Czy 85 proc. Francuzów i Francuzek popierających pomysł zamontowania monitoringu w rzeźniach robi to, żeby jeść mięso z czystym sumieniem?
„Gdyby ściany rzeźni były ze szkła, wszyscy zostaliby wegetarianami” – wiele osób zapewne zna to powiedzenie. Hasło, jak to hasło – upraszcza i przy głębszej analizie okazuje się zawierać tylko półprawdę. I jak wiele innych spłaszczających rzeczywistość haseł bywa przydatne w walce o zmianę społeczną, bo takie są zasady retoryki i perswazji.
To akurat powiedzenie jest podszyte przekonaniem, że widoczność i świadomość czyjejś krzywdy niemal automatycznie powoduje reakcję w obronie ofiary – chęć pomocy i ewaluację własnej postawy etycznej. Fakty podpowiadają raczej co innego: o ile u niektórych osób faktycznie następuje taka reakcja, u wielu innych włączają się liczne, głęboko zakorzenione mechanizmy, które czynią obojętnym lub obojętną.
Literatura psychologiczna wymienia wiele technik dystansowania się i znoszenia napięcia wynikającego z pojawiających się wątpliwości moralnych: odgradzanie się, tworzenie fałszywego wizerunku, przeniesienie winy, zaprzeczenie, rutynizację, usprawiedliwianie, odindywidualizowanie, dychotomizację i racjonalizację, żeby wymienić tylko kilka.
Nie da się oczywiście zaprzeczyć, że uwidocznienie krzywdy jest ważnym elementem procesu emancypacji danej grupy poddanej opresji, niezależnie od tego, czy mówimy o ludziach, czy o zwierzętach. Jednak wydaje się, że oprócz kwestii widoczności lub ukrycia ważna jest otoczka społeczno-kulturowa, kontekst, pryzmat, przez który patrzy się na ofiarę. Wieś, gdzie wciąż da się bez problemu zostać świadkiem zabijania zwierzęcia, nie jest zagłębiem wegetarian i wegan. Jeszcze w XIX wieku jatki – których nie dało się nie zauważyć choćby z powodu zapachu i krwi płynącej wzdłuż krawężników – były normą w wielu miastach, oswojonym i niemal niekontestowanym elementem krajobrazu. Nie działał żaden automat reakcji sprzeciwu na widok ofiary, a już na pewno nie przekładał się na powszechną aktywność w jej obronie.
Jeszcze w XIX wieku jatki były normą w wielu miastach, oswojonym elementem krajobrazu.
W styczniu tego roku we francuskim Zgromadzeniu Narodowym przyjęto propozycję zmiany prawa, na mocy której od 2018 roku tamtejsze rzeźnie mają podlegać obowiązkowi instalacji kamer do monitoringu w miejscach, gdzie zwierzęta są dostarczane, przetrzymywane, unieruchamiane, ogłuszane i zabijane. Moment wejścia w życie tego prawa poprzedzi próbna instalacja monitoringu w 263 francuskich rzeźniach.
Głosowanie było pokłosiem gorącej publicznej debaty na temat realiów funkcjonowania rzeźni. Fala oburzenia rozpoczęła się po publikacji nagrań zrobionych z ukrycia przez aktywistów organizacji L214. Widać na nich było to, co zwykle wcześniej czy później się zobaczy, jeśli potajemnie nagrywa się zachowanie pracowników rzeźni wobec zwierząt: brutalne traktowanie i agresję przekraczające tę, która akceptowana jest przez prawo, niedopełnienie procedur, kończące się na przykład zabijaniem tych, które wciąż są świadome.
Badania opinii publicznej wykazały, że 85 proc. Francuzów i Francuzek popiera pomysł zamontowania monitoringu w rzeźniach. W kilku miastach Francji miały miejsce protesty uliczne. Opracowano liczący ponad 200 stron raport, w którym zawarto 65 zaleceń dotyczących poprawy nadzoru nad tym, co się dzieje w rzeźniach. Jednocześnie uaktywniło się wpływowe rolnicze lobby, które traktuje falę negatywnych, publicznych komentarzy i propozycję zmiany prawa jako zamach na francuski przemysł mięsny. Prawie 3,5 miliona ton mięsa rocznie, skala finansowa rzezi jest ogromna. Jest czego bronić.
czytaj także
W pierwszych komentarzach po głosowaniu czuło się entuzjazm środowiska prozwierzęcego. Słychać było głosy, że to przełomowa decyzja. Nie wszyscy chyba pamiętali, że pod koniec 2015 roku podobną podjęto w Izraelu. Potem komentarze stały się bardziej sceptyczne. Francuskie organizacje publicznie wyraziły rozczarowanie i obawę, że dostęp do nagrań zarezerwowany będzie prawdopodobnie wyłącznie dla agend rządowych i zarządców rzeźni. Co prawda w przyszłości ma być powołana niezależna komisja „do spraw etyki uboju”, ale doświadczenie – również polskie w kontekście doświadczeń na zwierzętach – podpowiada, że komisje tego typu nie muszą być gwarantem zachowania wysokich standardów etycznych.
Poza tym, przekonanie, że decyzja Zgromadzenia Narodowego to wyrażenie silnej i ponadpartyjnej, wyraźnie przychylnej dla zwierząt woli politycznej, ma dosyć kruche podstawy. W niższej izbie francuskiego parlamentu zasiada 577 posłów i posłanek. W głosowaniu uczestniczyło 32, z czego za montażem monitoringu w rzeźniach było 28. Sala świeciła pustkami. Jednocześnie nie przegłosowano innych postulowanych zmian, jak zakaz rzezi ciężarnych krów, zakaz zabijania bez ogłuszania i prawo do niezapowiedzianych wizyt parlamentarzystów w rzeźniach.
Powróciły także pytania o to, czy produktem ubocznym takich regulacji nie będzie utwierdzenie opinii publicznej w przekonaniu, że proces rzezi zwierzęcia da się przeprowadzić „właściwie” i że wystarczy zwiększyć nad nim kontrolę i stanie się on akceptowalny. Być może kamery, których nagrania obywatele będą znali wyłącznie z drugiej ręki, będą po prostu kolejnym alibi przemysłu mięsnego, jeszcze jednym fikcyjnym certyfikatem rzekomo wysokich standardów etycznych i elementem normalizacji czegoś, co w ogóle nie powinno mieć miejsca?
Być może kamery będą po prostu kolejnym alibi przemysłu mięsnego?
Czy 85 proc. Francuzów i Francuzek popierających pomysł zamontowania monitoringu w rzeźniach robi to, żeby jeść mięso z czystym sumieniem, czy jest to pierwszy krok na drodze ku głębszej refleksji i zmianie zachowania?
Oczywiście, nagrania będą mogły stanowić materiał dowodowy, a zapowiadane kary za łamanie prawa przez pracowników rzeźni, sięgające nawet 20 tysięcy euro i roku więzienia, mogą spowodować, że będą oni zmuszeni bardziej panować nad zachowaniami, które odbiegają od akceptowanej prawem normy. Dla zwierząt, które w ostatnich minutach przed śmiercią nie doświadczą dzięki temu dodatkowej porcji bólu i strachu, pewnie ma to znacznie. Ale czy jest w stanie wpłynąć znacząco na zmianę tej normy, którą bez żadnej przesady można nazwać skrajną eksploatacją?
czytaj także
Bitwa o widzialność ofiar i ich krzywdy z pewnością będzie kontynuowana. Patrząc na reakcję opinii publicznej na publikację scen nagranych potajemnie w rzeźni, nie mam wątpliwości, że organizacje prozwierzęce powinny nadal i coraz częściej zajmować się tzw. śledztwami i pokazywać to, co jest ukrywane. Popieram to z całego serca, bo jednocześnie tworzą kontekst, w którym takie materiały mogą być właściwie odczytane – nie jako forma znieczulenia i uspokojenia sumienia.
W najbliższych latach zresztą będziemy świadkami nowego etapu tej walki. Możemy spodziewać się rozwoju i coraz większej dostępności technologii umożliwiającej tworzenie wirtualnej rzeczywistości. Już dziś wykorzystuje się ją, aby zwrócić uwagę nie tylko na krzywdę zwierząt, ale i ludzi. W roku 2015 Organizacja Narodów Zjednoczonych stworzyła aplikację, która w wirtualnej rzeczywistości przybliża użytkownikom tragedie humanitarne, takie jak kryzys uchodźców z Syrii, wybuch epidemii eboli w Zachodniej Afryce i trzęsienie ziemi w Nepalu. Zrobiono to z myślą o tym, żeby „przesunąć granice empatii”. Trzymam kciuki za to przesunięcie również w przypadku zwierząt.