Rafał Trzaskowski wygrał ostatni polityczny superweekend przed drugą turą – lepiej wypadł w debacie, poradził sobie u Mentzena i przyciągnął tłumy na swój marsz. Ale czy to wystarczy, by odrobić straty po pierwszej turze?
Sławomir Mentzen nie jest zapewne zwolennikiem skracania tygodnia pracy, ale to dzięki niemu polityczny superweekend, ostatni przed drugą turą wyborów prezydenckich, rozpoczął się już w czwartek. Otworzył go wywiad Sławomira Mentzena z Karolem Nawrockim. W piątek odbyła się telewizyjna debata obu kandydatów, w sobotę – wywiad Mentzena z Rafałem Trzaskowskim. W niedzielę obaj kandydaci zaprosili swoich zwolenników na wiece w Warszawie.
Superweekend zdecydowanie lepiej wykorzystał Trzaskowski. Prezydent Warszawy wygrał piątkową debatę telewizyjną z Karolem Nawrockim – na punkty, bez nokautu. Popierający go marsz w stolicy był znacznie większy niż ten zwołany przez prezesa IPN. Trzaskowski wygłosił na jego zakończenie swoje najlepsze przemówienie w tej kampanii. Kandydat KO poradził sobie też znacznie lepiej na spotkaniu z Mentzenem.
Sadura: Koalicja szurów, mizoginów i ksenofobów rośnie w siłę
czytaj także
Nie wiadomo tylko, czy to wystarczy, by zrównoważyć wyraźną, wrogą rządowi emocję, którą ujawniły wyniki pierwszej tury. Do ciszy wyborczej mamy jeszcze prawie pięć dni kampanii. W tym czasie może zdarzyć się jeszcze wiele rzeczy przykrywających zyski Trzaskowskiego z superweekendu.
Piwo na miarę kampanii?
Ze wszystkich wydarzeń superweekendu najważniejsze mogą okazać się rozmowy u Mentzena i piwo, którym zakończyła się jedna z nich – co pokazuje, jak bardzo lider Konfederacji zbudował się w tej kampanii.
Trzaskowski podczas spotkania z Mentzenem przyjął jedyną bodaj sensowną taktykę: nie błagał o poparcie, nie próbował przekonywać, że ze wszystkim się zgadza, tylko z szacunkiem dla interlokutora podjął rozmowę, w kilku miejscach asertywnie zaznaczając różnicę. Tej asertywności nie starczyło niestety na to, by wdać się z Mentzenem w merytoryczny spór na temat podatków.
Trzaskowski, podobnie jak Nawrocki, poparł szkodliwą, populistyczną obietnicę „żadnych nowych podatków”. Można było po prostu odpowiedzieć, że w obecnej sytuacji geopolitycznej nikt odpowiedzialny za państwo nie może się zobowiązać, że na pewno nie wprowadzi nowych podatków – bo nie wiemy, jakie za trzy lata będą potrzeby państwa. Mogłoby to przekonać nawet niektórych skrajnie niechętnych podatkom wyborców Mentzena.
Dużo lepiej Trzaskowski wypadł, gdy bronił społeczności LGBT+, nowego gmachu Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, edukacji seksualnej w szkole czy perspektywy przyszłej obecności Ukrainy w NATO. Potrafił tu sensownie przeciwstawić się konfederackiemu „zdrowemu chłopskiemu rozumowi”, zachowując szacunek dla rozmówcy i publiczności.
Większą polityczną wagę od rozmowy z Mentzenem może jednak zyskać piwo, jakie po jej zakończeniu lider Konfederacji wypił w swoim toruńskim pubie z prezydentem stolicy i Radkiem Sikorskim, który wrzucił na platformy społecznościowe dokumentający to filmik podpisany „za Polskę, która łączy, nie dzieli”.
