Być może w Polsce zaczęła się rewolucja, ale na kanałach informacyjnych wszystko po staremu. Choć wszystkie ochoczo podkreślają, że trwa strajk kobiet, do komentowania protestów po czwartkowej decyzji Trybunału Konstytucyjnego zapraszają głównie mężczyzn.
Press-Service Monitoring Mediów przyjrzał się programom emitowanym od 22 do 26 października. Najgorzej wypadł Polsat News, który gościł 71 komentatorów i zaledwie 15 komentatorek. To oznacza, że kobiety stanowiły nieco ponad 17 proc. zaproszonych. Nieco lepiej było w TVP Info, gdzie na temat protestów wypowiadało się 127 osób, w tym 33 kobiety (25,98 proc.). Najlepszy wynik miał TVN24: na 148 komentujących przypadło aż 98 kobiet (66,22 proc.).
To oznacza, że we wszystkich trzech najpopularniejszych kanałach informacyjnych w sprawie aborcji głos zabierali przede wszystkim mężczyźni. Kobiety stanowiły tylko 40,44 proc. osób komentujących decyzję TK i protesty na ulicach polskich miast.
Ekspert, czyli facet
Szef Telewizyjnej Agencji Informacyjnej Jarosław Olechowski tłumaczy w artykule dla Press.pl, że „[…] sprawa dotyczy całego społeczeństwa, czyli i matek, i ojców. Dlatego nie moglibyśmy całkowicie usunąć z tej debaty mężczyzn”. Zgadzam się z tym. Jednocześnie Olechowski przyznaje, że w jednej z audycji w TVP Info w wyniku „niedopatrzenia wydawcy” pojawili się sami mężczyźni. To pokazuje, że w XXI wieku zaproszenie kobiet do programu nadal wymaga pewnego namysłu. Kiedy skład ekspercki montuje się odruchowo i na szybko (co w całodobowych kanałach informacyjnych jest normalnym trybem pracy), zwykle jest to skład stuprocentowo albo niemal stuprocentowo męski.
czytaj także
Olechowski zaznacza też, że polityków i polityczki delegują do telewizji partie, więc to one w wielu wypadkach odpowiadają za zachwianą proporcję płci w studiu. I to tłumaczenie już do mnie nie trafia. Czy to znaczy, że gospodyni albo gospodarz programu czy pracujący dla niego wydawczynie i wydawcy nie mają nic do powiedzenia? Mają, tylko pewnie znowu: dopóki o tym nie pomyślą, tylko działają na zasadzie odruchu, nie czują potrzeby interwencji.
Świadczy to również fatalnie o partiach politycznych. Najwyraźniej one też, mając wysłać do mediów kogoś kompetentnego, w pierwszej kolejności myślą o mężczyznach. Poza tym rzadko stawiają na nowe nazwiska. W programach telewizyjnych widzimy ciągle góra dziesięć tych samych twarzy z danego ugrupowania. Szkoda, bo sięgając do niedocenianych tylnych rzędów, można byłoby zwiększyć pulę kobiet wysyłanych do telewizji.
Rzecznik Polsatu Tomasz Matwiejczuk także zaznacza, że to partie delegują ludzi do programów publicystycznych. Jednocześnie przyznaje, że redakcja „nie ma w tej kwestii [płci komentujących – przyp. KP] specjalnych wytycznych. Oczywiste jest, że w sytuacji, kiedy temat dotyczy kobiet, tak jak teraz, to kobiety pojawiają się znacznie częściej na antenie […]”. Fatalnie to brzmi. Wychodzi na to, że kobiety mają prawo zabierać głos na tematy „kobiece”, ale kiedy mowa jest o sprawach ogólnoludzkich, zaprasza się mężczyzn. Co więcej, Polsat nie robi nawet tego, skoro w jego programach poświęconych przede wszystkim aborcji komentatorami byli w ponad 80 proc. mężczyźni.
Matwiejczuk powołuje się przy okazji na argument nie tyle rozpoznawalności, ile „decyzyjności”: „Na czele ugrupowań politycznych w większości stoją mężczyźni, więc jeżeli chcemy zapytać najbardziej decyzyjną osobę z danej partii, to nie możemy uniknąć mężczyzn”. To już bujda na resorach, bo do programów publicystycznych nie zaprasza się wyłącznie szefów partii. I nie oszukujmy się, na polskiej scenie politycznej nie ma mody na wielogłos w partii. Szeregowa posłanka czy poseł zwykle przynajmniej oficjalnie wypowiadają się w tym samym tonie co kierownictwo.
TVN24 nie odniósł się do badania, ale akurat jemu wiele zarzucić nie można: tu wyrok TK i protesty, które po nim wybuchły, w dwóch trzecich przypadków komentowały kobiety.
Podejście leniuszka
Co z tym zrobić? Przede wszystkim stacje telewizyjne powinny zastosować bardziej proaktywne podejście. Dlaczego nie sugerują partiom, które delegują swoich ludzi do programów, żeby przysyłały więcej kobiet? Dlaczego nie domagają się nowych nazwisk? Przecież każda polityczka i polityk, którzy dziś są rozpoznawalni, kiedyś pokazali się w mediach po raz pierwszy. Tym bardziej że udział nowych osób może przewidywalne dziś dyskusję nieco ożywić. Z całym szacunkiem, ale kiedy rozmowa dotyczy aborcji i na ekranie pojawiają się Joanna Scheuring-Wielgus z Lewicy i Patryk Jaki ze Zjednoczonej Prawicy, doskonale wiem, co które z nich powie, jak zareaguje drugie i że nie dojdą do żadnej konkluzji. Wiem, z którym z nich się zgodzę, a z którym nie, i dlaczego. Niech telewizja, taka czy inna, czymś mnie w końcu zaskoczy.
czytaj także
Dziś stacje się nie wysilają, bo wiedzą, że ktoś do programu zawsze przyjdzie. Zresztą, czy nie za dużo oczekujemy, skoro w relacjach z protestów tak często słyszymy, że „oprócz kobiet widzimy wielu mężczyzn” (nie wiem, co w tym odkrywczego, że sprawy rodzicielstwa dotyczą obu płci), no i równie namiętnie co o samym orzeczeniu TK dyskutuje się o języku protestujących, nieodmiennie podkreślając, że jest wulgarny (ojej, panie przeklinają). Deficyt kobiet w programach publicystycznych jest, niestety, elementem większej całości.