Zestawy wątpliwości, jak te wyrażone przez Małgorzatę Tomczak w „Wyborczej” – złożone jakby z odprysków faktów i haseł propagandowych, z fragmentów wiedzy i dezinformacji, z lęków i wyobrażeń, z generalnej konfuzji – pojawiają się w wielu rozmowach. Tak jak chęć ustalenia bezwzględnej prawdy i określenia, gdzie leży słuszność.
Opublikowany przez „Gazetę Wyborczą” tekst o kryzysie humanitarnym na granicy polsko-białoruskiej autorstwa Małgorzaty Tomczak wzbudził spore kontrowersje. Skomentowała go dr Hanna Machińska, aktywiści Podlaskiego Ochotniczego Pogotowia Humanitarnego Agata Kluczewska i Piotr Czaban, Agata Szczęśniak poświęciła mu całe wydanie programu Jest temat na antenie radia Tok FM, nazywając artykuł „przełomowym” i „bardzo ważnym”.
Nie będę powtarzać ich argumentów w sprawie tego, kto ma rację: aktywiści czy rzeczniczka Straży Granicznej, której echo słów przebija się przez tezy Tomczak? A może kraje, których przykłady podaje, a które zaostrzają politykę antymigrancką i zamieniają Europę w twierdzę?
Przyjrzę się samemu pomysłowi na tekst i emocjom, jakie wzbudził, bo są one świadectwem głębokiej konfuzji w debacie o migracji. Każdy z biorących w niej udział aktorów: aktywiści, politycy, straż graniczna i twórcy ma przecież własną agendę. Tomczak więc pretensje kieruje do ludzi, którzy po prostu robią swoje. Migrantów oskarża o to, że migrują, a reżyserkę, że nakręciła nie dokument, nie reportaż, ale film oparty na faktach. Oskarża pisarza, że napisał książkę, aktywistów, że robią, co mogą, by ratować życia. Czuje się przez nich oszukana, używa przy tym jakiegoś podejrzanego „my”. „My” to kto? Wszyscy oszukani przez aktywistów? Wszyscy oszukani przez Holland i Grynberga?
czytaj także
Autorka tekstu pod tytułem Rodziny z dziećmi, wykształcona Afganka, ciężarna kobieta – osoby takie, jak w filmie Holland, są na granicy wyjątkami przegapia za to słonia, który stoi na samym środku.
Róbmy swoje
Ktoś, kto o sytuacji na naszej granicy z Białorusią dowiedziałby się dopiero z filmu Zielona granica, a po wyjściu z sali został przeniesiony na konferencję rzeczniczki Straży Granicznej albo ministrów Kamińskiego i Błaszczaka, odczułby spory dysonans. Film pokazuje dramaty ludzi, a konferencje SG są jak relacje z gry komputerowej, gdzie wróg jest zdehumanizowany i skąd dowiemy się najczęściej, że straż (ikonka polskiej flagi) zatrzymała np. osiemnastu „nielegalnych imigrantów” z (tu flagi np. Iranu, Turcji, Somalii) i „odprowadziła do linii granicy” (ikonka flagi białoruskiej). Z kolei z wypowiedzi przedstawicieli rządu mogliśmy się dowiedzieć, że jesteśmy na wojnie czy że „nacierają na nas młode byczki”. Kadrami z „młodymi byczkami” karmieni byliśmy przez całą kampanię wyborczą, aż do zrzygania – przez PiS, ale i przez PO.
Ani jedna, ani druga, ani trzecia opowieść nie jest „świętą prawdą”. Każda zawiera fakty, ale ich dobór i sposób przedstawienia podyktowany jest agendą tych, którzy opowiadają. Trudno się dziwić wątpliwościom, które z próby analizy tych opowieści wynikają.
Takie zestawy wątpliwości, jakie pokazała Tomczak, złożone jakby z odprysków faktów i haseł propagandowych, z fragmentów wiedzy i dezinformacji, z lęków i wyobrażeń, z generalnej konfuzji – pojawiają się w wielu rozmowach. Tak jak chęć ustalenia bezwzględnej prawdy i określenia, gdzie leży słuszność.
Pisząc o „Zielonej granicy”, Twardoch wpada w pułapki, które sam zastawia
czytaj także
Jednak ktoś, kto – jak Małgorzata Tomczak – zajmuje się migracją już jakiś czas, nie powinien się dziwić, że odkąd stanęła zapora, szlakiem przez Białoruś idzie jeszcze więcej mężczyzn. Tak samo było na Węgrzech, tak samo jest wszędzie. Przez i tak trudny szlak, dodatkowo poprzegradzany zwojami concertiny i płotami, trudno iść z dziećmi, choć i to się dzieje. Tymczasem autorka „ujawnia” to, tonem zdradzania wielkiej tajemnicy, oburzając się przy tym, że migranci przecinają pręty „niepokonanej zapory”. No przecinają. Wiadomo, że chcą przejść, nie wychodziliby z domu, gdyby nie byli zdeterminowani.
Część z nich ucieka, bo nie ma dokąd wrócić. Bo miejsca, które mogli nazwać domem, przestały być bezpieczne, a słyszeli, że w Europie istnieją prawa człowieka, że jest spokój, jest edukacja, praca – da się żyć. Użyją do tego wszystkich możliwych metod, najpierw legalnych, bo tak bezpieczniej, prościej i godniej. A gdy ich zabraknie – pozostałych. Może się zdarzyć, że będą przy tym kłamać, może powiedzą nawet, że jest z nimi dziecko.
Z pushbackami można skończyć od razu [polemika z Duszczykiem]
czytaj także
W końcu dzieci zbierają więcej współczucia niż ktokolwiek inny. Ich krzywda robi na większości z nas wrażenie i może zachęcać do szukania lepszych rozwiązań kryzysu migracyjnego niż budowanie Twierdzy Europa. Tego ostatniego pragnie wielu, w tym Witold Gadomski z „Gazety Wyborczej”, który również straszy milionami młodych ludzi z Afryki, nazywając ich „nielegalnymi migrantami” i ubolewa nad fiaskiem kolonizacji oraz krzewienia „chrześcijańskich wartości”.
Aktywiści mają swoją agendę – zajmują się ratowaniem życia i próbują zwrócić uwagę świata na fakt, że są pozostawieni sami sobie. Nie widzę powodów, by mieć do nich pretensje o to, że robią swoje, jak tylko mogą. To rolą dziennikarki jest sprawdzić otrzymane informacje. Aktywiści chcą, żeby ludzie nie marzli w lasach. Mają przeciw sobie siłę państwa i służby mundurowe, które robią tam sobie „Afganistan”, jak to niedawno określił szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Jacek Siewiera. Twórcy: Agnieszka Holland i Mikołaj Grynberg, autor książki Jezus umarł w Polsce, chcą zaś działaniom aktywistów nadać formę i rozgłos.
Słoń
Małgorzata Tomczak zdaje się jednak wymagać od nich znacznie więcej: chce rozwiązania kryzysu migracyjnego. Chce, żeby przywrócili jej porządek świata, nazwali to, co dobre, i to, co złe, żeby mówili prawdę i tylko (obiektywną w dodatku) prawdę. Żeby byli czymś więcej niż ludzie i mogli więcej niż instytucja.
Tu dochodzimy do słonia, którym jest kompletny brak polityki migracyjnej w Polsce, ale i brak rzetelnej polityki w całej Europie. To jest rzeczywisty problem. Nie wiemy, kto przychodzi i z czym przychodzi, bo służby tego nie sprawdzają. Nie wiemy dokładnie, ile osób przekracza granicę, ile chce zostać, ile woli iść dalej. Albo ile osób ma oparcie w krewnych, którzy już ułożyli sobie życie i mogą swoich bliskich wesprzeć. Nie wiemy, jakie mają zawody, jakie ambicje, potrzeby, co mogłoby pomóc im znaleźć dla siebie miejsce na rynku pracy. Ustalenie tego wszystkiego należy do służb, które mają obowiązek rejestrowania i przyjmowania wniosków o azyl. Do państwa również należy stworzenie spójnej polityki migracyjnej.
Państwo na tych polach nawala. Niewiele wiemy i gubimy się w domysłach. Małgorzata Tomczak oskarża o manipulację ukazywanymi proporcjami płci reżyserkę filmu i aktywistów. Tyle że nie do nich należy prowadzenie i publikowanie statystyk, oni mają inne zadania. Te powinni wykonywać funkcjonariusze i urzędnicy, których jednak państwo używa, by migrantów okaleczać, zamykać, wreszcie – użyć do celów politycznych. Nie tylko jako straszaka, pretekstu do poszerzenia granic władzy, ale też by kształtować nowego obywatela.
czytaj także
W 2008 roku Maria Kaczyńska odwiedzała w szpitalu migrantkę z Czeczenii, oszukaną przez przemytnika, która dostała się do Polski w sposób pozaprzepisowy i której jedno z dzieci zmarło po drodze z zimna. W 2023 roku współczucie i wzruszenie losem ludzi starych, dzieci, nastolatków i kobiet, staje się podejrzane. Czyni się z niego zarzut. W polskich lasach ludzie umierają z wycieńczenia, a od obywateli władza oczekiwała, że nie będą na to zwracać uwagi, a dzieci czepiające się płotu będą podejrzewać, że swymi wielkimi smutnymi oczami chcą nas podejść, jakoś zmanipulować. Domyślnym ustawieniem naszego systemu miała być bezwzględność, podejrzliwość, obojętność. W ten sposób może i obronimy Twierdzę Europa, ale nie wiem, czy sami ze sobą wytrzymamy.
Na razie się nie dajemy. Zielona granica miała rekordową oglądalność. Społeczeństwo mimo intensywnej propagandy nie boi się migracji tak jak w 2015 roku. W końcu okazało się, że daliśmy radę przyjąć uchodźców z Ukrainy. Z grup aktywistycznych wyrastają zręby instytucji, na przykład Konsorcjum, które łączy prawników, aktywistów, badaczy zajmujących się migracją. Albo Stowarzyszenie Interwencji Prawnej, którego prawnicy działają w ramach przyjętego w Polsce prawa, stają przed sądami, ale też diagnozują sytuację i oferują wsparcie przyszłemu rządowi. Z kolei XII Krajowy Zjazd Delegatów KOD zaprotestował przeciw „łamaniu prawa polskiego i międzynarodowego oraz podstawowych norm humanitarnych” na granicy polsko-białoruskiej.
Debata musi się odbyć
Obrzucanie oskarżeniami dość przypadkowych aktorów kryzysu migracyjnego na polsko-białoruskiej granicy nie jest dobrym rozpoczęciem debaty. Za to ujawnia słabe punkty, skoro nawet dziennikarka z doświadczeniem tonie w zalewie treści i emocji – i zamiast ten chaos okiełznać, jeszcze go podsyca.
czytaj także
Debata o migracji musi się odbyć. Dotąd nie było na nią miejsca poza wąskimi środowiskami. Liczę na to, że obecność w parlamencie Macieja Żywno, Adama Bodnara, aktywność instytucji, które powstają na bazie doświadczeń kryzysu, pozwolą na pojawienie się na scenie najważniejszego aktora, którym powinno być państwo. Że będziemy nie tylko powielać złe rozwiązania różnych krajów europejskich, ale – skoro temat do nas przyszedł – sami będziemy starać się w mądry i etyczny sposób kształtować politykę migracyjną Europy.