Raport Instytutu Krytyki Politycznej: Polacy kochają Unię, ale coraz bardziej warunkowo

Wysokiej frekwencji w wyborach do Parlamentu Europejskiego można było spodziewać się tylko w jednym przypadku: gdyby kampania przedwyborcza przybrała charakter sporu o pozostanie Polski w UE i nadała głosowaniu charakter plebiscytu. Nic takiego się nie stało.
Demonstracja rolników przed siedzibą Parlamentu Europejskiego w Brukseli. Fot. EPP Group/Flickr.com

Kto wygra wybory? Na niecałe dwa tygodnie przed głosowaniem tego akurat możemy być pewni. Tak jak w niedawnych wyborach samorządowych, i tym razem największą grupę Polek i Polaków przyciągnie Koalicja Grilla i Kanapy. Nieznana jest jedynie skala jej zwycięstwa.

Zbliżające się wybory do Parlamentu Europejskiego to kolejny test, na ile wola zmian, jaka doszła do głosu w październikowym głosowaniu do parlamentu, jest podtrzymywana przez społeczną większość. Czy mamy szansę na to, że partyjną rywalizację wygra formacja inna niż Prawo i Sprawiedliwość? Czy frekwencja nas zaskoczy tak jak jesienią, czy rozczaruje jak w niedawnych wyborach samorządowych?

Przygotowując w Instytucie KP badania przedwyborcze, chcieliśmy odpowiedzieć na te pytania, ale także zrozumieć, z jakiego układu czynników wynikają te najbardziej prawdopodobne prognozy, a także zobaczyć, co obecna kampania i aktualny rozkład opinii społecznych mówią nam o dynamice stosunku Polek i Polaków do Unii Europejskiej oraz o perspektywach i zagrożeniach dla polskiej demokracji.

Sadura: 15 października nie skończył się w Polsce populizm

Omawiane w raporcie wyniki sondażowe pochodzą z badania przeprowadzonego na zlecenie Instytutu Krytyki Politycznej przez Ipsos w dniach 8-12.05.2024 r. na losowej próbie 1000 dorosłych Polek i Polaków. Badanie jakościowe obejmowało 6 wywiadów grupowych z młodymi kobietami, przeprowadzonych w dniach 9-11 kwietnia, a więc w tygodniu po pierwszej turze wyborów samorządowych, przy czym 3 z nich odbywały się w małym mieście (cytaty oznaczone kodem P), trzy w dużym (kody W i K).

W obu typach lokalizacji wybrano grupy o podobnej strukturze wiekowej: kobiety 18-35. Rekrutacja uwzględniała dwa dodatkowe filtry, mające wyselekcjonować uczestniczki o progresywnych poglądach. Sondaż oraz przywoływane wywiady grupowe zostały zrealizowane w ramach projektu finansowanego przez Parlament Europejski.

Koalicja Grilla i Kanapy

Kto wygra wybory? Na niecałe dwa tygodnie przed głosowaniem tego akurat możemy być pewni. Tak jak w niedawnych wyborach samorządowych, i tym razem największą grupę Polek i Polaków przyciągnie Koalicja Grilla i Kanapy. Nieznana jest jedynie skala jej zwycięstwa.

Frekwencja w Polsce ma to do siebie, że znacząco rośnie w deklaracjach sondażowych przed, jak i po głosowaniu. Spada za to w wyborcze niedziele. Dlatego między bajki można włożyć zapewnienia aż 75 proc. uczestników naszego sondażu, że tym razem wezmą udział w głosowaniu. Żeby oszacować prawdopodobny wynik, posłużymy się więc najprostszym trickiem. Wyeliminujemy z próby osoby twierdzące, że raczej zagłosują, a zostawimy tylko zdecydowanie przekonanych o swoim udziale. To daje nam bardziej realistyczną frekwencję na poziomie 48 proc.

9 czerwca zwycięży absencja wyborcza, i to z wynikiem 52 proc., a każdy rezultat niższy będzie zaskoczeniem.

Jak rozłożą się głosy tych, którzy pójdą do urn? Co trzeci (32 proc.) wyborca chce oddać głos na Koalicję Obywatelską i wygląda na to, że tym razem uda jej się zatriumfować nad partią Jarosława Kaczyńskiego. Prawo i Sprawiedliwość ma o 3 p.p. zwolenników mniej. Trzecia Droga i Konfederacja walczą o miejsce na podium z poparciem na poziomie 10 proc. Mimo najbardziej proeuropejskiej agendy Nowa Lewica może liczyć jedynie na głos 7 proc.

Gdyby do wyborów poszły wyłącznie osoby zdecydowane, to hierarchia byłaby podobna, choć przewaga KO i PiS nad pozostałymi ugrupowaniami byłaby większa (obaj liderzy otrzymaliby łącznie aż 70 proc. głosów).

Na kogo można liczyć przy urnach

Poprzednie wybory parlamentarne (październik 2023 r.) charakteryzowały się rekordowo wysoką frekwencją, co przypisuje się bardzo wysokiej polaryzacji sceny politycznej i temperaturze politycznego sporu w Polsce, a także temu, że realna stała się perspektywa odsunięcia od władzy Prawa i Sprawiedliwości, na czym zależało zwłaszcza młodszym wyborcom, w tym przede wszystkim kobietom. Wygląda na to, że sytuacja ta nie powtórzy się tym razem, podobnie zresztą, jak było to przy okazji wyborów samorządowych.

Aby odtworzyć motywy i powody, którymi kierują się tak ci, którzy pójdą głosować, jak i osoby, które z dużym prawdopodobieństwem zostaną w domach, porównaliśmy odpowiedzi respondentów na pytanie o to, czy i jak głosowali w ostatnich wyborach parlamentarnych z tym, czy i jak chcą głosować w najbliższych wyborach do PE. W ten sposób jesteśmy w stanie powiedzieć, kto ma elektorat najwierniejszy, a kto najbardziej kapryśny, jakie inne partie rozważają wyborcy poszczególnych komitetów oraz co skłania ludzi do pozostania w domach.

Najbardziej konsekwentni są respondenci, którzy nie brali udziału w wyborach parlamentarnych. Tym razem także nie zamierzają iść na głosowanie. Aż 92 proc. osób niewybierających posłów i senatorów nie zamierza oderwać się od grilla i telewizora.

Wśród elektoratów partyjnych największą lojalnością (gotowością do oddania głosu na reprezentantów tego samego ugrupowania, co jesienią 2023 r.) charakteryzują się wyborcy KO. Aż 85 proc. tych, którzy w wyborach do Sejmu i Senatu zagłosowali na Koalicję, chce ponownie zagłosować na jej przedstawicieli w eurowyborach. Lojalni, choć w nieco mniejszym stopniu, są także wyborcy Prawa i Sprawiedliwości (75 proc. wyborców z jesieni chce zagłosować na to ugrupowanie w czerwcowych wyborach do PE) i Konfederacji (78 proc.).

Bardziej labilny jest elektorat Lewicy (59 proc.), a zwłaszcza Trzeciej Drogi (tylko 45 proc. wyborców, którzy dali partii Hołowni i Kosiniak-Kamysza tak silną pozycję w obecnym Sejmie, zagłosuje na jej kandydatów w eurowyborach). 21 proc. wyborców, którzy oddali głos na Lewicę w październiku 2023, nie planuje udziału w wyborach czerwcowych. W przypadku Trzeciej Drogi jest to nawet 24 proc.. Dodatkowo, 16-17 proc. wyborców obu partii, którzy deklarują udział w wyborach do PE, tym razem zamierza poprzeć kandydatów Koalicji Obywatelskiej.

Można więc powiedzieć, że o ile elektorat KO, PiS i Konfederacji jest zdyscyplinowany i lojalny, o tyle wyborcy Trzeciej Drogi i Lewicy bywają zmienni w swoich wyborczych sympatiach, a w każdym razie dopuszczają oddanie głosu na inne partie, nawet jeśli ostatecznie głosują zgodnie ze swoim pierwszym wyborem. Dobrze pokazuje to rozkład odpowiedzi na pytanie o partie pierwszego i drugiego wyboru wśród osób, które deklarują chęć udziału w czerwcowych wyborach, nawet jeśli nie są pewne, na kogo oddadzą głos.

Jeśli te dane porównać z rozkładem poparcia poszczególnych partii zaprezentowanym powyżej, to zwraca uwagę, że Trzecia Droga i Lewica nie tylko są częściej wymieniane jako partia pierwszego wyboru, ale też mają duży elektorat „rezerwuarowy”, który w pewnych okolicznościach mógłby zagłosować na te ugrupowania. W dodatku partia Hołowni i Kosiniaka-Kamysza ma najmniejszy elektorat negatywny (38 proc.).

Wybory trzeciorzędnego znaczenia

Jak wyjaśnić tak niską spodziewaną frekwencję? Wpływ na gotowość Polek i Polaków do udziału w głosowaniu ma nie tylko temperatura sporu politycznego w Polsce, ale też przekonanie co do znaczenia określonych wyborów. Pod lupę wzięliśmy w szczególności opinie kobiet z młodszych grup wiekowych (do 39 roku życia), to bowiem w znacznej mierze ich gremialny udział w ostatnich wyborach parlamentarnych przeważył szalę zwycięstwa na korzyści partii demokratycznych.

Jeśli przyjrzeć się historycznym danym o frekwencji w Polsce i porównać do średniej ogólnoeuropejskiej, to trzeba powiedzieć, że niechętnie chodzimy na wybory. Polityka i sprawy publiczne nie są naszymi namiętnościami. Większość z nas, jeśli już idzie na wybory, to tłumaczy to wychowaniem i poczuciem obowiązku. Fraza „udział w wyborach to nasz obywatelski obowiązek” to chyba najczęściej podawana odpowiedź na pytanie, dlaczego ludzie biorą udział w wyborach. W praktyce – choć czujemy, że to obowiązek – nie zawsze starcza nam determinacji. Nieco częściej udaje się to w wyborach, których stawka jest wysoka, a reguły proste (wybory prezydenckie, trochę mniej parlamentarne).

Symboliczny PIESEL, czyli trzy europejskie problemy lewicy

Na tym tle wybory do Parlamentu Europejskiego cieszą się w Polsce najmniejszą popularnością. Polaryzacja polityczna wywindowała ich frekwencję z poziomu 20-24 proc. notowanego w latach 2004-2015 do prawie 46 proc. w roku 2019, jednak nawet wybory samorządowe, nie mówiąc już o parlamentarnych czy prezydenckich, przyciągają do urn więcej obywateli. Uczestniczki wywiadów grupowych podawały wiele powodów takiego stanu rzeczy:

„Wybory samorządowe są ważne, bo mieszkam w swoim mieście i chciałabym, żeby rządził ktoś kompetentny. Unia Europejska mało mnie interesuje” (K1)

„Mam taki problem z Unią, że najmniej czuję, żeby to miało mnie dotykać” (K1)

“Wybory do europarlamentu są trudniejsze dla Polaków. Polacy nie czują się Europejczykami.” (P1)

Wyraźnie można tu mówić o obywatelskim wyobcowaniu z demokracji europejskiej. Wybory do PE wydają się nam mniej ważne w porównaniu z krajowymi, nie wierzymy w ich przełożenie na ważne dla nas sprawy i nie ufamy kandydatom, że kierują się czymś więcej niż oczekiwaniem osobistych korzyści.

W przypadku wyborów do PE słabnie zasada głosowania jako realizacji obywatelskiego obowiązku. Udział w wyborach do PE postrzega tak mniej niż połowa badanych i tylko 41 proc. kobiet przed 40 r.ż. Niewielu z nas (31 proc. ogółu badanych i tylko 23 proc. kobiet do 39 r.ż.) ma poczucie, że głosując może coś realnie zmienić. Jeszcze mniej (25 proc. ogółu badanych i zaledwie 15 proc. kobiet) widzi w tych wyborach szansę na załatwienie ważnych dla siebie spraw.

Wydaje się to potwierdzać jeden z wniosków z wywiadów focusowych: obecność Polski w UE traktujemy jako coś oczywistego, raczej pozytywnego i działającego, dlatego nie mamy konkretnych oczekiwań i pilnych postulatów – ma być tak, jak było dotąd.

Na image Parlamentu Europejskiego zapracowali też sami europarlamentarzyści. Jedynie co piąty badany (i ledwie 12 proc. młodszych kobiet!) uważa, że do PE startują osoby, którym zależy na pozytywnych zmianach. Utrwaliło się przekonanie, że stanowisko europosła to nagroda za zasługi w polityce krajowej oraz gwarancja sowitego uposażenia i hojnej emerytury.

Demobilizacja młodych kobiet

Zamiar wzięcia udziału w wyborach najsilniej tłumaczy wiek. Im starsi respondenci, tym częściej deklarują zdecydowaną chęć zagłosowania 9 czerwca. Blisko 70 proc. osób w wieku 60 lat i więcej zdecydowanie deklaruje, że uda się tego dnia do urn, wśród 20 i 30-latków jest to około 35 proc.. W najmłodszej grupie wiekowej (do 29 lat) widać ponadto wyraźne różnice pomiędzy mężczyznami, z których 50 proc. deklaruje chęć głosowania a kobietami, w przypadku których do urn chce się udać 31 proc.

Większość naszych rozmówców i rozmówczyń deklarowała, że przed jesiennymi wyborami nie interesowali się polityką lub interesowali w bardzo małym stopniu. Co wpłynęło na wzrost zainteresowania polityką, kiedy ono nastąpiło oraz w jakim stopniu jest to zjawisko trwałe?

Jedna grupa zainteresowała się polityką w wyniku udziałów w protestach po ogłoszeniu wyroku Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej w sprawia aborcji. Drugą, większą grupę naszych badanych stanowią osoby, które postanowiły wziąć udział w wyborach do sejmu na krótko przed głosowaniem.

Kucharska-Dziedzic: Ze zmianą definicji gwałtu w 2025 roku nastąpi wielka zmiana społeczna

Spora część uczestniczek focusów, które prowadziliśmy, zwłaszcza tych najmłodszych, przyznawała się do zupełnego braku wiedzy w zakresie polityki. Niektóre deklarowały wręcz zupełny brak zainteresowania tą sferą życia:

„Ja nie poszłam teraz na wybory (samorządowe – przyp. PS), polityka to nie jest moja działka i jakbym miała iść to z musu, a miałam też inne plany na ten dzień. Natomiast poszłam w październiku trochę z musu właśnie. Skończyłam 18 lat, to może już pora głosować, ale polityka nie. Jakby skupiam się na sobie i na swoim życiu, a do każdego kieruję się empatią, otwartością i tyle”. (W1)

Jeśli nie interesują się polityką, dlaczego poszły do urn w październiku? Czym był ten „mus”, wspominany przez cytowaną wyżej rozmówczynię? Otóż atmosfera, jaka ukształtowała się przed wyborami, sprzyjała zmianie. Niechęć młodych do partii Kaczyńskiego przybrała formę mobilizacji wyborczej. Zapanowała moda na głosowanie, w niektórych grupach przybierająca wręcz formę społecznego przymusu uczestnictwa (osoby, które przyznawały się do planowanej absencji wyborczej, musiały się liczyć z ostracyzmem społecznym). Na to nałożyły się także dobrze stargetowane kampanie profrekwencyjne. Okazało się więc, że glosowanie było po prostu czerwoną kartką pokazaną PiS lub pozytywną odpowiedzią na call to action.

Zaangażowanie będące efektem strajków kobiet budowało klimat tych wyborów. Chęć odegrania się na PiS za zaostrzenie przepisów antyaborcyjnych, podkręcona kampaniami profrekwencyjnymi zaowocowała już nie tylko modą, ale społecznym przymusem udziału w wyborach. Pierwsze miesiące działalności nowego rządu, mimo licznych zapowiedzi, nie przyniosły w obszarze praw kobiet żadnych zmian. Czy mogło to wpływać na demobilizację części wyborczyń?

 

W badaniu staraliśmy się uchwycić postrzeganą lukę pomiędzy oczekiwaniami badanych co do spraw, którymi powinien zajmować się rząd, a oceną, czy w ciągu pierwszych miesięcy swojej działalności faktycznie się nimi zajmuje. W rezultacie złożenia tych dwóch perspektyw powstaje mapa zaspokajanych i niezaspokajanych potrzeb respondentów.

Młode kobiety, które głosowały jesienią, a nie chcą w czerwcu, oczekują przede wszystkim – i nie widzą efektów – poprawy warunków pracy, dostępności mieszkań, ochrony polskiego rolnictwa oraz zmniejszenia obciążeń podatkowych. Zagadnienie złagodzenia przepisów w sprawie aborcji jest ważne (na 5 miejscu pośród 16 elementów). Jako priorytet traktuje go 74 proc. tej grupy kobiet, a tylko 41 proc. uznaje, że jest to priorytet dla rządu.

Jednak w przypadku wcześniej wymienionych zagadnień luka ta jest jeszcze większa. Potwierdza to wyniki wywiadów grupowych, które w momencie inauguracji gabinetu Donalda Tuska realizował Instytut Krytyki Politycznej. Chociaż większość kobiet głosujących na ówczesną demokratyczną opozycję jako główny powód udziału w wyborach wskazywała kwestie regulacji aborcji i praw kobiet, próżno było szukać tych postulatów na liście ich oczekiwań składanych pod adresem nowego rządu. Potwierdzały to wyniki sondażu Iposos pokazujące, że odsetek osób zainteresowanych polityką oraz deklarujących chęć udziału w najbliższych wyborach w obu kluczowych grupach  już kilka tygodni po wyborach zbliżył się do poziomów notowanych kilka miesięcy przed wyborami.

Sadura: Lewica powinna wziąć przykład z Trzeciej Drogi

Wyjątkiem były tylko najmłodsze (18-25 lat) wyborczynie Lewicy. Te, z którymi rozmawiałyśmy, zdecydowanie podkreślały swoje oczekiwania dotyczące przestrzegania praw kobiet i szerzej praw człowieka. W sprzeciwie wobec zaostrzenia prawa aborcyjnego widziały główny czynnik październikowej mobilizacji, a Strajk Kobiet postrzegały jako jedno z najważniejszych wydarzeń politycznych:

„Córki, matki, babcie całymi rodzinami szły na te protesty” (P2)

„Protesty kobiet najbardziej utkwiły nam w pamięci i te kobiety, które prowadziły te protesty, one się dostały do sejmu, one zachęcały i one były naszym głosem, na nie postawiłyśmy” (P2)

„Poza tym PiS przez te 8 lat, co nam długu narobił i krzywdy wyrządził, stworzył wojnę domową miedzy Polakami. Ja nie jestem osobiście za żadną partią, bo każda partia, która wchodzi do sejmu, wchodzi wiadomo tylko po jedno, po pieniądze. (…) Czyli prawa człowieka, prawa kobiet i sprzeciw wobec obecnej rządzącej partii, czyli PiS” (W1)

Chociaż zdarzały się głosy broniące rządzącej koalicji przed zarzutami braku realizacji obietnic wyborczych, przeważało rozczarowanie biernością nowej władzy w kwestii praw kobiet, a bardziej wyrozumiałe postawy napotykały na silny opór większości kobiet:

„Dla mnie dużo ważniejsze było to, żeby przywrócić prawo aborcyjne. Powinni zająć się tym w pierwszej kolejności. Zajmują się tym, ale nie mają jednej wizji, więc czuję się oszukana. W trakcie kampanii wszyscy mówili, że to zrobią w pierwszej kolejności. Jedna partia się z tego wywiązuje, inne to blokują i dalej kobiety na tym cierpią. To że rozliczę ich po roku, nie zmieni tego, że ileś set kobiet nie może legalnie dokonać aborcji” (K1)

„jeśli chodziło o parlamentarne to my kobiety chciałyśmy walczyć o swoje prawa, obiecano nam, że będzie tabletka, będzie aborcja, a w tej chwili jest to zamrożone i czekamy. My jesteśmy rozczarowane jako kobiety i stąd myślę, że te osoby wahały się, bo nie wiedziały co zrobić, czy dalej głosować za tą partią, która im obiecywała, czy nie” (P2)

„bo mówił to co chciałyśmy usłyszeć, a dostał się do władzy i już nie jest to takie ważne. Dla mnie są też hipokrytami, nadawali na tamtą partię, obiecywali, że zrobią to, a jak przyszło co do czego to nic” (P2)

Chociaż trudno uznać, aby to rozczarowanie brakiem postępów w sprawie złagodzenia obecnych przepisów ws. aborcji było najważniejszym powodem wyborczej demobilizacji młodszych kobiet, to wydaje się prawdopodobne, że obniżyło to o kilka punktów procentowych wynik rządzącej koalicji, odbierając wyborczynie przede wszystkim Lewicy, dla której elektoratu była to kwestia najważniejsza. Paradoksalne zatem, choć sprawie praw kobiet zaszkodziła Trzecia Droga i Szymon Hołownia, to płaci za to formacja Czarzastego, Biedronia i Zandberga.

Zmobilizowani: co rozpala wyborcze namiętności?

Wysokiej frekwencji w wyborach do Parlamentu Europejskiego można było spodziewać się tylko w jednym przypadku: gdyby kampania przedwyborcza przybrała charakter sporu o pozostanie Polski w UE i nadała głosowaniu charakter plebiscytu. Nic takiego się nie stało. Wprawdzie PiS i Konfederacja ustawili się w roli krytyków UE, to ich liderzy nie nawoływali do opuszczenia przez Polskę struktur unijnych. W takiej sytuacji strojenie się partii koalicji rządzącej w piórka obrońców przed Polexitem również nie dały efektu wyborczego.

Większość respondentów (56 proc.) jest przekonana, że obecnie nie ma realnej perspektywy wyjścia Polski ze struktur europejskich. Jeśli ograniczyć się tylko do osób aktywnych politycznie, to ten odsetek jest jeszcze wyższy – 63 proc. Dlatego też argument, że udział w wyborach to także kwestia mogąca wpłynąć na samo członkostwo Polski w UE, nie rezonował wśród wyborców, a próby flirtowania z tą perspektywą przez niektórych polityków zostały odczytane jako sondowanie topografii ognisk społecznych emocji.

W takiej sytuacji mobilizacja wyborcza oparła się na innych emocjach, jej paliwem okazuje się stary, ale najwyraźniej ciągle żywy podział na PiS i antyPiS, który premiuje dwa największe ugrupowania na polskiej scenie politycznej. Najsilniej zmotywowani do udziału w najbliższych wyborach są wyborcy Prawa i Sprawiedliwości (94 proc. chętnych głosować, w tym 65 proc. zdecydowanie) i Koalicji Obywatelskiej (odpowiednio 95 proc. i 69 proc.). Dalej plasują się wyborcy komitetów, które starają się mniej lub bardziej grać na depolaryzację: Konfederacji (92 proc. i 52 proc.), Trzeciej Drogi (87 proc. i 54 proc.) i Lewicy (86 proc. i 57 proc.). To rywalizacja między dwiema głównymi siłami, przybierająca formę personalnego pojedynku Jarosława Kaczyńskiego i Donalda Tuska rozpala wyborcze namiętności i ciągnie do urn najbardziej „wkręconych” politycznych kibiców.

W przededniu eurowyborów Polacy oczekują sprawczości i antyrosyjskości

Mamy więc w tych wyborach dwie przeciwstawne tendencje. Z jednej strony są to ewidentnie wybory o mniejszym znaczeniu. Jest politologicznym prawidłem, że w takich wyborach głosujący mają skłonność do wspierania mniejszych partii. Unikają głosowania taktycznego, a bardziej kierują się „głosem serca”. To, a także odnotowany wcześniej duży rezerwuar elektoratu rezerwowego (tych, dla których Trzecia Droga i Lewica stanowią partie drugiego wyboru) powinny sprawić, że komitety te będą mogły liczyć na nieco lepszy wynik, niż pokazują sondaże. Niestety, wpływ tego czynnika równoważy polaryzacja, która z braku innych stała się jedynym magnesem ciągnącym wyborców do urn.

