Kraj

Jak fake newsy o Wiśle odwracają uwagę od kryzysu klimatycznego

Rekordowo niski stan Wisły w 2025 roku stał się viralem – ale nie dlatego, że politycy poważnie potraktowali kryzys klimatyczny. Zamiast tego internet zalała fala fake newsów.

Mazowsze. Siedemnaście kilometrów na południe od centrum Warszawy. Wędruję suchym korytem Małej w Rozlewisku, które jest już tylko toponimem. To już ponad rok (od maja 2024 do września 2025), kiedy rzeka nie płynie. Przez trzy miesiące woda była obecna jedynie w środkowej części rzeki, tak jakby kurczyła się w sobie.

Trzy kilometry dalej nie płynie rzeka Czarna a kolejne dwa kilometry na zachód, nie płynie także rzeka Zielona. To Siostry Małej. Ich płytkie doliny to pozostałości lądolodu, spod którego woda płynęła w odwrotnym, niż jesteśmy przyzwyczajeni, kierunku. Tu i ówdzie w ich dolinach zalega torf. To właśnie te miejsca są ostatnimi bastionami wilgoci w ich dolinach oraz miejscami ich narodzin. To do nich rzeki się cofają w miarę, jak z całej ich zlewni znika woda.

Wysychająca Wisła stała się sensacją. Mniejsze rzeki umierają po cichu

Stoję nad ich pustymi korytami i zastanawiam się za poetką Natalie Diaz, czy rzeka może umrzeć z pragnienia?

Wisła na historycznie niskim poziomie

We wrześniu Wisła była na ustach wszystkich. Media prześcigały się w relacjach z Bulwarów Wiślanych, gdzie wskazania wodowskazu zbliżały się do zera. Ostatecznie zatrzymały się na czterech centymetrach. „Sytuacja na Wiśle w 2025 roku należy do najtrudniejszych w historii obserwacji. W lipcu, 7 dnia miesiąca, w profilu Warszawa-Bulwary odnotowano stan wody 11 cm. Był to nowy rekord minimalny, poprzedni rekord z 2024 roku wynosił 20 cm. Dnia 2 września poziom wody spadł jeszcze niżej i zanotowano zaledwie 4 cm przy przepływie około 154 m³/s. To absolutnie najniższy stan w historii pomiarów. 16 września stan wody w Warszawie wynosi 14 cm. Podobne rekordowo niskie wartości odnotowano także na innych stacjach. W Toruniu [toruński wodowskaz mierzy poziom Wisły w tym samym miejscu od 1760 roku – przyp aut.] 31 sierpnia stan wody wyniósł 87 cm, czyli o 3 cm mniej niż dotychczasowy rekord z 2018 roku. Dla niemal całego odcinka Wisły od ujścia Dunajca po Tczew obowiązuje ostrzeżenie przed suszą hydrologiczną” – donosili w specjalnym komunikacie z 16 września eksperci z Instytutu Metereologii i Gospodarki Wodnej – Państwowego Instytutu Badawczego (IMGW-PIB).

Aktualnie na 45 procentach stacji hydrologicznych notuje się strefę niskiego stanu wody, na 46 procentach – średnią, zaledwie 9 – wysoką. Na 129 stacjach, czyli około 14 procent wszystkich telemetrycznych stacji hydrologicznych w Polsce, przepływy są niższe od średniego niskiego przepływu z wielolecia (SNQ). Jest to wartość graniczna ostrzegania przed suszą hydrologiczną. Jak można przeczytać w specjalnym biuletynie IMGW-PIB, w sezonie letnim 2025 roku na rzekach przepływy wody poniżej średniego niskiego przepływu z wielolecia (SNQ) obserwowano jednocześnie na ponad 300 stacjach hydrologicznych. Podobne wartości wystąpiły w sezonie letnim 2024 roku, gdy zanotowano maksymalnie 308 stacji poniżej SNQ. W latach 2023 i 2022 sytuacja była nieco lepsza.

Najczęściej dotknięte suszą hydrologiczną obszary to Wielkopolska, Kujawy, Ziemia Łódzka, Ziemia Lubuska, północna Opolszczyzna, część Śląska, Mazowsze, Lubelszczyzna i Podlasie. Rekord 2025 roku padł 4 i 5 września, gdy obowiązywała największa liczba ostrzeżeń przed suszą hydrologiczną. Było ich wówczas 91. Niektóre województwa były objęte ostrzeżeniami w całości. Należały do nich między innymi województwo podkarpackie i województwo lubelskie.

Dezinformacja o suszy: fake newsy i rosyjskie wpływy

Zdążający do zera wodowskaz na Warszawskich Bulwarach wzbudzał emocje głównie w bańce aktywistyczno-przyrodniczej. Tematem nie przejął się ani nie zajął żaden polityk, z żadnej strony politycznej barykady. Za to przez platformy społecznościowe przeszła fala dezinformacji wiążąca suszę z rzekomym zatrzymywaniem wody na tamach przez Wody Polskie.

5 najnowszych hitów rosyjskiej dezinformacji

Czasami mam wrażenie, że im bardziej idiotycznie nieprawdopodobna jest jakaś informacja, tym większy zasięg łapie. Nie nadążałem z kasowaniem absurdalnych komentarzy spod swoich wpisów na temat suszy. Najbardziej kuriozalne obarczały winą za stan Wisły w Warszawie zapory we… Włocławku. Który, przypomnijmy, znajduje się za Warszawą.

Przestaje to dziwić, kiedy przypomnimy sobie prawicowych komentatorów, którzy winę za zanieczyszczenia Odry w czasie katastrofy, która zaczęła się w Gliwicach w 2022 roku, obarczali Niemcy. Innym razem znajoma zapytała mnie, czy przypadkiem nie jest tak, że w Małej nie ma wody, bo zatrzymuje ją ktoś w górze rzeki. Ręce mi opadły. Łatwiej uwierzyć w łatwe absurdy niż w trudne fakty.

Ten fake news był wyjątkowo popularny. Jak dowodzi śledztwo dziennikarza „Magazynu Pismo” Mirosława Wlekłego, większość tego typu dezinformacji ma źródło w Rosji. Na informacyjnej wojnie nie chodzi już o politykę czy ekonomię – chodzi o sianie chaosu i dezinformacji w każdej możliwej sprawie.

Retencja w Polsce: betonowe zbiorniki kontra naturalne rozwiązania

Z codziennie aktualizowanych danych o wypełnieniu zbiorników na polskich rzekach wynika, że większość z nich trzyma znaczniej mniej wody, niż by mogły. 52 zbiorniki retencyjne trzymają w sumie 2,1 miliarda metrów sześciennych wody. To 81 proc. ich normalnej pojemności i lekko ponad 60 proc. ich pojemności maksymalnej.

Finowie uczą dzieci walczyć z fake newsami. Czego może się nauczyć Polska?

Przepisy prawa określają dla każdego zbiornika minimalną rezerwę (wolne miejsce) na wodę powodziową. Aktualnie średnia rezerwa dla wszystkich raportowanych zbiorników to ponad 200 proc. Oznacza to, że zbiorniki moją wolne miejsce dwukrotnie przewyższające pojemność wymaganą prawem, czyli, krótko mówiąc, są naprawdę kiepsko wypełnione wodą. W połowie zbiorników dopływ jest mniejszy niż odpływ, co pokazuje, że nie ma ich co zasilać.

„Obecnie w naszym kraju dzięki retencji gromadzimy około 7,5 proc. objętości średniorocznego odpływu rzecznego. Szacuje się, że realne możliwości retencji, wynikające z warunków topograficznych, demograficznych i gospodarczych wynoszą w Polsce 15 proc. średniego rocznego odpływu” – informują komunikaty na stronach Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej (NFOŚiGW) oraz Ministerstwa Infrastruktury. W UE średni poziom retencji to 20 proc., a potocznie uważana za dużo „suchszą” Hiszpania retencjonuje ok. 45 proc. średniorocznego odpływu rzecznego.

Z powyższego można by wyciągnąć wniosek, że powinniśmy rzucić się natychmiast do wylewania betonu i budowy kolejnych gigantycznych zbiorników za miliardy złotych. Nic bardziej mylnego, o czym pisałem już w Krytyce Politycznej. Powinniśmy się poważnie zabrać za naturalną retencję wody w krajobrazie poprzez renaturyzację dolin rzecznych, odtwarzanie mokradeł i torfowisk, zasypywanie zbędnych rowów odwadniających lasy i krajobraz.

Polska zapłaci słony rachunek za szkalowanie bobrów

Według zapowiedzi rządowego programu „Gospodarowanie zasobami wodnymi w Polsce”, w latach 2023–2030 każdego roku na inwestycje w betonowe zbiorniki retencyjne wydawane będzie ok. 1,5 mld zł. To pozwoli retencjonować dodatkowo ok. 4 mld m3 wody. To oznacza koszt 2,75 zł za każdy dodatkowy metr sześcienny retencjonowanej wody. Tymczasem według szacunków naukowców – na przykład dra Andrzeja Czecha – koszt retencji 1 m3 wody przez bobry to, po odliczeniu odszkodowań, maksymalnie 15 groszy.

Jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że straty polskiego rolnictwa z powodu suszy szacowane są rocznie na 6,5 mld zł, można połączyć kropki. Osobiście nie jestem fanem patrzenia na przyrodę przez pryzmat zasobu i ludzkich korzyści, ale warto wiedzieć, że najcenniejsza i najefektywniejsza – także ekonomicznie – jest retencja wody w krajobrazie. A przyroda – w tym bobry – mają prawo do życia na planecie tak jak każdy inny Ziemianin. Nie zaspokoją one całości polskich potrzeb retencyjnych, ale mogą być w tym ogromnym sprzymierzeńcem. Wystarczy zostawić je w spokoju. Ustąpić im skrawka miejsca. Zrobić krok wstecz.

Erozja dna Wisły i wydobycie piasku – ukryta katastrofa stolicy

Wracając do Wisły i najsłynniejszego polskiego wodowskazu, nie można zapomnieć o dwóch kontekstach. Pierwszy to sama zasada działania wodowskazu. Wisi on na określonej wysokości (tzw. zero wodowskazu, które nie oznacza „zera bezwzględnego” ani poziomu morza – jest to punkt umownie przyjęty przez służby hydrologiczne) i pokazuje stan wody w rzece w określonym miejscu, a nie głębokość rzeki w całym jej przekroju. Wisła nie ma koryta o równej głębokości, ale jest pełna głęboczków, bocznych nurtów i piaszczystych łach. Szerokość koryta na wysokości Bulwarów to ponad 200 metrów a najgłębsze miejsce zmierzona niedawno przez naukowców z UW w tym przekroju to 3,5 metra.

Wszystko, co chcecie wiedzieć o zagrożeniu powodziowym, ale rząd wam nie powie [rozmowa]

Dlatego rekordowe cztery centymetry nie oznaczają, że w najbliższej przyszłości Wisła wyschnie. Z powodu wysychania jej dorzecza (część małych rzek już jest rzekami okresowymi) będzie tej wody mniej, a jej lustro będzie na niższej wysokości. Klikbajtowe nagłówki o wysychaniu Wisły nie pomagają zrozumieć sytuacji. Wprowadzają fatalizm w ekologicznie wrażliwej części społeczeństwa i pomagają lepić dezinformacje wyśmiewającą obawy naukowców. Po niesławnym rekordzie w internecie nie brakowało filmików pokazujących pływające Wisłą łódki z komentarzem, że „jakieś tam” cztery centymetry na wodowskazie to sianie paniki przez ekologów.

To prowadzi do drugiego kontekstu, a mianowicie erozji wgłębnej rzeki. Ma ona w uproszczeniu dwa skutki i dwie główne przyczyny. Skutkami erozji wgłębnej jest wcinanie się koryta rzeki w dno doliny, co powoduje opadanie lustra wód podziemnych, którymi zasilane są mniejsze rzeki oraz studnie rolnicze czy przemysłowe. Dla zobrazowania szybkości tego procesu trzeba sobie uświadomić, że aktualny wodowskaz na Bulwarach w Warszawie został zamontowany na obecnej wysokości w 2017 roku dlatego, że przesunięto jego „poziom zerowy” o prawie dwa metry w dół! Innymi słowy, gdyby wisiał jak poprzednio, to w przypadku aktualnej niżówki wskazywałby minus dwa metry.

Przyczyną procesu obniżania się dna jest po pierwsze regulacja koryta Wisły, które jest zawężone na wysokości Warszawy. To powoduje, że woda płynie szybciej, co skutkuje szybszym wcinaniem się koryta. A jak mówi prof. Mateusz Grygoruk, głębsze koryto nie oznacza większej ilości wody.

Dużo ważniejszą przyczyną erozji dna Wisły jest wydobywanie z dna rzeki piasku dla celów budowlanych. Proceder odbywa się od dekad w pięciu kopalniach piasku na warszawskim odcinku Wisły i jest jawnym ograbianiem rzeki i nas z jej zasobów. Zaburzona zostaje równowaga hydrodynamiczna rzeki poprzez wybieranie wielkich ilości materiału z jej dna, przez co materiał ten, zamiast odkładać się w dnie rzeki (co spowalniałoby naturalny proces wcinania się koryta), tylko pogłębia i przyspiesza proces erozji. Sprawę ograbiania Wisły z piasku opisywał dla Krytyki Politycznej Jan Mencwel, warszawski radny i autor książki Hydrozagadka.

Dodatkowym problemem jest projekt progu wodnego dla elektrociepłowni Siekierki. Z uwagi na obniżające się dno rzeki i coraz niższy poziom wody, elektrownia ma problem z jej pobieraniem, więc planuje lekko spiętrzyć rzekę. To pogłębi jeszcze bardziej proces erozji dna, dokładając do problemów rzeki, spod której – przypomnijmy – czerpiemy wodę pitną dla mieszkańców Stolicy. Zaraz kolejną zaporę będą chciały postawić wodociągi, bo za chwilę także dla ich urządzeń Wisła będzie za płytka. To proces prowadzący do dalszej degradacji rzeki. Jak zwracają uwagę miejscy aktywiści z Miasto jest Nasze oraz organizacje przyrodnicze, elektrociepłownia Siekierki powinna pilnie zainwestować w zamknięty obieg wody, a nie korzystać z przestarzałych i pozornie darmowych zasobów przyrody.

Nie można przy tym zapomnieć o najważniejszej kwestii spinającej ponurą klamrą wszystko, co opisałem powyżej. Mówię o zmianie klimatu spowodowanej nadmierną eksploatacją Planety i niepohamowaną konsumpcją zasilaną paliwami kopalnymi, których spalanie powoduje nadmierne emisje dwutlenku węgla. Jak bardzo tę nadrzędną przyczynę wypieramy, widać po komentarzach w internecie. Albo inaczej – jak bardzo dezinformacja, często kreowana gdzieś za wschodnią granicą, kształtuje zbiorowe myślenie internetowych mas. Wpycha nas w pozornie łatwe rozwiązania, które nie mają nic wspólnego z trudnymi faktami i rzeczywistością.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Daniel Petryczkiewicz
Daniel Petryczkiewicz
Fotograf, bloger, aktywista
Fotograf, bloger, aktywista, pasjonat rzeczy małych, dzikich i lokalnych. Absolwent pierwszego rocznika Szkoły Ekopoetyki Julii Fiedorczuk i Filipa Springera przy Instytucie Reportażu w Warszawie. Laureat nagrody publiczności za projekt społeczny roku 2019 w plebiscycie portalu Ulica Ekologiczna. Inicjator spotkania twórczo-aktywistyczno-poetyckiego „Święto Wody” w Konstancinie-Jeziornej. Publikuje teksty i fotoreportaże o tematyce ekologicznej.
Zamknij