Kraj

Ziejący ogniem odbyt Kasztanki marszałka Piłsudskiego

Bycie martwym jest bezpieczne. Można leżeć i gnić, nie przyswajać nowych idei, przemian cywilizacyjnych i kulturowych. Żyć bez konieczności zmiany. I – co najważniejsze – bez rezygnacji z koryta. Koryta, z którego nie chcą żreć młodzi.

Lubię sobie pofantazjować. Nie muszę specjalnie dawać w szyję (tu zawiodę prezesa) ani ćpać, żeby moją wyobraźnię opanowały „wariackie” wizje. I muszę przyznać, że kocham te momenty, bo czuję, że właśnie w nich – czy raczej przez nie – już teraz doświadczam tego, co dopiero ma nadejść, co przed światem, przede mną.

Kiedy w nocy zamykam oczy, walczę z ogarniającą mnie sennością, by móc doświadczyć choć przez chwilę obrazów, które opanowują mój mózg, zanim popadnę w błogą nieświadomość. Cieszę się tym momentem, gdy na granicy snu pozwalam wyobraźni zaszaleć. Zwłaszcza gdy potem odpłaca mi snami, którymi nie wzgardziliby nawet najwięksi opiumiści.

Faszyzm to pragnienie zemsty. Czy będzie powtórka z Weimaru?

Tak jak ten, który wyśniłam w noc po powrocie z III Kongresu Dobrej Nadziei, na którym zajmowałam się wraz z Robertem Lisiewiczem, Niną Gabryś, Frankiem Sterczewskim i Joanną Niezgodzką – troską. Kiedy przyglądaliśmy się TROSCE jako narzędziu społecznej zmiany.

Od dłuższego czasu uważam, że to właśnie troska powinna w tym kraju zastąpić wszystkie popierdolone namiętności, którym ulegaliśmy jako społeczeństwo od wieków, budując wielką polską patriotyczną narrację.

Bij żonę, gwałć żonę, odbierz jej prawa reprodukcyjne, a nade wszystko kochaj Ojczyznę. Fantazmat, trupy i zarodki. A niech będzie to miłość potężna, romantyczna, miłość, od której można postradać zmysły i cierpieć. Miłość, od której można ochujeć i umrzeć.

Tylko taka miłość, która wymaga poświęceń, jest miłością uświęconą w polskiej kulturze – w każdym z jej przejawów: w literaturze, sztukach wizualnych, filmie, muzyce, rzeźbie, teatrze. Innej miłości, rozumianej jako życzliwość i troska, nikt w tym kraju nikogo nie uczy. Bo jak ma uczyć, skoro uczymy miłości do trupów, a nie do żyjących? Trupów rozumianych nie tylko w kontekście umarłych ludzi. Myślę tu także o trupach – narracjach, trupach – ideach, trupach – wartościach.

Świat tak naprawdę można zrozumieć, przyjmując, że żyją w nim ludzie upatrujący sensu swojego istnienia w korelacji z tym, co żyje, i z tym, co gnije – co się rozkłada, bo od dawna jest martwe. Można, upraszczając, sprowadzić tę dywersyfikację do rozróżnienia na Konserwatywne (trupy) i Postępowe (żywi), choć pewnie wiele z was zarzuci mi uproszczenie. Przyjmuję zarzut, pewnie macie rację.

Jednak świat postpandemiczny tak bardzo się zmienił i tak bardzo przyspieszył, że potrzebne mu są teraz uproszczenia, a nie dawne, rozbudowane, mydlące oczy argumentacje podtrzymujące stare narracje przy życiu. Z jakiegoś powodu to aktywiści się streszczają, a politycy nadal pierdolą kocopoły, z których dla świata nie wynika absolutnie nic.

Bo znakomita większość polityków nie chce zmiany. Chce siedzieć przy trupie, wdychać słodko-kwaśną woń rozkładającego się ścierwa, obserwować larwy wijące się po rozpadlinach TK, napawać się widokiem truchła praw reprodukcyjnych i polityki społecznej, kopać grób pod system edukacji, który w tym kraju zawsze był poroniony, bo oparty na nietolerancji i przemocy – bo tylko w tym narodowym grobie czuje się martwa.

O to właśnie im chodzi. Bo bycie martwym jest bezpieczne. Można leżeć i gnić, nie przyswajać nowych idei, przemian cywilizacyjnych i kulturowych, upadku jednych paradygmatów, a narodzin nowych, można po prostu być sobie tym, kim się jest, i tak już da capo al fine. Bez konieczności zmiany. I – co najważniejsze – bez rezygnacji z koryta. Koryta, z którego nie chcą żreć młodzi.

I tu dochodzę do meritum. Bo to o NICH, o MŁODYCH, a nie o trupie klaczy marszałka Piłsudskiego (też trupa) jest bowiem ten tekst. Bo ta wojna trupów z młodymi jest wcale, jak myślą trupy, nie o koryto, a o TO, a o ZAWARTOŚĆ KORYTA, o składniki odżywcze, o treść.

MŁODZI bowiem nie chcą żreć ścierwa – starych idei, pierdolenia o wyższości paliw kopalnych nad odnawialnymi źródłami energii, wyższości braku dostępu do aborcji bądź aborcji do 12. tygodnia nad aborcją bez granic, wykluczenia osób LGBTQ po to, by zapewnić poczucie bezpieczeństwa mieszkankom i mieszkańcom RP. Bleh.

MŁODZI się tego brzydzą i potocznie mówiąc, nie łykają, bo trupie idee, podobnie jak truchło zwierzęce, zwyczajnie staje im w gardle. Nie widzą sensu zabijania żywych istot, po to, by tylko poczuć jej smak. Nie widzą sensu odbierania mleka cielakom, skoro można wypić roślinne. Wierzę w to, że gdyby produkty wegańskie były dofinansowane przez państwo, młodzi wybieraliby je jeszcze częściej. Niestety, wciąż są droższe, bo trzeba sponsorować wielkie hodowle, gospodarstwa i fermy – trzeba uciszyć rolników, by także zasiedli u trupiego koryta i zagłosowali, na kogo trzeba, w kolejnych wyborach. Tym samym młodzi, którzy nie tylko nie chcą zasiadać przy korycie, ale i żreć „trupa” i ssać trupa, pozostają najczęściej bez pracy albo na śmieciowych umowach, praktycznie bez środków do życia, bez możliwości realizowania się w wybranej przez siebie specjalności czy zawodzie.

I właśnie dlatego ku nim kieruję teraz swą „TROSKĘ”, którą jako opiekunka OzN na co dzień kieruję ku swym nastoletnim autystycznym córkom.

Nie wstawiam się tutaj za młodymi programistkami czy programistami, bo wiem, że świetnie sobie radzą, znają bowiem „język”, którym rozgadał się świat. Język, w którym ten świat jest teraz najczęściej przetwarzany i opowiadany. Piszę z troski o tę część młodych, która jeszcze mówi językiem istot ludzkich, nie robotów, bo gorąco wierzę w to, że ten język musi przeżyć.

Klimatyczne plagi egipskie. COP27 to kolejny szczyt hipokryzji

Właśnie w nim zawiera się troska, bez której nie przeżyją MŁODZI – ale, co najważniejsze, nie przeżyjemy też MY, bo bez MŁODYCH, bez ich zaangażowania w sprawy klimatu, politykę równościową, aktywizm społeczny, a zatem bez ich wrażliwości, będziemy zmuszeni pozostawać przy korycie z Zombiakami i żreć ścierwo – żyć starymi podziałami, starymi narracjami, starymi modus vivendi. I tylko przebierać się w recyclingowane na niby łachy postępowców. A tego nie chcemy. Nie chcemy udawać, że przynależymy do nowo formującego się świata, tylko go tworzyć i przynależeć, miast płakać przy trupie i rwać szaty przy trupie.

Nie bądźmy naiwni. Rozpoznają nas. Będziemy tylko przebierańcami trącącymi polskim ścierwem – patriarchatem, patologicznym kompleksem niższości przykrytym pseudopatriotyzmem i mesjanizmem, lisem-Chytrusem narodów, przemocowym zjebem i sraluchem, z którym nikt nie będzie chciał usiąść przy stole.

Jest na to wszystko jeden sposób: wpuśćmy MŁODYCH do instytucji kultury – nie zatrudniajmy na planach filmowych, w filharmoniach, teatrach tylko starych wyżeraczy, będących często „na etatach” w innych miejscach. Życzę im jak najlepiej, zdając sobie sprawę ze smyczo-kredytów. Ale to nic nie tłumaczy.

Sadura i Sierakowski: Polityk, którego teraz potrzebują Polki i Polacy, to nie iluzjonista, ale terapeuta

Niedoreprezentowanie MŁODYCH sprawia, że wciąż nosimy tę samą maskę, tę samą zużytą gębę i nie zmieniamy systemu od środka. Jeśli powstałaby ustawa o konieczności zatrudniania w kulturze młodych, powiedzmy, by stanowili choć 30 procent pracowników, na pracę załapaliby się wreszcie ci, którzy żyją z pracy na barze, sprzątania czy nianiowania, choć przecież marzyli o czymś innym. I wykonali w tym kierunku tytaniczną pracę! I nic. Bo przy tak zwanym korycie stale siedzą tylko ci, którzy zdążyli zająć pozycję wcześniej, jakiś czas przed pandemią.

