Kraj

Ursula von der Leyen we Wrocławiu. Unia da Polsce miliardy – i nie będzie pytać na co

Pieniądze z europejskich funduszy: Spójności i Solidarności, łatwiejsze procedury i pozostawienie decyzji o przeznaczeniu środków po stronie Polski – to zapowiedziała wczoraj szefowa KE Ursula von der Leyen podczas wizyty we Wrocławiu.

W czwartek we Wrocławiu przedstawiciele Czech, Słowacji, Polski i Austrii spotkali się z Ursulą von der Leyen, żeby ustalić, jak najszybciej pomóc krajom poszkodowanym przez katastrofalną powódź.

Zdecydowano, że pomoc popłynie z Funduszu Sprawiedliwości oraz Funduszu Spójności. Żeby dostać wsparcie z tego pierwszego, państwo dotknięte katastrofą musi złożyć wniosek w terminie 12 tygodni od katastrofy, a potem poczekać parę tygodni albo nawet miesięcy na jego ocenę i propozycję kwoty. Dotację należy wykorzystać w ciągu 18 miesięcy, a niewykorzystane środki zwrócić.

Fundusz został ustanowiony w 2002 roku i często był krytykowany za przeciągające się procedury, uniemożliwiające szybką pomoc. To dlatego od 2014 państwa członkowskie mogą wystąpić o zaliczkę, która jednak nie może przekroczyć 25 proc. przewidzianej całkowitej kwoty dotacji – ta z kolei nie może być wyższa niż 100 mln euro. Z tych środków – jak mówiła von der Leyen – będzie można odbudować zniszczoną infrastrukturę: drogi, mosty, linie kolejowe.

Może jesteśmy gotowi na suszę stulecia i powódź tysiąclecia – ale nie co roku [rozmowa]

Drugie, znacznie obfitsze źródło pomocy, to Fundusz Spójności, z którego Komisja zdecydowała się przeznaczyć na pomoc krajom poszkodowanym przez powodzie 10 mld euro. Połowę z tego dostanie Polska.

Fundusz Spójności służy wyrównaniu poziomów rozwoju krajów członkowskich. Polsce, która w okresie 2021–2027 miała być jego największą beneficjentką, z powodu dewastacji sądownictwa przez rządy Zjednoczonej Prawicy groziło, że nigdy nie zobaczy należnych jej 76,5 mld euro. Środki udało się odblokować w lutym, kiedy KE oceniła, że wracamy na łono krajów praworządnych, jednak z powodu opóźnień proceduralnych wykorzystanie całej kwoty i tak byłoby niemożliwe.

Teraz 5 mld, które, jak powiedział premier Tusk „teoretycznie były w naszej dyspozycji”, będzie można wykorzystać „od zaraz, bez zbędnych procedur”. Czyli w istocie odzyskać pieniądze, które mogły zostać utracone, bo z powodu zamachu na praworządność nie zdążylibyśmy ich wydać.

Państwo z kartonu kontra wielka woda

Wobec skali katastrofy Unia w stu procentach pokryje odbudowę zniszczonej infrastruktury, a nie – jak to miało miejsce do tej pory – tylko dołoży się do wydatków na odbudowę ponoszonych przez poszkodowane państwo. Co więcej, Polska najpierw otrzyma pieniądze i wyda je tak, jak to uzna za stosowne, a dopiero potem będzie się rozliczać.

Spotkanie we Wrocławiu przyniosło też możliwość elastycznego przesuwania środków na cele odbudowy po powodzi z innych przedsięwzięć.

Nie jesteśmy sami

Donald Tusk zdaje się jednoosobowo zarządzać kryzysem. W ciemnej koszulce albo polarze odwiedza poszkodowanych, gratuluje cichym bohaterom, ruga nie dość dziarskich samorządowców, policjantów i inne służby.

W czasie dwóch kadencji PiS-u widzieliśmy ten model zarządzania. Beata Szydło w kaloszach czy premier Morawiecki w zielonym polarze załatwiali wszystko: po katastrofalnej wichurze odwiedzali poszkodowane tereny, wizytowali gospodarstwa, nosili paczki do mieszkań, witali gigantyczny samolot z lipnymi maseczkami.

Byli blisko ludzi i byli w tym autentyczni, choć wiadomo było, że jest to działanie PR-owe, mające pokazać, że państwo to nie dobrze naoliwiony system o wielu poziomach, ale troskliwy gospodarz, wielki animator, który sam, osobiście musi pociągać za wszystkie sznurki, przywoływać do porządku, decydować na miejscu.

Naukowcy do polityków: To nie jest pojedyncze odstępstwo od normy. To nowa rzeczywistość

PiS budowało w ten sposób układ klientelistyczny, pokazywało, że im ktoś jest bliżej ważnego polityka, który „coś może”, tym lepiej dla niego. A za kulisami tego spektaklu trwał demontaż struktur ochrony cywilnej, które mogłyby działać samodzielnie, a nie czekać na pozwolenie „z góry” przez strach lokalnych decydentów przed tym, że zostaną opieprzeni, jeśli ich decyzje będą niezgodne z kluczem wizerunkowym partii rządzącej. A także demontaż struktur wojskowych, z których odchodzili, wskutek tych działań, doświadczeni dowódcy, oraz wszystkich innych instytucji, które – jak przy katastrofie Odry sprzed dwóch lat – okazały się „śnięte”, bezwolne, czekające, aż przyjedzie premier i coś im każe.

Liczył się wizerunek, który w miarę trwania rządów PiS okazywał się coraz wyraźniej rozbieżny z rzeczywistością, powierzchowny, niesolidny.

Od początku kadencji premier Tusk jest wszędzie, wypowiada się w każdej sprawie, zasłaniając braki systemowe. Publicznie dyscyplinował ministra Bodnara, ministra Kosiniaka-Kamysza i wielu innych. Sam jest rzecznikiem swojego rządu i być może tylko on sam jeden wie, gdzie płyniemy. Wydaje się, że zupełnie gładko wszedł w rolę poprzedników.

Z jedną wyraźną zmianą. Kiedy premier Morawiecki czy Beata Szydło stawali do walki z przeciwnościami losu, twarze ich, oprócz współczucia i determinacji, wyrażały też złość, gorycz i niechęć. Pokazywali, że jesteśmy dzielni, ale samotni, że musimy sobie sami poradzić i nie powinniśmy znikąd spodziewać się pomocy. Tusk zaś pokazuje, że owszem, jesteśmy bardzo dzielni, ale za nami, solidarnie, stoją przyjaciele z Unii Europejskiej, gotowi przyjechać, na własne oczy zobaczyć katastrofę. Przyjaciele, którzy powstrzymają się od moralizowania i wypominania braku polskiego poparcia dla Zielonego Ładu czy rozporządzenia w sprawie odbudowy zasobów przyrodniczych, ale najpierw znajdą sposób, by jak najszybciej pomóc.

Pozostają dwa pytania. Pierwsze: czy na tyłach tego jednoosobowego spektaklu trwa odbudowa struktur, które będą w pełni kompetentne i nie będą czekać biernie na przyjazd premiera, obawiając się działać? Mam nadzieję, że tak. Rada Ministrów właśnie przyjęła projekt ustawy o ochronie ludności, który teraz trafi do Sejmu. Projekt zakłada większe kompetencje samorządu, czyli skrócenie drogi podejmowania decyzji.

Śledzimy powódź, martwimy się, widzimy zalania w Cieszynie

Drugie pytanie dotyczy nadzoru państwa nad pieniędzmi przeznaczonymi na odbudowę, tak by nie poszły na działania absurdalne i szkodliwe, jak betonowanie rzek czy zabudowywanie terenów zalewowych, na wycinki drzew przydrożnych. Słowem, czy państwo zdecyduje się na racjonalne kierowanie wydatków zgodnie z wyzwaniami, a nie tylko krótkoterminową logiką, jak to miało miejsce za czasów PiS, wedle której trzeba dosypywać lojalnym.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Katarzyna Przyborska
Katarzyna Przyborska
Dziennikarka KrytykaPolityczna.pl
Dziennikarka KrytykaPolityczna.pl, antropolożka kultury, absolwentka The Graduate School for Social Research IFiS PAN; mama. Była redaktorką w Ośrodku KARTA i w „Newsweeku Historia”. Współredaktorka książki „Salon. Niezależni w »świetlicy« Anny Erdman i Tadeusza Walendowskiego 1976-79”. Autorka książki „Żaba”, wydanej przez Krytykę Polityczną.
Zamknij