Dobiega końca wyjątkowo gorący lipiec. Ciepłolubni są zadowoleni, ale mniejsi entuzjaści upałów narzekają na nieludzkie warunki i sprawdzają w internecie ceny domowej klimatyzacji. Może jednak istnieje alternatywa dla takich rozwiązań, wątpliwych z ekologicznego punktu widzenia? W dobie globalnego ocieplenia państwa południowej Europy służą przykładem.
22 lipca był najgorętszym dniem odnotowanym w skali globalnej, a 2024 rok będzie zapewne najgorętszym rokiem w historii pomiarów. Klimatolodzy biją na alarm i wyliczają negatywne skutki dla światowego ekosystemu, ale w ostatnich tygodniach naszą uwagę bardziej niż losy planety zaprzątały próby poradzenia sobie z niemal codziennymi upałami, utrudniającymi pracę, a nawet wypoczynek w domowym zaciszu.
Ponieważ większość osób nie ma możliwości porzucenia obowiązków przy niesprzyjających warunkach pogodowych, to inwestują w wiatraki i klimatyzację. Może to jednak prowadzić do ślepego zaułka w walce z upałami.
Klimatyzacja – wytchnienie, ale jakim kosztem?
Dlaczego powszechnienie klimatyzatorów jest tak problematyczne? Pomijając niemałe koszty produkcyjne i energetyczne, większość dostępnych na rynku urządzeń odpowiada za emisję gazów cieplarnianych, w tym bardzo szkodliwych w tym aspekcie fluorowęglowodorów (HFC). Wpadamy tym samym w błędne koło: im bardziej obniża się temperaturę klimatyzorami, tym bardziej podgrzewa się planetę, co prowadzi do kolejnych inwestycji w schładzanie pomieszczeń. O ile w Polsce czy większości krajów Europy nie stanowi to tak istotnego czynnika, o tyle w USA, gdzie ok. 90 proc. gospodarstw domowych posiada klimatyzację, odpowiada ona za 20 proc. konsumpcji elektrycznej i generuje koszty liczone w dziesiątkach miliardów dolarów. Gdyby cały świat poszedł w tym kierunku, efekty byłyby katastrofalne.
czytaj także
Dodajmy, że długie przebywanie w zbyt mocno schładzanej przestrzeni może negatywnie oddziaływać na nas samych. Szacuje się, że ze względów zdrowotnych klimatyzacja nie powinna obniżać temperatury o więcej niż sześć stopni względem temperatury zewnętrznej – co, nawiasem mówiąc, ignorują np. warszawskie tramwaje, zamieniające się latem w lodówki na szynach.
Wielu czytelników pewnie w tym momencie w duchu protestuje, wskazując, że klimatyzacja przynosi im tak upragnione wytchnienie podczas upałów. Nie zamierzam namawiać tutaj do męczeństwa w imię ratowania klimatu. Zdaję sobie sprawę, że w niektórych sytuacjach klimatyzacja jest niezbędna do komfortowej pracy lub domowego wypoczynku. Warto jednak w miarę możliwości szukać alternatywnych sposobów na przetrwanie upałów, w tym takich od dawien dawna stosowanych w krajach o znacznie cieplejszym klimacie niż polski.
Od hiszpańskiej sjesty po francuską przerwę lunchową
Na przyzwyczajonym do upałów południu Europy istnieje jeden prosty sposób na poradzenie sobie ze zbyt wysokimi temperaturami – przerwanie pracy, gdy w środku dnia żar staje się nie do zniesienia i poświęcenie się w tym czasie mniej wymagającym czynnościom. Najbardziej znanym przejawem tej filozofii jest hiszpańska sjesta, która oznacza de facto popołudniową drzemkę. Współcześnie, mimo pozytywnych skutków zdrowotnych, nie jest ona już tak popularna. Mniej niż co piąty Hiszpan regularnie z niej korzysta, za to wciąż dosyć powszechnie funkcjonuje instytucja kilkugodzinnej przerwy w środku dnia, gdy pracę odkłada się na bok.
czytaj także
Również we Włoszech przez kilka godzin po południu życie zdaje się zamierać, zwłaszcza w mniej turystycznych rejonach. Przedsiębiorstwa mają przerwę, sklepy się zamykają, a pracownicy ruszają do domów lub restauracji zjeść i odpocząć, by wrócić do roboty późniejszym popołudniem. Chociaż popularne stereotypy często przedstawiają sjesty czy riposo jako przejawy lenistwa południowców, to ich obrońcy argumentują, że większą szkodą dla produktywności byłaby ciągła praca w upale niż jej podzielenie na dwie nieco chłodniejsze pory dnia. Jest to prosty mechanizm adaptacji do warunków pogodowych, służący również dobrostanowi pracowników.
Oczywiście tego typu przerwy wynikają też w dużej mierze z tradycji kulturowych i chociażby we Francji względy klimatyczne dla większości nie mają zbytniego znaczenia, mimo że i nad Sekwaną w ostatnich latach coraz mocniej czuć wzrosty temperatur. Ważniejsze jest niemalże nabożne podejście do samego jedzenia, na które Francuzi poświęcają najwięcej czasu na świecie. Przerwa na lunch dla wielu z nich nie oznacza szybkiego skonsumowania kanapki przy biurku, lecz stanowi okazję do wielodaniowej uczty w szerszym gronie. To pierwsze jest zresztą nielegalne – obowiązuje zakaz spożywania posiłków przy stanowisku pracy, a w przypadku przedsiębiorstw zatrudniających przynajmniej kilkadziesiąt osób pracodawca musi zapewnić dostęp do odpowiednio wyposażonej kuchni lub stołówki. Praca o pustym brzuchu jest wykluczona.
Czy „sjesta” ma przyszłość w Polsce?
W wielu państwach tradycyjne popołudniowe przerwy są w odwrocie przez przemiany ekonomiczne, postęp technologiczny, naciski międzynarodowych korporacji czy oczekiwania turystów. Coraz więcej biznesów we Francji czy Włoszech dopasowuje się do globalnie zestandaryzowanych godzin pracy, jednocześnie rezygnując z adaptacji do warunków klimatycznych i polegając na klimatyzacji. Ta natomiast ma ograniczenia, nie pomoże chociażby pracującym poza chłodnymi biurami.
W Hiszpanii czy Włoszech popołudniowe przerwy nie są unormowane prawnie, lecz wynikają z wieloletnich nawyków, stanowiąc element lokalnego życia społecznego. Gdybyśmy chcieli sjesty w Polsce, to inicjatywa musiałaby wyjść od władz. Potencjalnym sposobem byłoby np. wprowadzenie obowiązkowych przerw dla pracowników po przepracowaniu określonej liczby godzin – takie rozwiązanie funkcjonuje we Francji i zazwyczaj jest realizowane poprzez przyznanie chwili wolnego właśnie w porze lunchu, trwającej czasem i dwie godziny, chociaż prawo wyznacza minimum na poziomie zaledwie 20 minut.
To tylko upał: 6 powodów, dla których możecie dać se luz z katastrofą klimatyczną
czytaj także
Ministerstwo Pracy niedawno zainteresowało się takimi propozycjami, zapowiadając przede wszystkim ustalenie temperatur maksymalnych, w których praca byłaby dozwolona. Zmiany w Kodeksie Pracy i normach BHP na pewno wyjdą na plus, ale może warto byłoby pójść krok dalej i pomyśleć o promowaniu nowych nawyków w miesiącach letnich, odpowiadających zmianom klimatu? Wymagałoby to współpracy ze strony pracodawców, dostrzeżenia przez nich korzyści w potencjalnie większej produktywności zatrudnionych. Jeszcze trudniejsze byłoby uzyskanie zrozumienia klientów dla popołudniowego zamykania sklepów, zwłaszcza jeśli popatrzeć na zaciekłą walkę o niedziele handlowe.
Kontrargumentem dla sjesty jest również wydłużanie dnia pracy, co stanowi szczególnie odczuwalny problem w Hiszpanii, gdzie wiele osób pracuje nawet do ósmej wieczorem. Sprawia to, że Hiszpanie należą do najkrócej śpiących narodów Europy. Długa przerwa popołudniowa lepiej pasuje np. do obowiązującego we Francji 35-godzinnego tygodnia pracy, więc optymalne byłoby połączenie wprowadzenia letniej sjesty z ogólnym skróceniem czasu pracy i chociaż należy to do sfery marzeń, to wzrosty temperatur są już faktem i wybór należy do nas – albo spróbujemy dostosować nasz styl życia do letnich upałów, albo polegając na klimatyzacji pogłębimy problem.