Może zamiast ubóstwiać ludzi zarabiających największe pieniądze, pora docenić tych, bez których nasze społeczeństwa nie mogą funkcjonować? Bez lobbystów i maklerów się obejdziemy. Bez pielęgniarek i śmieciarzy nie. Pisze Tomasz Markiewka.
Co!? Chcecie podnieść podatki najlepiej zarabiającym i najzaradniejszym mieszkańcom naszego kraju? I co zrobicie, kiedy cała ta klasa kreatywna ucieknie przed waszymi bolszewickimi pomysłami za granicę?
Jeśli toczyliście kiedyś debatę na temat podatków w Polsce, to pewnie znacie ten popularny argument. Zazwyczaj pozostaje niedookreślone, gdzie dokładnie uciekaliby na przykład menadżerowie na fikcyjnym samozatrudnieniu – jeśli podatki są kryterium, to pewnie bardziej w stronę Mińska niż Berlina – ale intencja jest jasna: mamy poczuć lęk na samą myśl o exodusie zamożniejszej części Polaków.
Kto ucieka? I przed czym?
Problem polega na tym, że exodus trwa od dawna. Ale to nie menadżerowie uciekają, tylko klasa niższa bądź niższa średnia. Na przykład młode pielęgniarki. „Od momentu wejścia Polski do Unii Europejskiej do pracy za granicą wyjechało prawie 20 tys. z 280 tys. polskich pielęgniarek” – pisała dwa lata temu Anita Karwowska w „Gazecie Wyborczej” – „W grupie, która została, średnia wieku to niemal 51 lat”.
czytaj także
Pielęgniarki nie uciekały bynajmniej przed wysokimi podatkami, bo o zarobkach powyżej średniej krajowej mogły w Polsce jedynie pomarzyć. Jeśli coś wypycha je z naszego kraju, to właśnie marne zarobki i niedofinansowanie usług publicznych. Wszystko to – dodajmy – jest oparte na absurdalnym systemie podatkowym, w którym biedniejsi ponoszą proporcjonalnie wyższe koszty niż bogatsi.
Teraz te pielęgniarki bardzo by się społeczeństwu przydały. I nie chodzi o to, że w wyjątkowych czasach pandemii praca pielęgniarek i przedstawicieli innych mniej docenianych zawodów nagle stała się wartościowa. Ona zawsze taka była – po prostu w obecnym kontekście łatwiej to zauważyć i zrozumieć skalę naszych zaniedbań.
Wartość pracy
Rutger Bregman w Utopii dla realistów opisuje strajk nowojorskich śmieciarzy z 1968 roku. Sprawa na pozór może wydawać się błaha, no bo czy taka metropolia jak Nowy Jork nie ma setek ważniejszych problemów niż jacyś tam śmieciarze?
Podobnie zdawał się sądzić ówczesny burmistrz miasta, który początkowo nie miał zamiaru ustępować strajkującym pracownikom. Zmienił zdanie już po dziewięciu dniach, gdy na ulicach Nowego Jorku zaległo 100 tysięcy ton śmieci.
Bregman zastanawia się, czy strajk każdej grupy zawodowej tak bardzo wstrząsnąłby życiem danej społeczności. Na przykład gdyby zastrajkowali konsultanci ds. mediów społecznościowych? Albo 100 tysięcy waszyngtońskich lobbystów? Albo doradcy podatkowi pracujący dla największych firm? Albo gracze giełdowi? Raczej nie. Paradoks polega na tym – zauważa Bregman – że na co dzień to właśnie lobbyści czy maklerzy cieszą się o wiele większymi zarobkami oraz poważaniem niż śmieciarze, pielęgniarki i przedstawiciele innych niezbędnych zawodów. Jak zauważa: „To przedziwne, ale w zawodach tylko przesuwających bogactwo – i nie wytwarzających prawie żadnej konkretnej wartości – są najwyższe zarobki netto”.
Istnieje oczywiście wiele powodów tej dysproporcji w wynagrodzeniach, ale jeden z nich jest bardzo prosty: brak społecznego docenienia prac, które są niezbędne dla funkcjonowania naszych społeczeństw. Bohaterami współczesności są biznesmeni: to oni cieszą się największym szacunkiem i największymi zarobkami, a nie na przykład pracownicy służby zdrowia.
Kubisa o sytuacji pielęgniarek: Błędne koło niskich zarobków i niskiego zatrudnienia
czytaj także
„Obywatele, klienci i pracownicy są namawiani do tego, aby spoglądać na klasę kierowniczą jako na wzór cnoty i profesjonalizmu. Właściciele firm i przedsiębiorcy są w tej wizji ucieleśnieniem koniecznego ducha przedsiębiorczości” – piszą Peter Bloom i Carl Rhodes w Świecie według prezesów. Dlatego łatwiej znaleźć dzielnych internautów walczących do upadłego, aby właściciel Amazona nie zapłacił wyższych podatków, niż ludzi upominających się z równą żarliwością o podwyżki dla śmieciarzy czy przedstawicieli innych mało efektownych zawodów.
Widać to doskonale także w Polsce. To nie jest kraj ani dla pielęgniarek, ani dla kogokolwiek, kto zarabia w okolicach dwóch, trzech tysięcy złotych. Gdy tacy ludzie skarżą się na złe warunki pracy, to często słyszą, że nie ma obowiązku wykonywać danego zawodu, przecież zawsze można się przekwalifikować na informatyka, przedsiębiorcę czy innego rynkowego bohatera.
czytaj także
Ciekawe, co by się stało, gdyby na przykład wszystkie pielęgniarki posłuchały tej rady? Byłaby to oczywiście katastrofa – nie tylko w obecnej sytuacji, gdy zmagamy się z pandemią, ale także w każdym innym kontekście. Bo prawda, o której zbyt łatwo zapominamy, jest taka, że społeczeństwo potrzebuje ludzi wykonujących te zawody. I koronawirus jest tego dobitnym przypomnieniem.
Ostatnio zwrócił na to uwagę choćby Kamil Fejfer: „Dopiero w czasie kryzysu widać, jak ważne są prace takie, jak: sprzedawca w markecie, pielęgniarka, człowiek zajmujący się wywozem śmieci, kierowca w komunikacji miejskiej, czy ratownik medyczny (…) Mówiąc wprost – pandemia pokazuje nam jak mało ci ludzie zarabiają w porównaniu do tego, jak ważna jest dla systemu ich praca, jak ważna jest ona dla nas”.
czytaj także
Trudno się nie zgodzić. Tylko czy wyciągniemy z tego jakieś wnioski?
Po pandemii
Dziś zachwycamy się bohaterkami i bohaterami codzienności (jak trafnie nazywa tych ludzi Fejfer): doceniamy pracę pielęgniarek, cieszymy się, że sprzedawczynie są na posterunku, zaczynamy dostrzegać, kto pracuje u podstaw tego społeczeństwa. Pytanie, na ile będziemy o tym wszystkim pamiętali po pandemii.
Byłoby wspaniale, gdybyśmy wyciągnęli z obecnej sytuacji prosty wniosek: może zamiast proponować ludziom zarabiającym grosze przekwalifikowanie się na inny zawód, lepiej zadbać o godne warunki pracy w niedocenianych zawodach – od pielęgniarek, przez nauczycielki, po sprzedawczynie? Może warto zreformować degresywny system podatkowy? Może warto zwiększyć nakłady na służbę zdrowia, w tym na wypłaty dla pielęgniarek? Może zamiast ubóstwiać ludzi zarabiających największe pieniądze, pora docenić tych, bez których nasze społeczeństwa nie mogą funkcjonować?
Czeka nas jednak poważny problem.
Gdy rządy poszczególnych państw zniosą wprowadzone na czas pandemii ograniczenia, to najprawdopodobniej obudzimy się w sytuacji kryzysu gospodarczego. I niestety to mogą być warunki wyjątkowo niesprzyjające dla ludzi, których chwilowo podziwiamy.
Naomi Klein opisywała już dawno temu w Doktrynie szoku, że kryzys to czas, gdy wielcy tego świata starają się ustawić reguły gry jeszcze bardziej pod siebie. Bardzo często wykorzystują dramatyczną sytuację do przepychania zmian, których społeczeństwo nie zaakceptowałoby w normalnych warunkach. Chodzi o takie rzeczy, jak cięcia wydatków budżetowych, a więc: odcinanie źródeł dochodu pracownikom budżetówki.
Zawisza: Koszty kryzysu nie mogą być przerzucone na barki pracowników i pracownic
czytaj także
Dlatego równie dobrze po tym, jak pielęgniarki i inne bohaterki codzienności nasłuchają się od nas różnych pochwał, mogą usłyszeć, że nie ma pieniędzy na ich podwyżki. Bo priorytety są inne. Trzeba jeszcze bardziej obniżyć podatki najzamożniejszym, jeszcze bardziej uelastycznić (czytaj: uśmieciowić) rynek pracy, jeszcze bardziej pójść w kierunku tworzenia możliwości fikcyjnego samozatrudnienia, aby menadżerowie mogli płacić niższe stawki podatkowe niż nauczycielki, sprzedawczynie, opiekunki i osoby pracujące w służbie zdrowia.
czytaj także
Bohaterki codzienności będą mogły poznać naszą wdzięczność nie po ilości pochwał, jaka je dzisiaj spotka, lecz po tym, jaki opór stawimy, gdy politycy znowu będą chcieli zepchnąć ich potrzeby na margines. Czeka nas bitwa o kształt naszej gospodarki, oby nie zabrakło nam determinacji w walce o prawa ludzi pracy.