Opowiem wam, jak poznałem Tadeusza Mazowieckiego, a nie była to zwykła historia.
Gdy umiera ktoś, kto już za życia jest historyczną postacią, łatwo we wspomnieniach o powtarzanie tego samego. Dlatego opowiem o tym, w jakich okolicznościach poznałem Tadeusza Mazowieckiego, a nie była to zwykła historia.
Otóż napisałem pewnego razu z kolegą ze studiów naiwny młodzieńczy manifest o tym, że wszystko powinno być w Polsce inaczej. Nasza profesorka od filozofii politycznej Magdalena Środa zaniosła go do „Gazety Wyborczej”, a ta nie po raz ostatni zachowała się wobec mnie wrogo i zaraz tekst opublikowała. Niedługo później zadzwonił ktoś z Krakowa i powiedział, że ma być tam bardzo ciekawa debata z okazji 13. rocznicy powołania rządu Tadeusza Mazowieckiego i warto przyjechać. Skoro ktoś się fatyguje, żeby telefonicznie zapraszać publiczność, to głupio odmówić. Dopiero na miejscu coś mnie tknęło, gdy ktoś do mnie podszedł i zapytał o nazwisko, a potem czy chcę kawę czy herbatę… I tak znalazłem się na scenie, gdzie już siedziało trzech ministrów i były premier Tadeusz Mazowiecki.
To była moja pierwsza debata publiczna w życiu i było to tak przerażające, że bałem się przestraszyć, dlatego chyba wróciła mi pewność siebie z manifestu. I tak pospierałem się z ekipą pierwszego niekomunistycznego rządu wolnej Polski, dostałem brawa i nie zemdlałem po wszystkim. Takie właśnie pomysły miał Tadeusz Mazowiecki, który lubił rozmawiać z każdym, nie wiedział, co to dystynkcja i nie rozróżniał szarż.
Od tej pory niezasłużenie często widywałem premiera, a po latach pozwoliłem sobie wysyłać do Niego kolejne pokolenie, mając nadzieję, że kontakt z takimi ludźmi jak Karol Modzelewski czy Tadeusz Mazowiecki zmienia na lepsze. Rozmawiali i wywiadywali byłego premiera Michał Sutowski, Agnieszka Wiśniewska, a nawet wówczas nastoletni jeszcze Mikołaj Syska. Nigdy nam nie odmawiał rozmowy, udziału w debacie, podpisu pod listem otwartym, rekomendacji. To była wielka pomoc, bo wiadomo, co znaczył podpis Tadeusza Mazowieckiego. Mówiliśmy na to: „bomba atomowa”.
Mieliśmy zaszczyt mieć w nim prawdziwego przyjaciela. Gdy byliśmy w bardzo trudnej sytuacji, oskarżani o bojówkarskie skłonności, odwiedził nas i wystąpił w Nowym Wspaniałym Świecie, bronił nas swoim autorytetem.
A przecież byliśmy otwartymi krytykami kształtu transformacji Polski po ’89, której Mazowiecki był jednym z największych symboli i głównym wykonawcą. Wychowywaliśmy się w rodzinach, które w dużej części bardzo ciężko przeżyły ten okres. Widzieliśmy, jak nasi rodzice tracą pracę albo bez przerwy się tego obawiają, marzą o wcześniejszej emeryturze, wyczuwają, że nie poradzą sobie w nowej rzeczywistości. Kto nie był młody, odpowiednio wykształcony, nie pochodził z elit albo przynajmniej dużego miasta, patrzył na nową klasę zwycięzców przemian z poczuciem krzywdy społecznej. Dramat polegał też na tym, że ci, którzy mieli największą wrażliwość społeczną, jak Jacek Kuroń czy właśnie Mazowiecki, nie mogli stworzyć reprezentacji politycznej i dbać o interesy najbardziej przegranych, bo właśnie byli w rządzie i wprowadzali w Polsce kapitalizm. Frustrację ludzi zagospodarowali populiści. A Tadeusz Mazowiecki przegrał z ich przywódcą Stanisławem Tymińskim i nigdy już więcej nie wrócił na rządowe stanowisko.
Z pewnością nie uniknął błędów, być może nawet bardzo poważnych, ale każdy, kto go krytykuje, niech najpierw uczciwie wykona wysiłek i wyobrazi sobie siebie na jego miejscu – w tamtym momencie historycznym, przy tamtym stanie wiedzy i na mapie ówczesnych przekonań na temat gospodarki, socjalizmu, kapitalizmu, Zachodu i możliwych alternatyw.
Możliwych? Powiedzmy sobie szczerze: do dziś się szarpiemy z przekonującym określeniem alternatyw dla wilczego kapitalizmu, który ogarnął niemal cały świat i doskonale się trzyma. A co dopiero wtedy, pod presją czasu i geopolityki. Mazowiecki został premierem, gdy u naszego zachodniego sąsiada rządził Erich Honecker, wschodnim był Związek Radziecki, a u południowego Vaclav Havel siedział w więzieniu. A manifestem ideologicznym tej części Zachodu, która była skora do pomocy, umarzania długów i pożyczania nam pieniędzy, był tekst Francisa Fukuyamy zatytułowany Koniec historii – o tym, że inną nazwą na demokrację jest już po wsze czasy wolny rynek.
Dziś niemal każdy polityk u szczytu władzy stoi w miejscu i usprawiedliwia to kryzysem gospodarczym. A czym jest dzisiejszy kryzys wobec załamania gospodarczego Polski lat 80. i upadku państwa? Obecny polski rząd przez sześć lat funkcjonowania wdrożył w życie góra dwie poważniejsze reformy, rząd Mazowieckiego każdego dnia wdrażał w życie wielokrotnie więcej wielokrotnie poważniejszych zmian.
O tym, że nie chce, ale musi, mówił Wałęsa, ale oczywiście Wałęsa chciał jak nikt inny. Natomiast naprawdę nie chciał, ale musiał Tadeusz Mazowiecki. Odważył się objąć funkcję, w której powodzenie sam jeszcze kilka dni wcześniej nie wierzył. Polemizował przecież z tekstem Michnika Wasz prezydent, nasz premier, obawiając się utraty tego, co dotąd zdobyła „Solidarność”. Żeby następnie być za to głównym odpowiedzialnym.
Nie był człowiekiem dogmatycznym, co wyróżniało go spośród liderów polskiej transformacji. Gdy zajmował stanowisko i podejmował decyzję, nie ukrywał, że stoi za nią konflikt racji, a nie jedna racja absolutna. W prywatnych rozmowach można było zauważyć, że najbardziej kontrowersyjne decyzje jego rządu wciąż go bolały, bo wcale nie był ich pewien.
Gdy spotkałem go drugi raz w życiu, podczas jakiejś uroczystości, złapał mnie za łokieć w kuluarach i zapytał, co uważam na temat jego błędów w polityce. Wielka historyczna postać chce rozmawiać o swoich błędach… Oczywiście coś tam powiedziałem, ale chyba trochę się za niego wstydziłem, że mnie tak poważnie potraktował.
Ten brak pewności wcale nie podważa jego kompetencji jako polityka, bo tych, którzy się nie wahają, należy się bać i nigdy nie wybierać na odpowiedzialne stanowiska. Po latach lojalnie wypowiadał się o najbardziej kontrowersyjnych posunięciach swojego rządu, ale nie ukrywał wątpliwości. Przede wszystkim wobec dwóch: zgody na terapię szokową, która zaskoczyła miliony ludzi pogorszeniem ich sytuacji życiowej, i wprowadzenia religii do szkół. Może zresztą nie byłaby to taka zła decyzja, gdyby tą religią było chrześcijaństwo, które wyznawał Tadeusz Mazowiecki. W ostatnich dekadach komunizmu naprawdę wierzący komuniści traktowani byli w partii jako zagrożenie, albo przynajmniej odosobniony wyjątek. Czy kimś podobnym nie był wierzący Mazowiecki w dzisiejszym polskim Kościele?
Wśród trudnych decyzji nie wymieniam słynnej grubej kreski, a właściwie linii, bo nie ma w niej nic kontrowersyjnego. Od początku towarzyszyło jej nieporozumienie, które w ostatnich latach udało się chyba wreszcie wyjaśnić opinii publicznej (grubą linią Mazowiecki odkreślał odpowiedzialność swojego rządu od odpowiedzialności poprzedników za zastaną kondycję gospodarczą państwa). A może gdy tylko przeciwnicy Mazowieckiego dostali nowy, lepszy mit o ukrytym skarbie, dzięki któremu można uzdrowić Polskę, i Smoleńsk zastąpił lustrację, zniknęła i „gruba kreska”?
Tadeusz Mazowiecki po opuszczeniu swojego stanowiska był kimś na kształt honorowego premiera Rzeczpospolitej. A każdy z dzisiejszych ludzi władzy, który występował w jego obecności, nabierał nagle skromności. Mazowiecki był bowiem przywódcą generacji polityków pokonanych przez falę cynizmu, która wypłukała politykę z treści, pozostawiając żerowisko małostkowych ambicji. Wyobraźcie sobie Mazowieckiego „pompującego koła” przed partyjnym zjazdem, kupującego zwolenników obietnicami posad albo zmieniającego poglądy po każdej lekturze badań sondażowych. Antypody. I póki o nich pamiętamy, póty być może nie opuściliśmy ich na zawsze.
Czytaj także:
Jerzy Osiatyński, Mazowiecki był ważnym wzorcem myślenia o Polsce
Trzeba ciągnąć swój wóz pod górę – zapis debaty Tadeusza Mazowieckiego i Sławomira Sierakowskiego
Ludzie, u których silny jest pewien etos, nie mają dziś w polityce łatwo – rozmowa Agnieszki Wiśniewskiej z Tadeuszem Mazowieckim