Kraj

Gowin wraca. We łzach go czekam i trwodze

Nie zdziwi mnie, jeśli lider Porozumienia znów zostanie ministrem, po raz kolejny u Tuska, a zarzucenie „konserwatywnej kotwicy” okaże się konieczną ceną, by odsunąć PiS od władzy. Komentarz Jakuba Majmurka.

Jarosław Gowin wrócił do aktywnej polityki. Na początku wypada pogratulować krakowskiemu politykowi powrotu do zdrowia, a jeszcze bardziej odwagi w otwartym mówieniu o depresji – chorobie, o której ciągle nie potrafimy racjonalnie rozmawiać w przestrzeni publicznej.

W dalszej kolejności nasuwa się jednak pytanie: co powrót Gowina może politycznie zmienić w Sejmie tej kadencji i w następnym rozdaniu wyborczym? Czy lider rozebranego przez Kaczyńskiego i Bielana Porozumienia jest zasobem, czy raczej problemem dla bloku demokratycznej opozycji?

Czekając na niedyskrecję

Na razie efektem powrotu Gowina jest to, że lidera Porozumienia wszędzie jest pełno w mediach. Zwłaszcza tych, które sympatyzują raczej z demokratyczną opozycją niż z obozem władzy.

Znamy doskonale ten mechanizm z przeszłości: nikt nie jest tak atrakcyjny dla liberalnych mediów jak ktoś, kto skłócił się z Kaczyńskim albo odszedł z PiS. Obserwowaliśmy to w przypadku Romana Giertycha, Kazimierza Marcinkiewicza i kilku innych polityków. Można się spodziewać, że gdy obecny obóz władzy będzie się rozpadał, dołączą do nich kolejni, nie tylko Gowin.

Ten mechanizm jest tyleż irytujący, co zrozumiały. Polityk, który zmienia obóz, na chwilę przestaje mówić gotowym skryptem, a tak najczęściej wypowiadają się w mediach polscy politycy wszystkich opcji. Wiemy mniej więcej, co w przysłowiowej Kropce nad i powiedzą Budka, Jaki, Zandberg, Leszczyna. A polityk zmieniający obóz może czymś zaskoczyć.

Liczymy jednocześnie, że ktoś skłócony ze swoim dawnym środowiskiem politycznym da nam insajderski wgląd w mechanizmy jego funkcjonowania. Odpowiednio pociągnięty za język może stać się źródłem różnego rodzaju niedyskrecji – jeśli nie politycznie istotnych, to z pewnością zdolnych na krótko pobudzić opinię publiczną i zrobić zasięgi.

Gowin jako doświadczony polityk jest doskonale świadomy tego, czego media oczekują od niego jako „powracającego do życia” byłego sojusznika Kaczyńskiego. I wykorzystuje te oczekiwania do własnych celów – przede wszystkim do skupienia na sobie uwagi. Jednocześnie ciągle trzyma karty blisko. Nie mówi o wnętrzu obozu władzy niczego, czego byśmy wcześniej nie wiedzieli. Co najwyżej potwierdza wcześniej krążące w przestrzeni publicznej informacje, choćby o dyskutowanych w kręgu władzy planach wysłania wojska, by opanować protesty kobiet po niesławnym wyroku Trybunału Przyłębskiej w 2020 roku. Poza tym nie podaje jednak twardych konkretów, trzyma się bezpiecznych ogólników.

Próbuje też bronić swojej współpracy z PiS, zwłaszcza w okresie 2015–2019. Dopiero w drugiej kadencji, przekonuje nas Gowin, Kaczyński przestał respektować jakiekolwiek granice, a w dodatku postanowił zniszczyć polską klasę średnią Polskim Ładem.

To radykalne cięcie między pierwszą a drugą kadencją jest mocno wątpliwe. To w pierwszej kadencji przejęto przecież Trybunał Konstytucyjny i wprowadzono „reformy” wymiaru sprawiedliwości, które do dziś są przedmiotem naszego sporu z Unią Europejską.

Gowin przyczynił się do obu tych ataków na konstytucyjny porządek RP, co dziś tłumaczy jako konieczną cenę za sensowne reformy. Lider Porozumienia wydaje się szczególnie dumny z własnej reformy szkolnictwa wyższego, jakby nie zauważył, że demontuje mu ją właśnie minister Czarnek ze swoimi planami „unarodowienia” polskiej nauki.

Gowin zgrywa obrońcę demokracji. Przypominamy, jak ją psuł

Propozycja Gowina

Gowin przedstawia też – najbardziej obszernie w wywiadzie dla Arlety Zalewskiej z portalu TVN24 – pewną konkretną propozycję i diagnozę polityczną. Skierowana jest ona do całej demokratycznej opozycji, ale tak naprawdę przede wszystkim do PSL i Polski 2050, których lider Porozumienia wyraźnie widzi jako swoich przyszłych koalicjantów.

Polityczne plany Gowina wypływają z jego diagnozy przyczyn sukcesu PiS. Zdaniem lidera Porozumienia mają one trzy filary. Po pierwsze 500+. Nie jako program socjalny, ale jako narzędzie „redystrybucji szacunku i prestiżu”, program, który „przywrócił godność” wielu polskim rodzinom, dotąd przekonanym, że III RP ich opuściła, a jej elity nimi gardzą.

Drugi filar to zdaniem lidera Porozumienia „obrona tradycyjnych wartości, takich jak rodzina, wiara, patriotyzm”. Trzeci to stanowisko w sprawie migracji. Ta diagnoza nie jest fałszywa, ale jest ślepa na jedno oko.

Gowin mówi, jakby w Polsce był w zasadzie wyłącznie konserwatywny – na różne sposoby – elektorat. Nie dostrzega zmian społecznych z ostatnich dwóch dekad: postępującej sekularyzacji, indywidualizacji postaw życiowych, liberalizacji obyczajowej, emancypacji kobiet, zmiany oczekiwań wobec państwa, usług publicznych i rynku pracy. Zmian, które prędzej czy później będą przekładały się na konkretne polityczne żądania, choćby w kwestii dopuszczalności aborcji czy związków partnerskich.

Jeśli opozycja chce wygrać z PiS, musi, zdaniem Gowina, zagwarantować Polakom i Polkom utrzymanie „godnościowych programów” PiS oraz język, który przynajmniej nie obraża głosującej na dzisiejszą władzę Polski. Musi też silnie zarzucić konserwatywną kotwicę, także w kwestii migracji. Jednocześnie powinna przeciwstawić się PiS, występując w obronie grupy, której interesy zagrożone są przez politykę obecnych władz: klasy średniej, tracącej na Polskim Ładzie.

Innymi słowy, opozycja w pomyśle Gowina powinna stać się partią oferującą wyborcy ludowemu szacunek i potwierdzenie jego konserwatywnych wartości, zaś wyborcy z klasy średniej korzystne rozwiązania ekonomiczne. 500+, święcenie wszystkiego, co się w kraju otwiera, wartości chrześcijańskie dominujące nad sferą publiczną, zapewne „kompromis aborcyjny” – tak. Polski Ład – nie.

Jeśli nie cała opozycja, to taki program powinna przyjąć przynajmniej jej część. Opozycja potrzebuje bowiem, zdaniem Gowina, konserwatywno-ludowej formacji, stanowiącej pomost między obozem demokratycznym a wyborcami Zjednoczonej Prawicy, po którym mogliby przejść na drugą stronę. Nawet jeśli byłby to niewielki ruch – na poziomie kilku punktów procentowych – to może okazać się decydujący dla odebrania PiS szansy na trzecią kadencję.

Gowin bez wątpienia widzi siebie w roli takiego pomostu. Wie jednak, że sam jest politycznie zbyt słaby, by ją odegrać. Stąd oferta do Kosiniaka-Kamysza i Hołowni na przyszłe wybory.

Porozumienie wysyła jasny sygnał: jesteśmy do wzięcia

Czy to się może udać?

Co ciekawe, Gowin na razie nie ma oferty dla reszty opozycji na tę kadencję Sejmu. Nie ma też twardego politycznego kapitału w postaci wiernych mu „szabel”. Oczywiście, głosy pozostałych posłów Porozumienia są konieczne, by opozycja mogła w ogóle myśleć o wygrywaniu głosowań z PiS i przeforsowaniu czegoś wbrew woli Nowogrodzkiej. I tu, bez względu na ostatnie sześć lat, trzeba z Gowinem rozmawiać – tym bardziej że zapowiada on, że w niektórych sprawach nadal głosować może wspólnie z rządem.

Gowinowców jest jednak na razie za mało, by sami zrobili w Sejmie różnicę i byli w stanie skruszyć większość PiS. Opozycja potrzebuje do tego przyciągnąć kogoś jeszcze. Gdyby sejmowe koło Porozumienia było w stanie ściągać rozczarowanych posłów Zjednoczonej Prawicy, stałoby się wielkim zasobem dla demokratycznej opozycji. Ale na razie takich ruchów nie widać.

Czy propozycja Gowina na wybory dla PSL Koalicji Polskiej i Polski 2050 może zostać przyjęta? Czy taki sojusz może się udać?

Wydaje się, że wzięcie przez ludowców na listę Gowina jest całkiem racjonalnym z punktu widzenia PSL ruchem. Porozumienie, wbrew temu, co teraz Gowin mówi o słuchaniu pogardzanej przez elity Polski, nigdy nie było partią ludową. Reprezentowało środowiska zamożniejszej, konserwatywnej klasy średniej, miało je przyciągnąć do PiS.

Ten elektorat może faktycznie pójść za Gowinem do PSL – tym bardziej że partia co najmniej od wyborów w 2019 roku pozycjonuje się jako siła broniąca interesów przedsiębiorców, większych producentów rolnych, zachowawczej inteligencji spoza progresywnych, wielkomiejskich baniek.

Sojusz z Gowinem, nawet jeśli przyniósłby tylko 1–2 punkty procentowe poparcia, mógłby okazać się kluczowy dla przekroczenia progu przez ludowców.

Kosiniak-Kamysz: Opozycja powinna pójść w dwóch blokach

Gowin i problemy progresywnego wyborcy

Znacznie bardziej problematyczna byłaby koalicja z Hołownią. Wyborcy Polski 2050 to nie tylko konserwatyści. Część z nich to osoby zmęczone duopolem PO-PiS. Obecność na jednych listach z Hołownią polityka, który zdołał być ministrem w rządach obu tworzących duopol partii, może ich zwyczajnie odstraszyć.

W kilku kwestiach – rozdział Kościołów od państwa, polityka klimatyczna – ugrupowanie Hołowni przyjęło postulaty, które, nawet jeśli nie są jakoś szczególnie progresywne, to reprezentują znacznie bardziej progresywną politykę niż tkwiący głęboko w sposobie myślenia z lat 90. Gowin.

Jednocześnie i bez Hołowni Gowin z PSL może wejść do Sejmu, a nawet do rządu. Nie zdziwi mnie nawet, jeśli Gowin znów zostanie ministrem, po raz kolejny u Tuska. Być może zarzucenie przez przyszłą sejmową większość „konserwatywnej kotwicy” faktycznie okaże się konieczną ceną, by odsunąć PiS od władzy.

Jednocześnie gabinet z Gowinem na pokładzie musiałby być o wiele bardziej zachowawczy, niż oczekiwałoby wielu wyborców opozycji. Pragnących nie tylko zmiany władzy i przywrócenia konstytucyjnego porządku, ale także zmian, które upodobnią Polskę do cywilizacyjnych standardów Europy XXI wieku w takich kwestiach jak prawa mniejszości, prawa kobiet, rola związków wyznaniowych w przestrzeni publicznej, kształt polityk publicznych, redystrybucja.

Choć nacisk społeczny przesunął trochę największą partię opozycji w kierunku tych standardów, to jest bardzo możliwe, że w przyszłym Sejmie, i to nie tylko za sprawą Gowina, nie będzie większości, która byłaby w stanie przyjąć takie zmiany. Zwłaszcza jeśli wszystkie partie poza Lewicą uznają, że do odsunięcia PiS od władzy potrzebny jest niedrażniący konserwatywnego elektoratu rząd.

Dla progresywnych wyborców i wyborczyń opozycji następna kadencja może okazać się emocjonalnie trudna. Polskie społeczeństwo zmienia się co prawda w zupełnie inną stronę, niż chcą tego Gowin i Kaczyński, ale na przełożenie zmiany społecznej na konkretne zmiany w prawie i politykach państwa możemy jeszcze poczekać.

Chyba że ugrupowania broniące progresywnych wartości będą w przyszłym Sejmie na tyle silne, że rząd z najcięższą nawet konserwatywną kotwicą nie będzie w stanie zignorować choćby części ich żądań.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij