Wobec fryzjerów, restauratorów czy kosmetyczek władza wymaga przestrzegania prawa pod groźbą wysokiej kary. Tylko z Kościołem rząd negocjuje obostrzenia, a na dodatek permanentnie mu ulega. Zachorowania notowane są codziennie w dziesiątkach tysięcy, zgony w setkach, ale to nic – kościoły pozostają otwarte na wiernych i na... koronawirusa.
Zgodnie z artykułem 25 Konstytucji RP „władze publiczne w Rzeczypospolitej Polskiej zachowują bezstronność w sprawach przekonań religijnych, światopoglądowych i filozoficznych”. Niestety praktyka znacznie odbiega od tego zapisu. Kościół katolicki ma mnóstwo przywilejów podatkowych, otrzymuje miliardy złotych od państwa, krzyże są w wielu instytucjach publicznych, odwołanie do wartości chrześcijańskich znajduje się w ustawie o Krajowej Radiofonii i Telewizji, obowiązuje też kuriozalny zapis Kodeksu karnego o ochronie uczuć religijnych, który jest stosowany wyłącznie wobec religii katolickiej. Strukturalne uprzywilejowanie kleru katolickiego jest też widoczne podczas pandemii koronawirusa.
Kościół przez setki lat zagospodarowywał lęki społeczne związane z klęskami żywiołowymi, wojnami i epidemiami. Duchowni przedstawiali je jako karę za grzechy, a jedynym ratunkiem miało być poddanie się woli Kościoła.
Współczesne społeczeństwa są zlaicyzowane, świat został odczarowany z religijnych znaczeń, a jednak w Polsce Kościół katolicki wciąż czerpie z wyobrażeń popularnych w dawnych wiekach. Klimat mu zresztą sprzyja: epidemia codziennie zabija setki ludzi, wciąż nie ma skutecznego leku na koronawirusa, szczepienia idą wolno, władza nie radzi sobie i działa niespójnie, powszechne są załamania psychiczne, nerwice i depresje. Kościół o tym wie i stara się odbudować swoją pozycję, przedstawiając się jako jedyna instytucja, która oferuje wsparcie duchowe, poczucie bezpieczeństwa i ładu.
Odwrót od Kościoła
Ofensywa ideologiczna Kościoła trwa, ale zarazem w ostatnich miesiącach wychodzi na jaw coraz więcej patologii związanych z najwyższymi hierarchami Episkopatu. Nie jest już tajemnicą, że wielu biskupów na masową skalę ukrywało księży pedofilów, a mimo to wciąż pozostają bezkarni i chronią się przed wymiarem sprawiedliwości. Tymczasem zgodnie z niedawnym sondażem United Surveys dla „Wprost” blisko 60 proc. ankietowanych opowiedziało się za dymisją całego Episkopatu. Ponadto Polacy i Polki nie zgadzają się z tezą rozpowszechnianą przez władzę i hierarchów kościelnych, że „poza nauką Kościoła katolickiego nie ma dziś żadnego innego systemu wartości, którym Polacy mogliby się kierować”. W sondażu IPSOS dla OKO.press z taką tezą nie zgodziło się 63 proc. badanych, a przeciwnego zdania było 32 proc. ankietowanych. Również sondaże CBOS dowodzą spadku zaufania do Kościoła. Zgodnie z ostatnim badaniem z lutego bieżącego roku 46 proc. badanych negatywnie ocenia działalność Kościoła, a 43 proc. ma opinię pozytywną.
[1-11.03.2021; mixed-mode] Od poprzedniego pomiaru w styczniu tego roku pogorszyło się postrzeganie działalności Kościoła rzymskokatolickiego. Obecnie oceny negatywne (46%, wzrost o 4 punkty procentowe) przeważają nad pozytywnymi (43%, spadek o 3 punkty).
