Twój koszyk jest obecnie pusty!
Powinno wyjść inaczej: znamy nazwiska laureatów Konkursu Chopinowskiego
Polityczny, acz kulturalny – poweekendowy przegląd prasy i okolic.

Coraz więcej wskazuje na to, że mimo starań naukowców specjalizujących się w dziedzinach przeróżnych, Rafał Trzaskowski nie zostanie prezydentem RP, ba – nie zostaną nawet przeliczone ponownie wszystkie głosy oddane w drugiej turze. Przez chwilę wydawało się, że porażkę prezydencką eksperci od spraw rankingów i hierarchii będą mogli powetować sobie dzięki Konkursowi Chopinowskiemu i algorytmom antymanipulacyjnym, stworzonym przez czołowego sygnalistę nieprawidłowości wyborczych, dra Krzysztofa Kontka.
Niektórzy z nas pamiętają jeszcze, jak trzy miesiące temu badacz anomalii wyborczych swoją bezkompromisową postawą i kwestionowaniem legalności zwycięstwa Nawrockiego zmusił własną uczelnię do odcięcia się od jego aktywistycznej pasji, głośno było też o liście otwartym prof. Berenta, który „zdębiał” z powodu „skwantyfikowania jedynie liczby głosów, które mogły być nieprawidłowo alokowane Karolowi Nawrockiemu”. Niestety, także i tym razem metodologia Kontka nie znalazła ostatecznie uznania, a z podziwu godną konsekwencją wierna badaczowi pozostała jedynie „Gazeta Wyborcza”, która tuż przed ogłoszeniem wyników pianistycznych igrzysk dała polskiemu ogółowi łagodzącą podkładkę pod wielce prawdopodobny brak ostatecznego sukcesu Polaków.
Anestezjologiczne zabiegi największego polskiego dziennika bardzo się przydały – zwycięstwo Amerykanina Erica Lu podważają eksperci, jak i zwykli, niemający na co dzień wiele wspólnego z muzyką klasyczną internauci. Faworytem we wczorajszych ankietach w polskich serwisach był oczywiście jedyny Polak w finałowej stawce, Piotr Alexewicz, ostatecznie zdobywca V nagrody, ale polskie serca biły mocniej również wtedy, gdy do fortepianu zasiadała wychowanka Katarzyny Popowej-Zydroń, 16-letnia Chinka Tianyao Lyu (IV nagroda).
Do zamieszek pewnie tym razem nie dojdzie, ale w historii konkursu wielokrotnie dochodziło do sytuacji spornych, które pobudzały wyobraźnię mas i pokazywały, że Konkurs Chopinowski nie jest tylko snobistyczną rozrywką dla górnego 1 procenta. Warto czekać na rozmowę Michała Sutowskiego z ekspertką, która o blisko stuletniej historii chopinowskich igrzysk wie niemal wszystko.
Nie tak miało być
Osobiście doceniam odporność Krzysztofa Kontka na nieeleganckie ataki i próby podważania jego kompetencji. Gdy widzę kolejne rankingi najlepszych albumów dekady czy stulecia – w ubiegłym tygodniu 250 najlepszych płyt ćwierćwiecza amerykańskiego magazynu „Paste” – nie mam wątpliwości, że ich czas jest skończony i równie dobrze takie wyważone i miałkie zestawienia mogłyby przygotowywać nawet najprostsze chatboty.
Na próby stworzenia równania, które pomogłoby uniknąć podobnym publikacjom rutyny i betonowania kanonu, poświęciliśmy z koleżankami i kolegami z redakcji muzycznych zbyt wiele czasu, by nie mieć nadziei, że praca Kontka i jej główne przesłanie – „powinno wyjść inaczej!” – choć raczej skazana na niezrozumienie, będzie towarzyszyć nam jak najdłużej. Założę się, że dr Kontek już szykuje się na 2027 rok, kiedy po wyborach parlamentarnych niczym Kaszpirowski będzie mógł łagodzić ból wynikający z wielce prawdopodobnego triumfu populistycznej prawicy.
Pozostając jeszcze chwilę przy temacie wielkiego kompozytora – w ubiegłym tygodniu prawicowy internet obiegła skandaliczna informacja, jakoby dworek, w którym grywał Chopin, niszczał bez żadnego wparcia ze strony państwa, podczas gdy środki z KPO poszły na żaglówki i jacuzzi. W narracji około pisowskiej znajdujący się od dawna w prywatnych rękach dworek krewnego Chopina, Jana Ostrzewicza, urósł wręcz do rangi domu rodzinnego pianisty.
Dobrze znam wzmiankowany budynek, od dawna straszący w sochaczewskim Chodakowie, pośród bloków robotniczych powstających wokół zmieniającego się pejzażu fabrycznego okolicy. Przekonanie, że tuż przed powstaniem listopadowym w domu każdego krewnego Chopina na mazowieckiej wsi znajdował się fortepian, na którym młody Fryderyk mógł zagrać dla okolicznych mieszkańców, wydaje się tyle sielankowe, co niedorzeczne – to nie jest wizja XIX wieku w Polsce, jaką znamy z prac znawców historii ludowej. Jednak z pewnością wiele mówi o fetyszach polskiej konserwatywnej inteligencji, której później łatwo wcisnąć różne fanty niczym pamiątki z Hard Rock Cafe – czy to z XIX, czy z XX wieku.
Środkowoeuropejscy nobliści i nadzieja
W ramach cyfrowego detoksu odpoczywam nieco od nadużywania serwisów społecznościowych, dlatego powrót po kilku dniach sprawił mi dużo przyjemności – okazało się, że w weekend niemal wszyscy rozmawiali o muzyce i wybitnej literaturze.
Dużo pisano na temat Herty Müller – jak się okazało, nagrodzona w 2009 roku Noblem pisarka, która aż do 1987 roku żyła w komunistycznej Rumunii, ma w naszym kraju licznych czytelników, śledzących na bieżąco jej dokonania spoza głównego korpusu prac. Zostawiając jednak na boku noblistki dobrze już znane – zarówno Müller, jak i wzmiankowaną w nowym cyklu Łukasza Najdera Olgę Tokarczuk – polecam krótki tekst Agaty Pyzik poświęcony spotkaniu z innym, świeżo upieczonym noblistą z Europy Środkowej. Nie tylko dlatego, że kończy się moim osobistym politycznym credo, wypowiadanym zresztą, paradoksalnie, przez gangstera i neonazistę.
A przy okazji polecam nie zafiksować się na Noblach jak prezydent USA, który tuż po zaprowadzeniu chwilowego pokoju na Bliskim Wschodzie domagał się nagrody tak ostentacyjnie, że Norwegia obawiała się akcji odwetowych ze strony supermocarstwa. Pacyfistycznej obsesji Trumpa nie docenili nawet rodacy, którzy w weekend maszerowali pod hasłem „No Kings”, na co prezydent odpowiedział wygenerowanym przez AI wideo, ukazującym go zrzucającego na protestujących łajno z samolotu.
Przyznawany pisarkom i pisarzom z Europy Środkowej Angelus jest co najmniej równie ciekawy. W niedzielę tegoroczną nagrodę otrzymał Darko Cvijetić za poświęconą wojnie w Bośni Windę Schindlera. Kadencję w jury zakończyła w ubiegłym roku Kinga Dunin, za to w nowej kapitule zasiada m.in. regularnie publikująca w Krytyce Politycznej Paulina Małochleb – jeszcze w tym tygodniu przeczytacie u nas jej rozmowę z Geoffroy’em de Lagasnerie. Można być więc pewnym wysokiego poziomu i kolejnego tytułu do listy „do nadrobienia”.
Kawałki obwarzanka w mainstreamie
Długa jest wyliczanka rzeczy, które jako społeczeństwo musimy złożyć na ołtarzu zbrojeń i obronności, oczywiście z „rozbuchanym socjalem” na czele. Na szczęście w całym, doskonale znanym także w latach II RP militarnym wzmożeniu pojawiają się też informacje zaskakująco pozytywne. Jak w rozmowie z „Rzeczpospolitą” mówi dyrektor Instytutu Biologii Ssaków PAN w Białowieży, prof. Michał Żmihorski, odpowiadający za pomysł Zielonej Tarczy Wschód, obronność i ochrona środowiska nie muszą się wykluczać.
Żmihorski nie jest buntowniczym samotnym jeźdźcem jak dr Kontek i na swój pomysł nie wpadł wczoraj – już w styczniu wizję zabagniania, zalesiania i zatorfiania wschodniej granicy prezentował z innymi profesorami w Ministerstwie Obrony Narodowej, gdzie podobno spotkał się z zaskakująco zbliżonym podejściem i poparciem dla prezentowanych ekspertyz. Gdyby jeszcze oznaczało to szybkie wdrożenie, być może nawet z napięć międzynarodowych i bandyckiej polityki Rosji można by wyciągnąć jakieś korzyści.
Pisał o nich Michał Sutowski, który już trzy lata temu wskazywał „utopienie węgla i czołgów wroga na raz” jako jedną z podstawowych polityk w ramach „obwarzanka uzbrojonego”, czyli inspirowanych książką Kate Raworth pomysłów na zmiany, które połączyłyby postulat dobrobytu społecznego z „twardymi” rozwiązaniami w zakresie bezpieczeństwa. Zresztą prof. Wiktor Kotowski, który towarzyszył prof. Żmihorskiemu w MON, jest jednym z ekspertów, którzy wpłynęli na Obwarzanka uzbrojonego już na etapie cyklu seminariów zorganizowanych przez Instytut Krytyki Politycznej. Cieszy fakt, że te pomysły trafiają do głównego nurtu – trochę szkoda, że tak powoli.
Zmierzch Dzieła?
W lipcu 2024 roku poważnie zaniepokojony dopytywałem o wpływy, jakie nad polską polityką roztacza Opus Dei – tajna organizacja samobiczujących się katolickich radykałów, z którą związki utrzymują parlamentarzyści większości polskich partii.
Dziś jednak czołowi polityczni opusdeiowcy nie mają lekko – Marcin Romanowski musi ukrywać się na Węgrzech przed polskim wymiarem sprawiedliwości, Marian Banaś zakończył posługę w NIK, Szymon Hołownia, odżegnujący się od związków z organizacją, do której przynależą jego liczni koledzy z osiedla, też już myślami jest bardziej za granicą niż w lokalnej polityce, i nawet pozycja Romana Giertycha, który ma dostać 35 tys. zł za zatrzymanie przez CBA w 2020 roku, uległa w ostatnich miesiącach osłabieniu.
To jednak nie koniec złych wiadomości dla katolickiej mafii, a kolejny cios ma spaść z najmniej oczekiwanej strony – do całkowitej reformy struktur organizacji ma doprowadzić papież Leon XIV. Według katolickich komentatorów będzie to jak dotąd największa rewolucja w czasie krótkiego pontyfikatu amerykańskiego duchownego. Zważywszy na udział wysoko postawionych funkcjonariuszy-radykałów choćby we wdrażaniu Projektu 2025, każdy wymierzony w nich cios trzeba przyjmować z pocałowaniem ręki. Może przy okazji dowiemy się więcej o polskich powiązaniach z Dziełem Bożym?
Komentarze
Krytyka potrzebuje Twojego głosu. Dołącz do dyskusji. Komentarze mogą być moderowane.