Twój koszyk jest obecnie pusty!
Przemoc tuż za ścianą
Celebrytki zmyją makijaż i wrócą do bezpiecznych domów. I tak ma być. Każda z nas powinna móc wrócić do bezpiecznego domu. Katarzyna Paprota o kampanii „Kocham. Szanuję”.

„I przysięgam, że będę cię kochał i szanował, dopóki śmierć nas nie rozłączy” – wyrecytował Joker, ucałował Harley Quinn i żyli długo i szczęśliwie.
Tak kończy się większość komedii romantycznych: po długotrwałych perypetiach para ląduje na ślubnym kobiercu, mając wszystkie problemy za sobą. Kurtyna.
Historię tej konkretnej pary osoby zainteresowane dziełami kultury osadzonymi w świecie Batmana znają bardzo dobrze. Dwa lata temu przypomniano ją jako poboczny wątek w filmie Legion Samobójców. Harley Quinn jest psychiatrką podejmującą się terapii Jokera, osadzonego w Arkham Asylum. W trakcie terapii zakochuje się w nim, umożliwia mu ucieczkę zwieńczoną masową rzezią personelu i pacjentów szpitala oraz przechodzi przemianę z profesjonalnej lekarki w niebezpieczną morderczynię. Joker miesza jej w głowie, by była mu całkowicie posłuszna. Harley poddaje się jego woli, bo tym jest dla niej miłość.
Nie mamy tu najmniejszych wątpliwości, że widzimy parę, którą łączy bardzo toksyczna i przemocowa relacja. Z jego strony jest pełnia kontroli, manipulacji i wymuszeń. Z jej – całkowite posłuszeństwo. Znakomita większość z nas przyzna, że nie jest to zdrowe i że nie na tym powinno się budować związek.
Historia Harley i Jokera jest tą samą historią, którą opowiada się nam w komediach romantycznych – jedyne, co ją różni, to podbicie barw, podkręcenie głośności tak, że wątki, które wydają nam się normalne i przezroczyste w, dajmy na to, Love Actually, tu wreszcie wyglądają na niepokojące.
Innymi słowy, kultura i popkultura sprzedają nam dokładnie ten obraz związku (głównie pomiędzy osobami cishetero): z mężczyzną pozostającym w przeświadczeniu, że ma pełne prawo do kontroli partnerki i z kobietą biernie poddającą się jego zabiegom, niezależnie od tego, jak bardzo naruszałyby jej granice. Gdy kobieta zrywa związek, mężczyzna ma pełne prawo śledzić ją i wyśpiewywać serenady pod jej oknem. Gdy kobieta odmawia wejścia w relację, mężczyzna czuje się uprawniony do bombardowania jej czułymi liścikami i manipulowania jej bliskimi. To właśnie oglądamy w filmach familijnych, nasiąkając tym przekazem od dzieciństwa. Uwewnętrzniamy taki i żaden inny obraz miłości romantycznej. Gdzie jest w tym wszystkim szacunek dla drugiej osoby, gotowość do respektowania jej granic i potrzeb?
Nie ma miłości bez szacunku. A brak szacunku to pierwszy krok do przemocy.
Wspominam o tym w kontekście kampanii Kocham. Szanuję, której drugą edycję zainaugurowało właśnie Krajowe Biuro Kompetencji. Jak czytamy w informacji prasowej, „najważniejsze założenia kampanii Kocham. Szanuję to: uświadomić kobietom doznającym przemocy, że można i warto szukać dla siebie ratunku, oraz nakłonić osoby będące świadkami przemocy do tego, by reagowały i stawały w obronie osób jej doznających”.
Bardzo się cieszę z każdej antyprzemocowej działalności i jestem przekonana, że za tą kampanią stoją wyłącznie dobre intencje. Podkreślę przy tym, że w ocenie kampanii walczy we mnie ekspertka ze strateżką. Przy każdej lewicowej krytyce mainstreamowych narracji mam poczucie konfliktu pomiędzy koniecznością wybrzmienia konkretnych faktów a skutecznością przekazu.
Także i tutaj zadaję sobie pytanie, ile z kwestii, które krytykuję, dałoby się ująć tak, by nie urągały wiedzy wyniesionej z rzeczywistej działalności zapobiegającej przemocy, a jednak nadal były mocne i czytelne dla odbiorców. Mam wrażenie, że to napięcie będzie mnie (a pewnie i wielu innym osobom) towarzyszyć zawsze; oceniam je zresztą jako cenne, bo przypomina o głównym celu naszego aktywizmu, którym jest głośne mówienie o nierównościach, których zmniejszenie doprowadzi do redukcji przemocy. Ono musi trafiać do jak największej rzeszy ludzi.
Jednak jako osoba zajmująca się od lat problematyką przemocy widzę kilka problemów, które każą mi powątpiewać w skuteczność kampanii.
Mam problem z samym hasłem „Kocham – szanuję”.
Po pierwsze, dlatego, że ogromna większość z nas ma silnie zaburzony obraz miłości, w której jest przestrzeń dla naruszania granic i kontroli. Kocham – więc mam prawo wiedzieć, gdzie byłaś, ile wydałaś pieniędzy i czemu włożyłaś tak krótką spódniczkę. Kocham, więc nie szanuję, bo jesteś moją własnością. Tak to wygląda w filmach, książkach i grach. Szanowanie pięknych pań sprowadza się do okazjonalnego kwiatka na dzień kobiet i podania płaszcza, co nie wyklucza klepnięcia w tyłek, gdy wchodzimy razem do windy.
Po drugie zaś: a co, gdy miłość się kończy? Wtedy szacunek wyparowuje i już można bić?
Niepokoi mnie też sprowadzanie problemu przemocy do przemocy fizycznej. Wprowadza to sztuczny rozdział między przemocą fizyczną a psychiczną, wpychając do ręki argument osobom zaprzeczającym, że przemoc ma płeć: „kobiety stosują przemoc psychiczną, a mężczyźni – fizyczną”. Ile razy to słyszałyśmy! Nie stało się to ani przez moment mniejszym kłamstwem.
Powiedzmy to sobie jasno: nie ma przemocy fizycznej bez psychicznej. To nie są przeciwstawne zjawiska, tylko to samo zjawisko w różnych miejscach na skali. Zanim dojdzie do fizycznego ataku, buduje się cała siatka zachowań traktowania partnerki jak swojej własności. I tak, z powodu między innymi wizerunku relacji damsko-męskich aplikowanych nam przez kulturę od dzieciństwa, przemoc ma płeć.
Film firmujący kampanię świetnie gra na emocjach, angażuje, odwołuje się do poczucia odpowiedzialności. Przeszkadza mi w nim tylko pewna estetyzacja przemocy: siniaki i krwotoki są aż nazbyt malownicze. To, że mówią o przemocy celebrytki, jest ważne – łatwiej nam się utożsamić z rzeczami mówionymi przez osobę, którą rozpoznajemy i darzymy podziwem. A mówienie o doświadczaniu przemocy jest nadal aktem odwagi, nawet jeśli jest to formułka ze skryptu, a nie rzeczywiste doświadczenie występujących w filmie kobiet.
Celebrytki zmyją makijaż i wrócą do bezpiecznych domów. I tak ma być. Każda z nas powinna móc wrócić do bezpiecznego domu.
Miliony kobiet w Polsce nie zmyją krwiaków. Nie zmyją zachwianego poczucia własnej wartości, nie zmyją codziennego lęku i poczucia osamotnienia. Zabrakło mi tego w tym filmie.
Celebrytki zmyją makijaż i wrócą do bezpiecznych domów. I tak ma być. Każda z nas powinna móc wrócić do bezpiecznego domu.
Pomimo lektury opisu kampanii nie wiem, do kogo adresowany jest ten film: do osób doświadczających przemocy? Do osób skłonnych do przemocy? Do świadków przemocy? Do każdej z tych grup powinien być osobny przekaz i krótka instrukcja, co robić. Samo „reaguj” to o wiele za mało. Ludzie nie reagują na przemoc ze strachu, że sami jej doświadczą; muszą wiedzieć, jak reagować w sposób bezpieczny dla siebie.
Mężczyźni powinni mieć osobny spot z opowieścią tylko dla mężczyzn. W sytuacji, gdy wiemy, że przemoc wiąże się z władzą i że ma płeć, trudno o bardziej chybione ustawienie: mężczyzna mówiący kobiecie, co ma robić z doświadczaną przemocą. O przemocy mężczyzn do mężczyzn sprawnie i skutecznie mówi m.in. Jackson Katz w Paradoksie macho, sprowadzając swój przekaz do krótkiego „panowie, mamy przywilej władzy, wykorzystajmy go, by głośno mówić o szacunku i podmiotowym traktowaniu drugiej osoby. To jest także w naszym interesie”. I podpowiada, by mówić koledze „nie, stary, nie będziesz przy mnie mówił takich rzeczy o swojej dziewczynie”. Faceci powinni mówić wyłącznie do facetów, odwołując się do cech postrzeganych powszechnie jako męskie: siły, sprawczości, inicjatywy. Inaczej powielają mechanizm władzy i wszechobecne zjawisko mężczyzn objaśniających kobietom świat.
Co właściwie osoba doświadczająca przemocy może zrobić w tym filmie? Wychodzenie z przemocowego związku to długotrwale kreślony plan ewakuacji: kontakt z instytucjami zwalczającymi przemoc, szukanie sojuszniczek, logistyka przeprowadzki, zbieranie dowodów na jego przemoc, ale także plan na późniejsze zadbanie o siebie: gromadzenie sił na dalszą batalię, szukanie opieki w terapii lub grupie wsparcia. Przemoc nie kończy się z chwilą złapania za telefon i wybrania 112 – choć oczywiście warto to zrobić, gdy jej doświadczamy. Choćby po to, by oprawca trafił do statystyk.
Nie dowiadujemy się także, jak konkretnie reagować, gdy jesteśmy świadkiniami przemocy. Znów: sięgnięcie po telefon jest bardzo dobrym krokiem, ale nie zawsze wykonalnym. Warto było wspomnieć, że w sytuacji, gdy widzimy przemoc, powinnyśmy przede wszystkim mówić do osoby, która tej przemocy doświadcza, by wiedziała, że nie jest z tym sama. W filmie wybrzmiewa (i to jest bardzo dobre), że to może być ktoś tuż obok – nasza sąsiadka, przyjaciółka, córka. Że to możemy być my.
Przemoc nie dzieje się daleko i u innych. Jest codziennie tuż za ścianą. Lub w naszych ścianach. Niezależnie od moich zastrzeżeń, kampania Kocham. Szanuję przypomina nam o tym i jest to bardzo cenne.
***
Katarzyna Paprota – feministka, aktywistka, trenerka antydyskryminacyjna, członkini Komitetu Honorowego Parady Równości. Od trzech lat zaangażowana w politykę na poziomie ogólnopolskim i europejskim, obecnie w prezydium Rady Krajowej partii Razem. W wolnych chwilach śpiewa w chórze rewolucyjnym.
















