O co się dalej bić, jak już jest zwycięstwo?
„Musimy się zmobilizować, bo inaczej nie zdołamy odnieść zwycięstwa” – mówił w niedzielę 13 grudnia do uczestników Marszu Wolności i Solidarności Jarosław Kaczyński. To słowa prezesa partii, która właśnie wygrała wybory i zdobyła w parlamencie większość dającą szansę na samodzielne utworzenie rządu. To słowa prezesa partii, z której wywodzi się niedawno wybrany prezydent. Jeśli to nie jest zwycięstwo, to co nim jest? Koronacja?
Jarosław Kaczyński od lat wspierał opowieść polityczną prawicy o tym, jak to Polska jest w niewoli. Poparcie dla PiS wykuwało się na ulicach, na których śpiewano „Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie”. Oparcie to budowali publicyści mówiący o utracie niepodległość przez Polskę i podległości względem Unii Europejskiej. Udało się przekonać część społeczeństwa, że Polska nie jest wolnym krajem.
Pomocą w budowaniu narracji o tym, że teraz musimy walczyć o niepodległość, było odwoływanie się do walk niepodległościowych z przeszłości. Wszystkie te powstańcze gadżety, pytania: „A co ty byś zrobił, gdyby teraz wybuchło powstanie warszawskie? Stanąłbyś do walki?”, patriotyczne bluzy, biegi i Marsze Niepodległości, dziesiątki książek i uroczystości okołorocznicowych. Nie wszystkie oczywiście trafiają tylko do elektoratu PiS, ale w dużej mierze wzmacniały i wzmacniają opowieść o Polsce zniewolonej.
Sposobem na wyrwanie się z tego zniewolenia miało być według PiS dojście tej partii do władzy i przeprowadzenie w Polsce zmiany, dobrej zmiany. Jak wygląda ta zmiana widzimy. Kilkadziesiąt tysięcy ludzi wyszło w sobotę na ulice Warszawy, żeby jasno powiedzieć, że według nich za dobra to ta zmiana nie jest. Ale PiS mimo to idzie jak taran. Ma parlament, ma prezydenta. Jak gdzieś nie czuje się mocny (np. w TK), to instytucję tę paraliżuje. Jak się nie da przejąć, to można unieszkodliwić.
Pytanie tylko, jak przy tym zatrzymać uwagę elektoratu, który zbudowany został na walce o zwycięstwo, które da niepodległość?
Jak już jest zwycięstwo, to o co się bić, jeśli tylko bić się umie? Jarosław Kaczyński rozwiązał ten problem. Trzeba dalej walczyć o zwycięstwo. Ale przeciwko komu walczyć? Przeciw niemrawej opozycji parlamentarnej? Przeciw pożartej najpierw przez „ośmiorniczki”, a potem przez własną nieporadność i nijakość PO?
Można zbudować opowieść o tym, że KOD i maszerujący w sobotę w Warszawie nie chcą bronić demokracji, a cywilizacji śmierci spod znaku „eurosodomy”, i dlatego niosą flagi unijne. Albo że chcą PO bronić i „ich” sędziów Trybunału Konstytucyjnego. Ta walka według PiS, owszem, jest o demokrację, czyli o to, żeby nie rządziła „garstka ludzi zaprzedanych jednej stronie”.
Przypomnijmy, że z tej garstki to aż 9 (na stan z początku listopada) sędziów TK sprzed całej awantury wybranych zostało z poparciem PiS, wliczając w to głosy Jarosława Kaczyńskiego. Prezes wmawiał ludziom także, że inaczej nie dostaną swoich 500 złotych, bo jest „pewien, że Trybunał by to uniemożliwił”. Nikomu niezakochanemu w prezesie nie trzeba oczywiście tłumaczyć, że żadna z socjalnych obietnic PiS z niczym w konstytycji nie stoi w sprzeczności.
Dla Jarosława Kaczyńskiego walka nigdy się nie kończy. „Musimy budować wspólnotę, inaczej nie zabezpieczymy wolności” – mówił w niedzielę. To pozwala podtrzymywać żelazny elektorat, elektorat miesięcznic smoleńskich. Daje też tym, którzy na ulicach skandowali hasła o Polsce w niewoli, paliwo do dalszego skandowania. Walka trwa.
Jesteśmy po drugiej stronie. Policzyliśmy się właśnie. Na początek wyszło nam 50 tys. Poradzimy sobie.
**Dziennik Opinii nr 348/2015 (1132)