Kraj

Siegień o strzelaninie na Podlasiu: Żądam Ministerstwa Obrony Cywili

Pijany żołnierz strzelał do ludzi. To nie jest jednostkowy przypadek, a efekt działania zgniłego systemu, który wytworzył się na Podlasiu w ciągu minionych trzech lat. Skoro obecne cywilne władze nie reprezentują obywateli w cywilu, to może czas powołać odrębne ministerstwo? W militaryzującym się społeczeństwie przyda nam się ministerstwo obrony osób cywilnych.

Nowy rok na Podlasiu zaczął się serią z karabinu. 1 stycznia żołnierz 18 Dywizji Zmechanizowanej wyszedł pijany z „obozowiska” z bronią automatyczną GROT i w nadbużańskim Mielniku wystrzelał kilka magazynków naboi w przypadkowych cywili. Z różnych opisów tej sytuacji wynika, że najpierw strzałami w powietrze zatrzymał przypadkowy samochód osobowy, a potem strzelał już do osób, które znajdowały się w środku.

Samochodem jechał ojciec z 13-letnią córką. Dziewczynka uciekła z auta, wtedy ojciec próbował ruszyć, żeby nie dać się zastrzelić. Fotel pasażera, gdzie jeszcze przed chwilą siedziało dziecko, został na wylot podziurawiony kulami. Nieszczególnie wierzę w boskie interwencje, ale magia Podlasia robi swoje, więc nie zawaham się powiedzieć, że to cud, że nikt nie zginął. Według doniesień miejscowych dziennikarzy w Mielniku wieść o strzelającym napastniku szybko się rozniosła, przerażeni ludzie zamykali bramy podwórek, chowali się w domach.

Pierwsze potwierdzenie strzelaniny z udziałem żołnierza przyszło od podlaskiej policji, niektóre media cytowały rzecznika lubelskiej żandarmerii wojskowej, który mówił o „zdarzeniu z żołnierzem i karabinem”. Wieczorem w Nowy Rok Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych wydało komunikat, w którym przyznało, że „żołnierz w stanie nietrzeźwości po samowolnym oddaleniu się z rejonu obozowiska wraz z bronią służbową oddał strzały w kierunku cywilnego pojazdu, następnie schronił się w pobliskim lesie”.

Wody w usta nabrał za to minister obrony narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz. Całą dobę zeszło mu, zanim zajął jakiekolwiek stanowisko w tej sprawie, w ogóle jakkolwiek publicznie dostrzegł, że doszło do tak drastycznej i niebezpiecznej sytuacji w ramach zarządzonej przez niego operacji „Bezpieczne Podlasie”.

Drugiego stycznia, dzień po zdarzeniu, MON na swoim profilu jak gdyby nigdy nic chwalił się ulgą dla pracodawców, którzy będą zatrudniać żołnierzy WOT i Aktywnej Rezerwy, robił reposty o nowych obronnych wyzwaniach w nowym roku.

Biorąc pod uwagę, jak poważna była sytuacja w Mielniku, ta niefrasobliwość ministerstwa, na którym spoczywa konstytucyjna odpowiedzialność za cywilny nadzór nad siłami zbrojnymi, jest co najmniej niezrozumiała. Doszło nie tylko do ogromnej krzywdy wobec jednej konkretnej rodziny, doszło do masowej paniki, ale żadne władze cywilne na poziomie centralnym nie uznały za stosowne, by się w jakikolwiek sposób do tej sytuacji odnieść, uspokoić ludzi, zapewnić o wdrożeniu procedur naprawczych. To ciekawe, bo do tej pory akurat w sprawach bezpieczeństwa Donald Tusk lubił wykazywać się szczególną stanowczością.

Odpowiedzialność spoczywa na Kosiniaku-Kamyszu

Po dobie od zajścia minister obrony narodowej, zazwyczaj bardzo wygadany, zwłaszcza w takich sprawach jak związki partnerskie, aborcja i religia w szkołach, zdawkowo napisał na swoim prywatnym profilu: „Żołnierz strzelający do samochodu w m. Mielnik poniesie odpowiedzialność karną oraz zostanie natychmiast wydalony ze służby. Nie ma pobłażania dla takiego bandyckiego zachowania”. Pomijając tę frapującą labilność kategorii – jak szybko pozycja żołnierza przechodzi od bohatera do bandyty, brakuje w tej wypowiedzi nawet cienia gotowości, by ponieść polityczną odpowiedzialność za to, co się wydarzyło.

A to właśnie na Kosiniaku-Kamyszu ta odpowiedzialność spoczywa. Nie tylko dlatego, że to on postanowił zrobić latem turbodoładowanie i dorzucić kilka tysięcy żołnierzy na granicę, chociaż zdania na temat ich użyteczności w tym miejscu są podzielone. Minister obrony narodowej powinien się podać do dymisji po „zdarzeniu z żołnierzem i karabinem”, bo to zdarzenie nie jest efektem przypadku, jakiegoś incydentalnego błędu, indywidualnej ludzkiej niesubordynacji, ale systemowych zaniedbań, na które obecna władza cywilna z pełną świadomością postanowiła przymknąć oko. Rząd Tuska wziął te wszystkie zaniedbania z całym dobrodziejstwem inwentarza po poprzednikach i uznał, że nic nie należy zmieniać, wręcz przeciwnie, należy nacisnął przycisk „boost”.

Korpus Kosiniaka-Kamysza (KKK) w obronie granicy z Białorusią

Mieszkańcy przygranicznych gmin Podlasia wielokrotnie sygnalizowali niepokojące zachowania żołnierzy. Przekraczanie uprawnień, pijaństwo, spacerowanie z długą bronią po sklepach i knajpach, jeżdżenie po drogach publicznych z zasłoniętymi rejestracjami, rajdy ciężarówkami wojskowymi, które spychają osobówki i rowerzystów na pobocza, rozjeżdżanie dzikich zwierząt, przeganianie ludzi z dróg i miejsc publicznych, na przykład szlaków turystycznych w Puszczy Białowieskiej, mierzenie z broni do cywili, organizowanie ad hoc wojskowych ćwiczeń we wsiach, bez uprzedzenia i odpowiedniej informacji dla mieszkańców. Palącym problemem są też śmieci, które, niestety, polscy patrioci jak gdyby nigdy nic wyrzucają do przydrożnych rowów.

Nikt z rządu nie potraktował nigdy tych sygnałów poważnie, nie podjął dialogu w tej sprawie. Od ciążących ku autorytaryzmowi rządów PiS-u nawet się tego szczególnie nie spodziewano, ale już to, że ten nowy demokratyczny rząd potraktował mieszkańców tego regionu – w tym wielu swoich wyborców – dokładnie tak samo, jest źródłem głębokiego rozczarowania, dla wielu z nas polityką w ogóle i zapewne wpłynie na frekwencję w najbliższych wyborach prezydenckich.

W strefie bez żadnego trybu

Na Podlasiu znaleźliśmy się z dnia na dzień w strefie zmilitaryzowanej, która działa bez żadnego trybu, a przynajmniej bez trybu, o którym nam, jako obywatelom zamieszkującym tę strefę, byłoby wiadomo. Prawne podstawy przebywania armii przy granicy z Białorusią są bowiem utajnione i nawet sądy, którym przychodzi orzekać o zasadności i zgodności z prawem działań podejmowanych tu przez wojskowych, nie mają do nich wglądu. Nie mamy żadnych możliwości ani ścieżek, żeby cokolwiek w tej sytuacji zmienić, bo politycy, w tym ci, których żeśmy wybrali, traktują nas jak powietrze.

Z ludzi, którzy wyrażali jakiekolwiek niezadowolenie, wątpliwości albo po prostu zgłaszali i nagłaśniali nieprawidłowości w armii, obserwowane tutaj na Podlasiu, rządowa propaganda i armia internetowych trolli skutecznie zrobiła zdrajców albo w najlepszym razie oszołomów, którzy nic nie rozumieją. Chcecie być zgwałceni przez ruskich/czarnych/ciapatych/terrorystów/wpisz swoje? Nie? To proszę się zamknąć i nie obrażać bohaterów, co bronią wschodnich rubieży i kresowych stanic.

Po raz pierwszy jakikolwiek rodzaj publicznego spotkania z przedstawicielami MON i armii odbył się w listopadzie w Hajnówce i w dużej mierze był pokłosiem wywiadu, którego parę tygodni wcześniej udzielił mi wicewojewoda podlaski z Lewicy Paweł Krutul. Zapowiadał konieczność wysiedleń pod inwestycje obronne i plan rozwojowy dla Podlasia polegający na miejscach w pracy w obsłudze wojska – praniu, sprzątaniu i usługach fryzjerskich.

Mieszkańcy terenów przygranicznych na Podlasiu muszą się liczyć z wysiedleniami [rozmowa]

Minister Wziątek, również z Lewicy, przyjechał więc do Hajnówki gasić pożar, ale zarówno on, jak i towarzyszący mu generałowie byli do tego spotkania zupełnie nieprzygotowani. Licząc na odzew w górniczo-gierkowskim duchu, opowiadali o wspaniałej Tarczy Wschód, dzięki której będziemy mieć nie tylko bezpieczeństwo, ale też lokalni mieszkańcy będą mogli zarobić, o ile posiadają betoniarnie.

Roztaczano przed nami wizję wojska jako inwestora idealnego, który zaspokoi wszystkie nasze potrzeby, budując infrastrukturę double-use. Ot, na przykład z wieży obserwacyjnych, które powstaną, będą mogli korzystać turyści jako z wież widokowych. Nie uściślono jednak, czy będzie się to odbywać jednocześnie, w jakimś systemie zmianowym, czy może dopiero wtedy, kiedy wojsko już stąd wyjedzie. Wojsko zbuduje nam także szpitale, zapewni szybki internet, a dzieciom strzelnice.

Z armią nie przyszedł dobrobyt, ale koszty

Armia jest w swoich wizjach i zamierzeniach niezwykle omnipotentna, ale problem spotkania w Hajnówce polegał na tym, że tutaj zaklęcia o bezpieczeństwie i dobrobycie dzięki obecności wojska nie działają. Mamy tu wojsko od trzech lat i nie ma ani bezpieczeństwa, ani rozwoju, ani nowych miejsc pracy. Jest chaos, bałagan, improwizowane, prowizoryczne obozowiska, szałasy.

Z armią nie przyszedł do regionu dobrobyt, pogłębia się zapaść terenów przygranicznych, bo chaotyczna militaryzacja odstrasza młodych, potencjalnie nowych mieszkańców z innych regionów i inwestorów. A koszty utrzymania wojska częściowo spadają na lokalne społeczności, bo w mało liczebnych gminach obecność kilkuset żołnierzy w improwizowanych obozowiskach to skok liczby ludności nawet o kilkadziesiąt procent – a to obciążenie dla systemu wywozu odpadów, oczyszczalni ścieków, wątłej infrastruktury energetycznej i internetowej.

Armia w tę infrastrukturę nie inwestuje, ma natomiast życzenia specjalne. W gminie Dubicze Cerkiewne, gdzie od 2021 roku wspólną decyzją ministrów obrony narodowej i wójta żołnierze zajmują część budynku szkoły podstawowej, wojsko wyszło z propozycją, że na sali gimnastycznej urządzi sobie strzelnicę, za którą zapłaci im gmina. Jakieś bagatela pół miliona złotych.

Kiedy podczas spotkania w Hajnówce z sali posypały się krytyczne pytania i pretensje o to, że obecność wojska wpływa na region negatywnie już teraz i nikt nie ma żadnych propozycji zaradczych, minister i generałowie faktycznie odmówili dyskusji, tłumacząc, że przyjechali mówić o Tarczy Wschód, a strefa buforowa i wszystko, co mieliśmy do tej pory, to jest przecież decyzja MSWiA, więc z naszymi skargami mamy tam się zgłaszać. Generał Czosnek, czyli zastępca szefa sztabu, odbijał się od tych pretensji chwilami desperacko – my tu wam przynosimy bezpieczeństwo, o co wam chodzi? Upada wam biznes? Nie ma nic za darmo, trzeba się poświęcić.

W końcu zniecierpliwiony generał Czosnek powiedział coś, co tylko pozornie można odczytać jako niefortunne słowa człowieka, który nie ma wrażliwości społecznej, bo robi w działce, gdzie nie musi: „To jest wasz wybór, że tu mieszkacie”. Przedstawiciel instytucji, która jest tu od trzech lat, powiedział to do ludzi, którzy mieszkają tu od pół tysiąclecia.

Ten wysiedleńczy instynkt przewija się często w internetowych komentarzach, kiedy ludzie z przygranicznych miejscowości wyrażają krytykę działań rządu, armii oraz innych służb. Nie podoba się? To won! Nie przeszkadzajcie bronić Polski, nikt wam nie kazał tutaj mieszkać. Nie wiem, skąd się ten instynkt bierze. Czy może tak duża część społeczeństwa nosi w sobie nieprzepracowaną traumą wojennych i powojennych przesiedleń, że w ten sposób na innych próbuje ją normalizować? A może wytłumaczenie jest prostsze, bo zamieszkujące wschodnie Podlasie mniejszości słyszą w tych słowach echa czystek etnicznych z lat 40. XX wieku.

Ministerstwo ds. reprezentowania interesów armii i wojskowych

Bezrefleksyjne kreowanie wszystkich mundurowych na bohaterów, dodawanie im przywilejów i uprawnień, zwłaszcza skandaliczna ustawa strzelankowa, takie projekty jak ten MON-u, który zakłada absolutną dowolność w przejmowaniu gruntów i innych nieruchomości przez wojsko i zdejmuje z armii jakiekolwiek ograniczenia inwestycyjne – to wszystko kształtuje obowiązujący społeczny klimat, podbijany przez rządową propagandę, do której w kadencji nowego rządu dość chętnie i posłusznie dołączyły liberalne media głównego nurtu.

Ministerstwo Obrony Narodowej zamieniło się – jeszcze za Błaszczaka, ale Kosiniak-Kamysz kontynuuje tę linię – w ministerstwo ds. reprezentowania interesów armii i wojskowych, a nie ogółu obywateli, a tym bardziej obywateli, którzy w tej dziwacznej sytuacji, która obowiązuje na Podlasiu od ponad trzech lat, zostali postawieni. Nie mamy wojny, nie mamy stanu wojennego, ale mamy żołnierzy, którzy mieszkają ze swoją długą bronią w szkole podstawowej, mamy improwizowane koszary, które samo dowództwo operacyjne nazywa „obozowiskami”.

Nie wiemy, jakie zasady obowiązują w tych obozowiskach, nie wiemy, dlaczego żołnierze, którzy są oddelegowani do służby na granicy, mają przyzwolenie na picie alkoholu, czemu mogą sobie palącym kilkadziesiąt litrów paliwa wojskowym jelczem wyskoczyć pod same drzwi sklepu po piwo i czipsy. Nie wiemy, czy mają w końcu magazyny broni, gdzie mogą swoje karabiny deponować.

Kiedy jeszcze jesienią 2021 roku zgłaszałam Żandarmerii Wojskowej problem żołnierza, który sobie z karabinem spacerował po dziale monopolowym w Biedronce, dowiedziałam się, że to jest broń osobista, za którą każdy żołnierz odpowiada, a ponieważ nie ma jej gdzie zostawić, to musi ją mieć przy sobie. Poza tym policja też chodzi z bronią do sklepu i to nikomu nie przeszkadza. Tylko że miejscowa policja pojawia się w sklepie z krótką, nie automatyczną bronią sporadycznie, a wojsko notorycznie.

Ta postępująca militaryzacja, która przejawia się w marginalizowaniu życia cywilnego i podporządkowywania go potrzebom armii i innych służb mundurowych nie dotyczy jedynie Podlasia, gdzie doświadczamy jej w skrystalizowanej, dojrzałej formie. Ona już dawno rozlewa się na inne formy życia społecznego. Wystarczy przypomnieć zachowanie straży granicznej w związku z premierą filmu Agnieszki Holland, kiedy próbowano wymusić jakiś rodzaj prewencyjnej cenzury, a funkcjonariusze SG, nie znając treści filmu, potępiali go, twierdząc, że im się należy szacunek, bo noszą mundur.

