Rusini, trzeci naród Rzeczpospolitej [rozmowa]

Co dla mieszkańców dzisiejszej Ukrainy oznaczały postanowienia unii lubelskiej i dlaczego spór o Wołyń między Królestwem Polskim a Wielkim Księstwem Litewskim trwał aż 150 lat? Łukasz Saturczak rozmawia z ukraińską historyczką Natalią Starczenko.
Natalia Starczenko. Fot. Антропологія/Youtube.com

Zauważyliśmy przepaść między Ukraińcami i Rosjanami. Dwa stulecia prób unifikacji, niszczenia kultury, dyscyplinowanie głodem oraz terrorem. Dlaczego się nie udało? Było coś, co chroniło nas przed zagładą. Przypuszczam, że to kultura w szerokim pojęciu – jako wzorce zachowań, wartości, orientacji światopoglądowej, które formowały się w Rzeczypospolitej – mówi Starczenko.

Łukasz Saturczak: Zanim powstała Rzeczpospolita Obojga Narodów – czy ściślej mówiąc Rzeczpospolita szlachecka – w 1569 roku król Zygmunt II August włączył do Korony województwa: podlaskie, kijowskie, bracławskie i wołyńskie. Zamieszkane głównie przez rusińskich chłopów i panującą nad nimi szlachtę, świadome swojej odrębności od Krakowa, Wilna czy Moskwy. Jak to przyjęto w Kijowie?

Natalia Starczenko: To kluczowe dla naszej historii zagadnienie – co właściwie wydarzyło się w Lublinie między 1 marca a 1 lipca 1569 roku? Mamy kilka punktów obserwacyjnych.

Zacznijmy od głównych graczy – koroniarzy, czyli obywateli Królestwa Polskiego, z których co najmniej połowa nie była etnicznymi Polakami, oraz Litwinów – mieszkańców Wielkiego Księstwa Litewskiego, gdzie etniczni Litwini stanowili mniejszość. Koroniarze planowali stworzyć jednolite państwo z dwóch odrębnych i różnych bytów politycznych, które łączył jedynie władca – król i wielki książę Zygmunt II August. Jedna osoba fizyczna – dwa ciała symboliczne. Inaczej rzecz się miała z elitą litewską, która widziała w powstającej Rzeczpospolitej federację przy maksymalnym zachowaniu autonomii Księstwa.

Czerwony budowniczy czy Konrad Wallenrod? Socjalistyczne spojrzenie na Piłsudskiego

Czyli trzeba było znaleźć kompromis.

A on był niemożliwy. Litwini, którzy czuli się zagrożeni, w nocy z 28 lutego na 1 marca potajemnie opuścili sejm. Oczekiwali, że posłowie będą trzymać się zasady „nic o nas bez nas”, wszak mieli na to pewne gwarancje od króla. Stało się jednak coś niespodziewanego: pod naciskiem posłów król wyłączył z Wielkiego Księstwa Litewskiego województwa wołyńskie i podlaskie, następnie przyłączył je do Korony, po czym nakazał obywatelom wołyńskim i podlaskim pojawić się na sejmie 4 kwietnia w celu złożenia przysięgi nowemu władcy – królowi zamiast wielkiemu księciu – i nowej ojczyźnie, czyli Królestwu Polskiemu.

Spór o Wołyń między obydwoma państwami, z różnym poziomem napięcia, trwał blisko 150 lat. Koroniarze zinterpretowali akt inkorporacyjny jako powrót utraconych ziem do „Ojczyzny”, a Litwini jako jej odebranie. Włączenie Podlasia przebiegło niemal bez sprzeciwu, ale Wołyń okazał się twardym orzechem do zgryzienia. Nie należy więc pytać, jak zareagował Kijów, ale jak to było postrzegane na Wołyniu, bo właśnie tam znajdowały się symboliczne klucze do wymienionych przez pana województw.

Emancypacja na miarę czasów: czy Bolesław Prus był mizoginem?

Dlaczego tam?

Wołyń był „rezerwą” wielkich rodów książęcych, których przedstawiciele z racji pochodzenia – od Ruryków i Giedyminowiczów – należeli do rozszerzonej Rady Wielkiego Księcia, więc ich głos, jak uważała elita Wielkiego Księstwa Litewskiego, powinien być decydujący. Część książąt wołyńskich, między innymi hetman Roman Sanguszko, zapewniało, że stanie „do gardła” za Wielkim Księstwem Litewskim, ale dekadę przed sejmem lubelskim oświadczyli, że na Wołyniu istnieje dość aktywna szlachta, która ma swoje własne stanowisko, i to ona zwróciła się na sejmach do wielkiego księcia z różnymi propozycjami: aby dołączył do swojej rady urzędników wołyńskich, zgodził się na reformowanie sądownictwa na wzór koronny, według którego w sądach powiatowych byłaby sądzona cała szlachta, łącznie z książętami. Książęta występowali na pospolitym ruszeniu nie pod własnymi chorągwiami, ale powiatowymi, razem z resztą Wołynian.

„Dlaczego struchleli nasi wyzyskiwacze?”, czyli Pierwszy Maj po raz pierwszy

Wydaje się, że to właśnie szlachta, otrzymawszy w drugiej połowie marca 1569 roku uniwersał królewski o przyłączeniu Wołynia do Korony, na swoim zjeździe 29 marca napisała list do Zygmunta Augusta. Wołynianie zapewniali, że nie są przeciwni unii, lecz ich jako wolnych ludzi nie można przymusić do złączenia uniwersałem.

Proponowali zwołanie nowego sejmu.

Gdzie razem można byłoby debatować nad warunkami takiej „spółki”. Wołynianie pojawili się w Lublinie dopiero pod koniec maja, zwlekając z przybyciem, a w sejmie oświadczyli, że w odpowiedzi na swoją przysięgę żądają przysięgi zwrotnej od króla oraz Korony, czyli senatorów i posłów, co szczerze zaskoczyło koroniarzy.

Dlaczego zaskoczyło?

Zapewniali, że przyłączają Wołynian do siebie jako równych, rozciągając na nich wszelkie prawa i wolności.

Wysiłek pamięci: pomazanie Kościuszki a wymazywanie Afropolaków

Ale swoje prawa i wolności.

Wołynianie, książęta i szlachta, byli pewni, że mają swoje własne prawa, do zachowania których potrzebne były gwarancje króla i uczestników sejmu. Niespodziewanie dla wszystkich, zarówno Litwinów, jak i koroniarzy, na sejmie lubelskim pojawił się inny naród, posiadający własną podmiotowość i własną tożsamość, który zapewniał, że nie jest gorszy od żadnego narodu na świecie. I to właśnie mieszkańcy Wołynia w dużej mierze zadecydowali, kto powinien przejść z nimi z Wielkiego Księstwa do Królestwa Polskiego, stwierdzając, że Kijów należy do Wołynia, a jego granice sięgają Narwi i Jasiołdy, czyli granic dawnego Księstwa Halicko-Wołyńskiego, które w pewnych okresach nazywano Królestwem Ruskim.

Historia ta ma wielu autorów, którzy w przeszłości odbiegali od źródeł albo „przegapili” wiele szczegółów, przedstawiając je w sposób, jakiego wymagał od nich dany moment historyczny i niekoniecznie zdając sobie z tego sprawę. Mam na myśli historyków, którzy dostarczają swoim narodom wyobraźnię o czasach dawnych. Kartezjusz powiedział kiedyś, że historycy nie mają ojczyzny. To nieprawda, historycy mają swój pogląd na świat, swoje szkoły, preferencje ideologiczne, doświadczenie, a w najgorszych wypadkach – dyktaturę państwa. I to jest dopiero fascynująca historia – jak wydarzenia unii lubelskiej postrzegano w historiografiach narodowych – Kijowa, Warszawy, Wilna, Mińska i Moskwy – i jak zmieniały się na przestrzeni ponad 200 lat.

Szlachta XVI-wiecznego Wołynia uważała się za spadkobierców nieistniejącego już wtedy Księstwa Halickiego, organizmu, który budował w średniowieczu pierwsze zręby państwowości nie tylko na Wołyniu, ale Podlasiu czy Ziemi Przemyskiej – drogi, zamki, grody, monastyry itd. Sami koroniarze to dostrzegali. Przypomina pani, że „naród ruski” pojawił się obok litewskiego i polskiego w najważniejszym dokumencie tamtych czasów, czyli artykułach henrykowskich z 1573 roku, na który przysięgał Stefan Batory i kolejni królowie. Jak więc było naprawdę? Polacy zdawali sobie z osobności szlachty wołyńskiej czy nie chcieli jej dostrzegać?

Szerzej: tamtejsza szlachta uważała się za spadkobierców Królestwa Rusi ze stolicą w Kijowie. Etnolodzy zajmujący się problematyką narodowotwórczą twierdzą, że naród łączy nie tyle język czy kultura – i nie religia – ale idea wspólnej przeszłości. Musimy pamiętać, że powstanie narodu to długi proces, nie powstaje jak Atena z głowy Zeusa. W historii, o której mówimy, mamy też dwa pnie „narodu ruskiego”. Jeden „wyrósł” w Wielkim Księstwie Litewskim, drugi w Koronie Polskiej. Niektórzy historycy piszą, że gdy zjednoczyły się w 1569 roku, to Ruś nie uznała Rusi. Ale tak nie było.

Co dziwne, te dwie Rusie nie tylko „rozpoznały się”, ale zdawały sobie sprawę, że należą do tego samego „korzenia włodzimierskiego”, więc są spadkobiercami Włodzimierza Wielkiego, chrzciciela Rusi. Po sejmie lubelskim praktycznie od razu ukształtowała się idea Rusi, do której należało sześć województw: kijowskie, wołyńskie, bracławskie, ruskie, podolskie i bełskie. Czasami dodawano do nich Podlasie.

„Głosowanie na Piłsudskiego uważamy za przestępstwo”. Reakcje KPP i Moskwy na przewrót majowy

Wśród autorów, którzy o tym piszą, są Polacy, którzy podkreślają odrębność Rusi w Koronie.

Wzmianki o Rusi jako odrębnej prowincji Królestwa Polskiego, obok Małopolski i Wielkopolski czy Wielkiego Księstwa Litewskiego w Rzeczypospolitej, rozproszone są w różnych tekstach. W 1574 roku Jan Andrzej Krasiński, opisując nowo wybranemu królowi Henrykowi Walezemu jego państwo, wspomina o Rusi/Roksolanii i jej przeszłości jako wielkiego państwa ze stolicą w Kijowie, dodając do Rusi Lubelszczyznę. Według autora ród wojewody kijowskiego, księcia Konstantego Ostrogskiego, wywodzi się ze starożytnych książąt kijowskich.

Jan Januszowski w zbiorze praw Królestwa Polskiego z 1600 roku wyodrębnia Księstwo Ruskie w części swojej pracy, dotyczącej ziem przyłączonych do Korony. Wśród sześciu województw wymienia także ziemię podlaską. Dla polskich autorów i ich rodaków fakt „inności” Rusi nie był irytujący, gdyż Rzeczpospolita nie była państwem narodowym. Historycy zauważają zjawisko szybkiego przekształcania się etnicznych Polaków w „politycznych” Litwinów i Rusinów (Wołyńczyków, Kijowan, Biełżan itp.) po tym, jak „osiedlili się” na tych ziemiach.

W XVI wieku taki pogląd rozpowszechniał chociażby Stanisław Orzechowski, duchowny, który dążył do zjednoczenia Polaków i Rusinów.

Ten Polak z pochodzenia skonstruował sobie genealogię ruską, dodając do niej matkę Rusinkę i dziadka – księdza prawosławnego. Wyjaśniał, w jaki sposób jego przodkowie – rycerze polscy – stali się Rusinami, żeniąc się z rusińskimi szlachciankami i otrzymując od nich ziemię. Wśród swoich – kwiatu roksolanskiego – wymieniał Sieniawskich, Starychowskich, Herburtów, Tarłów, Mieleckich, Wapowskich, Drohojowskich. W liście do włoskiego myśliciela Paolo Ramusio pisał: „Obecnie w Padwie uważa się ich za Polaków, bo Ruś jest prowincją wchodzącą w skład Polski”. Tożsamość tych „terytorialnych” Rusinów nie kolidowała z ich polityczną polskością, czy później – przynależnością do obywateli Rzeczypospolitej. Kwestionuje powszechną opinię o podboju Rusi przez królów polskich, stwierdzając, że Polska nie mogłaby pokonać Rusi – królestwa bardzo rozległego i potężnego. Mówi w imieniu swojej Rusi do Polaków: „Spójrzcie na granice Polski, zważcie siłę swojego królestwa, zobaczycie, że wasz naród nie rozprzestrzenił się poza Karpaty i za Wisłę”, więc nie może konkurować z potęgą i ogromem Rusi. To historycy XIX wieku piszący historie narodowe wymyślili narzędzia definiowania „swoich” w przeszłości.

Tekturowa rzeczywistość I RP: jak szlachta organizowała sejmiki i zbierała podatki

Wybitny ukraiński myśliciel Mychajło Hruszewski mówił, że ziemie rusińskie były połączone z Rzeczpospolitą „mechanicznie” i żyły własnym życiem. Pani dodaje konkrety – na Wołyniu w urzędach posługiwano się językiem rusińskim i trzymano się praw, które uznawano za ichniejsze, a odstępstwa od nich spotykały się ze sprzeciwem miejscowej szlachty. Mamy więc z jednej strony osobność województw ruskich, gdzie mocno trzymała się szlachta, uznająca się za spadkobierców Rusi Kijowskiej, co podkreślała przez język, prawo i religię. Z drugiej strony Rzeczpospolita zaczęła swoją ekspansję na Wschód, którą dziś nazwalibyśmy kolonializmem. To musiało skończyć się poważnym zgrzytem.

Mychajło Hruszewski rzeczywiście zrobił wówczas dla Ukraińców coś, co można porównać do rewolucji kopernikańskiej – legitymizował naród bez państwa, bez historii. Pisząc wielotomową Historię Ukrainy-Rusi, zaczął od Rusi Kijowskiej, odbierając imperium przywłaszczony przez nią sakralny początek. Dla Hruszewskiego wrogiem numer jeden nie była Rosja, ale Polska. Cały jego schemat, wybudowany na kozackiej wersji przeszłości, opierał się na tym, że Rzeczpospolita była państwem wrogim, Polacy najeźdźcami i kolonizatorami. Dlatego właśnie walka Kozaków z Polską o wyzwolenie narodu ukraińskiego stała się korzeniem ukraińskiej historii, a szlachta wchodząca w skład narodu politycznego Rzeczypospolitej była przedstawiana jako zdrajcy, którzy porzucili ukraińską tożsamość w wyniku polonizacji i katolicyzacji.

Czy Bolesław Krzywousty jest lepszym wzorem dla młodzieży niż Ludwik Waryński?

Hruszewski, wybitny historyk w wielu tematach, skonstruował schemat historii Ukrainy jako pewien duży projekt, miejscami jednak odległy od realiów przeszłości. Projekt ten powstał częściowo na gruncie imperialnym, więc wersja wielkiej narracji ukraińskiej w dużej mierze pokrywała się z oficjalną rosyjską, także putinowską. Przeszłość Ukrainy podporządkowuje się wydarzeniu sakralnemu: powstaniu Kozaków przeciw zniewoleniu – u Hruszewskiego powrotu do Rosji ziem małorosyjskich, oderwanych niegdyś przez Polskę. Wszystko, co poprzedza to wydarzenie, jest jedynie ruchem uciskanego narodu w kierunku tego punktu. Hruszewski mówi o mechanicznym przyłączeniu ziem ukraińskich do Wielkiego Księstwa Litewskiego, ale zbliżenie tego państwa z Królestwem Polskim jest złem, które niszczy tożsamość Ukraińców – ich własne prawo, dawne organizacje miast, przez wprowadzenie prawa magdeburskiego, język, cerkiew i tak dalej.

A przeszłość wyglądała inaczej.

Trzy województwa przyłączone do Korony na sejmie lubelskim otrzymały gwarancje odrębności: przywileje zapewniające nienaruszalność granic, równość katolików i prawosławnych, ich prawo – II Statut litewski, istniejący oficjalnie do 1840 roku, od końca XVI wieku nazywano go wołyńskim – język staroukraiński jako język sądu i administracji, a przywileje spisywała sama szlachta wołyńska, być może z udziałem kijowskiej i bracławskiej. Szlachta ruska mocno trzymała się swoich interesów, co potwierdzają praktyka sądowa czy uchwały sejmikowe. Od lat dwudziestych XVII wieku już wyraźnie wybrzmi idea narodu ruskiego jako trzeciego członka Rzeczypospolitej.

Kagarlicki: Wojny napoleońskie i początki nowej formuły państwa

Czy można było narzucić jej to, co uważała za nie do przyjęcia?

Szlachta każdego województwa mogła na swoich sejmikach przyjąć normy prawne, które uważała za ważne dla siebie. Należało je jedynie zatwierdzić na sejmie, aby uzyskały status konstytucji. Jednocześnie posłowie niektórych województw lub ziem mogli wyrazić niezgodę z powodu proponowanych na sejmie uchwał ogólnopaństwowych. Województwa ruskie czyniły to kilkukrotnie – oświadczyły, że nie przyjmą nowych norm prawnych i ich nie przyjmowały. Kulturę polityczną Rzeczypospolitej tworzyła szlachta wszystkich regionów, dodając do niej coś własnego.

Stwierdzenie „Rzeczpospolita zaczyna swoją ekspansję na Wschód” jest odmianą starszych koncepcji historiografii polskiej, powstałych w XIX wieku – „postęp cywilizacyjny Polaków na Wschód”. To jest odwrotna strona wielkiej narracji ukraińskiej – „okupacji” ziem ukraińskich przez Polskę/Rzeczpospolitą. Obydwa poglądy odzwierciedlają jednak kontrowersje polityczne swoich czasów, a nie realia wczesnonowożytnej przeszłości.

Nie żyje Arno Mayer – historyk nowoczesności, marksista z Princeton

Podobnie było z językiem i wiarą?

Jeśli chodzi o język, większość ludzi była wtedy wielojęzyczna i używała tego czy innego w zależności od okoliczności, nie tracąc przy tym swojej tożsamości. Nie twierdzimy przecież, że starszyzna kozacka i hierarchowie prawosławni Hetmańszczyzny, którzy chętnie posługiwali się językiem polskim, zwłaszcza w korespondencji, byli spolonizowani i mieli polską tożsamość.

Ci, którzy przechodzili z prawosławia na katolicyzm, też niekoniecznie tracili ruską tożsamość. Jak pisał wtedy prawosławny arcybiskup połocki Melecjusz Smotrycki: „Nie wiara bowiem Rusina Rusinem, Polaka Polakiem, Litwina Litwinem czyni, ale urodzenie i krew ruska, polska i litewska”. Obliczenia historyka Henryka Litwina świadczą o niezwykle małej liczbie katolików i unitów wśród szlachty województwa kijowskiego. Ale do „narodu ruskiego” zaliczali się także katolicy województw ruskich, o czym świadczą uchwały sejmikowe, z których wyraźnie wynika „ruska agenda”.

Z magnatami było trochę inaczej – do konwersji przyczyniły się małżeństwa w dość zamkniętym gronie i wyjazdy edukacyjne do Europy. Nie przeszkodziło to księciu katolikowi Krzysztofowi Zbaraskiemu bronić prawosławnych i poddawać krytyce Kościół na sejmie, konwertycie katolikowi Januszowi Ostrogskiemu w kontynuowaniu – niech i mniej entuzjastycznie – dzieła religijnego swojego ojca Konstantego, a kolejnemu konwertycie, księciu Jeremiemu Wyszniewieckiemu, w ufundowaniu cerkwi prawosławnej w swoich majątkach i założeniu bractwa prawosławnego.

Niemcy, nie naziści. O niemieckich antyfaszystach w II RP

Z unią brzeską wiąże się długa i ciekawa historia, która dotyczy nie tylko religii, ale problemu władzy w Rzeczypospolitej. Czy nie zastanawiał się pan, jak to się stało, że unia, zainicjowana przez hierarchów prawosławnych, wspierana przez króla, papieża, część hierarchów katolickich i szlachtę katolicką, nie powiodła się zgodnie z wcześniejszym planem? Do pochodu triumfalnego przecież nie doszło, zamiast tego dostaliśmy otwartą wojnę między szlachtą a królem – rokosz sandomierski (lub zebrzydowski).

Rokoszanie wskazywali, że król złamał własną koronacyjną przysięgę utrzymania pokoju religijnego. W rezultacie Cerkiew prawosławna, która formalnie przestała istnieć w 1596 roku, została przywrócona do praw na mocy konstytucji z roku 1607. Katolicką kontrreformację powstrzymała szlachecka kultura polityczna z jej zasadami wolności sumienia i równości szlachty. A król nie miał wystarczających środków do zrealizowania planów bez wsparcia ze strony szlachty.

W Polsce trwa rozliczanie historii Rzeczpospolitej szlacheckiej z tego, jak traktowała chłopów czy mniejszości religijne i etniczne. Pani stara się znaleźć balans między krytyką a szukaniem pozytywnych aspektów bytności Rusi w obrębie II Rzeczpospolitej. Czy wynika to z tego, że wiadomo, co będzie czekało Ukraińców (Rusinów), gdy Rzeczpospolita przestanie istnieć, a caryca Katarzyna będzie miała już inny pomysł na Kijów, niż miała Korona i Litwa?

Kataloguje pan podejścia do przeszłości, które współczesna nauka określiła jako główne pułapki historyka. Zgadzam się, że wiele historii jest pisanych według takich schematów, a nasi rodacy nadal tłumaczą przeszłość zdrowym rozsądkiem, bo jeśli coś poprzedziło wydarzenie, to jest jego przyczyną, a ponieważ wiemy, co się wydarzyło, każda historia ma swój własny ostateczny cel i przyczynowe wyjaśnienie.

Chleb za taczkę marek: tak wyglądała hiperinflacja w 1923 roku

Szerzej nazywamy to teleologią, czyli konstrukcją przeszłości, która zmierza do określonego celu. A ponieważ źródła konstrukcji opowieści są wyjątkowo niepewne, to historyk jak demiurg tworzy własną historię. Zadajemy przeszłości pytania, które nas nurtują, ale o których ludzie w dawnych czasach mogli zwyczajnie nie myśleć. Przeszłość w intrygujący sposób wyjaśnia, dlaczego znaleźliśmy się tam, gdzie się znaleźliśmy. Każdy z nas został w ten czy inny sposób „zainfekowany” marksizmem, niektórzy bardziej, inni mniej. Jak żartuje mój kolega: „wszyscy mamy marksizm mózgu”. Ta teoria wyglądała na bardzo inspirującą, bo zaproponowała logiczne narzędzie interpretacji procesu historycznego.

Historia to ludzie z ich potrzebami, błędami czy nieprzewidywalnymi działaniami. Historyk nie może wyobrazić sobie, że któryś z nich przypadkowo „nadepnął na motyla”, a to natychmiast lub w dłuższej perspektywie zmieniło historię, ale tak mogło przecież być. „Jaka jest rozsądna alternatywa?” – napisał uwielbiany ukraiński poeta Łeś Poderwianski. Musimy zrezygnować z oceniania przeszłości w oparciu o naszą logikę i system wartości.

Chociażby w pisaniu o chłopstwie?

Na początku wspomniał pan o szlachcie, która „panuje nad chłopami”. Chciałam od razu na to zareagować, ale pomyślałam, że przyjdzie na to czas. Słyszał pan zapewne o średniowiecznym podziale świata na modlących się, walczących i pracujących. Tak to było zorganizowane w dawnej Europie. Do haseł o równości – i często tylko haseł – dotrzemy dopiero pod koniec XVIII wieku.

To jak było?

Zacznijmy od tego, że nie każdy szlachcic miał swoich poddanych. W Rzeczpospolitej były całe wsie, w których dumni zapewne ze swojego pochodzenia szlachcice sami uprawiali ziemię i płacili podatek „z łanu”. Aby iść do wojska, zgodnie ze szlacheckim obowiązkiem, potrzebny był koń i określony sprzęt, a to kosztowało nawet i cały majątek. Niejeden musiał pożyczać pieniądze, aby poczuć się jak prawdziwy szlachcic.

Język „wolnego rynku” stał się podporą dla nieliberalnej Polski już w XIX wieku

Co więcej, chłop mógł być bogatszy od szlachcica. Bardzo wzruszają mnie regesty ich majątków, w których można znaleźć żupan ze srebrnymi guzikami czy ubranie z angielskiego sukna. Chodziło o nadmiar, możliwość wyróżnienia się przy pomocy symbolicznych znaczników. Chłopi wiedzieli, jak wykorzystać sąd czy pana w konfliktach, grając na jego poczuciu honoru. Na ziemiach ukraińskich brakowało nie ziemi, ale rąk do pracy, dlatego dochodziło do rywalizacji szlachty o poddanych, którzy zresztą byli jednocześnie kapitałem symbolicznym, bo też tworzyli opinię o swoim panu jako „dobrym szlachcicu”.

Niestety, zamiast wyników żmudnych badań niszę często zajmują popularne idee. Nie mówię, że chłop mieszkał w raju, ale ziemie Rzeczypospolitej nie były piekłem. Piekło było raczej dla mieszkańców wsi w Związku Radzieckim.

A gdzie się w tym wszystkim sytuuje pani praca?

Na początku czytałam w archiwach księgi sądowe, ponieważ zajmowałam się sądownictwem, pozasądowym wymiarem sprawiedliwości, pojedynkami, zapowiedziami zemsty czy rytuałami pojednania. Próbowałam interpretować konflikty szlacheckie w oparciu o logikę ówczesnych ludzi. Po drodze zwracałam uwagę na wypowiedzi szlachty wołyńskiej w obronie jej praw i języka. Zwróciłam uwagę na wypaczoną interpretację wydarzeń sejmu lubelskiego i wszystkiego, co po nim nastąpiło. Zaczęłam myśleć, jak zmienić tę wielką narrację.

Ukraińcy od dawna byli głównym straszakiem polskiej polityki historycznej

Nie powiem, że wydarzenia wokół historyka nie mają na niego wpływu. Katalizatorem dla nas stała wojna Rosji z Ukrainą. Zauważyliśmy przepaść między Ukraińcami i Rosjanami. Dwa stulecia prób unifikacji Ukraińców, rugowania języka, niszczenia kultury, sprowadzania jej do samowarów i klusek, dyscyplinowanie głodem oraz terrorem.

Dlaczego się nie udało? Było coś, co chroniło nas przed zagładą. Przypuszczam, że to kultura w szerokim pojęciu – jako wzorce zachowań, wartości, orientacji światopoglądowej, które formowały się w Rzeczypospolitej i były dziedziczone także przez Kozaków. I to jest paradoks – Kozacy zaczęli wojnę z Rzeczypospolitą, żeby zdobyć sobie w niej miejsce, gdy jednak się to nie udało, zaczęto budować państwo na wzór Rzeczypospolitej. Sto lat po powstaniu Bohdana Chmielnickiego hetman Kyryło Rozumowski przywróci sądownictwo szlacheckie, a Kozacy będą mówili o swoim szlacheckim honorze.

Na koniec należy powiedzieć, że Polska ma w przybliżeniu taki sam stosunek do I Rzeczypospolitej jak Litwa albo Ukraina, czyli symboliczny owszem, ale instytucjonalnie żaden. Błędem jest także porównywanie państwa nowoczesnego, które kieruje się ambicją zjednoczenia swoich obywateli i posiada do tego odpowiednie zasoby, z państwem wczesnonowożytnym. Powiedziałabym więcej – Rzeczpospolita do połowy XVII wieku i Rzeczpospolita w XVIII wieku to też zupełnie inne państwa.

Krytyka kapitalizmu odwraca uwagę od właściwych problemów? [rozmowa z Kacprem Pobłockim]

W Polsce od dłuższego czasu trwa dyskusja na temat rzeczywistej historii chłopstwa. Nie uważa pani, że w tych opowieściach, które mają za zadanie oddać należne chłopom miejsce, traktowanie ich wyłącznie jako ofiar systemu szlacheckiego odbiera im podmiotowość, bo mimo dobrych chęci autorów stają się bezwolną, ciemiężoną masą, w dodatku pozbawioną wad? Powiedziała pani, że chłop bywał bogatszy od pana, ale też wykorzystywał swoje położenie. Może pisanie o tych niuansach i półcieniach jest pomysłem, aby współczesnemu czytelnikowi pokazać historię jak najbliższą prawdy o ówczesnej codzienności? 

Bardzo dobrze pan to sformułował – nie możemy upraszczać naszej przeszłości. Przede wszystkim warto zmienić koncepcję, za pomocą której definiujemy pozycję chłopa: z „niewolnika” na „poddanego”. Nigdy nie był redukowany do kategorii przedmiotu, niewolnika, przynajmniej w czasach, którymi się zajmuję. W stosunkach władczych liczy się nie tylko publiczna zgoda, ale także sposób jej wyrażenia. Dlatego ważne są dla nas słowa księcia Iwana Wiśniowieckiego, który ubolewał, że chroniąc interesy swoich poddanych w konfliktach z poddanymi księcia Aleksandra Sanguszki, kłóci się z samym księciem: „Między poddanymi naszymi wielkie krzywdy i niezgody zawsze bywały, przez to nie mogliśmy być w dobrym, przyjacielskim mieszkaniu”.

Warto zwrócić uwagę na przykład jawnej niezgody poddanych majątku Słobodyszcze (powiat żytomierski) na zamiar właściciela Tyszkiewicza-Logojskiego, by przeprowadzić nową organizację przestrzenną, zwaną pomiarą włóczną w 1593 roku. Rewizorowie skarżyli się, że poddani krzyczeli: „Nie daj Boże, żebyśmy to zrobili […]. My, jako wolni ludzie, dawszy naszemu panu po 20 groszy, wychodzimy, dokąd chcemy, ale nie będziemy tu mieszkać. Będąc wolnymi ludźmi, nie chcemy być w niewoli”. Oczywiście jest to studium przypadku, ale pokazuje granice możliwości, jakie mieli ludzie w tym społeczeństwie.

Podobnie jak sprawa poddanych smidyńskich – na Wołyniu – moskiewskiego emigranta Andrija Kurbskiego, który zwiększył obowiązki swoim chłopom. Ci wybrali spośród siebie delegację, zebrali osiem kop na podróż i wysłali swoich do króla ze skargą. Otrzymali list na swoją korzyść. Dlatego zarówno historykom, jak i czytelnikom ich tekstów potrzebne jest krytyczne podejście do czarno-białego obrazu przeszłości, gotowość do stawiania pytań, zwątpienia oraz przyjęcia propozycji, która może zaprzeczać utartym ideom.

**

Natalia Starczenko – doktora habilitowana, historyczka, pracowniczka naukowa Instytutu Ukraińskiej Archeografii i Źródłoznawstwa imienia Mychajły S. Hruszewskiego oraz Instytutu Historii Ukrainy Narodowej Akademii Nauk Ukrainy. Jej zainteresowania koncentrują się na dziejach szlachty ziem ukraińskich dawnej Rzeczypospolitej, historii sądownictwa i parlamentaryzmu.

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Łukasz Saturczak
Łukasz Saturczak
Pisarz, dziennikarz
Pisarz, dziennikarz, fotograf. Absolwent dziennikarstwa Uniwersytetu Wrocławskiego, później doktorant tamtejszego Wydziału Filologicznego, autor powieści Galicyjskość (2010), w latach 2014–2016 dziennikarz tygodnika „Newsweek Polska”, publikował w prasie polskiej i zagranicznej, obecnie wolny strzelec.
Zamknij