Kraj

Smoleński: Chroń Węgrów, boże, od przyjaciół…

Polscy prawicowi publicyści w rządach Orbana widząc swój niespełniony sen o władzy Prawa i Sprawiedliwości. O Wielkim Wyjeździe Klubów Gazety Polskiej na Węgry pisze z Budapesztu Jan Smoleński.

…bo od wrogów sami się obronią. Nic innego w zasadzie nie przychodzi mi do głowy, gdy czytam o „Wielkim Wyjeździe”, jaki zorganizowały Kluby Gazety Polskiej, by wesprzeć – jak to ujął Tomasz Sakiewicz, naczelny „Gazety Polskiej Codziennie” – „budowanie węgierskiej wolności” duszonej rzekomo przez Europę. Tomasz Sakiewicz przemawiał podczas jednego z prorządowych wieców. Polacy mieli wziąć później udział w marszu organizowanym przez rządzący Fidesz z okazji rocznicy wybuchu jednego z najważniejszych zrywów niepodległościowych w historii Węgier – wybuchu powstania z 1848 roku. Polscy prawicowcy chwalą się, że przyjechało ich do Budapesztu około trzech tysięcy. Nie wiem, czy faktycznie było ich tylu. Ja widziałem niewielką grupkę z polskimi flagami i bannerem PiS, kilka polskich flag zaplątało się również na wiec faszystowskiego Jobbiku.


Nie byłem na wiecu ani marszu Fideszu. Udałem się za to na więc opozycji. Kilkadziesiąt tysięcy ludzi – młodych i starszych, z flagami Węgier, Unii Europejskiej i związków zawodowych, a nawet z czerwono-czarnymi sztandarami anarchosyndykalistów – protestowało przeciwko Orbanowi. Przez wiec Jobbiku musiałem przejść, ponieważ rozstawili go dokładnie pod moim domem. Między łopocące sztandary skrajnej prawicy i flagi Arpadów (dziwnym zbiegiem okoliczności podobne barwy upodobali sobie strzałokrzyżowcy – węgierscy naziści) zaplątała się również jakaś flaga Polska. Z tłumu wybijali się skinheadzi i straż węgierska (cywilne „oddziały” ubrane w czarne mundury) podskakujący w rytm nacjonalistycznego rocka. Nie czułem się w tej militarystycznej estetyce komfortowo. Moje obawy podzielała chyba policja, ponieważ każdej większej grupie zwolenników skrajnej prawicy przechadzającej się po mieście towarzyszył oddział prewencji, uzbrojony w pałki i miotacze gazu.


„Wielki Wyjazd” jest po części groteskowy, po części straszny. Groteskowy dlatego, że jednym z sugerowanych haseł na transparenty było „Ojczyzna nie jest na sprzedaż” (sugerowane hasła zniknęły ze strony organizatorów „Wielkiego Wyjazdu”, ale internet pamięta – wystarczy wstukać w wyszukiwarkę „wielki wyjazd fatherland is not for sale”). Warto, żeby polscy obrońcy węgierskiej niezawisłości wiedzieli, że to nikt inny jak właśnie Viktor Orban chce sprzedać resztki węgierskiego przemysłu w chińskie ręce. Czyżby Kluby Gazety Polskiej pragnęły wesprzeć Orbana, protestując przeciwko niemu?


Na tym humorystyczne akcenty się jednak kończą. Sytuacja gospodarcza kraju się pogarsza, niedawno, bez żadnych sygnałów ostrzegawczych, z dnia na dzień, zbankrutował Malev, węgierskie linie lotnicze. Orban z uporem godnym lepszej sprawy przeprowadza eksperymenty ekonomiczne i społeczne. Obniżka podatków dochodowych została przeprowadzona bez żadnych wyliczeń dotyczących efektów tych zmian. W efekcie w budżecie brakuje pieniędzy na usługi i świadczenia socjalne a osoby zarabiające najmniej płacą wyższe podatki niż przed „reformą”. W ramach walki z bezrobociem obcięto zasiłki dla bezrobotnych – obecnie po trzech miesiącach pobierania świadczeń, trzeba przyjąć jakąkolwiek pracę oferowaną przez władze publiczne, nawet jeśli wiązałoby się to z przeprowadzką na drugi koniec kraju. W równie przemyślny sposób postanowiono rozprawić się z bezdomnością – spanie na ulicy jest teraz przestępstwem. Posiadanie narkotyków na własny użytek ma być znowu karane. To – i jeszcze więcej – ma dość określony cel: zbudowanie węgierskiej klasy średniej, czego Orban nie ukrywa. Zaskakujące w tym kontekście jest to, że polska prawica, tak wyczulona na wszelką „inżynierię społeczną”, tego nie zauważa.

Polscy prawicowi publicyści, nie tylko w osobie Sakiewicza, ale też np. Piotra Semki, w rządach Orbana widząc swój niespełniony sen o władzy Prawa i Sprawiedliwości, lubią powtarzać, że Węgry zbierają cięgi od Europy za to, że rządzi tam brzydka partia. Bogiem a prawdą, polityka Unii wobec Węgier jest, mówiąc oględnie, dość wybiórcza. Unia oburzyła się na ustawę kagańcową i nową konstytucję, jednak to przede wszystkim podważenie niezależności banku centralnego doprowadziło UE do wściekłości. Gromy posypały się na Węgry nie za Fidesz, tylko za zlekceważenie jednego z wymogów traktatowych Unii (niezależnie od tego, czy niezależność banku centralnego sama w sobie jest dobra lub pożądana, czy nie). To, co jest najbardziej skandaliczne w polityce Orbana – kryminalizacja i penalizacja biedy, celowe rozwarstwianie społeczeństwa czy szczucie na zmarginalizowane grupy w dyskursie publicznym – nie leży w centrum zainteresowania UE, ponieważ regulacje unijne tego nie dotyczą.


Nie znaczy to, że rządy Orbana nie są zagrożeniem dla demokracji na Węgrzech – wprost przeciwnie. Choć tytuły prasowe są wciąż w miarę niezależne, to już telewizje i radia są w większości prorządowe. Jedyne niezależne radio toczy batalię o prawo do nadawania i szanse na wygraną zawdzięcza tylko w miarę niezależnemu sądownictwu. Jak długo sądownictwo pozostanie niezależne jest jednak pytaniem otwartym, ponieważ w walce o wpływy w sądzie konstytucyjnym obecny rząd obniżył wiek emerytalny sędziów… Dodatkowo zmiany w prawie wyborczym faworyzują wielkie, dobrze zorganizowane partie (Fidesz). Polskiej prawicy to nie przeszkadza. Nie przeszkadzało to również Donaldowi Tuskowi, który stanął w obronie Orbana, gdy na premiera Węgier posypały się gromy w Parlamencie Europejskim.


Polska prawica zdaje się nie rozumieć jeszcze jednej rzeczy. W swej krucjacie w obronie narodowej suwerenności przed brukselską okupacją de facto nie wspiera ona Orbana. O tym, kto na Węgrzech utrzyma się u władzy, nie zdecyduje (najpewniej) Unia Europejska tylko węgierscy obywatele. A ci, po półtora roku rządów Fideszu, stają się coraz bardziej rozczarowani obecnym premierem. Zyskuje na tym skrajnie prawicowy Jobbik, który w niedawnych sondażach zdobył najwięcej poparcia spośród partii opozycyjnych. Według jednego z badań, wyborcy i zwolennicy Jobbiku wbrew pozorom nie rekrutują się z niższych warstw społecznych. Co zaskakujące, są to młodzi ludzie, którzy profilem nie odbiegają zbytnio od tzw. zwykłych Węgrów. I to powinno być poważne ostrzeżenie, ponieważ prawicowe dyktatury dochodziły do władzy dzięki wsparciu klasy średniej i wyższej.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jan Smoleński
Jan Smoleński
Politolog, wykładowca w Ośrodku Studiów Amerykańskich UW
Politolog, pisze doktorat z nauk politycznych na nowojorskiej New School for Social Research. Wykładowca w Ośrodku Studiów Amerykańskich UW. Absolwent Instytutu Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego i Nauk Politycznych na Uniwersytecie Środkowoeuropejskim w Budapeszcie. Stypendysta Fulbrighta. Autor książki „Odczarowanie. Z artystami o narkotykach rozmawia Jan Smoleński”.
Zamknij