Film

III RP. Kino, którego nie było

Czerkawski, Dziduszko, Lubelski, Majmurek, Oleszczyk, Pasternak, Pietrzak, Wencel, Wiśniewska.

III RP to 25 lat wolnego (od nadzoru politycznego cenzora) kina. W KP pisaliśmy o najważniejszych filmach fabularnych i dokumentalnych ostatniego ćwierćwiecza. A jakich filmów nam zabrakło? O opinie spytaliśmy grupę zajmujących się filmem autorów.

***

Piotr Czerkawski, krytyk filmowy, autor bloga Cinema Enchanté

W polskim kinie po 1989 roku zabrakło mi przede wszystkim lustra, w którym mogliby przejrzeć się widzowie dwudziestoparoletni i jeszcze młodsi. Jeśli już reżyserzy interesują się tymi grupami wiekowymi, przyjmują perspektywę łowców tabloidowych sensacji. Bohaterowie większości polskich filmów o młodych ludziach wyglądają jak uciekinierzy z prywatki w poprawczaku, na której zabójca w szeleszczącym dresie obściskuje gimnazjalną Lady Makbet. Myślowe horyzonty takich postaci wydają ciasne niczym szafka na Dworcu Centralnym, gdzie porzuca swoje dziecko dziewczyna z Bejbi blues. Tymczasem mnie marzyłoby się zerwanie z kakofoniczną estetyką Katarzyny Rosłaniec bądź wulgarną ostentacją Big Love. Chciałbym zobaczyć film zanurzony w życiu codziennym, który nadaje znaczenie pozornie nieefektownym działaniom i przemyśleniom bohaterów. Byłoby idealnie, gdyby pojawił się reżyser umiejący połączyć magię Niewinnych czarodziejów, dyskretny humor Erica Rohmera i teledyskową nonszalancję Xaviera Dolana.

***

Jacek Dziduszko, filmoznawca, animator kultury

Przez polanę usłaną tu i ówdzie brzozami kroczą ostrożnie hordy armii rosyjskiej. Czujność, gotowość do wykonania zadania sąsiadują z nieokrzesaniem, jakie znamy z obrazów radzieckich wojaków utrwalonych w rodzimym kinie. Zbłąkany żołnierz oddala się od wraku, żeby oddać mocz. Po jego penisa sięga powoli zwęglona, zmasakrowana dłoń…

Nic tak nie neutralizuje narodowej traumy, jak przeciągnięcie jej przez tryby popkultury. Najlepiej w wydaniu ekstremalnym. Transgresja powodująca szok czy camp wywołujący śmiech mogą wyzwolić daną narrację od ciężaru nadanego jej przez media, polityków i sterowane przez nich jednostki. Wiedzieli o tym doskonale np. Włosi, produkując liczne filmy exploitation traktujące o Holocauście. Zdaje sobie oczywiście sprawę, że aby w Polsce powstała filmowa odtrutka w wersji zombie na traumę smoleńską i teorie spiskowe, musi upłynąć jeszcze trochę czasu. Ale im szybciej to nastąpi, tym bardziej wszystkim wyjdzie to na zdrowie.

***

Tadeusz Lubelski, filmoznawca, kierownik Katedry Historii Filmu Polskiego w Instytucie Sztuk Audiowizualnych UJ

Po 1981 roku nie wrócono już do produktywnej formuły filmu w typie Szpitala przemienienia Edwarda Żebrowskiego albo Gorączki Agnieszki Holland – o najnowszej historii tak przedstawianej, by widz traktował fabułę jak próbkę własnych wyborów etycznych. Myślałem, że po 1989 roku zobaczę choć jeden film w tym duchu, którego akcja toczyłaby się w drugiej połowie lat 30. Na przykład taki: młody lwowianin z inteligenckiego domu, miłośnik Boya i „Wiadomości Literackich”, po zdaniu matury w 1938 roku zapisuje się na UJK. Od razu na pierwszym wykładzie zamieszki w związku z gettem ławkowym. Towarzyszymy bohaterowi przez rok; on sam stara się zachowywać przyzwoicie, ale jego najbliższy przyjaciel zapisuje się do Falangi. Końcowa sekwencja to inauguracja roku 1939/40; po niej wiec młodzieży Lwowa w Teatrze Wielkim, na którym studenci zmuszeni zostają do podpisania rezolucji o przyłączeniu Ukrainy Zachodniej do ZSRR.

***

Jakub Majmurek, krytyk filmowy, publicysta

Brakuje mi filmu, który zdawałby sprawę z najnowszej historii Polski, potrafił zaproponować syntetyczny skrót wojny, stalinizmu, PRL-u, Solidarności i ostatnich 25 lat. Który pokazałby te wydarzenia z jednocześnie centralnego i peryferyjnego, ekscentrycznego punktu widzenia (z którego często widać więcej). Filmem oferującym taką syntezę mogłaby być biografia Jerzego Urbana. Zawiera ona cały szereg wiele mówiących, a nieobecnych dotąd w kinie, oddających nasze doświadczenie obrazów. Młodzi ZMP-owcy w szturmówkach jeżdżący na „rozkułaczanie wsi”, kończące się popijawą z miejscowymi chłopami i pierwszymi erotycznymi doświadczeniami w stodołach. Debaty redakcyjne w „Po prostu”, gdzie Jan Olszewski dyskutuje z Jerzym Urbanem. Pogrążająca się w alkoholowym stuporze nocna Kameralna nad ranem, gdzie nagle z siekierą wbiega pijany Marek Hłasko. Dawny błazen zmienia się w ministra znienawidzonego rządu. Urban z komunisty staje się nowobogackim, robi po raz pierwszy zakupy z żoną w luksusowym butiku w Mediolanie. Przyjęcia w salonie Urbanów, gdzie elity zrzucają maski. Na tle autoafektacji własnym etosem i szlachetnością, do jakiej skłonności mają polskie elity i przedstawiające je kino, cyniczna, amoralna postawa Urbana (choć ograniczona w wielu sprawach) jawi się jak powiew świeżego powietrza. Bardzo potrzebujemy takiego przewietrzenia, który na historię Polski pozwoli spojrzeć raczej jako na czas humoru niż honoru.

***

Michał Oleszczyk, dyrektor artystyczny FPFF w Gdyni

Tym, czego najbardziej brakuje mi w polskim kinie ostatniego ćwierćwiecza, są żywe, inteligentne i uciekające od banału filmy historyczne, w typie Śmierci prezydenta Kawalerowicza, …Gdziekolwiek jesteś, panie prezydencie… Trzosa-Rastawieckiego, tudzież Gorączki Agnieszki Holland. Marzyłby mi się tego typu film o Marcu 1968, o założeniu KOR-u, o obaleniu rządu Olszewskiego albo o innym węzłowym punkcie naszej historii. Taki portret polskiej sceny politycznej skonstruowany jako historyczne pars pro toto. Najlepiej z Costą-Gavrasem (Z), Francesco Rosim (Ręce nad miastem), Gillo Pontecorvo (Bitwa o Algier) i Otto Premingerem (Za radą i zgodą senatu) jako patronami. Łyżeczka Szekspira też by nie zawadziła.

***

Karolina Pasternak, dziennikarka filmowa

Kilka lat temu pojawił się projekt filmu dokumentalnego o seksualności Polaków w PRL-u. Paweł Potoroczyn, dyrektor Instytut Adama Mickiewicza, który miał rzecz firmować, tłumaczył mi wtedy, że zależało mu na przykład na pokazaniu, jak radziliśmy sobie z brakiem prywatności, „jak to się robiło” w słynnych M2 i M3 z przydziału, w których obok babek i dziadków mieszkali rodzice z dziećmi. Film ostatecznie nie powstał. I choć pewnie jest wiele innych, „ważniejszych” niezrealizowanych projektów, które powinny były zostać nakręcone w ostatnim 25-leciu, mnie najbardziej szkoda właśnie tego. Bo nowe polskie kino w ogóle traktuje seks po macoszemu, wstydliwie, nie umiejąc kompletnie opowiadać o erotycznej stronie życia swoich bohaterów. A może gdyby powstał tamten dokument, za którego scenariusz i reżyserię miał odpowiadać Bartek Konopka, dowiedzielibyśmy się chociaż, skąd się ten nasz „seksualny analfabetyzm” bierze.

***

Jarosław Pietrzak, kulturoznawca, recenzent filmowy

W polskim kinie ostatnich 25 lat brakuje mi na przykład takiego filmu, który opowiedziałby najnowszą historię Polski z innego niż elit punktu widzenia. Historię tej (większej) części polskiego społeczeństwa, dla której PRL, w tym stalinizm, był okresem skokowego postępu społecznego, okresem, który faktycznie włączył masy tego społeczeństwa w ramy nowoczesności. Filmu o epickim oddechu, który następnie pokazałby skalę katastrofy, jaką dla większości tego społeczeństwa był upadek PRL i neoliberalny potop, który zalał jej gruzy. Bohaterką mogłaby być kobieta, która urodziła się, powiedzmy, w latach 50. XX wieku na polskiej wsi, w izbie z klepiskiem, z krowami przez ścianę, uczyła się jeszcze przy lampie naftowej, ale kilkanaście lat później żyła już i pracowała w przemysłowym mieście. Wyemancypowana w stopniu co prawda niepełnym, ale i tak w lepszej sytuacji niż jej córka, której, zanim dorośnie, odrestaurowany peryferyjny kapitalizm odbierze oczywiste w PRL prawa reprodukcyjne i możliwości godziwego życia we własnym kraju, wypychając ją wraz z milionami rówieśników na zagraniczną tułaczkę za chlebem. 

***

Jakub Wencel, krytyk filmowy

Jeśli próbować by wyznaczyć jedną dominującą tendencję w polskim kinie od czasu zmiany ustrojowej, to byłoby to z pewnością radykalne odpolitycznienie kina, rozumiane nie tylko jako niemożność formułowania diagnoz konkretnych problemów i recept na ich rozwiązanie, ale przede wszystkim zupełne zaprzestanie widzenia procesów społecznych i ekonomicznych. Przez ostatnie 25 lat polscy filmowcy potrafili artykułować jedynie różnie umieszczany, wynikający z nich gniew (zazwyczaj wedle tożsamościowych, historycznych bądź sprowadzanych do bieżącej polityki podziałów) lub wyłącznie „humanistyczny” wymiar uwikłania swoich bohaterów w przedstawiane historie. Filmem, którego „zabrakło”, który wchodziłby w poprzek takiego porządku, mógłby więc być dramat/thriller polityczny o, z jednej strony, bezkompromisowości formułowania mniej lub bardziej „aktualno-politycznych” oskarżeń (w duchu Psów Pasikowskiego lub bardziej nowocześnie szpiegowskiego i „spiskowego” Układu zamkniętego Bugajskiego) oraz o brawurowym naturalizmie i „uchu” do polskości filmów Smarzowskiego, a z drugiej – o perspektywie szerszej niż uwikłanie jednostki, a przynajmniej dającej się skutecznie zuniwersalizować. Przez 25 lat udało się wykształcić w polskim kinie zwróconą przeciw elitom (lub wyobrażeniom na ich temat) i elementom narodowej tożsamości zadziorność – nie można tego nie docenić, ale wypada trzymać kciuki, by przez kolejne 25 zaczęła ona pracować na żywej tkance rzeczywistych procesów społeczno-ekonomicznych.

***

Agnieszka Wiśniewska, koordynatorka klubów KP, socjolożka

Masę dobrego, ciekawego kina powstało w Polsce przez ostatnich 25 lat. Jeśli czegoś mi zabrakło, to trzech rzeczy. Po pierwsze kina biograficznego. Ale nie tego sprofilowanego pod wycieczki szkolne. Takiego kina mamy za dużo. Pomników na cześć JPII, Baczyńskiego czy chłopaków z Szarych Szeregów trzeba nam mniej niż na przykład mięsistego filmu o Andrzeju Lepperze (Ziarno na tory). W roli Leppera genialny jak zawsze Robert Więckiewicz. Druga rzecz, którą chętnie bym obejrzała, to kino muzyczne. Na prosty dokument czy fabułę o Katarzynie Nosowskiej czy Dezerterze bilet kupuję od razu. I znów mniej potrzeba nam mitologii w stylu Beats of Freedom, a bardziej filmów takich jak Miłość. Warte sportretowania są nie tylko historie zespołów takich jak Hey, ale i opowieści o całych fragmentach historii muzyki. Rock lat 90. chociażby. Albo postacie takie jak Katarzyna Kanclerz. Gotowe scenariusze. Trzecia rzecz, której trochę mi brak, to „kino w kinie”. Rzadko sięgamy po cytaty ze starszych filmów, nie robimy remake’ów. Raz opowiedzianą historię odkładamy na półkę. Niestety często idzie przez to w zapomnienie. A szkoda. Częściej po filmy sięga teatr. Nie tylko przypomina o takich tytułach jak Czterej pancerni czy Jak być kochaną, ale też reinterpretuje je, dialoguje z nim. Traktuje stare kino jak partnera do rozmowy. Dzięki temu widzowie mają pretekst, żeby wracać do starszych filmów i odkrywać je na nowo. Tworzyć kanony i kanony obalać. Kino też może to robić.

>> DZIENNIK OPINII NA 25-LECIE:


Maciej Gdula: 4 czerwca 1989. Jak naród nie obalił komuny

Jakub Majmurek: Na cmentarzysku metafor. Od IV RP do zbawiania Europy

Ewelina Latosek: © Polska

Marcin Gerwin: 25 lat demokracji. Czas na zmiany

Literatura opowiada 25-lecie

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij