Został oskarżony o zniszczenie furgonetki z banerem zrównującym osoby LGBT+ z pedofilami, należącej do Fundacji Pro – Prawo Do Życia. Wyrok w sprawie zapadnie w poniedziałek 22 maja. Publikujemy poruszającą mowę końcową Pawła.
Po pierwsze przyłączam się do stanowiska wszystkich moich przedmówców [obrony], ale mam jeszcze kilka słów na koniec.
Zastanawiam się, o co tak naprawdę chodzi w tej sprawie. Jesteśmy tu pod pozorem tego, że chodzi o zniszczenie samochodu za kilka tysięcy złotych, ale wydaje mi się, że pana prezesa Dz. i jego kolegów stać na wiele takich samochodów. Gdyby to była stłuczka, nikt by nawet nie dzwonił na policję. Chodzi tak naprawdę o przywilej, który ci panowie sobie sami przyznali, chodzi o prawo do panowania nad przestrzenią publiczną i życiem społecznym dla tej samozwańczej elity, prawo sądzenia i wymuszania przemocą na innych dostosowania się do jej pseudowartości i do rzekomo wyznawanego stylu życia.
Przyznali sobie ci panowie prawo stosowania arbitralnej przemocy wobec tych, których uznali za podludzi, za zarazę – jak mówi świadek Jan B., za ideologię – jak mówi prezydent. I dlatego, wydaje mi się, miało miejsce to dziwne nieporozumienie na początku sprawy, kiedy złożono zawiadomienie w sprawie innego aktywisty, bo w zasadzie każda osoba LGBT, jaka się nawinie, jest dobra. Dobra jest towarzyszka, bo stała obok, dobry jest [imię aktywisty, którego na początku sprawy oskarżenie wskazało zamiast Margot], bo go sobie znaleźli w internecie.
Rusza proces za zniszczenie homofobusa. Stop Bzdurom zaprasza na solidarnościową demonstrację
czytaj także
Jan B. mówi wprost, zresztą mecenas L. to powtarza, że nie chodzi o skazanie nas za to zdarzenie, ale też za całą serię wcześniejszych zdarzeń, ktokolwiek za nie odpowiada. Chodzi o odpowiedzialność zbiorową, kozła ofiarnego, chodzi o znalezienie sobie jakiejś osoby queerowej, której można dowalić i ostatecznie, ktokolwiek to jest, czy to my, czy ktokolwiek inny, będzie dla nich dobrym celem.
Wydaje się to szczególnie rażące dlatego, że oskarżyciele są totalnymi hipokrytami. Myślą, że mogą ustalać zasady dla nas, które mają nas obowiązywać, bo oni tak krzyczą, a sami być ponad nie. Oskarżający przedstawiają się jako chrześcijanie, ale Jezus powiada w piśmie o takich właśnie faryzeuszach: „Wiążą ciężary wielkie nie do uniesienia i kładą ludziom na ramiona, ale sami palcem ruszyć nie chcą. Biada wam obłudnicy”. Obawiam się, że gdyby przyszedł powtórnie, mógłby wziąć bat i wygonić ze świątyni tych, którzy sobie robią z religii jakąś komercyjną imprezę, wielką zrzutkę na ich pasożytniczą działalność, robią ze świątyni jaskinię zbójców i miejsce seansów nienawiści. Na szczęście jest on postacią mityczną. Natomiast oskarżyciele myślą, że im wolno, bo mają się za nadludzi.
Tak bardzo chronicie dzieci, ale jak ten ksiądz, biskup czy papież dzieci gwałci, molestuje – wtedy nie ma problemu, wtedy przyjmujecie specjalne uchwały ku czci i wtedy mecenas L. biegnie bronić pro bono księży pedofilów, z listem poparcia od polskiej arystokracji. Myślą, że im wolno, bo mają się za nadludzi. […]
Grają teraz oburzonych, bo chuligani pocięli im cenny baner, ale Bartosz M., który siedzi naprzeciwko mnie, kieruje faszystami z Ruchu Narodowego, którzy co roku niszczą miasto i katują przypadkowe osoby za poglądy, orientację czy kolor skóry. Na marginesie wspomnę, że właśnie ci faszyści z Ruchu Narodowego dziesięć lat temu, w 2013 roku, chcieli spalić kamienicę na Wilczej 30, i mówili, że sprowokowała ich kamienica – stojąca 700 metrów dalej [od trasy Marszu Niepodległości]. Sprowokowała ich do zejścia z ulicy Marszałkowskiej i próby podpalenia tego budynku, bo oni zawsze są sprowokowani, oni zawsze są ofiarami, bo myślą, że mogą więcej. Bo mają się za nadludzi.
