Jeśli Wiśniewska zmyśla, to pół biedy. Gorzej, jeśli to wszystko prawda

Najnowszy hit w liberalnym repertuarze: osoba owiana legendą, z przyszłością na miarę Dominiki Kulczyk. Zainteresowani?
Aleksandra K. Wiśniewska. Fot. @AK_Wisniewska/Twitter.com

Historia zaczyna się w sercu meksykańskiej dżungli, gdzie 19-letnia studentka na misji jezuickiej nawiązała współpracę z zapatystami eksportującymi ekologiczną kawę pod okiem padre Oscara i polowała z kałasznikowem na tapiry. To nowa nadzieja liberalnej polityki czy tylko Jacek Żakowski składa hołd latynoamerykańskiemu realizmowi magicznemu?

Od kiedy poznałem Aleksandrę Wiśniewską jako kandydatkę Koalicji Obywatelskiej w wyborach parlamentarnych, nie miałem cienia wątpliwości, że to polityczka, którą Polacy pokochają. Coraz rzadziej w rodzimej polityce widać taki rozbłysk, towarzyszący narodzinom nowej gwiazdy. Magii tej chwili nie zmąciło nawet szybkie usunięcie z Wikipedii informacji o kluczowej roli „królowej Polaków” w misjach humanitarnych w Ukrainie, Iraku i Jemenie.

Cóż było takiego w Wiśniewskiej? Na pewno lubiła poezję, co wbrew poradom specjalistów od PR-u chętnie podkreślała, a także – co kilka razy słyszałem od jej słuchaczy i słuchaczek – miała niesamowity dar hipnotyzowania publiczności, jak Anatolij Kaszpirowski. „Po jej wystąpieniu trudno było słuchać o przyszłości finansów i technologii” – mówią ci, którzy widzieli i uwierzyli.

Trudno było czuć niechęć do sympatycznej, ambitnej polityczki, ale nie da się ukryć, że z jej wypowiedzi w większości nie wynikało kompletnie nic. Czy to cytat z Herberta, czy prozaiczny detal ze środka wojennego piekła – wszystko poza wrażeniem intensywnej pomaturalnej nekroturystyki skrojonej pod rozpieszczonego dzieciaka miało smak posiłku, po który sięgają w ostatniej scenie bohaterowie Rzeczy Georges’a Pereca.

Dominika Kulczyk ratuje świat

czytaj także

Dominika Kulczyk ratuje świat

Agnieszka Bułacik

W przeciwieństwie do Jasia Kapeli nie podjąłem się obejrzenia czterogodzinnego programu Karola Paciorka z udziałem Wiśniewskiej, bo, cytując znany wiersz Johna Berrymana – „wszystko wygląda na wściekłe nudy”. Na szczęście z pomocą w głębszym zrozumieniu polityczki przyszedł tekst Jacka Żakowskiego, zatytułowany z nieodpartym urokiem Chcecie? Macie! Lud platformiany, bumersi i inni starzy demokraci – jak ja – marzyli o tym od lat. Zabrzmiało jak manifest – jak na autora głośnego tekstu Coś w Polsce pękło, coś się skończyło przystało.

Od zera do milionera

Zaczyna się rewelacyjnie. Biografia „dziewczyny o azjatyckiej urodzie” jest „wrzodem na sumieniu (sic!) dla wszystkich tłustych kotów”. Znam ja te fantazje inteligentów zza biurka o chwale wojennej i humanitarnej – dwa dni temu w podobny sposób rozśmieszał prof. Michał Bilewicz.

A dalej jest tylko lepiej. Wplatając w tok opowieści historię wyprawy 19-letniej studentki do serca dżungli w meksykańskim Chiapas, gdzie przyszła – kto wie? – prezydentka w ramach misji jezuickiej nawiązała współpracę z zapatystami eksportującymi ekologiczną kawę pod okiem padre Oscara, od za pięć szósta rano kręcąc tortillę i polując z kałasznikowem na tapiry, Żakowski składa hołd latynoamerykańskiemu realizmowi magicznemu, który święcił w Polsce największe triumfy, gdy on sam miał 20 lat. Mam nieodparte wrażenie, że Carlos Fuentes, Laura Esquivel, a może nawet Roberto Bolaño mogliby spojrzeć na dziennikarza z uśmiechem z obrazów zawieszonych na ścianie przy Palacio Nacional.

Dalej przenosimy się w świat powieści kampusowej świata elit, gdzie obok księżniczek nauki pobierają osoby „skrajnie ubogie”. Przy czym w świecie Żakowskiego i Wiśniewskiej „skrajnie ubogie” może znaczyć dosłownie wszystko. Weźmy na przykład Przemka Macholaka, jednego z giermków kandydatki KO. Chłopak zrobił niesamowitą karierę, mimo że w domu miał „sporo książek, ale nie za dużo pieniędzy”.

Zaskakujące jak wiele można zrobić dobrymi chęciami (albo, jak Ringo Starr, „z niewielką pomocą przyjaciół” – bo to właśnie przyjaźniom i poezji Wiśniewska w swojej opinii zawdzięcza najwięcej) – startując prawie z dna, ambitny gołodupiec dzięki Krajowemu Funduszowi na rzecz Dzieci trafił przez Dullwich College i Uniwerytet Goethego, Uniwersytet Pensylwanii i Kolegium Europejskie w Natolinie aż do waszyngtońskiej siedziby Bain & Company, by wreszcie dochrapać się wysokiego stanowiska w fundacji ojca Wiśniewskiej, Happy Kids.

Wyszperany przez internautów wykaz nieruchomości posiadanych przez rodziców wunderkinda mąci co nieco ten hollywoodzki obraz. Dom, kilka mieszkań, działka rolna i stanowiska sędzi i sędziego (zastępcy Przewodniczącego Wydziału) nie kojarzą się z rodziną, w której nie ma „za dużo pieniędzy”, ale na tle Radosława Wiśniewskiego, ojca Aleksandry i założyciela Redan SA, nawet zielonogórska profesjonalna elita może przecież uchodzić za smutnych obdartusów.

Nieco mniej biednie wygląda to w przypadku Alexandra Sikorskiego. Zwykli polscy starzy nie zafundują dziecku iksa w imieniu, nawet jeśli zakochali się przy kawałkach Myslovitz. I rzeczywiście, szybko okazało się, że Alexander to syn Radosława Sikorskiego i Anne Applebaum – jeśli nie wiecie, kto zacz, przeklikajcie się przez naszą stronę, a znajdziecie ich imponujące biogramy. Nie wiadomo, dlaczego syn Sikorskiego jeździ po świecie i coś tam niby ogarnia, ale duchem cały czas jest na sto pro w łódzkich „koszarach” Wiśniewskiej. Pewnie na co dzień zajmuje się jakąś odtwórczą robotą przy taśmie, gdzie umysłową obecność można zastąpić mechaniczną powtarzalnością.

Wierzę, że Żakowski dał się nabrać, a niezwykłe przygody sztabu ludzi sukcesu są w dużej mierze podkoloryzowane, zwłaszcza jeśli chodzi o główną bohaterkę. Takie wrażenie sprawia zestawienie totalnej pustki płynącej z codziennego, przetykanego powierzchownymi cytatami z poezji słownego ambientu z bombastycznymi opisami przygód Lary Croft i Tolka Banana.

W których rajach podatkowych Kwiat Jabłoni ukrywa swój kapitał kulturowy?

Inna sprawa, że rola samej Wiśniewskiej w artykule długim i rozlazłym jak „idee, wodniste substytuty krwi” z wiersza Świetlickiego jest dość enigmatyczna – zawsze jest na miejscu, ale nie do końca wiadomo, czym się właściwie zajmuje. Choć chętnie usłyszę potwierdzenie ze źródeł pozasztabowych, że córka bogatego tatusia wyławia uchodźców tonących między Turcją a Grecją, wyszukuje zagubione dzieci w Calais czy sprowadza „tysiące” dzieci z Ukrainy – i grzecznie odszczekam.

Jednak inna „prawda” mogłaby okazać się równie niestrawna. Wydałoby się, że targane ambicjami, skłonne do poświęceń i zawdzięczające wszystko naturalnej charyzmie i heroizmowi dzieci ministra, europosła, jednego z najbogatszych Polaków czy sędziowskiej rodziny mogą sobie w ramach pomaturalnego sabbaticalu kupić wyprawę do meksykańskiej dżungli czy pojechać na front bitwy o Mosul („trafiła do piekła na ziemi. Nareszcie poczuła, że jest tam, gdzie powinna być”, bo to „ciekawsze niż siedzenie przy biurku”). A ty jakie masz usprawiedliwienie dla faktu, że twoje 19-letnie dziecko trzęsie się jak osika przed pierwszą w życiu sesją na opłacanej z dorywczej pracy prywatnej uczelni, zamiast ratować ludzkie życie u boku młodych Sikorskich i Matczaków?

Pracuj ciężko, wstawaj wcześnie, kupisz chatę jak Dominika Kulczyk. Za 7100 lat

Kto za młodu pisał na murach ACAB, temu Mentzen nie podejdzie

Być może czytaliście moje spotykające się z powszechnym aplauzem teksty o Macie i Kwiecie, więc nic sobie nie robicie z przytyków do dzieci prawników, gwiazd estrady czy menadżerów wysokiego szczebla w globalnych filmach konsultingowych. Co więcej, od kiedy opublikowaliśmy w Krytyce Politycznej fragment książki Piotra Szenajcha, wszyscy zaczęli kwestionować „talent”, widząc w nim nie nadprzyrodzoną moc, ale skomplikowaną sieć relacji, w której kluczową rolę odgrywają zwykle dziedziczone kapitały. Dwutygodnik opublikował wywiad z autorem, Szum przedrukował inny rozdział. To jest duch! W tych okolicznościach, na tym etapie historii moje sapanie do bananów może nie robić na was wrażenia.

Ale z tekstu Żakowskiego wyłania się znacznie bardziej niepokojący obraz. Otóż rasizm, z którym spotyka się główna bohaterka tekstu, ma miejsce w szkołach dla dzieci, których rodzice znajdują się w setce „Forbesa”. Chyba że wierzycie, że w czasach, gdy po łódzkich ulicach hulali łowcy skór, Wiśniewska przeszła eksperymentalną drogę edukacji publicznej? I cóż możemy dostrzec w tym ekskluzywnym świecie! Przedszkole – prześladowany „grubasek” i wyszydzana za jedzenie psów i kotów „Chinka”. W podstawówce walka o godność na łódzkim targu. Elitarne liceum? Nawet stamtąd Wiśniewska chciała uciec do miejsca, w którym będzie Olą, a nie „przede wszystkim tą Chinką”.

Rodzinne praktyki, style i kapitały. W jakich warunkach powstaje talent?

Toż to szok. A więc może to wcale nie moi patologiczni koledzy i zdegenerowane koleżanki z zawodówek, bloków z wielkiej płyty, mniejszych miast czy robotniczych rodzin głosują na Konfederację, nienawidzą kobiet i łykają jak pelikany nacjonalistyczny farmazon?

Pisałem niedawno, że kto za młodu słuchał Hemp Gru i innych artystów odgrażających się policji, niekoniecznie musi kochać frazę „murem za polskim mundurem” – fizyczna odraza do wszelkiej władzy może okazać się wcześnie podaną odtrutką na pisowskie czy konfederackie ukąszenie. Galopujący Major pisał wówczas, że ci, którzy kiedyś krzyczeli „HWDP”, dziś okazują się posłusznymi pudelkami faszyzującej władzy.

Ale moje doświadczenie jest inne. To dzieciaki z tych lepszych domów najczęściej – otwarcie lub bardziej subtelnie – napędzają pogardę, klasizm, rasizm i elitaryzm. To zazwyczaj nieźle zarabiający klasośredniacy wyśmiewają nienawiść do policji, bo w odróżnieniu od klas niższych nie czują się nieswojo, widząc na ulicy mundurowy patrol z bronią, i nie odwracają wzroku. Próba stworzenia przez team Wiśniewska/Żakowski historii „nie miałam łatwo, dzieciaki są okropne, wszystko zawdzięczam przyjaźniom” chyba tylko przypadkiem pokazuje, że zwalanie winy na polityczne zło całego świata na gorzej sytuowanych i wykształconych to zastawiona przez elity pułapka.

I już pal sześć to nieznośnie paternalistyczne nazywanie młodej polityczki „Olą” przez autora artykułu. Jest też coś głęboko melancholijnego w tekście Jacka Żakowskiego, niegdyś słynącego z pogłębionych wywiadów z intelektualistami o światowej renomie, niestroniącego od centrolewicowych „herezji”. Widząc beznadzieję wśród polityków i polityczek swojego pokolenia, Żakowski skoczył w wiarę w młodych, by wśród bananowych, odklejonych od rzeczywistości platformerskich dzieciach najbogatszych i najbardziej wpływowych Polaków szukać alternatywy dla przerażających pisowskich bobasów w stylu Edgara K., Edmunda Jannigera czy Oskara Szafarowicza. Ważne, że w przeciwieństwie do Lasoty czy Jędroszkowiak „chcą iść ze starszymi, nie przeciw nim”.

Igrzyska nierówności imienia wujka Balcerowicza

Niewiele wystarczyło do wzruszenia ramionami na społeczny kontekst. Dla Żakowskiego i innych mainstreamowych dziennikarzy ważne jest, żeby młode pokolenie polityków i polityczek zostawiło w spokoju „bumersów”, „starych demokratów” i Balcerowicza. Ja ostatecznie na Matę ani nikogo z jego koleżków czy koleżanek w wyborach prezydenckich nie zagłosuję, ale wy możecie na najnowszy hit w liberalnym repertuarze – czyli kogoś w stylu Dominiki Kulczyk. To jak, zainteresowani?

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Łukasz Łachecki
Łukasz Łachecki
Redaktor prowadzący, publicysta Krytyki Politycznej
Zamknij