Studenci to nie elita. Dlatego walka o akademiki ma sens [polemika z Chabikiem]

Protesty studentów w obronie akademików nie są kaprysem metropolitalnych elit, lecz przykładem skutecznej walki o prawa, z której mogą czerpać także inne środowiska.
Weronika Brykalska
Fot: M. Kristenson/Unsplash

Z własnego doświadczenia wiem, że studia w dużym mieście nie są przywilejem uprzywilejowanych, ale często walką o przetrwanie. Organizowanie się studentów w obronie akademików i stołówek nie wyklucza troski o bursy i szkoły zawodowe – przeciwnie, może być początkiem szerszej mobilizacji.

Wychowałam się w niewielkiej miejscowości w województwie lubuskim, w rodzinie o stosunkowo niskim kapitale finansowym i społecznym. Na studia udałam się do oddalonego o 150 kilometrów Poznania. Nie musiałam, jak twierdzi Jakub Chabik, „urodzić się w wielkim mieście, w pełnej rodzinie, mieć wykształconych rodziców, którzy mają kontakty”. Wystarczyło, że względnie dobrze zdałam maturę z określonych przedmiotów.

Wynajmowałam malutki pokój w rozpadającym się mieszkaniu za 700 zł, a weekendami i popołudniami pracowałam w sklepie. Do mojej diety zaliczały się głównie tosty i tania mrożona pizza, bo po czternastu godzinach spędzonych poza domem gotowanie pełnowartościowych posiłków było poza moim zasięgiem. Często zabierałam też z pracy produkty, które były po terminie ważności. Na wydziale, na którym się uczyłam, było drogie, prywatne bistro, na które nie było mnie stać.

Szkoły ludowe zamiast elitarnych akademików

Studia to nie przywilej elit

Jakub Chabik uważa, że „przywileje dla studentów to transfer od biednych i wykluczonych do względnie dobrze sytuowanych i posiadających duży kapitał – finansowy i społeczny”. Tymczasem mój status finansowy po studiach wcale nie podniósł się jakoś znacząco – pracuję w kulturze, gdzie wypłata co prawda starcza na przeżycie, ale bynajmniej nie na wakacje na Teneryfie. Więc kiedy Jakub Chabik sugeruje, że związki studenckie walczą o prawo tych uprzywilejowanych, to prezentuje nieznajomość rzeczywistości.

Mam poczucie, że uznanie studiów dziennych za „mechanizm replikacji elit i dziedziczenia przywilejów” a uczniów z techników spoza metropolii za nieposiadających „kapitału finansowego i społecznego” to duże uproszczenie, powielanie myślowego modelu klas rodem z XIX wieku, kiedy to wykształcenie niby zawsze szło w parze z bogactwem i prestiżem społecznym, a praca w polu była postrzegana jako dobra dla biedoty bez pojęcia o świecie.

Dlaczego protesty w akademikach miały sens

Chabik zarzuca strajkującym studentom, że walczyli o dobra socjalne na trzech wiodące uczelniach w kraju – UW, UAM i UJ – podczas gdy w kraju jest wiele mniejszych szkół wyższych, a także ponadpodstawowych, którym też nie wiedzie się najlepiej. Jednak działacze Inicjatywy Pracowniczej nie pojechali do największych miast, żeby walczyć o przywileje dla uprzywilejowanych, tylko żeby walczyć tam, gdzie zobaczyli szanse na zwycięstwo.

Studenci okupują UW. „Zamiast studentami, staliśmy się klientami”

Studenci przygotowujący się do okupacji Jowity wykonali szczegółową analizę historii akademika, którą opisali w książce Jowita zostaje. Historia 10 dni ruchu studenckiego. Wynika z niej, że koszty utrzymania i bieżących remontów akademika były niskie, niewiele niższe od przychodów (a dodajmy, że jedynie 5 proc. studentów mogło w Jowicie uzyskać miejsce). Jowita miała zostać sprzedana ze względu na interesy deweloperów i elit, a nie z powodu braku innych rozwiązań.

Podobna jest historia krakowskiej Kamionki, która została wystawiona na sprzedaż oficjalnie z powodu „złego stanu technicznego budynków oraz niedogodną lokalizacją”, co szybko okazało się łatwe do obalenia. Motywacją do okupowania budynków nie jest więc studencki kaprys, tylko szczegółowa analiza problemu i ocena ryzyka, które idzie za tymi działaniami. Dzięki dobremu przygotowaniu strajkujący odnieśli sukces, uderzając tam, gdzie rzeczywiście była przestrzeń na negocjacje.

Nie każdy chce mieszkać z rodzicami

Chabik wytyka też, że problem akademików jest problemem mniejszości – dotyczy jedynie 3-4 proc. rocznika, bo sporo młodych ludzi udaje się na uczelnię w tym samym mieście, w którym się wychowuje. Jednak błędnym założeniem jest, że kto mieszka z rodzicami, chce z nimi mieszkać jak najdłużej.

Przemoc psychiczna i ekonomiczna, toksyczne relacje, złe warunki mieszkalne czy wykluczenie komunikacyjne to tylko część problemów absolwentów szkół ponadpodstawowych, którzy odliczają dni do wyprowadzki z domu rodzinnego. Dostępne akademiki nie rozwiązałyby ich problemu – trudno dostać tam miejsce, jeżeli nie spełnia się warunku zamieszkania w konkretnej odległości od wydziału – ale pozostawiłyby większy wybór na prywatnym rynku wynajmu, gdyby akademiki mogły zająć osoby przyjeżdżające z daleka.

Lewica nie może rozgrywać biednym przeciwko biednym

Czy lewicowe ugrupowania powinny walczyć o, jak to sugeruje Chabik, dobre warunki w internatach i bursach, lepszą edukację zdrowotną i dostępność kultury w Polsce powiatowej? Oczywiście. Warto jednak dostrzec pewne różnice pomiędzy tymi kwestiami. Akademiki są finansowane z budżetu uczelni i dofinansowań państwowych, natomiast bursy utrzymują się głównie ze środków samorządowych. Działania IP miały sens, bo wywierały presję bezpośrednio na władzę uniwersytetów, która mogła zadecydować o przeznaczeniu części środków na zaspokojenie potrzeb socjalnych. Walka o bursy i internaty też jest walką godną podjęcia: presja zawsze ma sens, jeśli nie na władze danej instytucji, to na rząd – ale jest to inna bitwa, wymagająca innych przygotowań. Nie jest jej warunkiem bagatelizowanie innej walki.

Szkoła nie dla wszystkich. Jak rząd zwinął pomoc uczniom

Uczniowie szkół zawodowych i mieszkańcy Polski powiatowej nie mają łatwo, ale to nie daje nikomu prawa do wrzucania studentów do wora bezczelnych, uprzywilejowanych liberałów, którzy z klasy wyższej wyrośli i klasą wyższą pozostaną. Walka o jedno nie wyklucza walki o drugie. Gdy lewica się nie organizuje, wszyscy wzdychają, że nie potrafimy walczyć o swoje. A gdy zaczynamy się organizować, ktoś natychmiast zaczyna potępiać cel naszych działań i krzyczy: patrzcie, tamci mają gorzej!

Walka o duże uniwersytety to dopiero początek. Sukcesy, które osiągnęli strajkujący, to znak dla studentów i uczniów, że może się organizować i walczyć o swoje prawa – również gdy dotyczy to mniejszych uczelni i szkół.

*

Weronika Brykalska (ur. 2000) – filolożka, redaktorka, feministka, członkini Stowarzyszenia Bez Mizoginii, Wyzysku, Przemocy i jedna z osób tworzących projekt Wiedza Mas. Początkująca dziennikarka.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij