Kraj

Rząd ocalenia partyjnego?

Dla premier z PO największym zagrożeniem jest własna partia. O tym, że Ewa Kopacz zdaje sobie z tego sprawę, świadczy skład zaproponowanego gabinetu.

To nie jest rząd Donalda Tuska po rekonstrukcji, tylko zupełnie nowe rozdanie. Ewa Kopacz przedstawiła skład, który pod przewodnictwem dotychczasowego premiera trudno byłoby sobie wyobrazić. Nie mając tak silnej pozycji jak poprzednik, musiała szukać złotego środka i kompromisu między wewnętrznymi grupami interesu. W myśl politycznej mądrości – jeśli chcesz pozbyć się wroga, awansuj go – do pierwszej ligi powracają liderzy wewnętrznych frakcji, Grzegorz Schetyna i Cezary Grabarczyk. A wszystko pod czujnym okiem prezydenta Bronisława Komorowskiego, który po raz pierwszy w swojej kadencji tak mocno zaznaczył własną wizję tego, jak powinien wyglądać polski rząd.

Wielkie powroty 

Powierzenie resortu dyplomacji Grzegorzowi Schetynie to największe zaskoczenie w nowej radzie ministrów, zarówno z racji samej jego obecności w drużynie Ewy Kopacz, jak i teki, która mu przypadła. Na dwie doby przed ogłoszeniem składu rządu Schetyna zapewniał w mediach, że nie otrzymał żadnej propozycji i nie zamierza odnosić się do rządowych spekulacji. Na giełdzie nazwisk pojawił się w ostatniej chwili, a swój nagły awans zawdzięcza w dużej mierze prezydentowi Komorowskiemu, który stanowczo sprzeciwił się nominacji na to stanowisko Jacka Rostowskiego.

Z punktu widzenia powodzenia polskiej dyplomacji jest to decyzja dyskusyjna. Owszem, Grzegorz Schetyna w ostatnich latach szefował sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych, ale od prac w parlamencie do kierowania polską polityką zagraniczną jest długa droga. Co więcej, poza sejmowym doświadczeniem, nie posiada on szerzej znanych kompetencji dyplomatycznych, chyba żeby brać pod uwagę umiejętność lawirowania i budowania wpływu we własnej partii. Nie zabierał głosu w sprawie sytuacji międzynarodowej, choć polska polityka zagraniczna była w ostatnich miesiącach przedmiotem ożywionej dyskusji.

Nie jest również tajemnicą, że Schetyna nie należy do poliglotów, a swobodne porozumiewanie się w obcych językach jest jego pietą achillesową. Nie był to więc wybór merytoryczny, a strategiczny.

I jeśli spojrzeć na tę nominacji z tej perspektywy, ma ona dla Platformy i samej Kopacz sens. Nie ma go natomiast prawie wcale dla wszystkich innych zainteresowanych stron.

Schetyna to lider wewnętrznej opozycji w PO. Kiedyś szef MSW, marszałek sejmu i jeden z zaufanych kompanów Donalda Tuska, po konflikcie z premierem marginalizowany i zepchnięty do politycznej drugiej ligi, zachował jednak wpływy w tzw. terenie. Przy silnym Tusku nie miał szansy powrotu do gry, jednak już chwilę po ogłoszeniu transferu premiera do Brukseli zgłosił chęć walki o przywództwo w PO. Dla Ewy Kopacz byłby śmiertelnym zagrożeniem, gdyby miała w nim wroga. A to tym bardziej prawdopodobne, że na samorządowych szczeblach partii zaczęły się już przedwyborcze rozgrywki. Na Dolnym Śląsku „wycięto” z list wyborczych stronników Schetyny i jest więcej niż pewne, że domagaliby się oni politycznej zemsty lub choć wyrównania rachunków. Ten tlący się wewnętrzny bunt znacznie łatwiej będzie spacyfikować po awansie lidera ruchu oporu. Szefowi dyplomacji niezręcznie będzie krytykować panią premier, będąc członkiem jej rządu, a i niezadowolone partyjne doły mogą uznać, że ministerialna teka ich przywódcy jest więcej warta niż kilka stanowisk w samorządzie.

Ukłonem w stronę obozu nowego szefa dyplomacji jest też nominacja Andrzeja Halickiego na ministra administracji i cyfryzacji. Będzie to ministerialny debiut tego polityka i kolejny przykład pacyfikacji przez awans.

Przed powierzeniem Ewie Kopacz misji stworzenia nowego gabinetu, Halicki otwarcie postulował rozdzielenie roli szefa rządu i przewodniczącego partii, co otwierałoby drogę wewnętrznej opozycji do przejęcia władzy w PO w kontrze do nowej pani premier. Ministerialna teka zapewne ostudzi jego krytyczny zapał.

Frakcję Schetyny ma równoważyć nominacja Cezarego Grabarczyka na stanowiska ministra sprawiedliwości. O tym, jak silna jest jego wewnętrzna partyjna „spółdzielnia” od lat krążą legendy. Janusz Palikot stwierdził nawet kiedyś, że to nie Tusk i nie Schetyna trzęsą partią, a właśnie Cezary Grabarczyk, budując silny sojusz w platformianych strukturach. Bez względu na to, ile jest przesady w tym stwierdzeniu, z nowym ministrem sprawiedliwości i jego stronnikami faktycznie liczył się sam Tusk. Dla premier Kopacz tym lepiej mieć ich po swojej stronie.

Grabarczyk wraca do rządu po kilkuletniej przerwie. W kadencji 2007-2011 był szefem resortu infrastruktury i nie cieszył się zbyt dobrą sławą. Przy każdej okazji wymieniany był jako minister, który powinien odejść. Na nim samym nie robiło to specjalnego wrażenia – resort infrastruktury objął z intencją rozbudowy dróg głównie w swoim macierzystym regionie, czyli w Łodzi. Ministerstwo sprawiedliwości to dla niego bardziej naturalne miejsce – z wykształcenia jest prawnikiem, działał w Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka, ma doświadczenie urzędnicze i ministerialne. Jest to nominacja, którą w przeciwieństwie do Grzegorza Schetyny, da się obronić merytorycznie, choć nie ma wątpliwości, że większą wartość dla nowej pani premier ma partyjna pozycja Grabarczyka.

Pierwszym zastępcą premier Kopacz będzie dotychczasowy szef MON Tomasz Siemoniak. Ta nominacja to gest tym razem w stronę pałacu prezydenckiego. Siemoniak wymieniany był jako kandydat na premiera i cieszy się dużą sympatią Bronisława Komorowskiego, słynącego z zamiłowania do militariów. Dokonania ministra nie robią specjalnego wrażenia, jest jednak chwalony za spokój i rozwagę, a jego ranga w ostatnich miesiącach znacząco wzrosła.

Nominacja na wicepremiera oznacza też kierunek, w którym podążać może cały gabinet i podniesienie do kluczowej kwestii bezpieczeństwa, zbrojeń i armii, w miejsce dotychczasowej infrastruktury i rozwoju.

Awans kobiet

W rządzie Ewy Kopacz dwie ważne teki przypadną kobietom. Sporym zaskoczeniem jest powierzenie resortu spraw wewnętrznych Teresie Piotrowskiej, posłance PO z doświadczeniem samorządowym. Jako kandydatów do szefowania MSW wymieniano polityków z większym dorobkiem – Jacka Cichockiego, dotychczasowego szefa Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, Cezarego Grabarczyka i Marka Biernackiego, który miał przejść z resortu sprawiedliwości. Kopacz postawiła na mniej doświadczoną, ale bardziej zaufaną Piotrowską. To ewidentny typ pani premier – z nową minister spraw wewnętrznych znają się od wielu lat, dzielą podobny światopogląd, zwracają do siebie po imieniu. Wydaje się, że po rozdaniu tek między partyjne frakcje, Kopacz chciała mieć w rządzie także kogoś osobiście lojalnego.

Tyle że to nie znajomość i przyjaźń z Kopacz z lat 90. wydaje się dziś największym problemem, ale to, że Piotrowska była wtedy katechetką.

Powołanie Piotrowskiej, polityczki kojarzonej głównie z lokalnego doświadczenia w Bydgoszczy i ZCHNowskich korzeni, wywołało więc natychmiastową krytykę. „Ministerstwo sprawiedliwości duetu Biernacki/Królikowski zostało wsparte katechetką w sprawach wewnętrznych” – pisała na Twitterze Barbara Nowacka. Autorem jednej z zabawniejszych wypowiedzi poranka był z kolei były premier Józef Oleksy, który zapytany co myśli o szefowej MSZ, pełniącej wcześniej funkcje wojewody i katechetki, odpowiedział „funkcje czego?”, a po chwili „na pewno się przesłyszałem”. Żarty i sceptyzym nie zmieniają jednak faktu, że to nominacja ważna i teka przyznana kobiecie po raz pierwszy w historii III RP. Piotrowskiej przyglądać będą się wszyscy, od lewa do prawa.

Druga kobieca nominacja to postawienie Marii Wasiak na czele „superresortu” infrastruktury i rozwoju na miejsce Elżbiety Bieńkowskiej. Wasiak do ministerstwa przejdzie z zarządu PKP S.A i to właśnie kolej jest jej specjalizacją. Przed powołaniem do zarządu przez rok szefowała całej spółce. Wcześniej, w czasie rządów Jerzego Buzka, była szefową gabinetu politycznego ministra infrastruktury Tadeusza Syryjczyka.

To wtedy opracowano plan podziału PKP na spółki, co obecnie wydaje się jedną z największych bolączek kolei. Pozostaje mieć nadzieję, że z ówczesnych błędów pani minister wyciągnęła odpowiednie wnioski.

Na realizację własnej wizji nie będzie miała jednak zbyt wiele czasu. Po Elżbiecie Bieńkowskiej pozostało do zakończenia kilka dużych projektów, głównie drogowych i to nimi nowa minister będzie musiała się zająć w pierwszej kolejności.

Cieszy pozostawienie w resorcie kultury Małgorzaty Omilanowskiej, która pełni ministerialną funkcję od czerwca tego roku. To rzadki przykład ministra tak dobrze odbieranego w środowisku artystycznym, z wrażliwością na sztukę, czemu dała dowód broniąc głośnego spektaklu Golgota Picnic, oprotestowanemu przez środowiska katolickie i narodowe. O ewentualnym odejściu Omilanowskiej mówiło się w kontekście zadowolenia frakcyjnych apetytów tzw. „schetynowców”, bo jej ewentualnym następcą miał zostać Rafał Grupiński, stronnik nowo mianowanego szefa dyplomacji. Na szczęście Ewa Kopacz nie podjęła decyzji o złożeniu dobrej minister na ołtarzu partyjnych interesów.

Dwie nowe kobiece nominacje i pozostawienie na stanowisku minister kultury oznaczają, że w gabinecie łącznie z Ewą Kopacz znajdzie się aż sześć kobiet. Swoją misję kontynuować będą Lena Kolarska-Bobińska (nauka i szkolnictwo wyższe) oraz Joanna Kluzik-Rostkowska (edukacja).

To genderowy rekord. Ale czy szansa na trwałą jakościową zmianę w polskiej polityce? Widać przecież, że nominacje kobiet Ewy Kopacz składają się na portfolio raczej konserwatywne.

Cel: przetrwać

Kształt rządu Ewy Kopacz jasno pokazuje, jaka myśl przyświecała jego tworzeniu. PO walczy o przetrwanie – ministerstwa zostały obsadzone według klucza zadowolenia frakcji, zrównoważenia wewnętrznych interesów i przynajmniej czasowej konsolidacji pod skrzydłami nowej premier. Zmieniona obsada kluczowych resortów nie jest odpowiedzią na wyzwania przyszłości, ani zapowiedzią konkretnej polityki, lecz zaspokojeniem partyjnych interesów. Koronnym przykładem jest Grzegorz Schetyna w fotelu szefa dyplomacji, po którym trudno spodziewać się na tym stanowisku czegokolwiek więcej niż powstrzymania się od krytyki premier Kopacz.

Jest w tym pewna logika – Ewa Kopacz wie, że to nie ma być rząd wprowadzający w życie wielkie projekty, bo na to zwyczajnie nie ma czasu. Wybory parlamentarne już w przyszłym roku, a zanim nowi ministrowie dobrze wdrożą się na swoich stanowiskach, to przyjdzie już czas na podsumowanie ich pracy. Postawiła więc na rząd partyjnego ocalenia – taki, który zagwarantuje przetrwanie partii władzy i uniknięcie wojny odmowej wewnątrz ugrupowania.

Takie rozwiązanie leży też w interesie prezydenta Komorowskiego, który aktywnie wspierał budowę nowego gabinetu. Przyszłoroczną reelekcję urzędujący prezydent ma na razie w kieszeni, ale trudno przewidzieć, czy byłby równie pewnym kandydatem, gdyby Platforma pogrążyła się w wyniszczającym chaosie.

Chwilowo sytuacja wydaje się opanowana, trudno jednak powiedzieć na jak długo. Nowy rząd uszyto z nie do końca pasujących do siebie kawałków.

Namaszczona przez Tuska pani premier będzie musiała zapanować nad gronem dotąd nie zawsze przychylnych współpracowników i spróbować dotrwać do końca kadencji. To pokazuje jak silne podziały istnieją w PO i jak skutecznie tłumione były pod przywództwem Donalda Tuska. O Ewie Kopacz nie można powiedzieć, że jest politykiem tego samego formatu i z tym zadaniem może być jej bardzo ciężko. 
 

Czytaj dalej o nowym rządzie:
 
 
 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij