Czytaj dalej

Kalinowska: Czytanie to sport dla bogatych, niestety

Biblioteki są dramatycznie niedoinwestowane. 30 proc. z nich znajduje się w pomieszczeniach, do których w ogóle nie należałoby wchodzić. Kiedy wójt ma do wyboru: zbudować drogę czy powiększyć księgozbiór, wiadomo, co wybierze. Próbujemy to zmieniać. Z Elżbietą Kalinowską rozmawia Magda Majewska.

Magda Majewska: W tej chwili w całej Polsce w ramach programu Instytutu Książki działa ponad tysiąc Dyskusyjnych Klubów Książki. Skąd ten pomysł?

Elżbieta Kalinowska: Idea jest anglosaska. Pomysł dyskusyjnych klubów książki narodził się w latach 30. XX wieku w Wielkiej Brytanii i USA, gdzie nadal świetnie się rozwija. Do nas z propozycją przeszczepienia tej tradycji zwróciło się British Council, które prowadziło takie kluby przy swoich polskich bibliotekach. Podchwyciliśmy ten pomysł i zaprosiliśmy do współpracy biblioteki wojewódzkie. Jeździliśmy po nich, opowiadając, na czym polega działalność dyskusyjnego klubu książki, jak go założyć, jak sprawić, żeby sprawnie funkcjonował itp. Biblioteki wojewódzkie ten pomysł podjęły i w pierwszym roku działalności, czyli w 2007, powstało około 270 klubów.

Polskie kluby działają w taki sam sposób, jak te anglosaskie?
W Stanach i w Anglii to bardzo popularna forma spędzania wolnego czasu, zwłaszcza dla kobiet. Panie chodzące do tego samego sklepu, znające się z miejsca zamieszkania czy należące do tego samego kościoła skrzykują się, by porozmawiać o książkach. I są to przedsięwzięcia całkowicie prywatne – uczestnicy sami kupują książki, sami je wybierają i właściwie nikt nie ma na to wpływu. Jest to ruch na tyle duży i prężny, że działają strony internetowe pozwalające znaleźć najbliższy klub. Ponieważ Amerykanie bardzo często się przeprowadzają, takie strony są bardzo przydatne.

Od początku mieliśmy świadomość, że w Polsce to się nie uda na taką skalę, bo zwłaszcza w mniejszych ośrodkach ludzi nie stać na to, żeby raz na miesiąc kupować książkę. Nie ma też nawyku ich kupowania. Dlatego pomyśleliśmy, że zrobimy to z pomocą bibliotek, a IK będzie dofinansowywał zakup książek przeznaczanych dla klubów. I to się sprawdza, choć w tej chwili, przy tysiącu klubów, stało się to już ogromnym obciążeniem dla budżetu Instytutu. Ale dodatkowym plusem jest to, że według regulaminu kupione w ramach programu książki muszą na koniec zostać przekazane na cel użyteczny publicznie, czyli biednym bibliotekom, szpitalom, więzieniom. Zasilają zatem księgozbiory najmniejszych bibliotek, które mają bardzo mało pieniędzy na zakup nowości.

Czy w Polsce ludzie sami zgłaszają się do bibliotek, żeby założyć klub?

W praktyce czasami jest tak, że skrzykuje się grupa ludzi, bo gdzieś usłyszeli o programie i mówią: „Chodźcie, zgłosimy się do biblioteki i założymy taki klub”, ale częściej to biblioteka ogłasza, że zakłada dyskusyjny klub książki i zachęca czytelników do zgłaszania się.

Kluby książki nie działają tylko w ramach programu IK.
To prawda. Pomysł podchwyciły także inne instytucje, co nas bardzo cieszy. Była to też zachęta dla „zwykłych” ludzi, żeby się spotykać i rozmawiać o książkach. Ja sama prowadzę taki prywatny klub dla moich koleżanek. Świetnie, że nasz program stał się impulsem dla czytelników niezwiązanych z bibliotekami.
Ten tysiąc, o którym wspominałam, to kluby, które przystąpiły do programu. Ale na naszej stronie staramy się odnotowywać także działalność grup działających przy innych instytucjach. Mamy taką ambicję, żeby strona DKK stała się kiedyś taką stroną na wzór amerykański, żeby można było za pomocą jednego kliknięcia zobaczyć, że najbliższy klub książki działa np. w Krytyce Politycznej.

Czy wiecie, kto uczestniczy w spotkaniach klubów? Kim jest statystyczna klubowiczka / statystyczny klubowicz?

Na podstawie ankiet wypełnianych przez biblioteki wiemy, że to się właściwie nie zmienia od lat: to kobieta, w wieku 30–60 lat, wykształcenie średnie. Wielkość klubów jest różna – od pięciu do dwudziestu osób. Anglojęzyczne poradniki na temat klubów mówią, że optymalna grupa to maksymalnie 8–12 osób, żeby możliwa była prawdziwa rozmowa, ale wiem, że w Polsce bywają też kluby większe. Spotkania odbywają się średnio raz w miesiącu. Z okazji powstania tysięcznego klubu rozpisaliśmy nieformalną ankietę – głównie na użytek nowo powstałego profilu DKK na Facebooku – gdzie pytamy o początki klubu, wybierane lektury itp. Odpowiedzi, które spływają, wskazują, że to jest po prostu rytuał – raz w miesiącu idę do klubu i do widzenia, nie ma mnie dla nikogo. Zadaliśmy też pytanie, jak klubowiczów postrzegają rodziny i znajomi. I bardzo często odpowiedź jest taka: „Jesteśmy takimi nieszkodliwymi dziwakami, ale już się wszyscy przyzwyczaili, że czytamy”. Mniej więcej taki właśnie jest społeczny odbiór człowieka czytającego w Polsce.

Czy kluby zachęcają do czytania osoby, które dotąd nie czytały?

Trzeba sobie szczerze powiedzieć, że bardzo trudno dotrzeć do tych, którzy nie czytają. Zwłaszcza że kanały, którymi najczęściej się promuje czytelnictwo, trafiają głównie do ludzi czytających. Moim zdaniem nie należy sobie robić złudzeń, że dzięki takiemu czy innemu programowi promocji czytelnictwa nagle pojawią się rzesze nowych czytelników. Pamiętajmy jednak, że jest to program o charakterze społecznym i integrującym. Zwłaszcza w małych miejscowościach, gdzie nie ma kina, a jedyną możliwością wyjścia dla statystycznych klubowiczek, czyli kobiet, jest wyjście do sklepu. Bardzo często odbywa się to tak, że panie się spotykają i jedna mówi: „Słuchaj, my się spotykamy w bibliotece i rozmawiamy o książkach, ale też o różnych innych rzeczach, i można się tam napić kawy, zjeść ciastko”. No i żeby wyjść do klubu, trzeba się ubrać i umalować, to też ma znaczenie. A zatem jakiś procent nowych czytelników zdobywamy, ale jest to jednak przeznaczone głównie dla ludzi, którzy czytają.

A co czyta się w klubach? Jest lista rekomendowanych przez IK tytułów…
Zauważyliśmy, że bibliotekarze potrzebują dodatkowych informacji na temat tego, co warto czytać. Stworzyliśmy więc listę książek i co roku dodajemy do niej nowe tytuły, ale jest to lista absolutnie subiektywna, tworzona przez kilkoro pracowników IK. Podkreślamy zresztą tę subiektywność i to, że w żadnym razie nie trzeba się jej trzymać. Często wydawcy i sami autorzy pytają nas, jak można trafić na tę listę, ale na to nikt nie ma wpływu, bo to książki, które nam się podobają i które uważamy za warte przeczytania.

Co jest czytane, wiemy na podstawie statystyk, prowadzimy ranking dziesięciu najchętniej czytanych książek. W pierwszej połowie 2012 były to na przykład: Cukiernia pod Amorem Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk, Drzwi do piekła Marii Nurowskiej i Marzenia i tajemnice Danuty Wałęsy. Lista kupowanych książek jest wypadkową pomysłów klubowiczów, moderatorów, bibliotekarzy i samych koordynatorów. Najchętniej czytana jest literatura mainstreamowa, ale też – i widzę to coraz częściej – książki ambitne. Kluby są też odbiciem mód czytelniczych, więc ostatnio mocno obecny jest reportaż. O dziwo, rzadziej kryminał, choć są i kluby, które czytają wyłącznie kryminały. Są grupy, które czytają tylko polską literaturę… Na tym też polega sukces tego programu, że my w żaden sposób nie wpływamy na dobór lektur. Jeśli jakiś klub chce czytać wyłącznie romanse, proszę bardzo.

Ale czy nie jest to pewna fetyszyzacja książki jako takiej? Czy nie lepiej by było, gdyby zamiast czytać kiepskie romanse, taka grupa obejrzała wartościowy film? Również w ramach programu towarzyszącego – spotkań z autorami – pojawiają się głównie reprezentanci literatury popularnej, nie zawsze najwyższych lotów. Po co czytać złe książki, po co promować autorów bezwartościowych czytadeł?
Mam wrażenie, że nasi klubowicze się rozwijają, dorastają z nami. Ile można rozmawiać o książce prostej, łatwej i przyjemnej? Więc sięgają po coraz ambitniejsze tytuły, bo jeśli coś nas uwiera, jest kontrowersyjne, to nawet jeśli nie do końca to rozumiemy, chcemy o tym dyskutować. A ileż można rozmawiać o romansie?! Ale od czegoś trzeba zacząć.

W ramach programu proponujemy też wykłady o literaturze dla moderatorów (czyli głównie bibliotekarzy), które cieszą się dużą popularnością. Obejmują one takie tematy, jak współczesna literatura brytyjska, niemiecka, kino i teatr a literatura, literatura kobieca itd. Moderatorzy mają bardzo duży wpływ na wybór książek, więc to jest nasz sposób na podsuwanie bardziej ambitnych pozycji.

Ale też nie ma co się łudzić: wystarczy porównać nakłady literatury mainstreamowej i tej bardziej ambitnej, nasz wpływ na to jest bardzo ograniczony. Mimo wszystko ja naprawdę wierzę w to, że czytelnictwo rozwija, w taki sposób, że po jakimś czasie chce się sięgnąć po coś, co będzie większym intelektualnym wyzwaniem.

Czego jeszcze uczycie moderatorów? Czy uczą się na przykład pracy z grupą?
Organizowane przez nas szkolenia obejmują takie umiejętności jak praca w grupie, występowanie publiczne, umiejętność prowadzenia dyskusji i rekomendowania książek. Szukamy też możliwości współpracy z innymi instytucjami. W zeszłym roku Irek Grin wymyślił, żeby na Festiwal Kryminału we Wrocławiu zaprosić bibliotekarzy. I odbyły się tam warsztaty z kryminału, bardzo udane, w których wzięło udział 20 osób. W tym roku będzie powtórka.

Bardzo ważne są też warsztaty dla osób pracujących z dziećmi i młodzieżą. To jest chyba najtrudniejszy orzech do zgryzienia – i dla nas, i dla bibliotekarzy. Stosunkowo łatwo pracować z małymi dziećmi. Jeśli mama czyta, to przyprowadzi dziecko. Ale potem zaczyna się trudny okres gimnazjum, kiedy czyta się coraz mniej. I o ile dzieci chodzą do klubów, będąc w podstawówce, to w gimnazjum często w ogóle przestają czytać i grupa nierzadko się rozpada. Wielkie wyzwanie stanowi utrzymanie młodzieży przy klubie i przy czytaniu w ogóle. Kluby dla dzieci i młodzieży stanowią około jednej trzeciej wszystkich DKK, ale to trudna praca.

W tej chwili organizowanych jest bardzo wiele akcji promujących czytelnictwo, pewnie w związku z alarmującymi danymi na temat spadku czytelnictwa.

Nie ma chyba jeszcze oficjalnych danych za zeszły rok, ale zdaje się, że spadek się zatrzymał. Oczywiście, że nie jest dobrze i że nie możemy się porównywać z Czechami czy Niemcami. Ale jeśli są to wahania rzędu dwóch procent, to nie można mówić, że czytelnictwo drastycznie spada, ono po prostu utrzymuje się na bardzo niskim poziomie.

Czy te akcje mogą to zmienić? Niektóre z nich starają się wytworzyć poczucie, że czytanie uwzniośla, co wydaje mi się krańcowo nieskuteczne. Są też zupełnie inne, jak chyba najgłośniejsza ostatnio akcja „Nie czytasz? Nie idę z tobą do łóżka”, która jest zupełnie oddolna i próbuje inaczej opowiadać o książkach. Ale pozostaje pytanie: do kogo to trafia i na ile jest skuteczne?
Gdy parę lat temu odwiedzałam biblioteki w Danii – biblioteki skandynawskie słusznie uchodzą za wzorcowe – dyrektor świetnej biblioteki w Aarhus powiedział mi, że programy czytelnicze nie mają wpływu na wzrost czytelnictwa, jedynie zapobiegają spadkowi. Nie ma takich programów propagujących czytelnictwo, które spowodowałyby skok na przykład z 50 na 80 proc. czytających.

Z akcjami promującymi czytelnictwo jest jeszcze taki problem, że często realizowane są z Warszawy czy Krakowa, odgórnie, a żeby to zadziałało, powinno rodzić się oddolnie. I to akurat jest wielka siła Dyskusyjnych Klubów Książki.

Akcje, o których pani mówi, mają chyba na celu raczej wytworzenie snobizmu na czytanie. Ostatnio na przykład w konkursie Narodowego Centrum Kultury na kulturalny gadżet zwyciężył pomysł na torby z przezroczystymi kieszeniami na książki. Przypuśćmy, że te torby zostaną wyprodukowane w dużej ilości i staną się gadżetem, z którym będzie wypadało się pokazać na ulicy. Pytanie brzmi, czy ludzie, którzy włożą książkę w tę plastikową przegródkę, będą ją czytać, czy tylko nosić? Jak ktoś czyta, to będzie czytał, a jak nie czyta, to ponosi książkę i tyle.

Oczywiście, to nie jest źle, że chce się wytworzyć snobizm na pokazywanie się z książką, bo może jakaś część ludzi faktycznie dzięki temu po książkę sięgnie. Natomiast żeby to miało głębszy sens, powinno się zaczynać pracę jak najwcześniej. Bo jeśli nie masz w domu książek, nie rośniesz w ich otoczeniu, jeśli nie jest tak, że one stanowią przedmiot równie oczywisty jak telewizor, są naturalnym fragmentem twojego środowiska, to w przyszłości trudniej przychodzi przekonać taką osobę do czytania. Dlatego wydaje mi się, że zasadne są akcje, które trafiają do małych dzieci, a jeszcze lepiej do rodziców, czyli np. czytanie dziecku dwadzieścia minut dziennie.

To też pole do popisu dla szkoły, wciąż niewykorzystane. Tkwimy w kanonie nudnych lektur omawianych w nudny sposób i mam wrażenie, że szkoła wręcz zniechęca do czytania.
W grupie pracowników Instytutu wymyśliliśmy ostatnio pomysł na program „Uwolnić Łyska”, czyli akcję na rzecz częściowej zmiany lektur lub sposobu ich wykorzystania. Bo to rzeczywiście jest katastrofa. Nie wiedzieć czemu, bo przecież podstawy programowe się zmieniają, a lektury nie. Ja jako dziecko czytałam książkę Puc, Bursztyn i goście i dalej się ją czyta. Dzieci z Bullerbyn wciąż są lekturą w trzeciej klasie szkoły podstawowej, a to już nie jest książka dla tej grupy wiekowej.

Dodatkowo czyta się wybrane fragmenty, a nie całe książki. Ale to jest związane z całym systemem edukacji, który wymaga przyswojenia olbrzymiej ilości wiedzy w krótkim czasie. Wydaje mi się, że potrzebne byłyby też zajęcia dodatkowe w szkole, na których by się naprawdę czytało, a nie po prostu omawiało książki, tzn. na których można by się zarazić pasją czytania.