To, że temat wyjścia Polski z UE nie pojawił się na politycznej agendzie, to dobrze dla Polski i źle dla frekwencji. Nie oznacza to jednak, że taka sytuacja nie grozi nam to w przyszłości. Przyjrzyjmy się, jakie długofalowe trendy i procesy mogą zapowiadać wyniki dzisiejszych badań.

Euroentuzjam warunkowy

Dziś połowa respondentów określa się mianem zdecydowanych zwolenników UE, 11 proc. – przeciwników, a 29 proc. wybrało opcję: trudno powiedzieć – są w tej sprawie argumenty „za” i „przeciw”. Euroentuzjastyczne są elektoraty Nowej Lewicy (99 proc.) i Koalicji Obywatelskiej (87 proc.). Za przeciwników członkostwa Polski w strukturach unijnych uważa się 1 proc. wyborców tych formacji.

Na drugim biegunie sytuują się wyborcy Konfederacji, gdzie co trzeci jest przeciwnikiem, a 37 proc. podchodzi to członkostwa transakcyjnie. Ta ostatnia postawa jest najliczniej reprezentowana w elektoracie PiS (aż 45 proc.), w którym dodatkowo zwolennicy przeważają nad przeciwnikami (32 proc. do 20 proc.). W elektoracie Trzeciej Drogi 2/3 respondentów określa się mianem zwolenników Polski w UE, a dla 30 proc. jest kto kwestia uzależniona od stosunku korzyści do kosztów.

Badane biorące udział w wywiadach focusowych dostrzegały nasilenie się eurosceptycyzmu i uważały, że groźba wystąpienia Polski z UE może zadziałać mobilizująco na młode kobiety, większość uważała jednak, że perspektywa ta jest bardzo odległa. Obecność Polski w Unii wydawała im się oczywista i nie wiązały nadchodzących wyborów z tą kwestią, wobec czego negatywnie oceniały możliwość jej wykorzystania dla mobilizacji elektoratu.

Same najczęściej deklarowały przywiązanie do wartości europejskich i pozytywnie oceniały przynależność Polski do Unii Europejskiej, wskazując na korzyści, jakie płyną z niej dla nas, zwłaszcza w sferze swobody podróżowania i bezpieczeństw.

„Tworzymy wspólnotę, jest Erasmus, jest pomoc dla nas, ochrona kraju w ramach bezpieczeństwa, są prawa człowieka podkreślane oraz podróżowanie jest ułatwione” (W1)

„Otworzyły się nowe możliwości szczególnie dla młodych osób. Mam wrażenie też, że UE mocno stawia na młodych, są programy, dotacje, wspieranie, aby ci młodzi jeździli, poznawali jak najwięcej. Jeśli kilka krajów decyduje, dobra, robimy to tak to jest większa szansa na to, że tak się właśnie stanie niż jak każdy sobie. No i takie urozmaicenie kulturowe, więcej jest możliwości, więcej można podróżować, zwiedzać. Dla mnie wybory do PE są po to, aby głosować na tych, co chcą w Unii zostać dalej.” (W1)

Drugim obok swobody podróżowania tematem w rozmowach o Unii Europejskiej było bezpieczeństwo. Uczestniczki badania poruszały ten temat same z siebie, pytane o korzyści z członkostwa w Unii i oczekiwania względem niej, wskazując np.: na obawy związane z wojną w Ukrainie:

„Boję się wojny. To jest dla mnie niewyobrażalna sytuacja, że musiałabym się pakować i uciekać z kraju, więc dla mnie to jest najważniejsze.” (P1)

„Unia Europejska sprawia, że możemy czuć się bezpieczni w jakimś stopniu.” (P1).

„To wojna na Ukrainie i to co się dzieje to mnie przeraża, i bezpieczeństwo jest dla mnie najważniejsze.” (W2)

„Najważniejsze to czego oczekuje od Unii to bezpieczeństwo, bo jest wojna na Ukrainie i jako matka boję się o swoje i dzieci i bezpieczeństwo oraz o wszystkich tutaj.” (P2)

W obu tych obszarach okazywało się jednak, że korzyści z bycia w UE nie są do końca jasne (w jaki sposób UE gwarantuje bezpieczeństwo, skoro nie jest paktem obronnym i nie ma własnej armii?) lub stanowią rzecz oczywistą i naturalną, jak podróżowanie. Tylko nieliczne uczestniczki badania wskazywały natomiast na rolę UE w utrzymywaniu standardów demokratycznych i praworządności, przy czym jeszcze rzadziej mówiły o nich jako wartościach samych w sobie.

„Gazeta Wyborcza” w zeszłotygodniowym sondażu zapytała Polaków, jak zagłosowaliby w referendum o dalszej obecności Polski w Unii Europejskiej. Okazało się, że jego wyniki byłyby dziś lepsze niż w 2003 r., a odsetek przeciwników spadłby o połowę. To prawda. Jednak ci, którzy wówczas wybierali Unię, obdarzali ją miłością bezwarunkową. Dziś zauważalnie duża jest grupa wyborców „eurorealistycznych”.

Subiektywny przegląd spotów wyborczych. Z jakim przekazem partie idą do eurowyborów?

Jej szeregi mogą w kolejnych latach rosnąć, zwłaszcza że w określonych okolicznościach rośnie odsetek badanych uważających, że czas opuścić UE. Zapytaliśmy badanych o 9 takich okoliczności, wśród których były takie nieuniknione (Polska staje się płatnikiem netto), prawdopodobne (odejście od zasady jednomyślności), po zupełnie nierealne (uzależnienie wypłaty funduszy unijnych od obowiązkowych domieszek białka owadziego w żywności).

Najgłośniejsze „non possumus” słychać w kontekście scenariusza uzależnienia wypłaty funduszy strukturalnych od zgody na proporcjonalne kwoty imigranckie oraz zmian traktatowych, zmierzających do odejścia od zasady jednomyślności (37-38 proc. za wyjściem z UE). Blisko co trzeci badany poprze Polexit, gdy Polska stanie się płatnikiem netto lub gdyby warunkiem członkostwa stałoby się przyspieszenie realizacji pakietu zobowiązań klimatycznych lub obowiązkowe stosowanie domieszek białka owadziego w krajowych zakładach przetwórstwa spożywczego.

Wystarczy kombinacja trzech przesłanek spośród dziewięciu, by co najmniej połowa respondentów opowiedziała się za Polexitem. Najgroźniejszą „mieszanką” byłoby złożenie następujących okoliczności: odejście od zasady jednomyślności, uwarunkowanie dopłat unijnych przyjęciem euro oraz zaproponowanie przez największe kraje UE korzystnego dla Rosji zakończenia wojny w Ukrainie. Przy takiej kombinacji 52 proc. badanych uznaje, że czas Polski w strukturach unijnych się skończył.

I tu mamy duże różnice między elektoratami. Najbardziej skore do postulowania Polexitu są elektoraty Konfederacji i Prawa i Sprawiedliwości. Natomiast dla zdecydowanej większości wyborców Nowej Lewicy i Koalicji Obywatelskiej członkostwo Polski w UE jest sprawą tak pryncypialną i niedyskutowalną, że ani osłabienie politycznej pozycji Polski w rezultacie odejścia od zasady jednomyślności, ani kwestie klimatyczne nie powodują wątpliwości wobec pro-unijnego kursu u więcej niż 16-22% wyborców tych partii.

Nowy negacjonizm klimatyczny

Nic chyba tak często nie wybrzmiewało w kontekście zbliżających się wyborów do PE, jak gwałtowne protesty rolników przeciwko Zielonemu Ładowi. W Polsce, gdzie dodatkowym tłem konfliktu był spadek cen zboża wywołany – zdaniem protestujących – głównie nielegalnym wprowadzaniem do obrotu ukraińskich produktów, manifestanci zdemolowali okolice gmachu Sejmu, obrzucili racami i kostką brukową policjantów. Pod naciskiem protestujących w wielu krajach Unii, Komisja Europejska zapowiedziała zmiany w Zielonym Ładzie. Mimo to mobilizacja rolników okazywała się coraz większa i zyskująca coraz większą społeczną aprobatę, co spowodowało spore zamieszanie wśród rządzących. Postanowiliśmy więc przyjrzeć się bliżej stosunkowi wyborców do zmian klimatu i polityki klimatycznej.

Mamy tu do czynienia z paradoksem. Z jednej strony w Polsce rośnie odsetek osób przekonanych o powadze wyzwań klimatycznych, ich antropogenicznym pochodzeniu oraz o pilnej potrzebie działań (w naszym badaniu zgadza się z tymi kwestiami po blisko 50 proc. badanych, gdy liczba zdecydowanych przeciwników oscyluje wokół 10 proc.). Z drugiej – stale rośnie liczba tych, którzy Zielony Ład i inne działania podejmowane przez UE uważają za zbyt radykalne, zagrażające naszemu poziomowi życia i konkurencyjności lub przekonujących, że pierwszeństwo w działaniu powinny mieć kraje o wpływie na klimat („poczekajmy na USA i Chiny”).

Co ciekawe, o ile nie dziwi, że 90 proc. sympatyków Konfederacji i 67 proc. zwolenników PiS uważa, że Zielony Ład powinien zostać natychmiast odwołany i powinno się od nowa zaprojektować politykę klimatyczną UE, to okazuje się, że wśród euroentuzjastycznych wyborców Nowej Lewicy i Koalicji Obywatelskiej ten pogląd popiera 42 proc. i 45 proc. Podobnie w odniesieniu do innych kwestii, takich jak to, że polityka klimatyczna UE jest zbyt radykalna. We wszystkich przypadkach wyborców prawicowych zaczynają gonić wyborcy Nowej Lewicy i Koalicji Obywatelskiej, których około 40 proc. (niekiedy częściej) wyraża wątpliwości wobec kierunku walki ze zmianami klimatycznymi.

Ten pozorny paradoks łatwo wyjaśnić, analizując nową strategię klimatyczną populistycznej prawicy (analizowałem ją w ubiegłorocznym raporcie Nowy negacjonizm klimatyczny, opartym na dużych badaniach zrealizowanych przez CBOS). Ulubionym zajęciem populistów jest szukanie światowych „spisków” uderzających w interes narodowy. Zmiany klimatyczne są problemem globalnym, i z definicji próba przeciwdziałania im przybiera formę międzynarodowych porozumień.

Prawica porzuca więc twardy denializm klimatyczny głosząc, że obawy dotyczące klimatu są przesadzone. Dostosowuje narrację do świadomości klimatycznej „uwodzonych”. Skupia się na negowaniu polityk mających przeciwdziałać zjawisku globalnego ocieplenia lub podważaniu ich sensowności. Splatając te narracje, populiści przyciągają nie tylko politycznych radykałów i ludzi zdesperowanych rosnącymi kosztami życia, ale także coraz więcej „zwykłych obywateli”.

Co ciekawe narracja ta coraz skuteczniej dociera także do tych grup, po których można było spodziewać się odmiennych stanowisk: młodych, wyborców PO czy elektoratu Lewicy. Badania, które na początku ubiegłego roku na zlecenie Fundacji Pole Dialogu prowadził CBOS pokazały, że w regionach węglowych, gdzie koncentracja przekazu negacjonistycznego była szczególnie wysoka, poziom odrzucenia polityk klimatycznych wśród wyborów prawicy był taki sam jak w reszcie kraju, ale wyższy wśród wyborców PO i Lewicy.

Sondaż, który omawiamy tutaj, dał wyniki wskazujące na nieproporcjonalnie wysoki poziom niezadowolenia z unijnej polityki klimatycznej w elektoracie Lewicy (zbyt mała liczebność tej grupy badanych nie pozwala na wyciąganie z tego daleko idących wniosków). Znajduje to swoje potwierdzenie także w focusach, które prowadziliśmy z młodymi kobietami o raczej progresywnych poglądach.

80 proc. Polek i Polaków gotowych zagłosować w eurowyborach? Wow!

Tylko nieliczne uczestniczki badania pozytywnie oceniały politykę unijną jako narzędzie przeciwdziałania katastrofie klimatycznej. Zdecydowana większość ten wymiar działania UE uznawała za mało istotny lub wręcz szkodliwy. Część rozmówczyń dostrzegała problem, ale albo czuły się wobec niego bezradne („Są narzucane restrykcje, ale co z tego, skoro gwiazdy latają prywatnymi jetami 20 kilometrów. Dopóki świat się nie zmieni, to sami jesteśmy w stanie bardzo mało zrobić” (P1)), albo odsuwały go w daleką przyszłość („Nie jestem ekoświrem. To jest ważne, ale czuję, że to się nie wydarzy za mojego życia, więc mnie to tak nie rusza” (K1)). Pojawiały się też bardzo krytyczne głosy: „To jest bzdura, bo dopiero co kazali wymieniać wejścia w iPhonach i sami wygenerowali tony śmieci.” (K1).

Do rozmówczyń coraz częściej docierają antyunijne narracje. Na razie okazują się na nie względnie odporne i potrafią krytykować tendencyjność tych sensacyjnych doniesień („I właśnie taka narracja, nie że innowacja, możliwość, tylko że Niemiec każde ci jeść robaki”, P1), a nawet wyrażać obawy, że kwestie takie jak Zielony Ład czy protesty rolników zostaną wykorzystane do mobilizacji prawicy. (P2).

Jednak kropla drąży skałę. Widać już, że strategia ta zaczyna przynosić owoce. Jeśli w nieodległym czasie dojdzie do próby „wrzucenia” Polexitu do debaty politycznej i uczynienia z niego tematu polaryzującego podział polityczny, to prawdopodobnym pretekstem będzie unijna polityka klimatyczna. Politycy rządzącej koalicji powinni to sobie uświadomić i zamiast rywalizować z prawicą w krytyce unijnej polityki klimatycznej, muszą zacząć pracować nad jej lepszym dostosowaniem do wyobrażeń Polek i Polaków, a swój elektorat uodparniać na propagandę prawicy.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Przemysław Sadura
Przemysław Sadura
Doktor habilitowany, profesor Uniwersytetu Warszawskiego
Doktor habilitowany, profesor Uniwersytetu Warszawskiego. Wykłada na Wydziale Socjologii UW. Kurator Instytutu Krytyki Politycznej. Założyciel Fundacji Pole Dialogu. Bada relacje między państwem i społeczeństwem w obszarach funkcjonowania różnych polityk publicznych. Autor m.in. książki „Państwo, szkoła, klasy” i współautor (ze Sławomirem Sierakowskim) badań „Polityczny cynizm Polaków” i „Koniec hegemonii 500 plus” oraz książki „Społeczeństwo populistów”.
Zamknij