Przedstawiają się jako szczerzy i prawdomówni, ale kiedy zapytać o szczegóły sprawy, Jan B. kłamie jak z nut. Przytacza naciągane fakty, wyolbrzymione krzywdy, fałszywe faktury, ewidentnie robi dużą sprawę na siłę. Udała im się starannie zaplanowana prowokacja, ale cynicznie wykorzystują też sąd do potwierdzenia swojej propagandy. I myślą, że im wolno, bo mają się za nadludzi.
Robią z siebie wielkie ofiary: świadek Łukasz K. bez żenady pokazuje zadrapanie na 7 mm, jakby przebiegło po nim nieduże kocię. W czasie, kiedy on się z tego śmiał i rozmawiał z kolegą, jak by tu się ucharakteryzować, żeby mieć jakieś faktyczne obrażenia, my jechaliśmy na SOR z dziewczyną, której działacze rozcięli wargę. Mogliśmy ją przesłuchać, bo była zgłoszona jako świadek, więc nie wiem, dlaczego teraz mecenas L. udaje, że nie wie, o kogo chodzi. Te ofiary nie miały konferencji w telewizji, ale nie są słuchane nawet na tej sali.
Jedyne osoby, które są na tej sali słuchane, to te, które są albo oskarżane przez mecenasa L. bez żadnego trybu, wskazywane paluchem z sali – że tej osoby dane poproszę, bo mi się tak podoba. Te ofiary, ofiary tej nienawistnej kampanii, nie mają ochrony policji, która odwraca wzrok od homofobicznych przestępstw. A działania w obronie koniecznej są represjonowane. Oskarżyciele myślą, że ich błękitna krew jest cenniejsza od naszej, brudnej, że ich kłamstwa mają większą wagę od naszej prawdy. Myślą, że im wolno, bo mają się za nadludzi.
Wspomnę tu również o szacunku do prywatności, co dobrze ilustrują chamskie uwagi oskarżycieli posiłkowych o życiu seksualnym mojej towarzyszki. To oni ujawniają dane ofiary w procesie Justyny Wydrzyńskiej, oni obwożą na swoich pogromobusach zdjęcia działaczek aborcyjnych bez ich zgody, ale jak ktoś im rzekomo zrobi zdjęcie na ulicy, nawet go nie publikując, to oburzają się, że nie ma jakiegoś specjalnego przepisu mającego chronić ich jaśniepańskie oblicze przed taką zniewagą. Uważają, że powinien być, bo mają się za nadludzi.
Rada Miasta uwolniła Warszawę od głoszącej nienawiść furgonetki fundamentalistów
czytaj także
Tacy są niby represjonowani, a przyjmuje się ich u wiceministra sprawiedliwości z audiencją, Zbigniew Ziobro robi konferencje prasowe w ich obronie. Telewizja rządowa łazi za nami, prześladuje nas, policja prześladuje nas, a ich pilnuje podczas popełniania ich przestępstw. Jan B. okazywał tutaj oburzenie, że zanim zgłosi zawiadomienie na policję, policja nie aresztuje sprawców, których on sobie wygooglował albo znalazł w sieci. Chciałby mieć prywatny numer na policję, bo na 997 za długo się czeka. Tak myśli ta elita, która ma się za nadludzi.
Przedstawiacie się jako patrioci, a o waszych powiązaniach z rosyjską agenturą wychodzą kolejne tomy i mówi o nich nawet Robert Bąkiewicz, którego trudno nazwać lewakiem. Myślicie, że możecie tak robić, bo macie się za nadludzi. […]
Czy ten smród nie jest znajomy? Szczególnie dzisiaj, ósmego maja, nie sposób uciec od cienia historii. Przypominam – to faszyzm, który dokładnie tak się zaczynał. Zaczynał się od bandy kolesi, którzy głosili pogromową propagandę na ulicach, żeby zastraszyć i sterroryzować społeczeństwo Republiki Weimarskiej i przyznawał sobie prawo wartościowania życia innych. A obok Żydów ścigał także osoby LGBTQ, osoby robiące aborcje i pracujące seksualnie. I na początku tylko je obrażał, potem palił publikacje i nieprawomyślne książki – tak jak robią to fundamentaliści katoliccy w Polsce – a na koniec zamykał w obozach koncentracyjnych i skazywał na karę śmierci.
Ale zaczęło się tak samo. Od dyskryminacji, pogardy, nienawistnej propagandy, od której wielu ludzi odwracało wzrok, a ci, którzy stawiali jej czoła, byli sądzeni i zamykani. Dzisiaj mija 78 lat od dnia, w którym państwa idea przegrała.
Urodziłem się na ulicy Żelaznej, na ulicy getta warszawskiego i zawsze uważałem, że jego historia jest ważna. To historia, w której antybohaterami są właśnie tacy ludzie: ludzie, którzy uważają, że można innych ludzi prześladować i mordować. Sięgnę po słowa komendanta powstania w getcie warszawskim, Marka Edelmana – inne niż mecenas, słowa z początku okupacji, w których nie ma jeszcze mowy o Zagładzie czy o powstaniu, o eksterminacji. Oto ulicą Żelazną idąc, Marek Edelman widzi starego Żyda, którego dwóch Niemców postawiło na beczce i strzygło mu brodę nożycami ku uciesze tłumu. Pisze Edelman: „Nic strasznego się nie działo. Tyle że można go było bezkarnie na tej beczce postawić. Wtedy zrozumiałem, że najważniejsze ze wszystkiego jest nie dać się wepchnąć na beczkę. Nigdy, przez nikogo”.
I my też nie damy się wam wepchnąć na beczkę. Przemoc symboliczna, nienawistna agitacja, pogromowe kłamstwa – tego wszystkiego nie można tolerować i tego nie będziemy tolerować, bo to wszystko owocuje już teraz realną przemocą, realną krzywdą. I to wszystko jest jasne dla opinii publicznej, jest to obowiązującą ludzi przyzwoitych normą społeczną. Ale fundamentaliści kpią z prawa, myślą, że można po prostu ukraść aparat państwa, tak jak się kradnie samochód; i odjechać nim na wschód, sprzedać za kilka rubli.
Widzieliśmy to w sprawie Justyny Wydrzyńskiej, oskarżonej o pomoc w aborcji, kiedy wywalczyli kuriozalny wyrok i wprost zakpili z niezależności sądu, dając sędzi awans na drugi dzień. I tu także śmieją się z prawa, kłamią, manipulują i majstrują przy dowodach. Wyrok, który usłyszymy, pokaże, jak daleko w wymiarze sprawiedliwości sięgają wpływy prawicowych fundamentalistów.
Tak czy inaczej: to my jesteśmy atakowani i atakowane, to my będziemy się bronić. I będziemy to robić takimi środkami, jakich będzie trzeba. Tak długo, jak będzie trzeba. Wbrew temu, co insynuuje oskarżenie, to nie jest żadna groźba wobec sądu, pracowników fundacji czy prawników fundacji. To jest prawo, według którego rozwija się historia. Takie jak prawo fizyki. Gdzie jest opresja, jest opór.
Choćbyście obwozili te bzdury na czołgu, zawsze znajdzie się jakiś dzieciak z butelką. Do ostatniej możliwej chwili będziemy nieustannie głosić pokój, ale bez sprawiedliwości pokoju nie będzie.
**
Tekst dostępny jest również na profilach Kolektywu Szpila i Grupy Nieustającej Pomocy.