Może więc następnym krokiem powinny być kluby dyskusyjne w szkołach?
Myśleliśmy o programie integrującym biblioteki i szkoły. Lekcje biblioteczne się odbębnia, nauczyciel idzie z dziećmi do biblioteki, bo ma taki obowiązek, ale nic więcej z tego nie wynika. Może uda nam się w końcu zrealizować projekt wejścia do szkół. Problemem jest też to, że biblioteki szkolne są dramatycznie niedoinwestowane i te Dzieci z Bullerbyn tam po prostu są, bo zostały kupione 40 lat temu, natomiast na to, żeby kupić 15 egzemplarzy Harry’ego Pottera, nie ma pieniędzy. Więc jak nauczyciel ma prowadzić te lekcje, jeśli wie, że rodzice tej książki dziecku nie kupią, a w bibliotece jej nie ma?  Mam wrażenie, że czytanie to po prostu sport dla społeczeństw bogatych, niestety. Kilka lat temu przeprowadzono badania, z których wynikało, że 30 proc. bibliotek znajduje się w pomieszczeniach, do których w ogóle nie należałoby wchodzić, a znaczny odsetek w pomieszczeniach słabo przystosowanych do swojej funkcji. A ciągle jeszcze jest tak, że dla wójta najważniejsza jest droga, a kultura jest na ostatnim miejscu. I jeśli ma do wyboru zbudowanie drogi albo powiększenie księgozbioru, wiadomo, co wybierze.

Jak to zmienić?
Kiedy oglądamy amerykańskie filmy czy seriale, widzimy, że książka jest tam permanentnie obecna. Kiedy bohater takiego filmu szuka informacji z przeszłości, to dokąd idzie? Do biblioteki. U nas coś takiego w ogóle się nie pojawia. Biblioteki nie funkcjonują w naszej świadomości jako miejsce, w którym dowiemy się, czegoś o świecie, gdzie jest internet… Obserwuję to też zupełnie prywatnie wśród swoich znajomych, którzy jadą gdzieś na wakacje i okazuje się, że tam nie ma dostępu do internetu. I ktoś mi ostatnio powiedział: „Wiesz co, poszedłem do biblioteki, bo mi się przypomniało, że wy je internetyzujecie i że tam musi być internet”. I on tam rzeczywiście jest. Zmieniamy oblicze polskich bibliotek, chcemy, żeby stawały się miejscem integrującym całą społeczność, żeby ludzie zaczęli do bibliotek chodzić.

***
Elżbieta Kalinowska – tłumaczka, redaktorka, zastępczyni dyrektora Instytutu Książki, zajmuje się promocją czytelnictwa w Polsce i polskiej literatury za granicą, koordynuje program Dyskusyjnych Klubów Książki.

 

Wywiad przygotowany w ramach projektu „Park książki” realizowanego przez Stowarzyszenie im. Stanisława Brozowskiego przy wsparciu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czytaj też wywiad z Moniką Cieślak, bibliotekarką i założycielką Stowarzyszenia Biblioteka Otwarta

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Magda Majewska
Magda Majewska
Redaktorka, animatorka kultury
Redaktorka, animatorka kultury, popularyzatorka literatury i kultury dla dzieci aktywna w internecie pod szyldem Mosty z książek. Z Krytyką Polityczną związana od 2010 roku, w latach 2013–2023 redaktorka strony KrytykaPolityczna.pl, odpowiedzialna głównie za tematykę kulturalną i społeczną. Absolwentka politologii UW, Podyplomowych Studiów Polityki Wydawniczej i Księgarstwa UW oraz Studiów Podyplomowych „Literatura i książka dla młodzieży wobec wyzwań nowoczesności” na UW. Zajmowała się promocją i PR-em w dziedzinie kultury (m.in. promocją TR Warszawa w latach 2006–2010) oraz animacją projektów społeczno-kulturalnych. Redaktorka książek, głównie dla dzieci i młodzieży (m.in. „Złodziejki książek”). Inicjatorka akcji społecznej „Warszawa Czyta”, współprowadzi Mokotowski Dyskusyjny Klub Dyskusyjny. Feministka, weganka, rowerzystka. Mama Mirona.
Zamknij