Kinga Dunin czyta

Po co nam ludowa historia Polski?

Przedwojenna robotnica w Łódzkiej przędzalni. Fot. Ignacy Płażewski/Wikimedia Commons

Adam Leszczyński chce, żebyśmy zobaczyli naszą historię z innej perspektywy niż ta nacjonalistyczna, bohaterska, martyrologiczna, elitarna, przede wszystkim skupiająca się na tych, którzy mieli władzę i pozycję, na królach, arystokratach i ruchach wojsk. „Ludowa historia Polski” to może najważniejsza książka 2020 roku, ale pozostawia niedosyt.

Adam Leszczyński, Ludowa historia Polski, W.A.B. 2020

Latem 1783 r. pisarz, poeta i podróżnik Kajetan Węgierski (1756–1787) wyruszył z Europy w podróż do kolonii francuskich na Karaibach. Na statek – do ciasnej siedmioosobowej kajuty, która nie zapewniała żadnej prywatności w czasie wielotygodniowej wyprawy – zabrał ze sobą lokaja Ryszarda.

Już od pierwszego zdania autor tej obszernej pracy historycznej mówi czytelnikom: nie chcę was zanudzać. Od razu też przyznaje, że nie zamierza całkiem stronić od emocji ani od anegdot. Oddaje głos postaciom z epoki, a liczne cytaty to również smaczny kąsek dla miłośniczek staropolszczyzny i polszczyzny w jej różnych odsłonach. (Ale jeśli kogoś to nie bawi, może je ominąć, bo zwykle autor streszcza to potem współczesnym językiem). Cel jest zatem jasny – popularyzacja, odwołanie się do szerszej publiczności, oddziaływanie wykraczające poza akademickie kręgi wtajemniczenia. Czego i po co?

Po to, aby mieć dotychczasowy obraz naszych dziejów, przestawiając diametralnie akcenty i rezygnując z periodyzacji, do której jesteśmy przyzwyczajeni, gdzie kamieniami milowymi są wojny i zabory. Po to, żebyśmy zobaczyli naszą historię z innej perspektywy niż ta nacjonalistyczna, bohaterska, martyrologiczna, elitarna, przede wszystkim skupiająca się na tych, którzy mieli władzę i pozycję, na królach, arystokratach i ruchach wojsk. Tu bohaterem ma być lud, definiowany niezbyt precyzyjnie, czyli 90 proc. społeczeństwa, które zajmowało niższe pozycje.

Przede wszystkim byli to chłopi, potem robotnicy fabryczni, etnicznie niekoniecznie polscy, bo także Żydzi, ludność Kresów czy Śląska. Nie jest to historia nieobiektywna, podlega normalnym sprawdzianom rzetelności w prezentowaniu faktów, dat, nazwisk itp. Ale jest też stronnicza. I narracyjna, czyli tworzy pewną spójną opowieść, o której autor twierdzi, że jest mimo wszystko optymistyczna. Bo chociaż opowiada o pańszczyźnie, poddaństwie, skrajnym wyzysku, robotniczej nędzy, polskiej peryferyjności i bagażu historii niezbyt chwalebnej, to jest też historią o powolnej, trudnej, potykającej się o tysiące przeszkód, ale jednak emancypacji warstw ludowych. Z jednej strony wciąż to samo – o zdobycze socjalne trzeba walczyć, obietnice składane społeczeństwu rzadko się spełniają, pozostałości feudalnych nawyków trwają, ale jednak postęp – choć tego słowa autor unika – istnieje.

Gdzie kończy się wyzysk?

Gdzieś na samym początku Leszczyński wspomina, że „będzie to historia tego, ile wartości dodatkowej przejmowały elity naszego kraju i za pomocą jakich instytucji to robiły”. Termin „wartość dodatkowa” mógłby sugerować marksistowską proweniencję, jednak później zastrzega, że chodzi mu o termin zaczerpnięty z klasycznej ekonomii. Tak czy inaczej trochę zadziwiło mnie, że pisząc na koniec o metodologii historii i rozmaitych jej tradycjach, do tej akurat zupełnie się nie odniósł. Wiadomo, że historiozofia marksowska ze swoim determinizmem, następstwem formacji i oczekiwaniem na rewolucję i komunizm jest jako całościowa wizja przebrzmiała, ale też na tyle dużo wniosła, że w książce o ludowych strategiach oporu i ewidentnym konflikcie klasowym trudno czasem o niej nie myśleć.

Brakuje mi także jakiegoś głębszego namysłu nad często używanym terminem „wyzysk”. Ostatecznie wszystko sprowadza się do tego, że cokolwiek chłop czy robotnik wypracuje ponad absolutne minimum niezbędne do przeżycia, zostanie mu odebrane. Czyli jest to skrajnie niesprawiedliwa dystrybucja. Czy jednak tak było aż do końca opisywanej historii, czyli roku 1989? Jakiś udział pracowników w utrzymaniu państwa i wspólnych instytucji czy przyszłościowych inwestycji jest niezbędny. Akumulacja kapitału i inwestycje posiadaczy środków produkcji, że użyję tego marksistowskiego określenia, ma też jakiś sens.

Jestem jak najdalsza od tego, żeby twierdzić, że ta redystrybucja była sprawiedliwa, a z rozmaitych rozrzuconych w książce informacji można sobie złożyć jakiś obraz, ale brakowało mi bardziej syntetycznej refleksji. Poza minimum życiowym czy poddani później robotnicy jednak coś też dostawali? Serwituty, drogę, szkołę, kościół? Jak powiedziałam, można to jakoś zrekonstruować, ale wolałabym, aby w jaśniejszy sposób zrobił to autor.

Co już wiedzieliśmy?

Czy wiedza, którą dzieli się z nami autor, była nam nieznana? Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie, bo szkoły kończyłam w PRL-u, więc to, że Polska szlachecka nie miała silnej władzy centralnej, majątki magnatów stanowiły wręcz oddzielne księstwa, pańszczyzna była okrutna i odbierała chłopom wszystko, co dało się odebrać, nie jest dla mnie nową wiedzą. Poza tym na studiach miałam kurs historii gospodarczej Polski. I jakiś jej ogólny zarys został mi w głowie.

To, że Jan Sowa opowiada o tym w Fantomowym ciele króla za pomocą języka Lacana, mnie nie powaliło na kolana, ale zachwytom nie było końca, więc może jest to wiedza, która w III RP została zapomniana. Zresztą Leszczyński przyznaje, że w PRL-u powstawało wiele książek na temat klas ludowych i ruchu robotniczego (i z PRL-owskiej historiografii obficie czerpie). Prawdą jednak jest, że część tej szkolnej wiedzy traktowaliśmy jako narzuconą ideologię, a Broniewskiego elegia o konającym w kazamatach Szlisselburga Ludwiku Waryńskim przerobiona została na wesoły walczyk śpiewany przy ognisku. (Już dziąsła przeżarte szkorbutem, już płuca wyplute i martwe tra la la… Chyba dziś wypada się tego wstydzić?)

Czy chłopom na Zachodzie było gorzej niż w Polsce?

Ostatnie 30-lecie oznaczało, jak pokazuje Leszczyński, zupełny odwrót od tej tematyki i prace w tym zakresie można policzyć na palcach jednej ręki. A jak wyglądają teraz szkolne podręczniki, nie wiem. Poza tym – ma rację autor – zawsze prace poświęcone problematyce wiejskiej czy robotniczej były traktowane odrębnie, jakby wyjęte z dziejów ogólnych, które poza tym nadal opowiadano w starym stylu nacjonalistycznym i elitarnym. No i w PRL-owskiej historii, przynajmniej szkolnej, właściwie nie było Żydów poza Jankielem i jego cymbałami.

Dzisiejsza lewica próbowała coś z tego odzyskiwać, ale bez większych sukcesów. I podobnie jak autorowi, pewien problem sprawia mi rewolucja 1905 roku. Tak, gniew jak najbardziej słuszny, ale poziom przemocy skierowanej też wobec swoich i bandyterki był dość przerażający. Akurat to też mnie nie zaskoczyło, za to pokazuje, że to nie jest książka, w której takie fakty byłyby przemilczane i ideologicznie upiększane. Z drugiej strony, czy nie jest tak, że każde czczone wydarzenie przy bliższym poznaniu pokazuje też swoje mniej uroczyste i bardziej dwuznaczne oblicze?

Czego jeszcze chcę się dowiedzieć?

Jak w wypadku każdej wciągającej lektury, najpierw dajemy się pochłonąć narracji, a dopiero później pojawiają się pewne pytania czy jakieś dodatkowe refleksje.

Nie wiem, czy najczęściej pojawiającym się w książce słowem nie jest „przemoc”. I rzeczywiście, są w tej pracy opisy przemocy, o których aż trudno jest czytać. Autor jednak ostrzega przed stosowaniem tu współczesnych kategorii. Po prostu dawniej codziennej, brutalnej przemocy, nie tylko stosowanej przez panów, ale też w chłopskich wspólnotach i rodzinach, było dużo więcej, nie mówiąc już o sytuacjach rabacji, buntów, strajków. I to oczywiste, że nastąpiła zmiana – dziś raczej nie przykuwa się robotników do maszyn łańcuchami ani nie smaga biczem zbyt wolno poruszających się pracowników Amazona, są inne metody, których autor też nie pochwala, ale mimo wszystko uznajmy je za bardziej cywilizowane.

Jednak z drugiej strony, nie popadając już w myślenie ahistoryczne, zauważmy, że ludzie z przeszłości nie różnili się od nas. A mit o tym, że chłopi słabiej odczuwają ból, był pańskim mitem. Na marginesie, przypomniała mi się pewna fejsbukowa naparzanka, w której pisarz, który opisał agresję, z którą się spotkał w pociągu, został oskarżony o klasizm i w pewnym momencie nazwany „rozhisteryzowanym paniczykiem”. Ciekawa jest ta dystynkcja klasowa. Przemoc jako przejaw zdrowego ludowego ducha? Może to jedno tych zjawisk długiego trwania w naszej kulturze: wrażliwość na przemoc jako oznaka nagannej pańskości i wydelikacenia? Ale to też widać w książce Leszczyńskiego – nie wszystko, co od ludu pochodzi, warte jest zachowania.

Leszczyński: Każdy kontakt chłopa z dworem i elitą opierał się na tym, że chłop musiał coś oddać

Brakowało mi też w tej książce opisów życia codziennego, chociaż trochę się pojawia. Chciałabym jednak więcej wiedzieć – jak mieszkali, jedli, ubierali się, co śpiewali i w co wierzyli.

No właśnie. Stosunkowo mało też jest Kościoła. Brał dziesięcinę, i księża przeważnie też bywali okrutni, ale utrzymali rząd dusz. Jakie miało to znaczenie dla siły endecji? I co ze słynnym, a może stereotypowym, ludowym antyklerykalizmem? Skoro o „antypaniźmie” jest tak dużo.

A w ogóle to kiedy chłopi nauczyli się pisać i czytać? Z punktu widzenia emancypacji to wydaje się ważne. Nie będę tu pisała o likwidacji pańszczyzny i przyznaniu wolności – bo to oczywiste.

Najsłabiej moim zdaniem wypada część dotycząca PRL-u. Czy nie została jednak pomniejszona kwestia pewnych osiągnięć socjalnych? I edukacji. Tak, jest to historia oporu chłopów przed kolektywizacją i robotniczych strajków. Piszę to w dniu, w którym obchodzona jest rocznica Grudnia ’70. I nie tylko po stronie prawicowej dominuje narracja, że były to wybuchy słusznego antykomunizmu. Jak naprawdę było z tym antykomunizmem, pomijając, że rzeczywiście słowo „komuna” oznaczało w tym czasie władzę, która była opresyjna i nie odpowiadała aspiracjom społecznym.

