Z ogromnej przewagi opozycyjnej nad PiS-em i Konfederacją i sytuacji, w której liberalni liderzy opinii dzielili już ministerstwa i szykowali się do zdobycia większości niezbędnej do obalenia weta prezydenta, nie zostało już nic.
Widmo krąży po Polsce. Widmo wspólnej listy. Niczym upiór zrodzony, a nie stworzony, w umysłach libkowych mediów przemierza Polskie wzdłuż i wszerz, by śmieszyć, tumanić i (zwłaszcza) przestraszać. I kto wie, być może uda się przestraszyć na tyle, że wspólna lista narodzi się z martwych.
Kluczowe będą sondaże. Nie, nie ten ostatni, przygotowany przez organizację o zabawnej nazwie Fundacja Forum Długiego Stołu. Jak wskazuje wielu komentatorów, ten sondaż to propagandowa fuszerka, gdzie nie tylko nie ma najbardziej prawdopodobnego wariantu trzech oddzielnych list opozycji demokratycznej (KO, Lewica, Hołownia razem z PSL), ale też KO oddzielnie ma 30,2 proc., a Lewica 11,8 proc., podczas gdy razem mają… 32,7 proc. Słowem, jedno wielkie XD.
Jednak inne sondaże mogą spowodować realizację wspólnej listy. Chodzi tu przede wszystkim o notowania Konfederacji. Aby PiS z Konfederacją miał większość, potrzeba im razem co najmniej 42–45 proc. Tymczasem w szczycie inflacji czy kolejnych afer, zanim jeszcze wypłynął temat „obrażania papieża”, PiS miał spokojne 32–34 proc. poparcia. Nie rusza ich nic, a jeszcze nie zaczęli realizować socjalnych transferów wyborczych.
Oznacza to, że aktualnie do utrzymania władzy brakuje im około 10–12 proc., a być może nawet 8–10 proc., które musiałaby zdobyć Konfederacja. I właśnie tyle Konfederacja, po wrzuceniu do szafy Korwina i Brauna, zaczyna mieć w sondażach.
A więc z ogromnej przewagi opozycyjnej nad PiS-em i Konfederacją i sytuacji, w której liberalni liderzy opinii dzielili już ministerstwa i szykowali się do zdobycia większości niezbędnej do obalenia weta prezydenta, nie zostało już nic. Wyniki sondaży wskazują na utrzymanie władzy przez PiS. To właśnie może przerażać liderów opozycyjnych i to może doprowadzić do wspólnej listy. Mało tego, z czterech partii opozycyjnych aż trzy mogą mieć problem z pokonaniem progu wyborczego. Jeśli bowiem błąd statystyczny wynosi aż do 3 proc., to poparcie na poziomie 8 proc. niczego jeszcze nie gwarantuje.
Mniejsza o listy opozycji. Sondaż obywatelski pokazuje, jak umacnia się prawica
czytaj także
Pamiętajmy, że Włodzimierz Czarzasty już raz chciał wspólnej listy, ale odrzucił ją Schetyna. SLD jest więc na taki sojusz mentalnie gotowe. Pamiętajmy też, że PSL od lat walczy o przetrwanie na wsi, gdzie PiS sukcesywnie powiększa swoje wpływy i właśnie ma dawać 300+ dla sołtysów. A także to, że Hołownia po straceńczej próbie pójścia własną drogą spadł o dobre 5 punktów procentowych. Dlatego sytuacja partii opozycyjnych nie jest za wesoła.
Pewną próbą jest więc klecenie „wspólnej listy mini”, jaką ma być sojusz Hołowni z PSL-em. Jedni wezmą miasta, inni wieś. To sojusz rzecz jasna spóźniony, który gdyby został zawarty w czasach kandydowania na prezydentkę Kidawy-Błońskiej, być może wygrałby Hołowni albo Kosiniakowi prezydenturę. Dziś jednak ten sojusz z jednej strony ratować ma Hołownię i PSL, ale z drugiej, jak donosi OKO.press, może też stanowić punkt wyjścia do mocniejszej pozycji negocjacyjnej z Tuskiem o miejsca na wspólnej liście.
Być może więc powstanie wspólnej listy będzie następować etapami. Najpierw konsolidacja Hołowni z Kosiniakiem-Kamyszem, potem wspólna lista ich dwóch z Tuskiem i mokry sen Romana Giertycha o wspólnej liście bez Lewicy, która byłaby bombardowana jako odszczepieńcy. Wówczas zagrożone spadnięciem pod próg SLD samo rzuciłoby się do szalupy wspólnej listy.
czytaj także
Niemożliwe? Przecież wspólną listę opozycja ma już dawno. To wspólna lista do Senatu, którą to ostatnio wszystkie partie opozycji demokratycznej podpisały bez mrugnięcia okiem. Ustalenia „paktu senackiego” zakładają, że partie opozycyjne nie będą wystawiać konkurujących między sobą kandydatów, bo ich osobny start oddawałby Senat PiS-owi.
Dlatego jeśli tylko PiS z Konfederacją umocnią się sondażowo, liderzy czterech partii opozycji demokratycznej wspólną listę mogą mimo wszystko stworzyć. A wyborcy do tej pory przeciwni pomysłowi wspólnego startu? Cóż, zaczną zarzekać się, że nie pójdą do głosowania, ale PiS z TVP zrobią letnio-jesienną kampanię tak bardzo obrzydliwą i łajdacką, że nawet najwięksi malkontenci jednak zagłosują na wspólną listę, zatykając nos. W końcu skoro poparli wspólną listę do Senatu, to nic nie stoi na przeszkodzie, by zrobili to samo w wyborach do Sejmu.