W Warszawie dochód na głowę mieszkańca jest wyższy niż w Wiedniu, Helsinkach czy Madrycie. A jednak pięć polskich regionów należy do najbiedniejszych w Unii Europejskiej: podkarpackie, podlaskie, świętokrzyskie, warmińsko-mazurskie i lubelskie. Pamiętacie, gdzie wygrywa PiS?
Mówi się teraz dużo o dobijaniu PiS-u. Służą temu komisje śledcze, działania ministra sprawiedliwości i wiele innych inicjatyw relacjonowanych przez rozochoconych udziałem w tym polowaniu dziennikarzy. Powstaje wręcz wrażenie, że eliminacja partii Kaczyńskiego z życia publicznego stała się głównym celem nowej władzy.
Jakkolwiek jest prawdą, że politycy PiS łamali prawo i nadużywali władzy, to skoncentrowanie wysiłków na rozliczeniu poprzedniej ekipy nie da oczekiwanego skutku. PiS-u nie da się „dobić”. Tak długo jak istnieć będzie „biedna prowincja”, bieda i związane z nią ciasne horyzonty, PiS albo coś w rodzaju PiS-u będzie trwać. To, że 38 proc. ankietowanych wierzy w „zamach” smoleński, to nie tylko wynik telewizyjnej propagandy, ale i niskiego kapitału kulturowego „wolnych Polaków”.
Polityka zaciskania pasa to narzędzie, którym kapitalizm wymusza posłuszeństwo [rozmowa]
czytaj także
Z tym się nie wygra karaniem, aresztowaniami, uchylaniem immunitetów i publicznym piętnowaniem. Polska prowincjonalna czuje się teraz przegrana, upokorzona. Przepaść między tymi dwoma Polskami, zamożną, wielkomiejska i ubogą mało miasteczkową i gminną można zasypać wyłącznie pieniędzmi. Tymczasem w czasach rządów liberałów większość środków unijnych wydawano na zachód od Wisły.
Brak europejskiej polityki regionalnej pozwalającej kierować środki z bogatych ośrodków do regionów najbiedniejszych ukrywano pod hasłem „decentralizacji”.
Potrzebna jest także aktywna polityka społeczna, począwszy od podniesienia kryterium dochodowego uprawniającego do zasiłków. Wreszcie źródłem społecznego wykluczenia są umowy śmieciowe i utrzymywanie fikcji, że pracownicy są firmami świadczącymi usługi pracodawcy. Pokonanie tej plagi nie tylko wyciągnie miliony ludzi ze strefy ubóstwa, ale także zasili Fundusz Ubezpieczeń Społecznych. Kto faktycznie chce pokonać PiS, musi odważyć się na przełom: stanąć po stronie świata pracy, przeciw egoizmowi pracodawców.
Żeby pojąć skalę przepaści, jaka dzieli metropolie od Polski B, wystarczy zauważyć, że płaca minimalna w Warszawie oznacza wegetację, a w Długosiodle w Puszczy Białej jest szczytem aspiracji. Niechęć do zawierania umów o pracę wynika nie tylko chciwości właścicieli firm, ale też z niskiej rentowności sektora mikroprzedsiębiorstw. Ludzie na co dzień walczący, by jakoś związać koniec z końcem, nie będą się utożsamiać z urzędowym optymizmem rządzących.
Szumnie ogłaszana średnia płaca w sektorze przedsiębiorstw może tylko drażnić, bo dotyczy mniej niż połowy pracujących. Większość spośród 2,3 mln firm zatrudniających mniej niż 9 pracowników to sklepy. Ich kondycja finansowa jest najgorsza. I będzie się pogarszać jeżeli nie ograniczymy ekspansji zagranicznych sieci handlowych.
To prawda, że „jako kraj” odnieśliśmy sukces. W okresie transformacji potroił się na dochód narodowy. W Warszawie dochód na głowę mieszkańca jest wyższy niż w Wiedniu, Helsinkach czy Madrycie. A jednak pięć polskich regionów należy do najbiedniejszych w Unii Europejskiej: podkarpackie, podlaskie, świętokrzyskie, warmińsko-mazurskie i lubelskie. Nie trzeba dodawać, że są to bastiony wyborcze Prawa i Sprawiedliwości.
W świecie, w którym sukces jest obowiązkiem, a przegrani skazani są na hańbę, PiS daje wyjaśnienia, które pozwalają zachować godność. Zamiast wskazywać na system wyzysku i dominacji, których przecież ta prawicowa partia nie kwestionuje, wskazuje wrogów wśród obcych. Winnymi naszej biedy i wynikających z niej upokorzeń są więc Niemcy z Tuskiem na czele, Ruscy, i Unia Europejska. Nacjonalistyczna retoryka pozwala czerpać dumę z samego faktu, że się jest Polakiem – w odróżnieniu od tych „gorszych”, którzy Polakami nie są.
Ikonowicz: Równi i szczęśliwi? Nie w kraju, w którym bogacą się lichwiarze
czytaj także
I na niewiele się zda wyśmiewanie pisowskich teorii spiskowych. To zmasowane ataki rządzących sprawiły, że z pary podrzędnych kapusiów i prowokatorów udało się PiS-owi uczynić niezłomnych bohaterów narodowych. Bo o tym, kto jest więźniem politycznym, nie decydują profesorowie prawa, tylko tłum protestujący za pod murami więzienia. Z ludem można i często należy się nie zgadzać, ale głupotą jest z niego szydzić. Ludzie wykpiwani nienawidzą szczególnie mocno.
PiS odwołuje się wprost do uprzedzeń i słabej orientacji w świecie ludzi, o których głosy zabiega. Niezależnie od groteskowo wręcz prymitywnej propagandy ludzie powtarzają sobie tak niestworzone historie, że wręcz trudno uwierzyć, że ktoś w to naprawdę wierzy.
Nowej władzy potrzebny jest spektakularny sukces. Mogłoby nim być uporanie się z kryzysem mieszkaniowym, szczególnie mocno uderzającym młode pokolenie. To jednak wymagałoby przeciwstawienia się nie tylko wyjątkowo u nas mocnemu lobby deweloperów i banków, ale i tych wszystkich, którzy kupili mieszkania jako lokaty i nie chcą, aby rynku pojawiły się masowo tanie mieszkania czynszowe, bo obniżyłoby to wartość ich inwestycji.
czytaj także
To prawda, że rząd Tuska nie zlikwidował transferów socjalnych uruchomionych przez PiS. Sęk w tym, że te transfery były wciąż za małe, by zahamować przemożny proces rozwarstwienia dochodowego i majątkowego Polaków. Ludzie nie będą wdzięczni rządowi za 800+ czy za trzynastą i czternastą emeryturę, bo to już dał im PiS. Będą oczekiwali czegoś więcej. Czegoś, co choć trochę zasypie przepaść między bogatymi a biednymi.
Tylko, że Tusk i jego sojusznicy w ogóle nie mówią o rozwarstwieniu. Jak gdyby problem nie istniał albo – albo jak gdyby niewygodnie było im o nim mówić. A to właśnie rozwarstwienie i wynikające z niego upokorzenie sprawia, że po dwóch kadencjach PiS wprawdzie stracił władzę, ale wciąż był partią z najlepszym wynikiem wyborczym .
Liberałowie nie mogą ostatecznie pokonać PiS-u, bo są liberałami. Bo reprezentują interesy przede wszystkim tych, którzy dzięki transformacji ustrojowej stali się naprawdę bogaci. Nie będą więc w samorządach bronić interesów drobnego lokalnego handlu przed zalewem sieciówek. Nie zagłosują za budownictwem komunalnym ani w samorządach, ani w Sejmie. I nie jest dziełem przypadku, że odmówili partii Razem jednego procenta w budżecie na takie budownictwo.
Nie zdradzą interesów biznesu. Nie staną po stronie pracowników i nie zaczną likwidować patologii rynku pracy takich jak śmieciówki czy zatrudnienie B2B. Wreszcie, w ramach europejskiej polityki regionalnej nie wydźwigną z biedy i zacofania regionów, w których większość wyborców głosuje na PiS.
Trudno też uwierzyć, że rząd Tuska, który już raz przez siedem lat nie podnosił progów uprawniających do pomocy społecznej, tym razem zatroszczy się o los najuboższych.
Konsekwentną przebudowę systemu w kierunku realizacji konstytucyjnej zasady sprawiedliwości społecznej czyli zmniejszenia przepaści między biednymi i bogatymi, może podjąć jedynie lewica. Musiałaby to być formacja samodzielna, a nie będąca młodszą partnerką liberałów.
czytaj także
Polsce potrzebna jest nowa umowa społeczna. Umowa wszystkich ze wszystkimi zamiast obecnego dyktatu bogatych i możnych.
Wielu się wydaje, że obecne „zamieszanie” to tylko awantura między zacietrzewionymi politykami. Jednak w tle jest narastający kryzys społeczny, który może zdmuchnąć obie strony konfliktu. Bunt młodego pokolenia, dla którego nie stworzono żadnych realnych podstaw egzystencji i awansu społecznego. Bunt prowincji, która się czuje pokonana i ośmieszona. Wreszcie bunt spauperyzowanej części społeczeństwa, która zamiast sięgnąć po owoce „naszego polskiego sukcesu” nadal musi pożyczać u lichwiarzy, żeby żyć.