— CBOS (@CBOS_Info) March 25, 2021
Widać zatem, że sama zmasowana propaganda katolicka w mediach publicznych czy w przekazie Ministerstwa Edukacji i Nauki nie wystarcza, kiedy widać tak drastyczny rozdźwięk pomiędzy deklarowanym systemem wartości a postępowaniem hierarchów.
Katolickie koronaparty
Ale nawet jeżeli Kościół rzeczywiście cieszyłby się powszechnym autorytetem i zaufaniem, nie powinien stać ponad prawem. W czasach epidemii równość wobec prawa i spójność działań władz publicznych są szczególnie istotne. Uprzywilejowanie wybranych podmiotów czy grup zawodowych rodzi uzasadnioną nieufność społeczeństwa i osłabia legitymizację działań instytucji państwowych. Trudno zrozumieć uciążliwe nakazy i zakazy, skoro nie obowiązują one wszystkich. Dla wielu z nas kościół może być miejscem uniesień duchowych i kontemplacji, ale dla innych taką funkcję mogą pełnić czytelnie, kina, siłownie czy teatry.
Tymczasem od początku epidemii to właśnie kościoły są jedynymi placówkami, które nie zapewniają dóbr i usług niezbędnych do życia, a mimo to pozostają otwarte. Na dodatek rząd nawet nie tłumaczy społeczeństwu, skąd taka decyzja. Trudno uzasadnić, dlaczego ludzie mogą gromadzić się w kościołach, a nie mogą, nawet przy zachowaniu ścisłych limitów, w kinach, teatrach czy na basenach. Jest to tym bardziej niepojęte, że dotychczas właściciele placówek świeckich w większym stopniu przestrzegali obostrzeń niż księża w kościołach. Podczas imprez kościelnych wielokrotnie łamano przepisy sanitarne, a mimo to władza nie wyciągnęła z tych doświadczeń żadnych lekcji.
Na dodatek wielu wysoko postawionych duchownych otwarcie kpi z niebezpieczeństw związanych z koronawirusem. Niedawno biskup Ignacy Dec nie tylko otwarcie opowiedział się przeciwko zamykaniu kościołów, ale też był krytyczny wobec obostrzeń związanych z ograniczaniem liczby wiernych na mszach. „Gdy dochodziło do strasznych epidemii, a ludzie masowo umierali, to żadna władza – nigdy – nie zdecydowała się na zamknięcie świątyń. To były te miejsca, gdzie ludzie wierzący szukali ratunku i gdzie go znajdowali. Teraz próbuje się nam wmówić, że świątynie są niebezpieczne dla naszego zdrowia. […] Mamy prawo się gromadzić i oddawać Bogu chwałę. A to możliwe jest w pełni tylko w świątyniach” – powiedział duchowny w rozmowie z „Naszym Dziennikiem”.
czytaj także
Stanowisko Deca poparł rzecznik Akcji Katolickiej w Polsce, Artur Dąbrowski, który zadekretował, że „naród chce spędzić święta zgodnie ze swoją wiarą i polską tradycją. I żadna władza nie ma prawa tej możliwości nas pozbawiać”. „Nasz Dziennik” przytoczył też słowa prezesa Marszu Niepodległości, Roberta Bąkiewicza, który jasno zadeklarował, że „zamykanie świątyń lub wprowadzanie drastycznych limitów jest niedopuszczalne”. Również zaprzyjaźniony z władzą ksiądz Tadeusz Rydzyk kategorycznie skrytykował pomysły zamykania kościołów lub ograniczania liczby wiernych. Rydzyk stwierdził, że ograniczenia w liczbie osób biorących udział w mszach prowadzą do opanowywania wiernych przez Szatana i dlatego biorą oni udział w protestach kobiet. Dlatego, jego zdaniem, udział w mszach powinien być masowy, zaś „modlitwę przez internet zostawmy tym, którzy chodzić nie mogą”. To, jak Tadeusz Rydzyk lekceważy obostrzenia epidemiczne, widać było wyraźnie w czasie grudniowych urodzin Radia Maryja, w której brało udział wielu polityków partii rządzących.
