Wydawało mi się, że historia przedwojennego teatru niewiele mnie obchodzi, jednak w opowieść Krystyny Duniec okazała się fascynująca, blisko związana z życiem. Za to najnowszy spektakl Klaty okazał się mieszczański i dość tradycyjny.
Wielki Fryderyk – premiera w Teatrze Polskim w Poznaniu 5 maja, reżyseria Jan Klata – to sztuka historyczna pod każdym względem. Została wykrojona z monstrualnie długiej prozy dramatycznej Adolfa Nowaczyńskiego z roku 1910. Adolf Nowaczyński to postać już prawie zapomniana, oryginał, z ciekawym i niejednoznacznym życiorysem. Pisarz, dramaturg, poeta, satyryk, zadziorny publicysta. No i endek. A sztuka ta wystawiana była raczej rzadko, ale z polem do wielkiego popisu aktorskiego. We Fryderyka wcielali się Ludwik Solski, po wojnie Ludwik Benoit, Jan Świderski, a gwiazdą poznańskiego spektaklu jest Jan Peszek.
Nie jest to „dzieło ze skarbca, kultury narodowej”, które mielibyśmy szansę oglądać w wielu realizacjach – klasycznych, krytycznych, awangardowych – zazwyczaj zmieniających swój kształt i wymowę zależnie od okoliczności. Zapewne wielu widzów oczekiwało po tym spektaklu jakichś odniesień do współczesności i jak ktoś szuka, to może znajdzie, obecnie jest spore zapotrzebowanie na teatr aluzyjny, ale to raczej nie ten przypadek.
czytaj także
Spektakl Jana Klaty to bardziej widowisko historyczne niż ważny głos w kulturze. Skromne dekoracje to „arrasy” z pyskami wściekłych, atakujących zwierząt, aktorów nie brakuje, kostiumy, wymyślne sceny, ciekawy ruch sceniczny dają w rezultacie widowisko bardzo efektowne. I nie przychylam się do głosu tych, którzy narzekali, że zbyt to rozwlekłe (4,5 godz.) i czasami nudne. W każdym razie ja się nie nudziłam, chociaż tekst nie jest najsilniejszą stroną tego przedsięwzięcia. Widzimy go przez cały czas na prompterach, na które zerkają aktorzy. Widzowie mają więc okazję dostrzec momenty, w których tekst mówiony nieco odbiega od oryginału. Czytany jest dość nieznośny, ale na scenie nabiera sensu, ożywa i zamienia się w przedstawienie, które nadal jest w stanie dotrzeć do widzów.
Jednak Wielki Fryderyk jest sztuką historyczną nie tylko dlatego, że powstała ona ponad sto lat temu, od początku był to dramat historyczny, który w swoich czasach miał oczywiste przesłanie polityczne. Rzecz dzieje się pod koniec XVIII wieku, po pierwszym zaborze Polski, na dworze Fryderyka Wielkiego, króla Prus. Drugą najważniejszą postacią dramatu jest biskup Ignacy Krasicki, który przyjechał antyszambrować, umizgiwać się i zabawiać króla po to, by uzyskać wsparcie finansowe dla swojego zadłużonego majątku.
Czyżby z jednej strony satrapa, a z drugiej żałosny, interesowny lizus? To tylko część prawdy. Fryderyk jest bowiem postacią w gruncie rzeczy budzącą sympatię i podziw. Rzuca żartami, jest ironiczny, wali prawdę, nie owijając w bawełnę, pomiata trochę pochlebcami, czym do pewnego stopnia ośmiesza i rozbraja ten aspekt władzy. Ma też ludzkie cechy – jest coraz starszy, lęka się o przyszłość swego kraju, jedyne kochane przez niego stworzenie to pies, po którego śmieci autentycznie cierpi. Tak, bywa bezwzględny i okrutny, ale wszystko, co robi, robi dla państwa, którego potęga gospodarcza i militarna rośnie, w którym panuje „pruski porządek”, jest ono dobrze działającą, naoliwioną machiną. Fryderyk żyje skromnie, pracuje od rana do nocy – wszystko dla kraju. Nigdy nie zaznał miłości, nigdy nie związał się z kobietą, nad szczęście własne przedkłada interes narodu… No i ten pies.
czytaj także
Mimo to dla mnie w tym przedstawieniu to Ignacy Krasicki (bardzo dobry Michał Kaleta) jest ciekawszą postacią. Na początku widzimy go nagiego, kiedy śpi zwinięty w kłębek, dręczony przez senne koszmary. Jest tylko człowiekiem. Na naszych oczach zostanie ustrojony w biskupie szaty, czyli we wszystkie zależności, interesy, uwarunkowania historyczne, które tworzą go jako osobę. Umizga się do autokraty i zaborcy, załatwiając własne interesy.
Dla mnie w tym przedstawieniu to Ignacy Krasicki (bardzo dobry Michał Kaleta) jest ciekawszą postacią.
Wysłuchuje wszystkich uwag Fryderyka dotyczących Polski i Polaków – sprzedajny sejm, polityczna słabość i głupota, wystawne życie arystokracji, a od czasu do czasu głupi, romantyczny gest, egoistyczna szlachta, lud ciemny, głodny z kołtunem na głowie, gospodarka w ruinie. Natomiast rządy pruskie zaprowadziły wreszcie cywilizowany porządek, plony rosną, chłopi nie głodują i zaczęli się myć. Krasicki czasem próbuje bronić Sarmatów, choć chyba zgadza się z tymi zarzutami, a jednocześnie – „Święta miłości kochanej ojczyzny”, fraszki, w których, jak pamiętamy „Lepszy w wolności kąsek lada jaki \ niźli w niewoli przysmaki” itede. Choć sam poeta od przysmaków i wina nie stroni. Jest patriotą, ale także człowiekiem zabiegającym o własny interes – w końcu to bardzo ludzkie. Niezłomność polską symbolizuje jego sekretarz – sarmata z podgolonym łbem, wielkim brzuchem i ryngrafem wielkości patelni na piersi (chociaż i on robi chyba jakieś interesiki na boku). Najbardziej patetyczną sceną w spektaklu jest celebrowany przez Krasickiego pogrzeb ukochanego charta Fryderyka. W tle muzyka Góreckiego, wszyscy krążą wokół martwego, złożonego na poduszce zwierzęcia w somnambulicznym tańcu, tylko Krasicki stoi, niosąc swoją hańbę (i hańbę ojczyzny?), i nie jest tu postacią żałosną, tylko tragiczną.
czytaj także
Ładne przedstawienie – trochę śmiechu i farsy, melodramatyczny wątek romansowy, trochę dobrze przyswojonych mądrości i trochę podniosłych wzruszeń. Dobre aktorstwo, dwie główne postacie świetnie poprowadzone. A w ramach historycznej przestrogi przypomnienie, że złe bestie rozerwą Polskę na sztuki, a za sto kilkadziesiąt lat skończy się to Hitlerem. Fryderyk pokazuje Krasickiemu prymitywną makatkę z wyhaftowanym krzyżykami Hitlerem, Krasicki, któremu się ona nie podoba, wykrętnie chwali, a na to słyszy: to dopiero początki, nauczymy się robić lepsze kilimy. A na na odjezdnym otrzymuje ową makatkę w prezencie. Powinniśmy poczuć w tym grozę i ostrzeżenie – do tego doprowadzi pruski militaryzm… Ale te akcenty zupełnie giną na tle innych efektów i nie tworzą ramy dla odczytania spektaklu. Zresztą nie byłoby to specjalnie odkrywcze.
A gdzie naprawdę leży pies pogrzebany? Co poza kulturalną rozrywką – w końcu to nic złego – oferuje nam to przedstawienie? Jak sądzę, jest to w czystej formie (i endeckość Nowaczyńskiego nie jest tu bez znaczenia) dyskurs postkolonialny, taki z półperyferii. Stosunek do Prus jest mieszaniną poczucia krzywdy i podziwu wynikającego z cywilizacyjnej niższości oraz fascynacji siłą i władzą, której nam brakuje. Za to mamy różne niepraktyczne, lokalne tradycje, głównie romantyczne, z których jednak jesteśmy dumni i je kochamy. Oraz swoją dobrze znaną listę wad narodowych i trochę pogardy do siebie za to, że my nie potrafiliśmy być tacy jak oni. Że zamiast silnych władców, którzy by to wszystko i innych za mordę wzięli, mieliśmy Stanisława Augusta, fircyka i kochanka carycy. I to my musieliśmy zostać ucywilizowani.
To narracja, którą świetnie znamy, z której już nic na przyszłość nie wynika, poza tym, że warto by może zmienić ją na jakąś inną, pójść dalej, wyrwać się z niej, zamiast powtarzać ją w nieskończoność, sugerując jej nieustanną aktualność. A tak jest w spektaklu Klaty. I także dlatego jest to spektakl historyczny, popularny, mieszczański i dość tradycyjny.
czytaj także
***
Krystyna Duniec, Dwudziestolecie. Przedstawienia, Instytut Teatralny, Instytut Sztuki PAN, SWPS 2017
Kolejna pozycja (w zeszłym roku omawiałam PRL. Przestawienia Joanny Krakowskiej), która powstała w ramach projektu Teatr Publiczny 1796-2015.
czytaj także
To pięknie wydana alternatywna historia teatru międzywojennego – poza tekstem autorskim – materiały zdjęciowe, recenzje, found footage z materiałem filmowym w formie impresji, montażu rozmaitych fragmentów filmowych. Poza teatrem także film i rozmaite dokumenty epoki, pokazujące kontekst historyczny. Nazwałam ją alternatywną, chociaż nie bardzo wiem, jak wygląda kanon, ale coś mi mów, że nie tak.
Pomysł na ten cykl polega na tym, że każdy rozdział ma punkt centralny w postaci jednego przedstawienia (oczywiście obok są także inne), i jest ono potraktowane jako pretekst nie tylko do rozważań o teatrze, ale także życiu politycznym, społecznym, jako głos w ówczesnej debacie publicznej. Aktualny także dzisiaj.
Z ośmiu tytułowych dzieł dramatycznych jedynie trzy są mi do pewnego stopnia znane: Książę niezłomny, Śmierć na gruszy, Dzieje grzechu, inne to prawdziwe niespodzianki. Podziw budzi różnorodność pokazanych zjawisk. Przy okazji Księcia niezłomnego będą to nie tylko jego patriotyczno-religijne treści, ale też eksperymenty teatralne Osterwy, Reduta jako teatr podróżny. Znajdziemy tu teatr robotniczy i przedstawienia dotyczące problemów społecznych, przemian obyczajowych, aborcji, kwestie klasowe w teatrze, teatr żydowski, teatr wobec rodzącego się faszyzmu. Ostatniemu rozdziałowi, temu o faszyzmie, patronuje przedstawienie Baba-Dziwo Marii Jasnorzewskiej-Pawlikowskiej, w którym dyktatorem jest straszna baba, ale nie jest ono antykobiece. Ciekawe są wszystkie toczące się wokół spektakli spory recenzentów. Przy okazji – nie wiedziałam, że Antoni Słonimski był aż takim mizoginem.
czytaj także
Przyznaję, wydawało mi się, że historia przedwojennego teatru niewiele mnie obchodzi, jednak w opowieść Krystyny Duniec okazała się fascynująca, blisko związana z życiem. Pokazuje teatr, który to życie chce przedstawić, a przede wszystkim chce w nim uczestniczyć, nowoczesny, eksperymentujący z formą. Zobaczymy historię międzywojnia, jednak nieco inną niż ta, którą pamiętamy z podręczników.