Kraj

Wszyscy odpowiadamy za krzywdę dzieci w Polsce. Sprawa Sadowskiego i pisowskiej komisji

Fot. Shawn Nickel, U.S. Air Force photo, CC

Przebieg sprawy Krzysztofa Sadowskiego warto śledzić nie tylko po to, żeby dopingować do rzetelnych działań prokuraturę, ale również po to, żeby uświadomić nam wszystkim, że krzywda i trauma gwałconych i molestowanych dzieci to także nasza wina.

 

Wstrząsające materiały dziennikarskie Mariusza Zielke i Izy Michalewicz wskazują na to, że Krzysztof Sadowski mógł gwałcić i molestować nawet dwunastoletnie dziewczynki. Oraz że ponadprzeciętna liczba osób w jego otoczeniu cierpiała na przewlekłą głuchotę i niedowidzenie, bo podczas kilku dekad jego muzyczno-telewizyjnej kariery nikt niczego nie zauważył.

Z wyznań ofiar wynika, że muzyk miał bezwzględnie wykorzystywać władzę nad dziećmi, którą dawał mu fakt, że dzierżył w rękach przepustkę do lepszego świata. Było nią uczestnictwo w programach telewizyjnych Tęczowy music box, Co jest grane i w występach zespołu Tęcza. Jak relacjonują Zielke i Michalewicz, Sadowski miał krzywdzić dzieci przy okazji warsztatów i występów zespołu, ale także u siebie w domu, w którym w tym samym czasie przebywała jego żona. Do Mariusza Zielke zgłaszają się kolejne ofiary. Dwie najmłodsze opowiedziały dziennikarzowi, że muzyk miał próbować je molestować jeszcze w 2017 roku.

Mówił o mnie „Mój Serdeczny…”

czytaj także

Sprawą Sadowskiego zajęła się już prokuratura. Miejmy nadzieję, że dzięki medialnemu rozgłosowi poprowadzi ją staranniej niż 27 lat temu, kiedy na policję zgłosiła się jedna z ofiar.

– Nie wierzę w to, że policja nie miała operacyjnych doniesień o pedofilii pana Krzysztofa Sadowskiego. Mogła to już udowodnić 27 lat temu, gdyby pierwszą sprawę z Ewą Gajdą prowadziła właściwie – mówi w wywiadzie dla „Polska The Times” Mariusz Zielke. – Ewa Gajda, bardzo odważna, jako jedyna na razie postanowiła publicznie powiedzieć o tym, co robił z nią pan Sadowski w 1992 roku. Dzisiaj, znając już inne relacje, można mieć pewność, że jej relacja jest prawdziwa. Gdyby tylko wtedy policjanci jej uwierzyli! A mieli podstawy, bo jej relację potwierdził biegły psycholog.

Niestety najwyraźniej opinia biegłego psychologa nie miała szczególnej wagi dla policjantów.

Żeby dzieci mogły być dziećmi

Przebieg sprawy Sadowskiego warto śledzić nie tylko po to, żeby dopingować do rzetelnych działań prokuraturę, ale również po to, żeby uświadomić nam wszystkim, że krzywda i trauma gwałconych i molestowanych dzieci to także nasza wina. Nasza, czyli społeczeństwa, które uznaje, że są tacy ludzie ze świecznika – prezesi, dyrektorzy, biznesmeni, reżyserzy, księża i biskupi – którym wolno więcej.

W imię tej kompletnie amoralnej i patriarchalnej zasady społeczeństwo i państwo polskie – na sztandarach niosące „dobro dziecka” i „wartości rodzinne” – oddaje swoje dzieci dobrowolnie w łapy drapieżców.

Takie były czasy. No i przecież nic jej nie ubyło

Sprawa Sadowskiego zawiera w sobie elementy, które powtarzają się w kolejnych tego typu historiach. Pamiętacie Polskie Słowiki i latami molestującego chłopców dyrygenta Wojciecha Kroloppa? Teatr Akademicki w Warszawie i jego szefa Ryszarda A. molestującego dziewczynki? Maltretujące dzieci siostry boromeuszki? Księdza dyrektora salezjańskiego domu dziecka, który bił i molestował podopiecznych? Prałata Jankowskiego i półnagich chłopców dolewających wino jego prominentnym gościom?

Wykorzystywanie bezradności, nieszczęścia i zależności dzieci lub składanie dzieciom obietnic kariery. Zdobywanie zaufania przez fałszywe wsparcie i ciepło, które jest wstępem do przekraczania kolejnych granic. Nieobecność, nieuwaga lub niefrasobliwość rodziców – a czasem coś bardziej mrocznego: długotrwałe przymykanie oczu na sygnały o krzywdzie dziecka w imię przyszłych prestiżowych korzyści lub paraliżującego szacunku do wysoko postawionego sprawcy. Obojętność i przyzwolenie wszystkich dookoła na to, co się dzieje.