Wtedy, kiedy żyło się podług starej narracji – daj się poniżyć, daj się zajebać, a może będzie ci dane. Prace załatwiane przez upokorzenia, przez seks, chlanie, ćpanie, katorżniczą pracę bez czasu na życie osobiste czy sen, nieważne – narracji, podług której trzeba było dać się przekroczyć na milion sposobów, by dostąpić dopuszczenia do pańskiego stołu. Wszystko oparte na traumie – najpierw studia, potem próba znalezienia pracy w zawodzie.

Gdzie nasza troska o tych, którzy się „nie załapali”? Gdzie wyrównywanie szans? Gdzie miejsce na NOWĄ opowieść? Tak jest w całej kulturze – stare toposy, stare wątki, stare opowieści o biednych zdradzonych przez Polskę bądź rozpustne łamane na rozpuszczone kobiety alkoholikach. Albo pragnienie bycia poniżonym. Marzenia o gwałcie. Społecznym, politycznym, fizycznym. Wciąż powracające przyzywanie poniżenia i bólu. Uczynienie z dysfunkcji i cierpienia atrakcyjnego towaru. Ile tych opowieści jeszcze musimy przeczytać, obejrzeć, doświadczyć. Ile pochylać się nad zranioną, zawiedzioną i z tego powodu najczęściej toksyczną męskością?

Ile tych meczów z Lewandowskim jeszcze można obejrzeć i tych reklam telefonii czy za pierdylion-złotych-kupionych zegarków, zamiast skierować ku niemu prośbę, by propagował nie próżniactwo i kapitalistyczny szit, ale działania na rzecz klimatu? By namówił najbardziej opiniotwórczych piłkarzy świata do odmowy latania samolotem i brał udział w meczach tylko tam, dokąd dojeżdża pociąg czy auto o hybrydowym silniku?

Na tym polega dziś bycie, kurwa, trendy, a nie na noszeniu zegarka za zyliard w zdychającym z powodu zatrucia klimatu świecie. I na tym, że Lewandowski i Lewandowska mogliby wytłumaczyć to nie tylko swoim dzieciom, ale wszystkim młodym, że nie warto podążać za tymi, co kopią, a za tymi, co walczą o życie. Życie planety. Lewandowscy, jeśli mnie czytacie, proszę, pomyślcie o takiej TROSCE. Możecie milion razy więcej od nas, ode mnie.

Albo wyobraźmy sobie teraz parlament, w którym w miejsce nażartych starymi opowieściami ogrów wchodzą młode aktywistki i aktywiści. Jak na scenie międzynarodowej reprezentuje nas jako ministra klimatu i środowiska Wiktoria Jędroszkowiak czy Dominika Lasota, a nie Anna Moskwa.

A teraz mój sen, sprzed tygodnia, bo wciąż wam go jeszcze nie opowiedziałam…

Przyśnił mi się Marszałek z wąsem upaćkanym tłuszczem. Wąsem, z którego tłusta breja kapała na mundur, „świniąc” go przy tym nieprawdopodobnie. Na wąsie osiadły skwarki i okruchy, które nagle zaczęły wyjadać obsiadające Marszałka wróble. Piłsudski, miast przegonić ptactwo swą szorstką, przywykłą do podkręcania hipsterskiego wąsa ręką, rozpostarł szeroko ramiona, przypominając stracha na wróble. Ale to jeszcze nic…

Cywilizacyjny regres po polsku. Cofamy się w rozwoju na własne życzenie

Ujrzałam bowiem nagle, we śnie, stojącą obok niego Kasztankę – klacz, którą kochał miłością płomienną i nie wiem, czy tak do końca czysto platoniczną… A Kasztanka pierwej spojrzała mu w oczy, po czym stanęła dęba jak w Szale Podkowińskiego, po czym obróciła się do niego dupą i ukazała swój odbyt. Ziejący niczym oko Saurona… Podążaj za słowami, jak pieprzył Lacan, rzekłam do siebie zaraz po przebudzeniu – Historia oka, Georges Bataille, batalia, Kasztanka nie rodzi dzieci, bo pewnie za dużo piła, Marszałek pił i stąd nazwisko Pił-sudski, tylko po co wkłada w pysk klaczy to dildo z węgla kamiennego?…

Wasza

TOTA

TOTA SZPILA

**

**
Agnieszka Szpila – pisarka, ekofeministka, kulturoznawczyni, aktywistka. W swoich książkach i tekstach zajmuje się głównie ekofeminizmem oraz tematami związanymi z osobami dyskryminowanymi – w tym z mniejszościami, z głównym uwzględnieniem osób z niepełnosprawnościami. Autorka powieści Łebki od SzpilkiBardo i Heksy.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij