Kraj, Weekend

Niech żyje wolność: jakie zakazy moglibyśmy znieść?

Mało które popularne powiedzonko uczyniło tyle spustoszenia w polskim społeczeństwie i cofnęło je tak głęboko w czasy poddaństwa co „powinni tego zabronić”.

„Powinni tego zabronić” – takie copy tłoczono w nasze wspólnotowe oczy i uszy w połowie lat dwutysięcznych. Hasłem tym reklamowała się sieć sklepów z elektroniką, a że sieć była bogata i nowa na rynku, ów slogan widniał wszędzie i wybrzmiewał zewsząd.

Hasło to nie było jednak poetycko-marketingowym cudeńkiem w stylu wańkowiczowskiego „Cukier krzepi”. Twórcy reklamy sięgnęli po gotowca i przenieśli potoczne, ludowe powiedzonko do sfery wielkich nośników, wzmocnili je i doszczętnie wyeksploatowali.

Oferta sklepu jest tak dobra, że powinno się tego zabronić. Ale dlaczego zabraniać czegoś, co jest dobre?

 

W rozumieniu ludowym „powinni tego zabronić”, rzucone na wiatr, to ekspresja mikrooburzenia na coś, co dzieje się w otoczeniu, w przestrzeni publicznej, z jednoczesnym zaniechaniem samodzielnego działania w kierunku zmiany. Kto powinien zabronić? Jakaś administracja, urząd, jakaś nieokreślona władza. Coś może być tak dobre, że odwiedzie ludzi od obowiązków, od pracy, domu i rodziny, a to nie będzie się władzy podobać. Ale też można skwitować tym jakieś ostentacyjne naruszenie porządku publicznego, coś faktycznie niepożądanego.

Wspomniana reklama eksploatuje pierwszy wariant, poszerzony o jeszcze jeden, złowieszczy aspekt. To utożsamienie niebezpiecznie atrakcyjnego dobra ze sprawnie działającą firmą. Doskonale zarządzany biznes powinien się oto znaleźć na celowniku państwowej administracji.

Niewolnik czyta Woltera, czyli powierzchowna dystynkcja i podmiotowa równość

Biznes się oczywiście groźbą nie przejmuje, jest zuchwały. Gdzieś na tych przecięciach popularnego powiedzonka i interesów sieci handlowej powstaje utożsamienie drobnych, ale głęboko uwewnętrznionych zakazów ograniczających wolności obywatelskie z państwowymi regulacjami względem wielkich podmiotów gospodarczych.

Padło na podatny grunt, użyźniony akurat wtedy nieszczęsną sprawą Romana Kluski i firmy Optimus. Państwo dybie na przedsiębiorczych obywateli i niszczy im życie – oto mit założycielski polskiego biznesu, któremu po dziś dzień sęp o imieniu Fiskus szarpie wątrobę. Ze złośliwości czystej, niczego więcej.

Młoda III RP długo się wahała, czy bardziej chce być Ameryką, czy Europą, a w tym czasie biznes inwestował w propagandę, która zmieniła w nas rozumienie wolności jako swobody życia – to rozumienie, o które walczyła opozycja demokratyczna epoki PRL – na wolność pojmowaną jako święta własność prywatna i równie święte prawo prowadzenia działalności gospodarczej.

Amanci panny S, zanim się pokapowali, co jest grane, mogli już tylko męczyć młodzież szkolną swoją subiektywną, cienką jak dzielony na czworo włos definicją wolności – jako wolności od komunizmu. A skoro „od” komunizmu, to „do” kapitalizmu przecież, do biznesu. I pozamiatane: utraciliśmy u zarania zmysł wolności osobistej. To gorsze niż utrata wolności samej w sobie, bo żeby z wolności korzystać czy żeby jej tylko chcieć, trzeba czuć, czym ona jest.

Pozostał za to zmysł zakazu. Przeczulenie na punkcie swojej podmiotowej obecności w szorstkim tłumie, które wyobrażenie publicznej aktywności ogranicza do oburzania się na to czy na tamto. Najłatwiej zaobserwować to zjawisko w działalności wspólnot mieszkaniowych: „Zakaz gry w piłkę”, „Zakaz dokarmiania gołębi”, „Zakaz parkowania tyłem” i „Zakaz deptania trawnika”, aż po głęboko filozoficzny „Zakaz przebywania”. Pożądana aktywność sąsiedzka wyewoluowała w smutne poprawianie otoczenia zakazami, ustawianie szlabanów, grodzenie osiedli i wszędobylski monitoring.

14 rzeczy, których zabronił Duda, zakazując propagowania LGBT

Zakazywanie jest łatwe i przyjemne. Słyszałem kiedyś rozmowę z Leszkiem Balcerowiczem w radiu, gdzie kwitował, że w polityce dawanie jest łatwe, trudności pojawiają się, gdy trzeba komuś odebrać. A przecież to nieprawda. Zaskakująco łatwo pozbawia się nas prostych swobód obywatelskich. Jest na to przyzwolenie lub oczekiwanie, jakby samo rządzenie na tym właśnie miało polegać. A gdyby się zastanowić, gdzie możemy sobie jako społeczeństwo nieco popuścić? Dać trochę luzu? Pozwolić na nieco swobody?

Oj, ciężko! Aż zgrzyta, gdy próbuję uruchomić wyobraźnię w tym kierunku. Zakazami mogę sypać jak z rękawa.

Na podobną trudność natrafił ponad 15 lat temu poseł VI kadencji Sejmu Janusz Palikot. Ten odnoszący pasmo sukcesów przedsiębiorca miał taki gest, żeby z poziomu beneficjenta wolności gospodarczej, prywatyzacji i deregulacji rynkowych wrócić do maluczkich i zaoferować im „przyjazne państwo”. Miała im je podarować komisja nadzwyczajna Sejmu, której Palikot przewodził.

Janusz Palikot – błazen i cynik kontra zwyrodnialcy w mundurach

Obok pracy nad przepisami, które uprzyjemniłyby życie inwestorów i właścicieli firm, Palikot postanowił zapytać suwerena o zbędne, przykre i uciążliwe prawa. Do przycięcia jak paznokcie. Za pośrednictwem powołanej do tego strony internetowej spłynęło prawie 60 tysięcy skarg z całej Polski.

Możemy się tylko domyślać zawartości tych wniosków. Podejrzewam, że były to w większości gorzkie żale i biadolenia, ale kto wie? Komisja nadała bieg 152 spośród wskazanych inicjatyw, a uchwaliła 88. Może dałoby się ten materiał jeszcze jakoś przecedzić i poszukać tam wskazówek pomocnych przy powrocie na ścieżkę zmysłu wolności.

Co jest do ugrania? Po pierwsze zaufanie – ludzi do władzy i do siebie wzajemnie. Ale też nieoczywiste elektoraty, innowacyjność, odróżnienie się, rozwój intelektualny i przyzwolenie na mądre, ograniczone regulacje. Może jest takich kilka niedogodności dnia codziennego, które można by łatwo znieść, by zyskać aprobatę dla rozwiązań ratujących życie lub środowisko naturalne.

Tylko właśnie, weź to wymyśl. Nie jest tak, że zakazy skodyfikowane literą prawa nie mają uzasadnienia. Zawsze jakieś mają. I zawsze znajdzie się ktoś, kto się popuka w głowę lub oburzy na próbę zamachu na uświęconą tradycją sankcję, a wyobraźnia z łatwością sypnie lawinę hipotetycznych, tragicznych konsekwencji. Snując fantazje o zakazach, które można by znieść, łatwo się ośmieszyć, skompromitować. Bo przecież wiemy, czym to się skończy.

Mimo to spróbujmy. Niech każda i każdy we własnym sumieniu wymyśli 10 zakazów, które mogłaby znieść lewica. Z początku będzie bolało, ale zapewniam, że to minie. Oto moje propozycje, które można by wdrożyć z pożytkiem dla naszej zwykłej, codziennej swobody bycia ludźmi. Niektóre z drobnym uzasadnieniem.

1. Znieść zakaz przechodzenia w niedozwolonych miejscach i na czerwonym świetle.

2. Znieść zakaz picia alkoholu w miejscach publicznych i parkach. Bo to chyba nie sam akt spożywania przeszkadza, tylko towarzyszące temu czasami zachowania.

3. Zaorać ochronę zabytków i wymyślić ją na nowo. Tak, żeby fundusz nie był dojną krową dla Kościoła katolickiego, ale też by status zabytku nie wstrzymywał jakichkolwiek interwencji w obiekt. Przykładem niech będzie most Poniatowskiego w Warszawie i kompetencyjna szarpanina urzędników, by móc ustawić i utrzymać tam fotoradary.

Pozwólmy ludziom cieszyć się promocyjnym piwem

4. Ściąć o połowę listę leków, które wydawane są wyłącznie na receptę. Paracetamol jest dostępny od ręki, a można sobie nim poważnie zaszkodzić, biorąc bez opamiętania. Skoro ufamy, że ludzie nie będą jednak tego robić i mogą go sobie kupić pod kilkoma postaciami, razem z batonem, jogurtem i wegerem, to zmniejszmy kolejki do lekarza, znosząc recepty na leki na wzdęcia i nadciśnienie, a przede wszystkim – antykoncepcję.

5. Zmniejszyć kolejki w sądach, usuwając zakaz posiadania narkotyków. Tylko edukacja i redukcja szkód. Tak samo postępujemy przecież z alkoholem.

6. Znieść konieczność składania w sądzie pozwu, gdy chcemy się rozwieść. Skoro nie zawieramy małżeństwa w sądzie, nie ma potrzeby angażować sądu do jego rozwiązania. To sprawa dla notariusza.

7. Znieść kontrole biletów w środkach transportu publicznego. Można zapłacić, wchodząc do pojazdu lub z niego wychodząc.

Kolejny kraj wprowadza zakaz zasłaniania twarzy

9. Usunąć kilkadziesiąt tysięcy znaków drogowych spiętrzonych w wysokie choinki, zza których nie widać świata.

10. Poluzować zasady pochówku, żeby sobie można było wysypać prochy bliskiej osoby na łące. Komu to szkodzi? Komuś może pomóc.

Na koniec, nie ma zmiłuj, musi być zakaz: zakaz zakazywania. Ferowanie zakazów powinno być trudne i proceduralnie złożone, prowadzone pod społeczną i ekspercką kontrolą, a wszelkie zakazy powinny być regularnie rewidowane.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Szafrański
Jakub Szafrański
Fotograf i publicysta Krytyki Politycznej
Pochodzi z Lublina, gdzie tworzył Klub Krytyki Politycznej. Publicysta i fotograf. W 2010-2012 pracował w dziale dystrybucji Wydawnictwa KP. Współtworzył stronę internetową. Akademicki mistrz polski w kick-boxingu 2009, a także instruktor samoobrony. Pracował we Włoszech, Holandii i Anglii. Laureat Stypendium pamięci Konrada Pustoły.
Zamknij