Przecież produkcja programu telewizyjnego, koncertu chóru czy spektaklu teatralnego to praca zbiorowa, w której bierze udział cały zespół ludzi. Tymczasem ktoś, kto zagląda do pokoju, w którym sprawca molestuje dziecko, zamiast iść na policję, krzyczy na koncercie „zostaw dzieci” i uznaje sprawę za załatwioną. Żona nie słyszy, co dzieje się w pokoju obok, choć – jak wspomina ofiara – podłoga skrzypi. Nie raz – kilkadziesiąt razy. Goście kościelnego dostojnika, którym coś niby nie pasuje w obrazku księdza całującego w usta dzieci, nigdy nie trafiają ze swoimi wątpliwościami na policję. Pracownicy opieki społecznej, którzy kontrolują podległe sobie placówki, przez wiele lat kontrolują tak, żeby nic nie zobaczyć i nie usłyszeć.

Wszyscy ci ludzie w najlepszym wypadku odwracają oczy i zaniedbują swoje obowiązki, w najgorszym – kpią z wykorzystywanych dzieci oraz przerzucają na nie winę za czyny sprawcy. Pozostają bezkarni, a są współwinni.

Masz siłę o tym opowiedzieć? Polska na to: sorry, za późno

We wszystkich tych sprawach powraca podnoszona od lat – bez żadnej reakcji ze strony polityków u władzy – kwestia przedawnienia. W wypadku przestępstw seksualnych dotyczących dzieci, co potwierdzają wszystkie ekspertki i organizacje zajmujące się tematem, ofiary najczęściej zyskują psychiczną możliwość opowiedzenia o swojej krzywdzie kilkadziesiąt lat po wydarzeniach – kiedy przejdą terapię, kiedy mają własne dzieci i widzą ich bezbronność, kiedy opuszczą toksyczne rodzime środowisko.

Dzieci w klatce, czyli hańba Ameryki

Tymczasem w świetle polskiego prawa tego rodzaju przestępstwa ulegają przedawnieniu, kiedy ofiara ukończy 30 lat. To sprawia, że większość ofiar nie ma szans na dochodzenie sprawiedliwości, opierając się na Kodeksie karnym. To absurd również dlatego, że skłonności pedofilskie nie mijają z wiekiem. Pedofil lub sprawca przemocy seksualnej (bo nie zawsze chodzi o jednostkę chorobową) może krzywdzić dzieci nawet przez pięć dekad.

To oznacza, że zeznanie czterdziestolatka skrzywdzonego w dzieciństwie może uratować kolejne dzieci przed krzywdą tu i teraz. Niestety wiele ofiar w poczuciu, że nic się już nie da wskórać w świetle prawa, nie informuje policji o tym, co im zrobiono dawno temu.

O usunięcie przedawnienia karalności tego rodzaju przestępstw od wielu lat apelują kolejni Rzecznicy Praw Dziecka i organizacje pozarządowe. Niestety bez względu na to, kto akurat rządzi – bezskutecznie. Dlaczego? Przychodzą mi do głowy co najmniej dwie przyczyny.

Norwescy urzędnicy nie są łowcami dzieci [rozmowa]

Pierwsza to przedmiotowe traktowanie dzieci i ich problemów, a co za tym idzie – przyzwolenie na różnego rodzaju przemoc wobec dzieci i bagatelizowanie jej. Pamiętacie, jak senator Piotrowicz o księdzu z Tylawy, który wkładał małym dziewczynkom paluchy do pochwy, mówił, że po prostu „dawał im ciumka”? A kto z was nie słyszał w życiu frazy: przecież nikt nie kazał im tam chodzić, chciało się zrobić karierę, to proszę bardzo? To właśnie to.

A do tego „zdroworozsądkowe” przekonanie, że cokolwiek zdarzyło ci się w dzieciństwie, pozostaje w dzieciństwie. Ja nie takie rzeczy przeszedłem i żyję. Co cię nie zabiło, to cię wzmocniło i jako dorosły człowiek masz sobie z tym radzić. Zresztą twoje wspomnienia z dzieciństwa wciąż ważą mniej niż słowa twojego oprawcy – poważanego prezesa czy księdza.

Biskupi dalej chronią księży pedofilów

Druga przyczyna jest moim zdaniem związana z interesami Kościoła katolickiego. Po kilku latach zajmowania się sprawą kościelnej pedofilii i czytania listów od ofiar wiem, że możliwość podawania do sądu księży za ich czyny sprzed kilku dekad mogłaby poważnie uszczuplić zasoby kadrowe polskiego Kościoła. A kto by wtedy opowiadał dzieciom na katechezie o tęczowej zarazie, dzieciach niepoczętych i kremach z embrionów?

Kościół: A nie mówiliśmy – to murarze! I muzycy!

Sprawa Krzysztofa Sadowskiego omawiana jest w mediach w tym samym czasie, kiedy politycy partii rządzącej i opozycji w zgodnym głosowaniu w Sejmie pogrzebali szansę na powstanie komisji, która miała zająć się zbadaniem skali kościelnej pedofilii w Polsce (przy sprzeciwie sześciorga posłów – w tym Joanny Scheuring-Wielgus). Zamiast komisji ds. zbadania systemowego procederu krycia księży pedofilów przez instytucję, którą reprezentowali, powstanie komisja, która będzie zastępowała policję i prokuraturę w ściganiu zwykłych przestępców, co pomija sprawę tuszowania pedofilii i kwestię zadośćuczynień. Jej członków wybierze PiS.

Kto z was nie słyszał w życiu frazy: przecież nikt nie kazał im tam chodzić, chciało się zrobić karierę, to proszę bardzo?

Nie wątpię, że w Episkopacie w piątek świętowano. Dlatego warto przy tej okazji jeszcze raz podkreślić różnicę między przestępstwami pedofilskimi popełnianymi przez księży i przez przedstawicieli innych zawodów.

Za księdzem pedofilem oprócz ślepego i głuchego na krzywdę dzieci otoczenia stoi potężna organizacja, która daje mu dostęp do dzieci, wspiera go finansowo i prawnie w sądzie, ale przede wszystkim, dopóki to możliwe, dba o to, żeby informacja o przestępstwach na dzieciach nie wyszła na jaw. Przenosi sprawcę z parafii na parafię, ze szkoły do szkoły, ze szpitala do ośrodka dla księży emerytów. Biskupi dekadami udostępniają sprawcom tego rodzaju przestępstw kolejne łowiska. O szczegółach tych praktyk z odniesieniami do konkretnych biskupów pisałyśmy z Joanną Scheuring-Wielgus i Anną Frankowską w raporcie, który w lutym trafił do papieża oraz opinii publicznej w Polsce i za granicą.

Jest jeszcze jedno – nawet kiedy sprawa trafi wreszcie do prokuratury, za księdzem pedofilem i chroniącą go instytucją staje państwo. Dobrym przykładem jest sprawa księdza pedofila z Chodzieży. Prokuratura poprosiła kurię o wydanie akt sprawy. Arcybiskup Gądecki, szef Episkopatu, odpowiedzialny także za politykę Kościoła wobec księży molestujących dzieci, odmówił wydania dokumentów. Dał słowo, że wszystkie wysłał do Watykanu. Prokuratura nie przeszukała kurii i nie przesłuchała Gądeckiego.

Płatek: Księża pozostaną bezkarni

Czy wyobrażacie sobie, że w sprawie nauczyciela pedofila wydania dokumentów odmawia szkoła i daje słowo, że ich nie ma, a prokuratura mówi: „OK, nie ma sprawy”?

Za pedofilem, który nie jest księdzem, stoi ślepe i głuche na krzywdę dzieci otoczenie – znajomi, współpracownicy, rodzina. Jednak kiedy sprawa wyjdzie na jaw, nie ma żadnej potężnej instytucji, która w systemowy sposób uchroni sprawcę przed odpowiedzialnością. Dlatego w wypadku podejrzanych o tego rodzaju przestępstwa w zupełności wystarczą rzetelnie działające policja i prokuratura.

Nie ma bata na prałata

czytaj także

Za pomysłem stworzenia sejmowej komisji stoi jeden cel: odwrócenie uwagi od Kościoła i odpowiedzialności biskupów za systemowe krycie księży pedofilów.

Jak skuteczniej chronić dzieci?

We wstrząsających opowieściach dziewczynek o Sadowskim powraca to, o czym zawsze mówią dziecięce ofiary po latach: że nie wiedziały, co właściwie robi im sprawca, nie potrafiły nazwać tych działań i nie umiały o tym opowiedzieć, nie wiedziały, kogo poprosić o pomoc, że strasznie się wstydziły i że miały nadzieję, że nikt się nigdy nie dowie o tym, co je spotkało. Z traumą po gwałtach i molestowaniu borykają się do dziś.

Pobili księdza? Częściej to księża biją dzieci

Te dziewczynki, tak jak wszystkie polskie dzieci, nie dostały od państwa polskiego tego, co zgodnie z ustawą o planowaniu rodziny z 1993 roku państwo miało obowiązek im dostarczyć – czyli edukacji seksualnej (stanowiącej część zapisanego w ustawie wychowania do życia w rodzinie). To na tych lekcjach dowiedziałyby się, jak nazwać działania sprawcy i kogo poprosić o pomoc. Umiałyby też dzięki nim od razu na początku rozpoznać, że dorosły przekracza dozwolone granice i traumatyczny rozwój sytuacji mógłby nie nastąpić.

Jednak szumnie ogłaszający powstanie komisji ds. walki z pedofilią PiS i Kościół katolicki pilnie dbają o to, żeby dzieci w Polsce nie miały dostępu do edukacji seksualnej i nie wiedziały, jak chronić się przed pedofilami. Przed początkiem roku szkolnego wielu księży wygłosiło w kościołach kazania zbieżne z nieetycznym i niebezpiecznym dla dzieci przekazem.

Takim jak ten zawarty w liście do wiernych arcybiskupa katowickiego Wiktora Skworca: „Zajęcia w szkołach dotyczące edukacji seksualnej i tzw. edukacji antydyskryminacyjnej mogą prowadzić nie tylko do deprawacji młodego pokolenia i podania w wątpliwość ich tożsamości, ale również naruszają chrześcijański model wychowania, od lat realizowany mozolnie i z poświęceniem przez wielu wierzących rodziców. Dlatego apeluję do rodziców o czujność i roztropność”.

Czy chrześcijański model wychowania naprawdę polega na odbieraniu dzieciom dostępu do wiedzy, która niesie bezpieczeństwo i daje narzędzia do obrony przed gwałtem i molestowaniem? Czy zakłada dyskryminowanie przez dzieci kolejnych grup wskazanych przez Episkopat?

Ja także apeluję do rodziców o czujność i roztropność – oraz o poważną refleksję nad tym, czy na pewno chcą posyłać swoje dzieci na religię, podczas której ktoś wtłoczy im do głowy „mądrości” na poziomie arcybiskupa Skworca i jego kolegi „proroka” (jak twierdzi szef Episkopatu) Jędraszewskiego, który odkrył „tęczową zarazę”.

Nie wprowadzając do szkół edukacji seksualnej, państwo polskie z premedytacją zaniedbuje bezpieczeństwo swoich małych obywateli. Przynajmniej części z nich pomóc mogą samorządy, własnymi siłami, wprowadzając do szkół edukację seksualną. Jednak idzie to jak po grudzie. Lęk przed biskupem najczęściej przeważa nad lękiem o bezpieczeństwo dzieci. To musi się zmienić.

Kraj bez Boga [rozmowa]

I moim zdaniem nie obejdzie się bez jeszcze jednej zmiany – odwracanie oczu i milczenie, a także tuszowanie tego rodzaju spraw musi zostać obciążone odpowiedzialnością karną. Społeczeństwo, dla którego fakt, że ksiądz „lubi chłopców”, a prezes „lubi macać” małe dziewczynki, to powód do żartów, nie zmieni się samo. Krokiem w tym kierunku jest działający od lipca 2017 art. 240 kk, który grozi temu, kto wie o przemocy seksualnej i nie zgłasza tego na policję, więzieniem do lat trzech. Jednak art. 240 nie obejmuje wszystkich przypadków tego rodzaju przemocy, a o jego praktycznym zastosowaniu od momentu wejścia w życie nie słyszałam.

Dopóki współpracownicy sprawców, ich zwierzchnicy czy sąsiedzi nie będą rozumieli, że milczenie i odwracanie wzroku grozi im konkretnymi konsekwencjami, dzieci w Polsce nie będą bezpieczne.

Zespół Dorosłych Dzieci Polskich Katolików

Dopóki państwo polskie nie pojmie, że ma wobec małych obywateli tej samej wagi obowiązki co wobec dorosłych, a słowo skrzywdzonego dziecka waży tyle samo, ile słowo prominentnego sprawcy, dzieci w Polsce nie będą bezpieczne.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Agata Diduszko-Zyglewska
Agata Diduszko-Zyglewska
Polityczka Lewicy, radna Warszawy
Dziennikarka, działaczka społeczna, polityczka Lewicy, w 2018 roku wybrana na radną Warszawy. Współautorka mapy kościelnej pedofilii i raportu o tuszowaniu pedofilii przez polskich biskupów; autorka książki „Krucjata polska” i współautorka książki „Szwecja czyta. Polska czyta”. Członkini zespołu Krytyki Politycznej i Rady Kongresu Kobiet. Autorka feministycznego programu satyrycznego „Przy Kawie o Sprawie” i jego prowadząca, nominowana do Okularów Równości 2019. Współpracuje z „Gazetą Wyborczą" i portalem Vogue.pl.
Zamknij