiem esencjalizmu dyskurs „międzygatunkowego siostrzeństwa” może bowiem utrudnić zrozumienie szerszego, systemowego kontekstu okrutnej eksploatacji nie-ludzkich zwierząt.
Owszem, ciała samic różnych gatunków są eksploatowane w podobny sposób, związany z wykorzystywaniem ich pracy reprodukcyjnej. Warto jednak pamiętać o tym, że los samców w produkcji żywności jest także nie do pozazdroszczenia. Emblematycznego przykładu dostarcza los pisklaków płci męskiej macerowanych w przemyśle jajczarskim jako żywy odpad. Z kolei samce innych gatunków przeznaczone są bądź bezpośrednio na rzeź, bądź wykorzystywane seksualnie jako reproduktorzy (jedną z takich historii opisywałam w Czasie kultury).
Problem przekracza jednak wymiar licytowania się na okrucieństwo (kim wolałabyś być: nioską cierpiącą przez całe życie czy zmacerowanym pisklakiem?). Jego najważniejszy aspekt leży gdzie indziej i dotyczy sedna lewicowej wrażliwości – pytań o sprawiedliwość, dyskryminację i cierpienie. A konkretnie o to, kogo powinniśmy włączać w nasz krąg moralnej wspólnoty, dążąc do budowy lepszej, bardziej inkluzywnej przyszłości, a kogo możemy z niego bez pardonu wykluczyć. I o to, czy walka o prawa jednej grupy może iść w parze z akceptacją okrutnej eksploatacji innej – a nawet z jej aktywnym wspieraniem poprzez wybory konsumenckie.
Test na defaworyzację
Ten punkt widzenia jest nieco inny niż poprzedni, bo nie skupia się na wyjątkowości cierpienia określonej grupy (kobiet/samic), ale systemowych podobieństwach różnych opresjonowanych grup. Dla porządku dodam, że nie jest on całkowicie nieobecny w książce Skowron-Baki, choć nie jest tam dominujący. Uważam jednak, że jest on niezbędny dla pełnego zrozumienia systemowego charakteru nadużyć zarówno wobec kobiet, jak i zwierząt – ale także innych defaworyzowanych grup.
W pewnym sensie rozumiem osoby, którym podniosło się ciśnienie po przeczytaniu mojego wpisu na Facebooku. Ktoś, dla kogoś feminizm jest walką o prawa kobiet (zgodnie zresztą z etymologią tego słowa), uzna go za nadużycie. Czy jeśli prowadzimy batalię o prawa naszej represjonowanej grupy, wówczas „egoistyczna walka o własny interes” nie jest właśnie „walką o sprawiedliwość”? I czy bojowniczki jednej sprawy (chociażby działaczki ruchów kobiecych) powinny być z góry przekreślone jako „niewystarczająco inkluzywne”, jeśli nie definiują się zarazem jako wegańskie?
czytaj także
To są pytania, na które nie ma łatwej odpowiedzi. Bez wątpienia im bardziej rozszerzamy krąg grup, których interesy powinny być uwzględniane, tym większe prawdopodobieństwo pojawienia się sprzeczności interesów, a nawet jawnej wrogości. Agresywne wypowiedzi feministek spod znaku TERF wobec osób trans dostarczają wystarczająco wymownego przykładu tego zjawiska. Jednak sprzeczności interesów w ramach grup defaworyzowanych są faktem nawet bez złych intencji. Czy miałabym odwagę krytykować rolniczkę z Globalnego Południa za to, że hoduje stado kóz, skoro jest ono dla niej źródłem utrzymania i godności? Z pewnością nie. Czy uważam, że wszystkie osoby z wykluczonych grup powinny przejść na weganizm, aby nie replikować zjawiska przemocy? Nawet jeśli po cichu o tym marzę, uważam zarazem, że oczekiwanie tego od osób walczących codziennie o utrzymanie się na powierzchni byłoby czystym okrucieństwem.
Czy jednak także ty, osobo czytająca te słowa, należysz do tej grupy? Czy żyjesz na skraju ubóstwa, w miejscu wykluczonym komunikacyjnie, bez dostępu do zdrowej, pełnowartościowej, roślinnej żywności? Nie posiadasz wystarczającego kapitału kulturowego i społecznego, aby dotrzeć do informacji, jak wygląda współczesna produkcja żywności? Jak bardzo jest okrutna, dewastująca środowiskowo i społecznie? Jeśli tak, to nie mam śmiałości oczekiwać, że w swoich wyborach konsumenckich będziesz kierować się czymś innym niż tylko dostępność i cena.
Wyobrażam sobie jednak, że jeśli czytasz te słowa, możesz być osobą należącą do grup uprzywilejowanych. Żyjesz w stosunkowo dobrze prosperującym kraju należącym do Unii Europejskiej. Prawdopodobnie otrzymałe/aś solidne wykształcenie. Potrafisz czytać ze zrozumieniem teksty i znajdować niezbędne treści w internecie. Finansowo może być różnie (zgaduję, że możesz należeć do prekariatu lub permanentnie głodzonej kadry pracowników kultury czy nauki), ale jakoś wiążesz koniec z końcem. W odległości 5 minut od twojego domu mieści się żabka z roślinnymi półproduktami, a w odległości 10 minut – market z innym zwierzątkiem w logo, gdzie od tanich, wegańskich dań wprost uginają się półki.
I wtedy wchodzę ja! O prawie i wrażliwości z Karoliną Kuszlewicz
czytaj także
A może nawet wygrałe/aś prawdziwy los na loterii mieszkając w Warszawie, okrzykniętej swojego czasu wegańską stolicą świata? Jeśli choć na jedno z tych pytań odpowiedziałe/aś pozytywnie oznacza to, że masz wystarczający kapitał (finansowy, społeczny i/lub kulturowy), aby brać odpowiedzialność za swoje wybory konsumenckie. Bo wbrew powszechnie powtarzanemu sloganowi, jedzenie/niejedzenie produktów pochodzenia zwierzęcego nie jest niczyją „prywatną sprawą”. Ono jest sprawą polityczną.
Czy dziś napisałabym taki post jak w 2023 roku? Nie wiem. Mimo doniosłości debat na linii feminizm/weganizm, poruszonych dzięki książce Skowron-Baki, odnoszę wrażenie, że słowo „feminizm” może nieco komplikować debatę, niepotrzebnie przekierowując ją na wąskie tory praw kobiet. Jeśli dziś miałabym napisać podobny post, brzmiałby on raczej tak: nie ma lewicowości bez weganizmu. Niewegańska lewicowość to żadna walka o sprawiedliwość. To tylko egoistyczna walka o własny (ludzki) interes.
**
Gabriela Jarzębowska – adiunktka na Wydziale Artes Liberales Uniwersytetu Warszawskiego, zajmuje się krytycznymi studiami nad zwierzętami i humanistyką środowiskową. Autorka książki Czystka gatunkowa. Tępienie szczurów jako praktyka kulturowa w Polsce powojennej (IBL PAN, 2021). Łodzianka z urodzenia i z wyboru.