Już wtedy pisałam, że w demokratycznym państwie prawa szacunek nie należy się z automatu, tylko dlatego, że ktoś poszedł służyć tej czy innej formacji mundurowej. Wręcz przeciwnie, monopol na przemoc, który mają służby, sprawują w ramach ściśle określonych reguł prawnych, a w demokratycznych społeczeństwach panuje zasada cywilnej kontroli nad armią i służbami mundurowymi. Ale myśmy w Polsce granicę tych reguł prawnych przekroczyli, skoro ludzie w mundurach, próbują ograniczać debatę publiczną i cenzurować treści, które pod tę debatę są poddawane – tak było nie tylko w przypadku Zielonej granicy, ale też wystawy rzeźb w Michałowie, czy nagonki na autorów i inicjatorów powstania muralu w Czeremsze.

Siegień: „Zielona granica” z perspektywy Podlasia

Do tego w sieci funkcjonują anonimowe profile służb, w których bez żadnych hamulców trwa nagonka na aktywistów prawnoczłowieczych i humanitarnych. Polskie służby mundurowe prowadzą więc motywowaną ideologicznie wrogą kampanię przeciwko obywatelom własnego kraju, chowając się za anonimowymi kontami, chociaż konstytucja nakazuje im apolityczność. Władze cywilne nie reagują, wręcz przeciwnie, prześcigają się jedynie w deklaracjach podziwu, oddania i dumy z naszych obrońców ojczyzny.

Czas na ministra/ę obrony osób cywilnych

Strzelanina w Mielniku i wyjaśnienie jej okoliczności będzie teraz podlegało podobnym mechanizmom zamiatania pod dywan, jakim sprawa śmierci sierżanta Mateusza Sitka. Z tego drugiego przez aklamację zrobiono bohatera narodowego, żeby nie konfrontować się z trudnymi pytaniami o to, czemu wojskowe karetki przy granicy okazały się bezużyteczne, czemu transport do szpitala trwał tak długo, czemu dowództwo publikowało fałszywe oświadczenia w sprawie stanu rannego żołnierza?

Sprawca strzelaniny w Mielniku, 24-letni żołnierz z Przemyśla, od razu został zaszeregowany do kategorii „bandyta”. Choć widać w sieci różne racjonalizacje i próby usprawiedliwiania – bo PTSD, bo wszystkich się nie upilnuje, bo tak bywa, że ktoś się spije, wiadomo, każdy jest człowiekiem i szuka sposobu na odstresowanie się. Ale nie każdy jest człowiekiem z karabinem i kilkoma magazynkami broni, który odstresowuje się poprzez upijanie się i strzelanie.

Słuchaj podcastu „Blok wschodni”:

Spreaker
Apple Podcasts

Już po zdarzeniu w mediach zaczęły pojawiać się anonimowe wypowiedzi żołnierzy, komentujących sprawę. Okazuje się, że chłopak na granicy był od grudnia (i już PTSD!), wcześniej zgłosił się do armii na ochotnika i odbył powierzchowne, kilkutygodniowe szkolenie, nie przeszedł natomiast żadnych badań psychiatrycznych. Bez problemu pijany opuścił z karabinem i zapasem naboi „obozowisko”, tak jakby nie było tam wartowników, tak jakby nie było żadnych dowódców, którzy kontrolują to, czy żołnierze na służbie się przypadkiem nie upijają.

To nie jednostkowy przypadek, a efekt działania zgniłego systemu, który wytworzył się na Podlasiu w ciągu minionych trzech lat. Nie zadziałało wszystko – od momentu rekrutacji, przez szkolenie, po dowodzenie i nadzór w miejscu pełnienia służby. Właśnie za bezczynność wobec tego systemu minister wysyłający nam tu hurtem żołnierzy z łapanki powinien odpowiedzieć politycznie.

A skoro cywilny nadzór nad armią i innymi służbami mundurowymi więdnie, to wnoszę do premiera Donalda Tuska, by dla bezpieczeństwa obywateli i z troski o demokrację, które podobno tak bardzo leżą mu na sercu, podczas najbliższej rekonstrukcji powołał ministra/ę obrony osób cywilnych.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Siegień
Paulina Siegień
Dziennikarka i reporterka
Dziennikarka i reporterka związana z Trójmiastem, Podlasiem i Kaliningradem. Pisze o Rosji i innych sprawach, które uzna za istotne, regularnie współpracuje także z New Eastern Europe. Absolwentka Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego i filologii rosyjskiej na Uniwersytecie Gdańskim. Autorka książki „Miasto bajka. Wiele historii Kaliningradu” (2021), za którą otrzymała Nagrodę Conrada.
Zamknij