Kościół, obok Konfederacji, jest w tej chwili największym i najbardziej wpływowym środowiskiem, które walczy z reżimem sanitarnym i przyczynia się do wzrostu zakażeń. Istotne są tutaj nie tylko naciski, by nie zamykać kościołów i nie ograniczać limitu wiernych, ale też przekaz, zgodnie z którym walka z epidemią jest drugorzędna wobec misji kleru. Kościół wysyła jasny przekaz: dyscyplina, posłuszeństwo wobec wymagań wiary i oczywiście płacenie na tacę są ważniejsze niż zdrowie i życie obywateli. Bo, jak powiedział Robert Bąkiewicz w cytowanym już artykule w „Naszym Dzienniku”: „Nasze życie jest tylko etapem w drodze do Ojca. Potrzebujemy sakramentów, potrzebujemy Kościoła. A państwo jest zobowiązane dbać o nas i pozwolić nam na pełne życie wiarą”.
Kościół ponad prawem
Podejście Kościoła do epidemii jest cyniczne i bardzo szkodliwe społecznie, ale za przestrzeganie przepisów w Polsce odpowiada państwo. Szczególnie w czasie epidemii jest ważne, by instytucje publiczne sprawnie i transparentnie tłumaczyły obywatelom, skąd biorą się obostrzenia i dlaczego powinni się do nich stosować. Nie powinno być tu miejsca na faworyzowanie żadnych osób ani instytucji. Tymczasem rząd od wielu miesięcy działa chaotycznie. Zamyka i otwiera lasy, cmentarze, siłownie, restauracje, kawiarnie, sklepy czy kina, nie konsultując z nikim swoich decyzji. Właścicieli placówek handlowych i usługowych najbardziej boli nie to, że są obostrzenia, tylko że są one nieprzewidywalne, niespójne i niekonsekwentne, tak że trudno się do nich przygotować. Ponadto władza unika dialogu z przedstawicielami poszczególnych branż, co tym bardziej rodzi społeczny opór i złość.
czytaj także
Tylko Kościół ma pozycję nadzwyczajną – kościoły nie są zamknięte, a wszelkie zmiany dotyczące limitów osób w środku są konsultowane z władzami kościelnymi. Kościół jest więc jedyną grupą nacisku, z którą rząd negocjuje obostrzenia, a na dodatek, której permanentnie ulega. Wobec fryzjerów, restauratorów czy kosmetyczek władza wymaga przestrzegania prawa pod groźbą wysokiej kary. Wobec księży rząd wymaga niezobowiązującego „poważnego podejścia”. „Kierując się troską o życie i zdrowie wiernych, uczestniczących w życiu Kościoła, apelujemy do wszystkich księży proboszczów o bardzo poważne podejście do obowiązujących zasad dotyczących liczby wiernych, którzy w jednym czasie mogą uczestniczyć w nabożeństwach” – czytamy we wspólnym komunikacie Ministerstwa Zdrowia i Episkopatu. Co ciekawe, sam minister zdrowia przyznał niedawno, że limity osób w kościołach nie są raczej przestrzegane, mimo to nie podjął żadnych kroków dyscyplinujących.
Również policja traktuje kościoły jako placówki, które mogą omijać polskie prawo. „Nie mamy zwyczaju kontroli doraźnych w świątyniach, nigdy takich kontroli nie było […] Jako policja liczymy przede wszystkim na odpowiedzialność duchownych i wiernych” – oświadczył komendant główny policji, gen. insp. Jarosław Szymczyk. Pytany o szczegóły działań policji odnośnie do kościołów Szymczyk odparł, że policja „prosi i apeluje” o przestrzeganie obostrzeń. Innymi słowy, rzecznik przyznał, że policja nie zamierza egzekwować przestrzegania prawa od duchownych.
Stawianie kleru poza i ponad obowiązującymi przepisami nie tylko stanowi brutalny dowód braku praworządności, ale też, szczególnie w czasie epidemii, jest destrukcyjne dla całego społeczeństwa.