Na twarzach członków plutonu egzekucyjnego widać było przygnębienie, lecz płk. Reszczyński odezwał się do nich: Chłopcy, głowa do góry, trzymajcie się!”. Szklarz Pajkus krzyczał: „Tak robią ludzie! To robią ludzie!”. Fragment książki Jana Grabowskiego „Na posterunku”.
W książce Nasi litewska pisarka Ruta Vanagaite zajęła się udziałem Litwinów w wymordowaniu żydowskich sąsiadów w czasie Zagłady: „Žydšaudys (żydobójca) oznacza tylko ludzi, którzy pociągali za spust. Ale uważam, że powinniśmy wymyślić dodatkowe słowa, określające wszystkie inne kategorie ludzi, którzy brali udział w tym procesie – takich jak žydgaudys (łapiący Żydów), oraz žydvedys (eskortujący Żydów), a być może i žydvagis (kradnący żydowskie mienie)” – pisała Vanagaite. Po latach badań doszedłem do wniosku, że określenia użyte przez Vanagaite: žydšaudys, žydgaudys, žydvedys i žydvagis mogą z powodzeniem posłużyć do opisania postaw i zachowań polskich policjantów podczas wojny.
Druga konstatacja dotyczyła swoistego modus operandi – polscy policjanci niejednokrotnie mordowali Żydów (częstokroć własnych sąsiadów, ludzi dobrze sobie znanych z lat przedwojennych) w tajemnicy przed Niemcami. Innymi słowy, akcje przeciwko Żydom prowadzono na własny rachunek, z własnej inicjatywy, często w geście swoiście rozumianej solidarności społecznej z miejscowymi ludźmi, którzy prosili „granatowych” o likwidację dość uciążliwych – lub stwarzających zagrożenie dla wiejskiej wspólnoty – „obywateli pochodzenia żydowskiego”, jak określano ofiary w powojennych dokumentach. Niemcy, bezpośredni przełożeni granatowych policjantów, najczęściej nie mieli najmniejszego pojęcia o mordach dokonywanych przez ich polskich podwładnych. Nie to, żeby mieli coś przeciwko temu, ale w razie złożenia meldunku o wykryciu, zatrzymaniu czy zabiciu Żydów, reakcje Niemców były trudne do przewidzenia.
Polskiej policji przypadło zadanie stopniowego wyłapywania Żydów przebywających nielegalnie poza gettem. Wielką pomocą w tej pracy były donosy napływające obfitą strugą na komisariaty oraz do władz niemieckich. W kolekcji donosów z lat 1940-1941 przechowywanych w archiwum miasta Warszawy, te „z aryjskiego paragrafu” stanowią drugą co do liczebności (po motywowanych politycznie) grupę denuncjacji. Na nic były tłumaczenia, że aresztowany „czuje się Polakiem”, że „z żydostwem nie ma nic wspólnego”, lub też powoływanie się na wyznawaną wiarę katolicką. Część poruszających się po aryjskiej stronie Żydów wpadła w ręce policji na podstawie donosów, część – jak to pisano w protokołach – „na podstawie obserwacji własnych”, a część oddali w ręce granatowej policji prości przechodnie.(…)
czytaj także
Wielu spośród policjantów-morderców Żydów pełniło jednocześnie odpowiedzialne funkcje w strukturach polskiego państwa podziemnego; stanowili oni ważne ogniwo oporu miejscowych struktur AK, BCH, AL czy też NSZ. Byli wśród nich patrioci, ludzie oddani Polsce, gotowi poświęcić życie w walce z niemieckim okupantem. Według niektórych policjantów, których spotkamy na łamach tej pracy (jak i w opinii wielu ich kolegów z konspiracji) nie było jednak większej sprzeczności między mordowaniem Żydów a walką o wolną Polskę. Warto tu odwołać się do często aż po dziś dzień cytowanego powiedzenia: „co Hitler złego zrobił, to zrobił – ale przynajmniej Polskę od Żydów uwolnił”. A jeżeli Hitler nie dość sprawnie i nie dość gruntownie się przykładał do pracy – to należało mu w tym pomóc.
Zachował się następujący opis rozstrzeliwań na Gęsiej: „Wyrok wykonano w obecności Auerswalda, prokuratora, rabina i księdza (nikomu nie odmówiono ostatniej pociechy religijnej). Porządek utrzymywała żydowska Służba Porządkowa, był również ppłk. Szeryński, zimny jak zawsze. Posterunkowy, który mi o tych szczegółach opowiadał, zemdlał w czasie egzekucji. Policja granatowa dostarczyła plutonu egzekucyjnego, obecny był również lekarz więzienny, nasz znajomy, z jego ust również otrzymaliśmy relacje o tej pierwszej w getcie masowej egzekucji”.
Nieco więcej szczegółów na temat tej samej egzekucji można znaleźć w raporcie sporządzonym dla wywiadu ZWZ. Według konspiracyjnego informatora egzekucja odbyła się o 8:35 rano, a – z ramienia policji polskiej – udział w niej wzięli sam komendant płk. Reszczyński oraz jego zastępca major Przymusiński wraz z kilkoma innymi oficerami. Pluton egzekucyjny składał się z 32 granatowych policjantów, a z ramienia niemieckich sądowników w egzekucji uczestniczył oskarżyciel, prokurator Neumann. Nawiasem mówiąc, Neumann, który w latach 1940-1942 oskarżał w warszawskim Sondergerichcie, zdobył sobie smutną sławę „pogromcy Żydów” i wzbudzał postrach wśród ludzi schwytanych poza gettem.
Według cytowanego wcześniej raportu konspiracyjnego informatora, na twarzach niektórych członków plutonu egzekucyjnego: „widać było przygnębienie, lecz płk. Reszczyński odezwał się do nich: Chłopcy, głowa do góry, trzymajcie się!”. Pluton egzekucyjny ustawił się o 6 metrów od słupków, do których porządkowi żydowscy przywiązali skazańców. Szklarz Pajkus krzyczał: „Tak robią ludzie! To robią ludzie!”. Z ust przywiązanych rozlegał się krzyk rozpaczy, widać było szamotanie się spętanych ciał, by uwolnić się z więzów. Padła komenda, rozległy się dwie salwy oraz cztery zbędne już pojedyncze strzały”. Natomiast komisarz Auerswald nadjechał samochodem już po egzekucji: „wyskoczył z uśmiechem i na uwagę prokuratora, że się spóźnił, powiedział: „Schade, Sie haben es gut gemacht” (Szkoda, ale dobrzeście to załatwili).
J.T. Gross: Postawcie pomniki wywiezionym z miasteczek Żydom zamiast Kaczyńskiemu
czytaj także
Rozstrzeliwanie Żydów na zlecenie Niemców coraz częściej wchodziło w skład szeroko pojętych obowiązków policji granatowej. W okresie poprzedzającym likwidacje gett polscy policjanci dokonali egzekucji Żydów w Warszawie, w Klimontowie, w Krakowie, w Piotrkowie Trybunalskim, pod Ostrowią Mazowiecką, i w Sokołach pod Wysokiem Mazowieckiem. Listę miast i miasteczek, w których granatowi dokonali egzekucji, można by ciągnąć dalej, gdyż gwałtowne wzmożenie terroru skierowanego przeciwko Żydom w okresie bezpośrednio poprzedzającym początek Akcji Reinhardt dotyczyło terenu całej Generalnej Guberni.
Według niektórych policjantów nie było większej sprzeczności między mordowaniem Żydów a walką o wolną Polskę.
W złożonej zaraz po wojnie relacji sokołowskiego Żyda Michała Maika czytamy: „Wieczorem w Święto Tygodni otwierają więzienie, wychodzi polski komisarz Janeczko z kilkoma policjantami, i wyprowadzają Berla z aresztu. Mówią mu, że jest prowadzony do Amtskommissara, który znajduje się teraz w pobliżu Judenratu. (…) Berl zdejmuje okulary, które nosił stale, myje szkła i idzie dalej. Z obu stron policja, dopiero przy Judenracie dostrzega szubienicę, zebranych Żydów. Amtskommissar rozkazuje związać Berlowi ręce z tyłu i go powiesić. Nakazuje wejść do Judenratu, wziąć kilku Żydów, żeby pomogli powiesić Berla. Z Judenratu wybiegli wszyscy, polska policja pod nieobecność »Rudego Aszmedaja« doprowadziła Berla do szubienicy, nałożyła pętlę na gardło, i wciągnęła go za pomocą korby na sam szczyt. Żona Berla dostała spazmów, zemdlała, dzieci rozpaczały”.
W miejscowości Goraj, położonej na północy powiatu biłgorajskiego, latem 1942 r., jeszcze przed akcjami deportacyjnymi, wybuchł pożar: „ktoś na rynku krzyknął, to pewnie Żydzi podpalili. Straż pożarna i mieszkańcy osady łapali każdego Żyda czy Żydówkę i trzymając za wyciągnięte ręce przyprowadzali pod posterunek policji. Komendantem granatowej policji był niejaki Mrozik (rodzony brat jego był gestapowcem i zginął zabity przez AK w 1941 r. w Zwierzyńcu pod murami fabryki mebli). Z mieszkania wychodził komendant Mrozik i oddawał od niechcenia jeden strzał w kierunku przyprowadzonego. Postrzelonego brano na ręce i nogi rozhuśtywano i rzucano w płomienie. Wielu z nich było jeszcze żywych”. (…)
Świadkowie? Świadek wie, kto został skrzywdzony. Jaką rolę odegrali Polacy w czasach Zagłady?
czytaj także
Na koniec mała scenka z Siedlec, o których nie było dotąd mowy. W Siedlcach, na posterunku, pełnił służbę kapral Kokot. Ocalały z Zagłady Jakub Handlarski miał tyle do powiedzenia o granatowym policjancie i jego udziale w akcji: „Znałem policjanta Kokota w czasie okupacji niemieckiej. Wiadomo mi, że przed likwidacją getta (w Siedlcach – JG) Kokot brał mięso od rzeźników żydowskich bez pieniędzy, a pozatym pobierał łapówki w wypadku, gdy zastał u kogoś nielegalny handel. 23 sierpnia 1942 r. na placu przy ulicy Piłsudskiego, w dzień Kokot zabijał Żydów, strzelając w tłum. To samo było następnego dnia. Przypuszczam, że w ten sposób mógł on zabić 30-50 osób. W moich oczach zabił 22 sierpnia 1942 r. brata mego Herszka i siostrę Monę. Było to zaraz po wypędzeniu na plac. Kokot zachowywał się w tym czasie gorzej od Niemców i od Ukraińców”.
Podobne sceny odnotował w swoich wspomnieniach leśniczy Jan Mikulski, który pojawił się w Biłgoraju 2 listopada 1942 r., żeby wypłacić z banku pieniądze dla robotników leśnych. Tego właśnie dnia, jak się dowiedział Mikulski, likwidowano biłgorajskie getto: „Na ulicach, wolnych placach i ogródkach leży wiele trupów kobiet i dzieci. Komendant polskiej policji Wiesiołowski, otoczony kilkudziesięciu dzieciakami w wieku od 6-12 lat przeszukuje podwórka, strychy, piwnice i komórki. Za każde znalezione [i] przyprowadzone dziecko żydowskie rozdaje polskim dzieciom landrynki. Małe żydowskie dzieci łapie za kark i strzela małokalibrowym rewolwerem w głowę”. (…)
czytaj także
Warto by teraz uporządkować przedstawiony wyżej materiał. Jak można zrozumieć tak szybką transformację zwykłego polskiego policjanta w pozbawionego skrupułów i litości mordercę niewinnych ludzi? Przyjrzyjmy się scenie na moście w Ciężkowicach. Jest jesienne popołudnie, mostem do domu, po pracy, zmierza sporo ludzi, inni zajmują się swoimi sprawami, po drugiej stronie mostu widać „targowicę”, czyli po prostu plac targowy – gdzie też nie brakuje przypadkowych gapiów. Środkiem mostu idzie nieznany nikomu Żyd, a trzy kroki za nim – z odbezpieczonym karabinem kroczy policjant Zander. Miejscowi prowadzonego Żyda nie znają, ale jeden rzut oka wystarcza im, żeby określić (zapewne po rysach twarzy) jego tożsamość rasową. W pewnym momencie Zander każe Żydowi biec. Najwyraźniej jest to forma morderczej zabawy – w zabijanie uciekającego. Sceny takie zostały tylekroć opisane w literaturze wojennej, że nie warto ich tu przytaczać. Żyd, posłuszny rozkazowi, opuszcza ręce, zrzuca krępującą ruchy kurtkę i zaczyna uciekać. Policjant Zander, nie bacząc na przechodniów, przyklęka na kolano, składa się do strzału i ciężko rani uciekającego. Potem podchodzi do leżącego i dobija go jednym strzałem. Zaraz potem odchodzi powolnym krokiem, nie śpiesząc się, ani nie kryjąc, na posterunek. Miejscowi ludzie zbiegają się po strzałach, niektórzy pochylają się nad zwłokami, a inni ściągają z trupa ubranie. A na koniec grabarz zakopuje zwłoki tam gdzie leżą – nad rzeczką Białą, koło mostu, w samym środku miejscowości, kilkadziesiąt kroków od „targowicy”. Cała scena odbyła się, jak to z reguły na wsiach bywało, bez żadnego udziału Niemców.
**
Fragment książki Jana Grabowskiego Na posterunku. Udział polskiej policji granatowej i kryminalnej w zagładzie Żydów, wydanej w marcu przez wydawnictwo Czarne.
Przypisy autora zostały pominięte. Skróty od redakcji.