Czytaj dalej

Stawiszyński: Stygmaty dziedziczne

Rozmówcy Mikołaja Grynberga, dzieci ocalałych z Holokaustu, odsłaniają przed nami swoje najtrudniejsze, najciemniejsze doświadczenia.

Jeśli rana jest okiem, przez które wyraźniej, dobitniej, ostrzej widać niedostępne inaczej obszary rzeczywistości – co takiego uobecnia się w lekturze tej książki, złożonej właściwie z samych ran, niosącej więcej bólu niż historii, więcej splątania niż krzepiącej opowieści o radzeniu sobie z nawet najgorszym nieszczęściem? Podobnie, jak w Oskarżam Auschwitz brakuje odpowiedzi na centralne pytania o sens życia w obliczu ogromu zła drzemiącego w świecie i człowieku, podobnie na powyższe pytanie nie sposób jednoznacznie odpowiedzieć. Nie z powodu ideologii, nie dlatego, że współczesna epoka na mocy jakiegoś teoretycznego kaprysu postanowiła świadomie wystrzegać się wszelkich jednoznaczności, nie dlatego wreszcie, że ta książka konfrontuje czytelnika z totalną bezradnością, rozbija, przyprawia o dławiący smutek. Dlatego natomiast, że każda odpowiedź okazuje się tak czy inaczej nietrafiona, nieadekwatna, niewystarczająca, każda tak czy inaczej grzęźnie w gardle, a na myśl przychodzi co najwyżej wiecznie aktualne gnostyckie przesłanie, widzące w świecie domenę nicości, okrucieństwa i cierpienia.

Rozmówcy Mikołaja Grynberga, przedstawiciele tzw. drugiego pokolenia, dzieci ocalałych z Holokaustu, urodzone przeważnie już po zakończeniu II wojnie światowej, odsłaniają przed nami swoje najtrudniejsze, najciemniejsze doświadczenia – niekiedy starannie strzeżone przed całym nieżydowskim światem. Porozmawiam z tobą – mówią Grynbergowi, którego życiorys jest podobny do ich życiorysów – tylko dlatego, że mnie zrozumiesz, bo jesteś taki, jak ja.

Czy wobec tego my także możemy ich zrozumieć? Czy jest w ich doświadczeniu coś uniwersalnego, czy też jest ono specyficznie żydowskie i nie będąc Żydem, nie da się w gruncie rzeczy – nawet na zasadzie jakiejś bliskiej analogii – realnie pojąć, albo odczuć, na czym ono właściwie polega?

Czy wojenna trauma, stygmat odnawiającej się w kolejnych pokoleniach rany – rodzicom zadanej bezpośrednio, u dzieci palącej na podobieństwo bólu fantomatycznego przeszywającego nieistniejący organ – w tym samym stopniu dotyka ocalałych i ich bliskich, jeśli byli, jeśli są na przykład Romami, Ormianami, Afrykańczykami albo Indianami? A właściwie nie tyle wojenna trauma, ile raczej trauma radykalnej negacji, bezbrzeżnej przemocy, nicości, która – jak się okazuje, bezpowrotnie – odwołuje prawo do istnienia dla członków całego narodu, społeczności, grupy. W jaki zatem sposób można nadal – po czymś takim – istnienia się mimo wszystko trzymać? Jak usprawiedliwić przed sobą i innymi, że się nie zginęło? Jak opowiedzieć własnym dzieciom o świecie, na który zostały powołane? Jak im go opisać? Jak je weń wprowadzić? Jak je nauczyć miłości, radości, zaufania?

W książce Grynberga ocalałych widzimy właśnie oczami ich dzieci. Są często oschli, emocjonalnie zablokowani, niezdolni do bliskości, do wyrażania uczuć, zamknięci w sobie, narcystyczni, skoncentrowani na przeszłości, paranoiczni, zalęknieni, podejrzliwi, zanurzeni we własnym świecie, rozchwiani i nieprzewidywalni. Czasami uciekają przed swoim pochodzeniem, zwłaszcza jeśli po wojnie nie wyjechali z Polski do Izraela czy Stanów Zjednoczonych. Ukrywają prawdziwe nazwiska, boją się, że jeśli prawda wyjdzie na jaw, spotka ich – a także ich dzieci – straszny los. Synowie i córki ocalałych wyrastają w domach, w których Zagłada jest permanentnie obecna, nawet jeśli w ogóle się o niej nie rozmawia. Wyrastają w emocjonalnym chłodzie, poczuciu niejasnego i nieustannego zagrożenia, a także wpajanym im przez rodziców przekonaniu o absolutnej banalności i nieważności wszystkich ich problemów i młodzieńczych dramatów, bo przecież czymże są złamane nastoletnie serce albo egzystencjalne czy życiowe dylematy dwudziestoparolatków wobec krematoryjnych pieców i komór gazowych, które pochłonęły ich dziadków, wujów i ciotki. Kiedy dorastają i zakładają rodziny – nie mogą uwolnić się od lęku. O przyszłość, o to, czy historia się nie powtórzy, a także o życie własnych dzieci, do których dzwonią czasem kilka razy dziennie, świadomi, że w każdej chwili może ich bezpowrotnie zabraknąć.

Co ciekawe i symptomatyczne – prawie wcale nie ma w nich buntu. Przyjmują swoich rodziców z zaskakująco pełnym zrozumieniem i akceptacją. Usprawiedliwiają ich, rozumieją, dostrzegają własne uwikłanie w historię i wszystkie tego tragiczne konsekwencje. Mówią: jesteśmy Żydami i to jest nasz los. Nie mają pretensji o splątane, ciężkie dzieciństwo. Nie próbują nawet powiedzieć ojcu czy matce: niczym nie zawiniłem, nie masz prawa w ten sposób mnie traktować, nie tłumaczy cię twoja straszna przeszłość, bo jest tylko twoja, ja za nią nie ponoszę odpowiedzialności. Nie szukają też pomocy psychologicznej, jeśli odwiedzają terapeutów, to tylko na chwilę, terapia wydaje im się bowiem z jednej strony niemożliwa, z drugiej w jakimś sensie niestosowna, bo usiłująca przepracować, przemienić, uczynić znośnym coś, czego uczynić znośnym nie wolno, bo oznaczałoby to albo zapomnienie, albo taką czy inną na to zgodę.

Tymczasem chodzi o to, żeby ten lęk, przerażenie, zagrożenie i nicość w sobie utrzymać, przechować je, ocalić, bo jest to w jakiś sposób nieusuwalnym obowiązkiem żywych wobec umarłych czy raczej żywych wobec zamordowanych.

Czy jest to narcystyczne, neurotyczne zakochanie w traumie, niechęć do „normalności”, mniej lub bardziej świadomy wybór pozostawania w poczuciu krzywdy, w roli wiecznej ofiary? Z pewnością można tak na to popatrzeć, z pewnością takie głosy po lekturze tych trudnych rozmów także się pojawią. Czy jednak to właśnie tego rodzaju ocena nie jest w gruncie rzeczy wyrazem postawy z gruntu neurotycznej? Uciekającej od tragicznej, przerażającej prawdy ujawniającej się w historii i w życiorysach rozmówców Mikołaja Grynberga? Prawdy, której uznania się od nas domagają, a której nie da się ująć w żadną psychologiczno-terapeutyczną narrację o „toksycznych rodzicach” czy „uzdrawianiu traum przeszłości”, choć i o rodziców, i o przeszłość, i o traumę w niej przecież chodzi.

Mikołaj Grynberg „Oskarżam Auschwitz. Opowieści rodzinne”, Czarne, Warszawa 2014

Czytaj także:
W moich żyłach płynie bardzo dużo Auschwitzu – fragment książki

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Tomasz Stawiszyński
Tomasz Stawiszyński
Eseista, publicysta
Absolwent Instytutu Filozofii UW, eseista, publicysta. W latach 2006–2010 prowadził w TVP Kultura „Studio Alternatywne” i współprowadził „Czytelnię”. Był m.in. redaktorem działu kultura w „Dzienniku”, szefem działu krajowego i działu publicystyki w „Newsweeku" oraz członkiem redakcji Kwartalnika „Przekrój”. W latach 2013-2015 członek redakcji KrytykaPolityczna.pl. Autor książek „Potyczki z Freudem. Mity, pokusy i pułapki psychoterapii” (2013) oraz oraz „Co robić przed końcem świata” (2021). Obecnie na antenie Radia TOK FM prowadzi audycje „Godzina Filozofów”, „Kwadrans Filozofa” i – razem z Cvetą Dimitrovą – „Nasze wewnętrzne konflikty”. Twórca podcastu „Skądinąd”. Z jego tekstami i audycjami można zapoznać się na stronie internetowej stawiszynski.org
Zamknij