Szkoła powołana jest do uczenia, ale najważniejszą jej misją jest integracja społeczna. Szerokie uprawnienia, jakie właśnie dostali dyrektorzy szkół, dają szansę spełnienia tej misji, istotnej zwłaszcza w czasie zarazy. Niestety jest ryzyko, że szansę zmarnujemy, że integracja przegra z rutyną podstawy programowej, a nauczyciele z rodzicami urządzą dzieciom piekło.
Szkoła wyszła ze stanu zawieszenia i rozpoczęła fazę działania w warunkach epidemii. To sytuacja bezprecedensowa dla systemu powszechnej edukacji, pełna niebezpiecznych pułapek. Ale też jest wielką szansą, którą szkoda byłoby zmarnować.
Minister edukacji ogłosił w piątek 20 marca rozporządzenie określające zasady funkcjonowania szkoły w czasach edukacji i kontaktów społecznych na odległość. Rozporządzenie jest de facto aktem abdykacji państwa i triumfem zasady decentralizacji w najbardziej radykalnej formie: to dyrektorzy mają wszystko zorganizować, a wspierać ma ich samorząd lokalny.
czytaj także
Wyrazem zaufania do dyrektorów jest to, że dostali na zorganizowanie swych szkół 48 godzin. Oczywiście w większości placówek przygotowania trwały już wcześniej, od momentu zawieszenia, choć formalnie miały one często bezprawny charakter. Teraz już jednak wiadomo, że szkoła 25 marca wychodzi ze stanu zawieszenia i ma dalej uczyć.
Pełna (prawie) wolność
Ministerstwo edukacji nie podpowiada jak, nie wskazuje referencyjnych platform edukacyjnych poza zupełnie bazowymi, jak epodreczniki.pl, dziennik elektroniczny, materiały dostępne w domenie gov.pl. Nakazuje, by troszczyć się o uczniów, nie określając jednak, jakie są normy czasu spędzonego przed ekranem w ramach procesu zdalnej edukacji, nie pomaga w takich kwestiach jak ochrona danych osobowych podczas korzystania z platform firm trzecich, jak popularne rozwiązania Microsoftu, Google’a czy nawet Facebooka.
Dyrektorzy dostali wolność (oczywiście pod nadzorem), by z niej skorzystać, muszą jednak włączyć do procesu nauczycieli, bo o ile łatwo zarządza się rozporządzeniami z poziomu ministerialnego, o tyle już wykonanie zadania wymaga rozwiązania mnóstwa konkretnych problemów, którymi zajmowała się szkoła realna, a teraz powinna wirtualna.
Integracja ponad wszystko
Kwestia powszechności i równości dostępu, pracy z osobami z niepełnosprawnościami i różnymi dysfunkcjami, uczenie w liceach w warunkach podwójnego rocznika, pełnienie przez szkołę funkcji społecznych, jak wsparcie dzieci niedożywionych – co z tego umknie, jakie będą koszty społeczne ze względu na niemożliwość przeniesienia wszystkich funkcji mimo dobrej woli?
Te koszty i ich minimalizacja muszą być absolutnym priorytetem, a nie koncentracja na realizacji programu. Szkoła, owszem, powołana jest do uczenia, ale w istocie najważniejszą jej misją jest integracja społeczna. I właśnie na tej misji musi szkoła się skoncentrować w czasie zarazy, kryzysu, który właśnie na tym polega, że osłabia więzi społeczne i może doprowadzić do anomii oraz społecznej dekompozycji.
czytaj także
Koniec rutyny
Od mądrości dyrektorów i nauczycieli zależy teraz, jak tę najważniejszą misję realizować, czyli pokazać uczniom i uczennicom, a także ich rodzicom, że nie zostali w domach sami, tylko są częścią solidarnej wspólnoty, która potrafi zadbać o najsłabszych – dzieci bez dostępu do internetu, z rodzicami o mniejszych kompetencjach, dzieci z problemami, do których dochodzi oczywisty stres wynikający z kryzysu i uwięzienia w mieszkaniach.
czytaj także
Sytuacja i ramy prawne stworzone przez rozporządzenie dają szkole dużą wolność i możliwość wyjścia poza schematy, odrzucenia dotychczasowych ram uczenia „produktywistycznego”, pod różnorakie oceny: od indywidualnych uczniowskich po rankingi mierzące pozycję szkoły. To nie ma dziś znaczenia, można inaczej.
Epokowy test systemu
Jak? Pisze o tym choćby Fundacja „Szkoła bez ocen” w apelu, jaki dziś opublikowała bydgoska edycja „Gazety Wyborczej”. Nie będę powtarzał argumentów, zachęcam wszystkich, nie tylko nauczycieli i rodziców, do przeczytania. Szkoła to sprawa nas wszystkich, to nie nauczyciele mają udowodnić, że „potrafią nie tylko strajkować i domagać się podwyżek”, jak mówił kilka dni temu minister edukacji.
Niestety jest też ryzyko, że szansę zmarnujemy, że misja integracyjna przegra z rutyną podstawy programowej, że nauczyciele z rodzicami urządzą dzieciom piekło, kierując się oczywiście dobrymi intencjami, czyli troską o to, żeby dzieci nie zmarnowały czasu i były gotowe do wznowienia wyścigu szczurów, gdy już kryzys się skończy.
Wiele przykładów takich działań pokazała Alina Czyżewska z Watchdog Polska upominająca się o prawa dzieci i uczniów, bo w czasach kryzysu to właśnie najmłodsi ponoszą nieproporcjonalnie wysokie koszty traumy, z jaką nie radzą sobie dorośli. Uwagi i obserwacje Aliny były ważną inspiracją dla tego tekstu.
Szkoła Rzeczypospolitej
Oczywiście, będziemy obserwować całe spektrum zachowań i prób, pytanie, jaka tendencja przeważy. Wiele od odpowiedzi na to pytanie zależy. Jako społeczeństwo mamy szansę pokazać, że rozumiemy jeszcze, po co istnieje szkoła, i nie zapomnieliśmy lekcji Jana Zamoyskiego, gdy pisał, że „takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie” i że „tylko edukacja publiczna zgodnych i dobrych robi obywatelów” .
Patetycznie się zrobiło, ale takie czasy. Więcej o edukacji dla Republiki pisałem w „Przeglądzie Politycznym” rok temu. Oczywiście nie mogłem wówczas jeszcze uwzględnić lekcji koronawirusa. Ale przywołuję ten tekst, bo właśnie obecny kryzys daje szansę, jaką niestety zmarnowaliśmy przy okazji ubiegłorocznego strajku – odnowienia idei szkoły i edukacji powszechnej.
*
Tekst ukazał się oryginalnie na blogu autora Antymatrix