Nagranie wywołało istną histerię po prawej stronie. PiS-owscy liderzy opinii, zwłaszcza ci związani z portalem wPolityce, zaczęli zarzucać Mentzenowi naiwność, rozegranie przez Sikorskiego, wchodzenie do salonu, wreszcie zdradę. Pojawiły się porównania do księcia Janusza Radziwiłła – magnata, który poddał Litwę Szwedom w trakcie potopu – oraz oskarżenia, że jeśli wygra Trzaskowski, to lider Konfederacji będzie współodpowiedzialny za „eksterminację prawicy”, jaka się wtedy dokona.
Mentzen przeżył też bunt we własnych szeregach, piwo oburzyło jego własnych partyjnych sojuszników, zwłaszcza tych z narodowego skrzydła Konfederacji. Musiało być ostro, bo w niedzielę wieczorem Mentzen opublikował oświadczenie, gdzie tłumaczy, że po prostu zaproszono go na piwo, więc poszedł, że to nie oznacza jeszcze, że komukolwiek udziela poparcia, a w rozmowie zaznaczył, jak bardzo nie zgadza się z Trzaskowskim.
Afera mieszkaniowa zaszkodziła Nawrockiemu, ale nie przeszkodzi mu w zwycięstwie
czytaj także
W najlepszym dla Trzaskowskiego scenariuszu asertywna postawa w dyskusji z Mentzenem przypomni progresywnemu elektoratowi, czemu ma na niego głosować, a piwo z Mentzenem zdemobilizuje elektorat Konfederacji, pokazując mu, że Trzaskowski to nie taki straszny diabeł, jak przedstawia go propaganda PiS. Histeria wokół piwa, oskarżenia pod adresem Mentzena i próba wymuszenia poparcia Nawrockiego przez Konfederację szantażem najgłośniej słyszanym w mediach Karnowskich mogą jeszcze bardziej zdezorientować i zdemobilizować elektorat Mentzena.
Z drugiej strony piwo może zniechęcić lewicę zniesmaczoną zachowaniem oswajającym skrajną prawicę, a to, co w rozmowie z Mentzenem mówił Trzaskowski – zmobilizować elektorat konfederaty wokół Trzaskowskiego. Pojawiają się nawet teorie, że Sikorski specjalnie wepchnął Trzaskowskiego na minę, by po jego klęsce ustawić się w polu startowym do walki o sukcesję po Tusku.
Pewne jest jedno: jeśli Trzaskowski wygra, to ruch Sikorskiego z piwem będzie wychwalany jako polityczny majstersztyk na miarę prezydentury. A jeśli przy okazji spowoduje wojnę domową osłabiającą Konfederację, to przyklaśnie mu nawet elektorat Razem.
Snus i suplikacje
Nawrocki przyjął u Mentzena zupełnie odmienną taktykę niż Trzaskowski. Postawił na zupełną uległość, na ton błagalnej suplikacji, postawę uległego petenta. Oglądając go w Toruniu nie mogłem oprzeć się skojarzeniom z fragmentem Podróży Gulliwera, w którym nasz bohater przybywa do królestwa Luggnagg, gdzie rytuał dworski nakazuje, by osoba przybywająca przed oblicze władcy prosiła o „zaszczyt zlizania pyłu z jego podnóżka”. „Taki jest właśnie styl dworski i odkryłem, że nie są to jedynie czcze słowa, gdyż po wyznaczeniu mi przesłuchania […] rozkazano mi czołgać się po brzuchu i lizać podłogę w trakcie przybliżania się. Lecz, że byłem cudzoziemcem, dopatrzono, by podłoga była czysta i kurz nie sprawiał mi udręki” (przeł. Maciej Słomczyński) – relacjonuje Gulliwer.
Nie wiem, czy podłoga w Toruniu była czysta, ale Nawrocki, godząc się na wszystko, zanim Mentzen go o to poprosił, sprawiał przykre wrażenie. W elektoracie Konfederacji – z jego obsesją na punkcie hierarchii, dominacji, orania, bycia sigmą – ten spektakl upokorzenia z pewnością nie zbuduje szacunku do Nawrockiego. Nawrocki nie pojechał jednak do Torunia po szacunek, a po głosy. Spora część wyborców Konfederacji może uznać, że jako prezydent daje on im gwarancje realizacji ważnych dla nich postulatów.
Liberalne bezkręgowce 2: zwolennicy Trzaskowskiego jak zwykle nie ułatwiają
czytaj także
Także u Mentzena wyszła kwestia udziału Nawrockiego w kibolskich ustawkach. Nie jest to coś, co zdoła mu zaszkodzić w jego własnym elektoracie. Jednocześnie może to zmobilizować część zniechęconych wyborców koalicji 15 października, dla których mimo całego rozczarowania obecnym rządem, prezydent bijący się po lasach w towarzystwie ludzi skazywanych później za poważne przestępstwa to przesada.
Nawrocki gorzej od Trzaskowskiego wypadł też w piątkowej debacie między dwoma kandydatami. Wszystko, co w niej powiedziano, przykrył gest kandydata PiS, który mógł być odczytany jak wciąganie czegoś do nosa. Jak się później dowiedzieliśmy był snus, tytoń do wkładania pod dziąsło.
Markiewka: Nie poszło Trzaskowskiemu z tym skrętem w prawo, prawda?
czytaj także
Od piątku media żyją dyskusją, czy potencjalnemu prezydentowi coś takiego przystoi, czy nałóg Nawrockiego jest prezydencki, co tak naprawdę Nawrocki zażył na wizji, czy nie był to dopalacz mocniejszy i mniej legalny niż tytoń. Pojawiły się nawet teorie, że wszystko to szachy 5D sztabu Nawrockiego – gest ze snusem ma wrzucić temat narkotyków do kampanii i wymusić na obu kandydatach testy narkotykowe, które miałyby okazać się problemem dla kandydata KO. Debata w TVP nie była jednak pierwszym występem Nawrockiego, podczas którego coś zażywał.
Po weekendzie raczej nie widać jednak, by opinia publiczna oczekiwała, by jakimkolwiek testom poddał się Trzaskowski, a dyskusja wokół snusa z całą pewnością nie jest korzystna dla Nawrockiego.
Na razie jest remis
W niedzielę Trzaskowski wygłosił bardzo dobre przemówienie na warszawskim placu Konstytucji. Mówił o Polsce, w której jest miejsce dla wszystkich, pomagającej tym, którzy sobie nie radzą, zaangażowanej w realizację ambitnych, rozwojowych projektów, potrzebujemy bowiem – jak fantazjował – „naszego lotu na księżyc”. Atmosfera marszu korespondowała z tymi słowami. Kontrastowała też z tonem mowy i marszu Nawrockiego – gniewnej, paranoicznej, pełnej agresji i lęku.
To była kampania bez klimatu. Nawet Ostatnie Pokolenie cieszy się z rozmów na święty nigdy
czytaj także
Gdyby Trzaskowski prowadził w ten sposób całą kampanię, nie miałby dziś takich problemów. Wyglądała ona jednak inaczej: mało inspirująco, zachowawczo, w najgorszych momentach koniunkturalnie i nieautentycznie. Kandydatowi KO nie pomagała także polityka popierającego go rządu, który zawiódł wielu wyborców z 15 października. Dziś na najbardziej porywające mowy reagują oni cyniczną rezygnacją.
Trzaskowski dobrze wykorzystał ostatni weekend, by zmierzyć się z tymi problemami. Zdobył bramkę kontaktową. Osoby zaniepokojone wynikami z poprzedniej niedzieli dostały w ostatnich czterech dniach zastrzyk nadziei. Ale w najlepszym wypadku jest teraz remis. Nie jest przesądzone, kto wygra.