Kraj

Działajmy lokalnie, wymagajmy centralnie

Transformację energetyczną trzeba prowadzić lokalnie. Niestety, państwo nie ułatwia samorządom tego zadania. Na szczeblu centralnym panuje nieudolność i chaos.

„Spięcie” to projekt współpracy międzyredakcyjnej pięciu środowisk, które dzieli bardzo wiele, ale łączy gotowość do podjęcia niecodziennej rozmowy. Klub Jagielloński, Kontakt, Krytyka Polityczna, „Kultura Liberalna” i Nowa Konfederacja co kilka tygodni wybierają nowy temat do dyskusji, a pięć powstałych w jej ramach tekstów publikujemy naraz na wszystkich pięciu portalach.https://krytykapolityczna.pl/wp-content/uploads/2018/04/spiecie-logo-male.jpg

Alicja Dańkowska w swoim tekście zachęca do angażowania lokalnych społeczności w sprawiedliwą transformację energetyczną. Jest to kierunek co do zasady słuszny, jednak i tak to od rządu będzie w dużej mierze zależeć powodzenie tego przedsięwzięcia. Żeby się zaangażować, ludzie muszą wiedzieć, jak jest, dlaczego zmiany są wprowadzane, jaki jest ich cel. Przede wszystkim zaś muszą wiedzieć, że rząd ma plan, jak go zrealizować, i że jest w stanie to zrobić.

Jak przekonać ludzi?

Dlaczego ludzie w coś się angażują? Ponieważ wierzą, że jest to dobre, lub mają z tego korzyść, a najlepiej, jeśli te dwa cele da się połączyć. W przypadku transformacji energetycznej jak najbardziej się da. Właściwie przeprowadzona transformacja energetyczna może dać nam wiele korzyści, zarówno ekonomicznych, jak i społecznych, ekologicznych czy zdrowotnych – a przy dobrym wprowadzeniu Terytorialnych Planów Sprawiedliwej Transformacji również przysłuży się rozwojowi regionów.

Niestety, wielu ludziom wciąż wydaje się, że cała ta transformacja nie jest żadną realną potrzebą, a jedynie fanaberią narzuconą Polsce przez Unię Europejską. Trudno ich za to winić – z opinią taką można się spotkać w prasie, radiu czy telewizji, często wypowiadają ją ludzie związani z obozem rządzącym. Przez lata zaniedbano właściwą edukację społeczeństwa w tym zakresie. Równocześnie z zatwierdzeniem Polityki energetycznej Polski do 2040 r. powinna ruszyć kampania informacyjna, która w sposób przystępny wyjaśni ludziom, dlaczego transformacja jest konieczna i jakie przyniesie nam wszystkim korzyści – i należy ją skierować do całego społeczeństwa. Wiele mitów narosło wokół energetyki jądrowej, więc jeśli chcemy atomu w polskim miksie energetycznym, to musimy najpierw przekonać ludzi, że wiele zmieniło się od czasów Czarnobyla – i że dziś jest to technologia bezpieczna.

Oczywiście jednocześnie podobna kampania informacyjna powinna być prowadzona na poziomie lokalnym. Trudno winić górnika, że jest przeciwny zamykaniu kopalni – ważne więc, by dać tym ludziom poczucie, że nie zostaną pozostawieni sami sobie (nie powtarzajmy błędów lat 90.!). Poza samymi pracownikami sektora energetycznego trzeba również pamiętać o tych miejscach pracy, które powstały „w orbicie” kopalń. Reasumując – władze centralne powinny przekonywać ludzi do transformacji energetycznej na poziomie ogólnym, natomiast władze lokalne muszą dać ludziom poczucie, że ich region i jego mieszkańcy skorzystają ze zmian w bardzo konkretny sposób.

Jednak żeby móc prowadzić kampanię informacyjną, trzeba mieć konkretny plan działania. Jakiś czas temu pisałam o PEP2040, że nie jest to dokument idealny, jednak jego największą zaletą jest to, że w końcu mamy jakąś strategię. Z tym że od strategii do jej realizacji droga daleka, zwłaszcza jeśli nie ma co do niej ani politycznego, ani społecznego konsensusu. A tego potrzebujemy jak powietrza. Alicja Dańkowska ma rację, że Terytorialne Plany Sprawiedliwej Transformacji powinny być opracowywane na poziomie lokalnym, tak by odpowiednio uwzględniać potrzeby danego regionu. Jednak co da nam nawet najlepszy plan lokalny, jeśli np. w następnych wyborach rząd uzna, że jednak potrzebuje głosów zwolenników węgla, i zarządzi odwrót od dekarbonizacji na szczeblu centralnym? Lub władzę przejmie jakieś inne ugrupowanie i zamiast kontynuować działania poprzedników, uchwali własną strategię i zacznie wszystko od nowa? W obecnych warunkach nie jest to niestety nierealny scenariusz, biorąc pod uwagę komentarze polityków Solidarnej Polski czy Szymona Hołowni do PEP2040. Musimy więc jako społeczeństwo wymusić na politykach wszystkich opcji konsensus co do tego, jak powinna wyglądać polska energetyka w przyszłości, i surowo ganić za wszelkie niepotrzebne odstępstwa od planu. Stawka jest zbyt wysoka, żebyśmy mogli pozwolić politykom i partiom grać na swoje partykularne interesy.

Co lokalnie, co centralnie

Kolejnym problemem jest to, czy samorządy są w stanie podołać takiemu zadaniu. Niestety dane dotyczące wymiany „kopciuchów” wskazują na dużą nieudolność w tej dziedzinie. Według raportu Polskiego Alarmu Smogowego, jeśli wymiana pieców w gminach będzie zachodziła w tym samym tempie co teraz, to cały proces potrwa kilkadziesiąt lat. Andrzej Guła wskazuje, że walka ze smogiem nie jest priorytetem dla władz gminnych. Dlaczego więc nagle te same władze miałyby się zainteresować transformacją energetyczną? Oczywiście pojawia się także problem zasobów – gminy mają wiele obowiązków, a niestety często brakuje funduszy na ich właściwą realizację. Jako jedną z barier w realizacji programu „Czyste Powietrze” wskazano właśnie brak możliwości etatowych, innymi słowy – gminy zwyczajnie nie mają kim realizować podobnych programów. Potrzebne więc są nie tylko chęci, ale i pieniądze na zatrudnienie odpowiednich ludzi (a stworzenie dobrego planu sprawiedliwej transformacji energetycznej regionu to zupełnie inny poziom trudności niż rozpatrywanie wniosków o dofinansowanie wymiany pieca).

Niestety, państwo nie ułatwia samorządom tego zadania. Kiedy prace na szczeblu lokalnym trwały już od jakiegoś czasu, Ministerstwo Klimatu i Środowiska ogłosiło, że będzie przygotowywać Krajowy Plan Sprawiedliwej Transformacji. Alicja Dańkowska odnosi się do niego ze sporą dozą nieufności jako do narzędzia mogącego potencjalnie ograniczać samorządy. Przede wszystkim jednak problemem jest ogromny chaos. Dobry krajowy plan mógłby być świetnym drogowskazem dla osób opracowujących plany terytorialne. Obecnie jednak niewiele o nim wiadomo. Ministerstwo zapewnia, że plan krajowy będzie powstawał równolegle do planów terytorialnych i w ścisłej współpracy z władzami lokalnymi. W praktyce więc nie dość, że samorząd musi napisać własny plan, to jeszcze musi być on zgodny z dokumentem, który jeszcze nie istnieje. Brzmi prosto.

Samorządy potrzebują od rządu konkretów – strategii, na której mogłyby oprzeć swoje działania. Gdyby przyjęto KPST odpowiednio wcześnie, mógłby on być takim dokumentem. Mamy co prawda PEP2040, ale jest ona dość ogólna, poza tym pełna wersja dokumentu wyciekła do sieci dopiero na początku marca 2021. Żeby wdrożyć plany terytorialne, potrzebny jest chociażby konkretny harmonogram zamykania poszczególnych kopalń, a porozumienie z górnikami wciąż nie jest gotowe. Jak więc planować coś na poziomie lokalnym, skoro nie mamy pojęcia, jakie będą kolejne kroki rządu? Skoro nie wiemy, jaką kwotę będą mieli do dyspozycji. Skoro nie mamy informacji na temat ram czasowych, w których należy planować konkretne działania. Trudno będzie winić samorządy, jeśli działając w takich warunkach, nie dadzą rady pozyskać funduszy dla swoich regionów (choć nie należy ich zbyt łatwo zwalniać z odpowiedzialności). Jednak to przede wszystkim od rządu powinniśmy wymagać zdecydowanych działań, tak by władzom lokalnym zadanie to ułatwić.

Transformacja energetyczna nie będzie łatwym procesem, zwłaszcza dla regionów węglowych. Powinniśmy dążyć do tego, żeby jak najwięcej działań było opracowywanych i konsultowanych lokalnie, nie należy jednak jednocześnie zaniedbywać działań o charakterze ponadregionalnym i krajowym. Jeśli uznamy, że jedynie samorządy są odpowiedzialne za wprowadzenie sprawiedliwej transformacji energetycznej na danym terenie, to istnieje spore ryzyko, że część sobie z tym nie poradzi. Rząd może wtedy łatwo umyć ręce, mówiąc, że przecież to nie oni odpowiadali za przygotowanie planów terytorialnych, wiec to nie ich wina, że dany region nie otrzymał wsparcia z Funduszu Sprawiedliwej Transformacji. A ucierpią na tym przede wszystkim mieszkańcy regionu, ale po części my wszyscy. Powinniśmy mieć mechanizmy pozwalające w porę interweniować, jeśli dany region sobie nie radzi (być może w takich przypadkach lepszy plan narzucony niż żaden).

Samorządy powinny mieć oparcie w rządzie centralnym, powinny móc skorzystać z wiedzy rządowych ekspertów, wymieniać się między sobą dobrymi praktykami. Na razie wygląda jednak na to, że tradycyjnie nikt nikomu nie ufa i wszystkim rządzi chaos. Czy może się z tego wyłonić coś dobrego? Niestety, coraz częściej mam wątpliwości.

**
Natalia Kołodyńska-Magdziarz
sekretarz zespołu Nowej Konfederacji. Absolwentka bezpieczeństwa wewnętrznego na Uniwersytecie Warszawskim. Prywatnie fanka kina i gier komputerowych.

Cykl „Spięcia” o sprawiedliwej transformacji powstał dzięki wsparciu ClientEarth Prawnicy dla Ziemi.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij