Sondaże pokazują spadek poparcia dla PiS. Na trzecim miejscu konsekwentnie jest Polska 2050, i to mimo że Hołownia nie ukrywa, że w kwestii praw reprodukcyjnych kobiet ma bardzo konserwatywne poglądy: opowiada się za tzw. kompromisem aborcyjnym z 1993 roku, który pod względem restrykcji, jakie nakłada na kobiety, jest ewenementem w Unii Europejskiej.
Wszystkie sondaże robione po ogłoszeniu wyroku Trybunału Konstytucyjnego pod przewodnictwem Julii Przyłębskiej, uznającego za niekonstytucyjną embriopatologiczną przesłankę terminacji ciąży, przynoszą spadek poparcia dla partii rządzącej. Trudno się dziwić – zaostrzenie i tak bardzo restrykcyjnych przepisów regulujących dostępność aborcji popiera niewielka mniejszość społeczeństwa, według różnych badań – od kilkunastu do dwudziestu kilku procent Polek i Polaków. Kaczyński, dając zielone światło „swoim” sędziom na zajęcie się aborcją, całkowicie błędnie odczytał nastroje społeczne i zafundował sobie być może największy polityczny kryzys ostatnich pięciu lat.
Hołownia na podium
Ciekawsze od tego, komu spada, jest jednak w ostatnich sondażach to, komu rośnie, a komu wcale nie. Otóż nie rośnie istotnie ani Koalicji Obywatelskiej, ani Lewicy – która na zdrowy rozum powinna wypłynąć na pro-choice’owych protestach. Tymczasem na fali protestów najbardziej przyzwoite wyniki wydaje się notować ciągle w dużej mierze wirtualne ugrupowanie Szymona Hołowni. W sondażach konsekwentnie zajmuje trzecie miejsce.
czytaj także
I to mimo że Hołownia nie ukrywa, że w kwestii praw reprodukcyjnych kobiet ma bardzo konserwatywne poglądy: opowiada się za tzw. kompromisem aborcyjnym z 1993 roku, który pod względem restrykcji, jakie nakłada na kobiety, jest ewenementem w Unii Europejskiej. A jednak to właśnie Hołownia może w krótkim okresie najbardziej politycznie zyskać na obecnych protestach. Dlaczego?
Szalupa dla PiS-owców
Powodów jest kilka. Po pierwsze, to właśnie projekt Hołowni wydaje się idealną łodzią ratunkową dla wyborców, którzy z różnych przyczyn uznali w ostatnich tygodniach, że nie chcą już dłużej popierać PiS. Wyborcy zmieniający partyjne sympatie rzadko dokonują natychmiastowego politycznego zwrotu o 180 stopni. Na początku raczej stawiają na formacje w miarę ideologicznie i programowo bliskie tej, od której się odsuwają. Albo deklarują, że na razie nie mają na kogo głosować. To ostatnie zjawisko widać w ostatnim sondażu IBRiS dla „Wirtualnej Polski”. Deklarowana frekwencja wynosi zaledwie 41,2 proc., a niezdecydowanych jest aż 16,6 proc.
? Najnowszy #sondaż parlamentarny @IBRiS_PL dla @wirtualnapolska!@pisorgpl 29%@KO_Obywatelska 24%@PL_2050 14,9%@__Lewica 6,9%@KONFEDERACJA_ 5,3%@nowePSL 3,3%
Niezdecydowani 16,6%
Deklarowana frekwencja 41,2%https://t.co/DEEtr7pnbY pic.twitter.com/EizomXP3fG— IBRiS (@IBRiS_PL) November 1, 2020
Nie ma co liczyć na to, że bardziej umiarkowani wyborcy PiS, którzy dali rok temu Kaczyńskiemu mandat ze względu na 500+, świadczenia dla seniorów, politykę na różne sposoby dowartościowującą mniejsze ośrodki, dziś wkurzeni na wojnę wokół aborcji rozpętaną w środku pandemii, nagle zaczną popierać Lewicę. Odległość światopoglądowa zbyt duża. By powalczyć o ten elektorat, lewica musi wykonać jeszcze sporo pracy. Bardziej konserwatywna PO jest z kolei dla elektoratu PiS trudna do zaakceptowania: systematyczna czarna legenda ośmiu lat rządów PO, pracowicie budowana przez bliskie rządowi media, zrobiła swoje. Sama PO nie ma dziś wiarygodnego, charyzmatycznego przywództwa, zdolnego przekonać ludzi, że partia naprawdę wyciągnęła wnioski ze wszystkich swoich porażek od klęski Bronisława Komorowskiego wiosną 2015 roku.
Hołownia tymczasem nie ma ani ideologicznych obciążeń lewicy, ani politycznych Platformy. W środku światopoglądowej wojny może pozycjonować się zarówno jako przekaźnik społecznego gniewu, jak i jako osoba środka i porozumienia. A to wbrew pozorom ciągle przemawia do wielu osób. Jeśli nie do protestujących setek tysięcy, to do głosujących milionów. Już w kampanii prezydenckiej Hołownia sprytnie grał podobną grę, sprzedając się elektoratowi zarówno jako polityk szanujący polski katolicyzm kulturowy, jak i jako umiarkowany antyklerykał, niezależnie od swojej osobistej wiary obiecujący przeprowadzenie elementarnego rozdziału państwa od Kościoła, co nie udało się do tej pory nikomu po roku 1989.
Siła antypolitycznej polityki
Fakt, że projekt Hołowni ma na razie wirtualny charakter, że nie ma nawet koła w parlamencie, żadnego radnego wojewódzkiego, struktur i programu, nie tylko nie szkodzi mu w obecnej sytuacji politycznej, ale wręcz pomaga. Inaczej niż polityków PO, Hołowni nie obciążają żadne podjęte w okresie sprawowania władzy decyzje czy konkretne propozycje programowe, żadne niejasne interesy czy nawet wizerunkowe wpadki współpracowników.
Ponieważ ruch Hołowni nie ma programu i struktur, każdy może wyobrazić go sobie tak, jak chciałby go widzieć. Chadecy tęskniący za kompromisem aborcyjnym i autorytetami Kościoła otwartego wyobrażą go sobie jako inkarnację prawego skrzydła Unii Wolności. Centroprawica, która zniechęciła się do PO i dla której Barbara Nowacka na pokładzie to o jeden krok za daleko, wpiszą sobie Hołownię w projekt oświeconej, umiarkowanej, ale ciągle bliskiej Kościołowi katolickiemu centroprawicy. Z kolei jakaś część wyborców progresywnych i lewicowych zapisze projekt Hołowni do własnego obozu, ignorując jego poglądy w wielu kwestiach, tak jak wyborcy Konfederacji ignorują różne ekscentryzmy Korwin-Mikkego, Berkowicza czy Brauna, racjonalizując to sobie tym, że „chodzi przecież o program gospodarczy”.
Hołownia, mimo kampanii prezydenckiej na koncie, ciągle może odgrywać rolę kogoś, kto przychodzi do polityki spoza niej i cały czas do niej w pełni nie zależy. W trakcie toczących się wciąż protestów Hołownia grał tę samą melodię, która wywindowała jego poparcie w trakcie idiotycznego sporu o „wybory pocztowe”. Zachowuje się jak oburzony obywatel, który nie może uwierzyć, że w takim momencie politycy, zamiast zająć się pandemią, kłócą się o to, jaką metodą głosowania wybierzemy metodę głosowania (wiosna), albo wszczynają światopoglądową wojnę (jesień). I trzeba mu przyznać, że takie oburzenie potrafi wyartykułować i przekazać w sposób bardzo retorycznie sprawny.
Ta melodia Hołowni dobrze zestraja się z melodią protestów. „Wypierdalać” rozbrzmiewające gromko w niemal każdym powiecie nie odnosi się przecież tylko do Kaczyńskiego, Morawieckiego, Sasina, Dudy i sędzi Przyłębskiej. To krzyk wściekłości pod adresem całej klasy politycznej. Głównie w kwestii praw kobiet – gdzie poza Sejmem II kadencji (1993–1997), który głosami SLD i Unii Pracy wprowadził cywilizowane przepisy aborcyjne, cała elita polityczna i prawnicza III RP ma się za co bić w piersi – ale nie tylko. Ludzie są wściekli na państwo, które po pięciu latach propagandy sukcesu zaczyna się sypać na naszych oczach, i pytanie brzmi nie czy, ale kiedy nastąpi zapaść publicznego systemu ochrony zdrowia oraz gospodarki i na jaką skalę.
Nie dajmy sobie wcisnąć żadnego nowego pseudokompromisu aborcyjnego
czytaj także
Ekipa, która szczyciła się sprawczością i „przełamywaniem imposybilizmu”, okazała się bandą fantastów, obsesjonatów i nieudaczników niezdolnych niczego zaplanować na tydzień do przodu, w dodatku kompletnie oderwanych od nastrojów społecznych. Opozycja także nie budzi wielkiego zaufania co do tego, że ogarnęłaby sytuację znacząco lepiej. Ludzie pokazują więc środkowy palec politykom, są otwarci na kogoś, kto pogoni to towarzystwo i da nadzieję na autentycznie nowe otwarcie. Hołownia jako „polityk niepolityczny” jest w najlepszej pozycji, by na tym skorzystać.
Kwestia artykulacji
I będzie korzystał, nawet jeśli on sam i jego ruch ustawią się na bardziej konserwatywnych pozycjach niż obecne protesty. Lewica dostarczyła im bowiem imaginarium, języka, postulatów, ale niekoniecznie musi dostarczyć politycznej reprezentacji – przynajmniej nie od razu. Od paryskiego maja ’68 do instytucjonalizacji jego zdobyczy w prawie, życiu społecznym i obyczaju minęło trochę czasu. W czerwcu ’68 roku wybory do francuskiego Zgromadzenia Narodowego nokautująco wygrał blok gaullistów.
Akt prokreacji to akt wolności. Jak Francuzki wywalczyły prawo do aborcji
czytaj także
Bez wątpienia w Polsce w ostatnim tygodniu coś radykalnie się zmieniło. Wypowiedziany został pewien „nieformalny konkordat”, czyniący z Kościoła członka praktycznie każdej koalicji rządowej po roku ’89. Prawa kobiet zostały postawione w centrum politycznego sporu, wbrew protekcjonalnym zaklęciom, próbującym ustawić je jako „temat zastępczy”. Otwarta została droga do realizacji wielu postulatów od dawna podnoszonych konsekwentnie przede wszystkim przez lewicę, do budowy bardziej wolnościowego i równościowego społeczeństwa.
Niemniej jednak to, jakie siły ostatecznie wyartykułują politycznie tę energię, pozostaje kwestią otwartą. Może to być blok lewicowy, ale równie dobrze siły bardziej zachowawcze, jedną ręką wprowadzające zmiany, drugą hamujące je tak, by nie zaszły zbyt daleko. Blok Hołowni, jeśli tylko po drodze do następnych wyborów się nie rozsypie – co może jeszcze się spokojnie zdarzyć – będzie pełnił taką właśnie funkcję. Z jednej strony będzie hamował progresywne zmiany, z drugiej zaś, osłabiając radykalną, fundamentalistyczną prawicę, otwierał do nich drogę.
W optymistycznym dla lewicy scenariuszu czas zabierze Hołowni jego główne atuty – świeżość i nowość – stopniowo budując poparcie dla lewicowych postulatów dziś ciągle uważanych za zbyt daleko idące. Ale optymistyczne scenariusze wcale nie muszą się spełnić. Lewicowo-progresywna strona już teraz powinna myśleć, jak z jednej strony odpowiedzieć na zagrożenie ze strony Hołowni, z drugiej – jak wykorzystać szanse, jakie może tworzyć ten ruch na zmianę Polski w dobrym kierunku.