Zbyt łatwe też wydają się analogie do II RP. Zmieniła się jednak struktura klasowa. Może ma rację Maciej Gdula, że „komunizm” skończył się w latach 70. wraz z powstaniem klasy średniej, a to już nie mieści się w opowieści o 90 proc. uciśnionych. I jak wtedy postawić granice ludowości? Autor nie zajmuje się już III RP, a to ciekawe pytanie, czym miałaby być dzisiaj historia ludowa.

Gdula: Co nam zostało z lat 70.?

I w końcu, już trochę rytualnie, zapytam: a gdzie są kobiety? Dziś powstaje wiele prac na ten temat, ale ich sytuacja wygląda podobnie jak ta z pracami o ludzie w PRL. Są traktowane jako dziedzina niby bardzo ważna, ale oddzielna. A ja chciałabym przeczytać ludową historię kobiet i mężczyzn. Jasne, że są kłopoty ze źródłami historycznymi, szczególnie z wcześniejszych okresów, które nie byłyby wytworem elit. I może warto dodać – mężczyzn. Autor wspomina o tym, że bicie żon i przemoc domowa były normą, także o gwałtach. Jest to jednak zupełny margines jego rozważań. Chciałam też zauważyć, że kobiety nie dostały praw wyborczych w 1918 roku, jak pisze Leszczyński, tylko je wywalczyły. Oczywiście, wystąpienia włókniarek powinny być pamiętane, ale w latach 60. miało miejsce jeszcze jedno ważne wydarzenie, a z tym wiąże się moja kolejna wątpliwość.

W roku 1966 zostały w Polsce dopuszczone do sprzedaży hormonalne środki antykoncepcyjne dla kobiet. Ich popularność, dostępność, wiedza o nich – to wszystko z pewnością ma wymiar klasowy. Aborcja była legalna od roku 1956. Czy to nie jest kawałek historii ludowej? Ludu kobiecego. I chyba nie trzeba tłumaczyć, jakie znaczenie dla kobiet ma możliwość kontroli reprodukcji i jak przekłada się na inne zjawiska społeczne. A to prowadzi nas do kwestii postępu technicznego, mającego też wpływ na zmiany struktury społecznej, świadomość zbiorową, aspiracje i tym samym na procesy emancypacyjne. I może nawet wolno nazwać to postępem, gdyby nie perspektywa, że doprowadzi on do zajechania planety na śmierć. Może współczesnym proletariatem są zwierzęta, lasy, lodowce, oceany? (Ale to już nie jest uwaga skierowana do autora).

Kowalczyk: Role i władza podzielone są przeważnie po staremu

Trudno mieć pretensje, że w tak szeroko zakrojonej pracy nie udało mu się umieścić wszystkiego, co chcielibyśmy wiedzieć. Pytania można mnożyć, na wiele z nich, szczególnie tych dotyczących ekonomii i rozwoju lub niedorozwoju gospodarczego Polski, znajdziecie odpowiedź w rozmowie Michała Sutowskiego z Adamem Leszczyńskim, te wątki więc pominęłam.

*
Piszemy o pańszczyźnie i ludowej historii Polski:

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Kinga Dunin
Kinga Dunin
Socjolożka, publicystka, pisarka, krytyczka literacka
Socjolożka, publicystka, pisarka, krytyczka literacka. Od 1977 roku współpracowniczka KOR oraz Niezależnej Oficyny Wydawniczej. Po roku 1989 współpracowała z ruchem feministycznym. Współzałożycielka partii Zielonych. Autorka licznych publikacji (m.in. „Tao gospodyni domowej”, „Karoca z dyni” – finalistka Nagrody Literackiej Nike w 2001) i opracowań naukowych (m.in. współautorka i współredaktorka pracy socjologicznej "Cudze problemy. O ważności tego, co nieważne”). Autorka książek "Czytając Polskę. Literatura polska po roku 1989 wobec dylematów nowoczesności", "Zadyma", "Kochaj i rób".
Zamknij