„Jesteśmy tutaj, by zaapelować o zakończenie protestu. Nie może być tak, że ten słuszny protest nauczycieli będzie trwał przez święta” – powiedział Grzegorz Schetyna na konferencji Koalicji Europejskiej. To wezwanie (do rządu!) to błąd – w każdym razie przy założeniu, że opozycja nauczycieli wspiera naprawdę.
Bo co się przebije do opinii publicznej z całej konferencji KE? W zasadzie tyle, że również opozycja wzywa nauczycieli do zakończenia strajku, aby nie psuli rodzinnych świąt. KE popełniła podstawowy błąd w przekazie, wskazywany od lat przez psychologów polityki: krytykując przeciwnika, czyli PiS, przywołała na początku jego ramę myślenia. Protest w pracy (warcholstwo, radykalizm, dzieci w domu płaczą) vs. rodzinne święta (ciepełko, żurek i jajeczko, mama z tatą przy stole).
Na poziomie dosłownym to oczywiście bzdura, bo to przecież nie jest strajk okupacyjny, nauczyciele nie spędzą świąt w szkołach, ale realia i empiria są w tym wypadku trzeciorzędne. I może sobie Schetyna podkreślać, że adresatem apelu KE jest rząd (tak było), może sobie potem dopowiadać, że to wszystko wina Kaczyńskiego (prawda), że protest jest moralnie słuszny (prawda po stokroć) itp., ale łańcuch bardzo niekorzystnych skojarzeń został utrwalony po raz kolejny.
czytaj także
Druga rzecz to podtekst. „Macie rację, ale już nie strajkujcie” znaczy w podtekście, że ze strajkiem jest coś nie tak. Możemy się bawić w blame-game, czyli, mówiąc językiem przedszkolnym, „zwalanie na drugiego”, ale znów: na końcu u odbiorcy zostaje najważniejsze przekonanie, że strajkować to się nie powinno – bo post, bo święta, bo papież przyjechał, bo papież umarł… A że postulaty słuszne? Cóż, przekonanie, że można mieć i sto procent racji, ale domagać się jej należy comme il faut, żeby tylko korków na drogach z tego nie było, wciąż dominuje nie tylko u polityków. Piętnaście lat temu związki zawodowe racji nie miały z definicji, dziś czasem już mogą ją wypowiedzieć, byle nie przekraczały dopuszczalnych norm hałasu.
Poparłem strajk nauczycieli. Zdobyli sympatię milionów Polaków. Ale od tej władzy nic nie dostaną. A kontynuując strajk stracą tę sympatię. Powinni go więc zawiesić. My powinniśmy im to ułatwić. Zwycięstwo nauczycieli jest tak bliskie jak zwycięstwo demokratów. Wspólna sprawa???
— Tomasz Lis (@lis_tomasz) April 18, 2019
Trzecia sprawa: jeśli nauczyciele faktycznie zdecydują się strajk zawiesić – na co argumenty można znaleźć – będzie to w mniejszym stopniu wyglądało na suwerenną decyzję, w większym zaś na „uleganie pod presją”, już nie tylko rządu, ale dwóch największych stron politycznego sporu. W najgorszym razie: na rezygnację w wyniku opuszczenia przez sojuszników.
czytaj także
Co do samej deklaracji podwyżek przez opozycję, gdyby zdobyła jesienią władzę – jest ona jakoś cenna, bo zawsze to papier, na który ZNP i nauczyciele-wyborcy będą się mogli w przyszłości powołać. Inna rzecz, że kilka dni wcześniej Grzegorz Schetyna obiecał podwyżki o oryginalne „1000 brutto dla wszystkich”, więc w ten sposób istotnie zredukował swe własne zobowiązanie – nie bez znaczenia w kontekście przyszłorocznego budżetu.
„Deklaracja Koalicji Europejskiej na rzecz oświaty polskiej”. #WielkiWybór #PrzyszłośćPolski #KoalicjaEuropejska pic.twitter.com/3PmWCzCjv5
— PlatformaObywatelska (@Platforma_org) April 19, 2019
Nauczycielom i ZNP ta deklaracja z pewnością nie pomoże, wielu strajkujących zwyczajnie przygnębi, niejedna i niejeden uzna ją wręcz za cios w plecy. Co prawda ja sam uważam, że stawką strajku jest także wizerunek nauczycieli wśród klasy średniej – ale dla protestujących to tylko jeden z czynników, które muszą brać pod uwagę. Na ile decydujący – to już oni sami muszą… zdecydować.
Dlaczego strajkujemy? Odpowiadają nauczycielki z Władysławowa, Sokółki i Konina
czytaj także
Po co zatem ta deklaracja? Z życzliwości dla protestujących? Jeśliby liderzy KE nie wierzyli w powodzenie strajku, na przykład znali badania nastrojów wskazujące na opadanie poparcia i determinację PiS – mogliby to zasugerować związkowcom nieoficjalnie, zamiast wywierać na nich presję.
Schetyna minimalizuje więc raczej ryzyko: liczy, że upokarzanych przez rząd nauczycieli i tak już złowił do wyborczej sieci, a wraz z zakończeniem strajku uniknie – postrzegany jako nauczycielski sojusznik – gniewu i niechęci rodziców 290 tysięcy maturzystów. Może nawet wyjdzie na „pierwszego wśród rozsądnych”, co załatwi palący problem salomonowym rozwiązaniem (podwyżki bez uciążliwości, wystarczy odpowiednio zagłosować jesienią…)? Z drugiej strony przerwanie strajku odbierze miejskiej klasie średniej drugą już, po KOD-zie, okazję do ulicznego karnawału opozycji. Jakie będą tego wszystkiego skutki, trudno powiedzieć, bo wyborca to gatunek wyjątkowo nieprzewidywalny.
Legitymizacji samej idei i narzędzia protestu pracowniczego deklaracja piątkowa może tylko zaszkodzić. Nie trzeba strajkować, wystarczy wybrać odpowiednią władzę – mówi nam Koalicja Europejska. Historia pokazuje jednak, że bez presji społecznej każda władza szybko robi się nieodpowiednia. I z tą ostatnią myślą nauczyciele powinni podejmować decyzję o dalszych losach strajku.
Dunin i Sutowski: Nauczyciele mogą ten strajk wygrać. A polska szkoła i jej uczniowie?