Z problemem najcięższych przestępców mierzyć powinna się policja i system penitencjarny.
W czwartek, 21 listopada, Sejm przyjął większość senackich poprawek do ustawy o izolowaniu najcięższych przestępców. Od początku prac parlamentarnych budzi ona wiele kontrowersji – nie tylko natury prawnej.
Uchwaloną w październiku ustawę zgodnie skrytykowali zarówno przedstawiciele środowisk psychiatrycznych, jak i prawniczych. Dr Dariusz Maciej Myszka z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego wskazywał na łamach Dziennika Opinii, że utworzenie Krajowego Ośrodka Zapobiegania Zachowaniom Dyssocjalnym, do którego po odbyciu zasądzonej kary mieliby trafiać sprawcy najcięższych zbrodni – którym po 1989 roku karę śmierci zamieniono na 25 lat więzienia – jest przedsięwzięciem o iście orwellowskiej proweniencji. Dodawał, że ustawa może pogłębić stygmatyzację osób chorych psychicznie, bazuje bowiem na prostym i stereotypowym utożsamieniu chorego psychicznie i zbrodniarza, gdy tymczasem statystyki wskazują, że zachowania agresywne wykazują częściej ludzie definiowani jako zdrowi.
Sprawą wysoce problematyczną jest także zdefiniowanie „zaburzeń osobowości” jako poddających się „leczeniu” – gdy tymczasem są one istotnym zespołem cech, nie zaś jednostką chorobową, która po zastosowaniu odpowiedniej farmako- albo psychoterapii ulega czasowej bądź stałej remisji.
W podobnym tonie wypowiadała się prof. Monika Płatek, dla której ustawa jest przede wszystkim niezgodna z konstytucją oraz Europejską Konwencją Praw Człowieka. Propozycja, aby przestępców, którzy odbyli już karę, umieszczać na nieokreślony czas w ośrodku „leczniczym”, stoi w sprzeczności nie tylko z podstawową zasadą, w myśl której prawo nie działa wstecz, ale także z już istniejącymi przepisami o przymusowym leczeniu psychiatrycznym.
Osobną zupełnie kwestią jest obecny w języku tej ustawy „duch medykalizacji” – przekonanie, że problemy należące do sfery prawa, obyczajowości, religii czy innych dziedzin życia powinny zostać włączone w obszar medycyny.
Nic w tym oczywiście nowego: psychiatria już w fazie swoich narodzin była dziedziną znacznie wykraczającą poza rejestr ściśle medyczny, niektórzy zaś jej najbardziej zagorzali krytycy, jak Thomas Szasz czy Michel Foucault, powiedzieliby, że samo ukonstytuowanie się tej dyscypliny było tej medykalizacji najpełniejszym przejawem. Przykładów używania psychiatrii – opartej na jednoznacznym podziale na to, co chore, a więc wymagające leczenia, i to, co zdrowe, a więc zgodne ze społeczną normą – do bardzo niekiedy drastycznego „wymierzania sprawiedliwości” jest wiele. Jednym z najbardziej chyba kuriozalnych jest – opisywana wielokrotnie przez Szasza – diagnoza „drapetomanii”, powszechnie stwierdzana w XIX wieku u amerykańskich niewolników, którzy uciekali z plantacji na południu USA.
Oczywiście, od czasów Samuela A. Cartwrighta, „odkrywcy” tego osobliwego zaburzenia, a nawet od czasów radzieckich psychiatrów umieszczających w szpitalach wszystkich, którym rzeczywistość komunistyczna nie wydawała się idylliczna, zmieniło się bardzo wiele. Postępująca medykalizacja jednak wciąż trwa, a wiara w psychiatrię jako realne narzędzie społecznej zmiany albo gwaranta spokoju i bezpieczeństwa, wcale nie wygasła.
Problem z polską ustawą polega właśnie na tym – a także na jej reaktywności i doraźności. Ustawodawcy i rzecznicy tego rozwiązania podkreślają, że podobne rozwiązania prawne istnieją w innych państwach Unii Europejskiej. Rzeczywiście, niemal w każdym europejskim kraju, a także w Stanach Zjednoczonych, istnieją wyspecjalizowane jednostki sprawujące opiekę nad przestępcami z diagnozą choroby psychicznej – opiekę, która w praktyce sprowadza się do ograniczenia wolności na czas nieokreślony. Jednak w przypadku niektórych rozwiązań stosowanych w Niemczech, na które powoływano się najczęściej, Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu orzekł ich niezgodność z Konwencją. Chodziło w szczególności o stosowanie wobec osób, które już odbyły karę, aresztu prewencyjnego, mającego na celu skuteczne odizolowanie ich od społeczeństwa.
W Belgii, Danii, Austrii czy Szwecji również stosuje się izolację niepoczytalnych (czyli chorych psychicznie) przestępców w ośrodkach więzienno-psychiatrycznych, jednak – co pokazuje także przykład Norwegii, która dokonała zmian w prawie jeszcze przed wydaniem wyroku na Andersa Breivika – działanie tego rodzaju instytucji regulują przepisy obowiązujące w momencie wydawania wyroku. Umieszczenie w szpitalu psychiatrycznym na podstawie przepisów utworzonych post factum jest – na co wskazują przeciwnicy ustawy – niebezpiecznym precedensem, który otwiera drzwi do nadużyć.
Dr Piotr Kładoczny, prawnik z Fundacji Helsińskiej, mówi w rozmowie z Dziennikiem Opinii, że ustawa otwiera furtkę do niepewności wyroku i już odbytej, zasądzonej oficjalnie kary.
Sytuacja, w której z jednej strony mamy prawomocny wyrok sądu, z drugiej zaś uznajemy, że to za mało i musimy dalej izolować skazanego, godzi w podstawowe prawa człowieka.
Zamiast ośrodka można przecież zastosować nadzór, który będzie uniemożliwiał popełnianie kolejnych przestępstw. Państwo może szczególnie groźnego przestępcę obserwować i inwigilować – zgodnie z ustawą o policji. Nie trzeba było zatem pisać nowej ustawy, wystarczyło w sposób pełny i konsekwentny stosować przepisy już funkcjonujące – tłumaczy Kładoczny.
Wśród przegłosowanych przez Senat poprawek do ustawy jest m.in. zapis zawężający grupę osób kierowanych po wyroku do Krajowego Ośrodka Zapobiegania Zachowaniom Dyssocjalnym. W myśl zmienionych zapisów będą to wyłącznie osoby odbywające wcześniejszą karę w systemie terapeutycznym, a więc zdiagnozowani i poddawani już leczeniu. Decyzję o skierowaniu do ośrodka związano także nie z uprzednim wyrokiem, ale z aktualnymi cechami osobowościowymi sprawcy – choć wydaje się, że jest to zmiana kosmetyczna, mająca na celu wyłącznie uniknięcie zarzutu jawnej niekonstytucyjności.
Czy rzeczywiście tych zarzutów uniknie – o tym przekonamy się niebawem. Zapewne też niebawem przekonamy się, że psychiatria nie rozwiąże problemów, z którymi mierzyć powinny się policja i system penitencjarny. Niezależnie od tego, jak bardzo wierzymy w jej magiczną moc.
Współpraca Barbara Paczkowska