Kraj

Oddech dla gleby czy sabotowanie polskich upraw? Słynne ugorowanie to niekoniecznie to, o czym myślicie

Od kilku miesięcy trwają głośne protesty rolnicze. Jednym z podnoszonych postulatów była rezygnacja z tak zwanego ugorowania, czyli pozostawiania na gruntach ornych obszarów nieprodukcyjnych. Z tym się rolnikom udało – nie będzie takiego obowiązku. Ale czy było warto?

Goła ziemia po horyzont. Czarna, szara, a jak ją porządnie potraktować glifosatem, wydaje się wręcz niebieskawa. Czy tak wygląda ugór? Tak i nie. Martwe pole, które opisuję, nieprzyjazne owadom, ptakom i życiu w ogóle, nazywamy fachowo ugorem herbicydowym. Taki bywa stosowany na przykład w rzędach drzew w sadach, choć i w nich możliwe są bardziej ekologiczne alternatywy. Gdyby właśnie takiego traktowania ziemi oczekiwano od rolników w myśl nowo wprowadzanych norm, byłabym w pierwszej linii protestów i pewnie sama zaczęłabym snuć teorie spiskowe. Czy ta koszmarna Unia Europejska chce, żeby zabrakło nam jedzenia? Czy stara się zniszczyć nasze gleby? Odkryta ziemia nie tylko nie rodzi plonów – przede wszystkim może ulegać erozji i oddaje zmagazynowany w niej dwutlenek węgla. Problem w tym, że takich zapisów ani zaleceń nigdy w Zielonym Ładzie nie było, a zmiana, którą wprowadzono pod naciskiem protestów, może okazać się mniej korzystna zarówno dla rolników, jak i przyrody.

Tuskowa blokada Nature Restoration Law może kosztować nas więcej niż dwie kadencje rządów PiS

Tusk ogłasza sukces

15 marca Donald Tusk dumnie ogłosił w swoich mediach społecznościowych, że ugorowania nie będzie. „Konkret dla rolników”; „To wynik moich rozmów z szefową Komisji” – chwalił się. Czego właściwie nie będzie? To, co potocznie nazywamy obowiązkiem ugorowania, miało być realizacją jednej z norm dobrej kultury rolnej, zgodnej z ochroną środowiska (GAEC), dotyczącej minimalnych obszarów nieprodukcyjnych. Wyłączenie z produkcji rolnej nigdy jednak nie miało być jednoznaczne z gołą ziemią. Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa precyzuje, że do takich terenów zaliczyć można miedze i zagajniki śródpolne, pojedyncze drzewa czy oczka wodne. Dopuszczalne było także obsianie pola roślinami z przygotowanej przez ministerstwo listy, czyli na przykład roślinami bobowatymi, które użyźniają glebę. Jak zauważa Dorota Metera, ekspertka z Koalicji Żywa Ziemia, te ostatnie mogłyby być uprawiane także na zbiór.

Žižek: Od spiętrzonego kryzysu po chaotyczny rozpad, czyli jak nam się żyje na Trisolaris

– To ugorowanie było tak naprawdę inną uprawą – podkreśla Metera. – Ktoś tu czegoś nie zrozumiał i wziął to na sztandar protestów, które dotyczyły czegoś innego, tj. destabilizacji rynku, która wynika z zupełnie innych powodów.

Jak przypomina ekspertka, protesty rolnicze obejmują wiele wątków, z których tylko część jest bezpośrednio związana z normami służącymi ochronie przyrody. Kontrowersje wśród protestujących budzi import zboża z Ukrainy i inne międzynarodowe traktaty handlowe, jak ten z krajami Mercosur. Obowiązki dotyczące ograniczenia pestycydów czy właśnie zachowania bioróżnorodności – jak nieszczęsne ugorowanie – stanowią jeden z wielu czynników wpływających na rolniczą codzienność. Urosły jednak do rangi symbolu opresyjnych działań Unii Europejskiej.

Umowa UE z krajami Mercosuru. Niemcy znów chcą się ratować kosztem Europy

Polski rolnik nie istnieje, czyli kto się właściwie boi Zielonego Ładu?

Dorota Metera zwraca uwagę na jeszcze jeden istotny aspekt całego zamieszania – obowiązek, przeciwko któremu protestowano, nie dotyczył wcale wszystkich rolników. Gdy powtarzamy hasła o rolnikach, rolnictwie i protestach rolniczych, łatwo odnieść wrażenie, że mowa tu o jednorodnej grupie. Mamy do czynienia z mityczną figurą polskiego rolnika, który ma określone potrzeby i poglądy. Pewnie dąży do powiększania areału i zysków za wszelką cenę, dosypuje nawozów pod osłoną nocy i zrobi wszystko, żeby obejść przepisy chroniące przyrodę. A może wręcz przeciwnie – przygląda się każdemu źdźbłu, rozmawia z pszczołami i ręcznie usuwa ewentualne chwasty?

Cóż, cała rzecz w tym, że rolnicy nie są mniej zróżnicowani od innych grup społecznych. Interesy wielkich posiadaczy ziemskich nie mają wiele wspólnego z mniejszymi, rodzinnymi gospodarstwami. Codzienność rolnicza różni się w zależności od zamieszkiwanego regionu, rodzaju upraw i powierzchni gospodarstwa.

Zielony Ład pogrąży „zwykłych ludzi”? Nie dajcie sobie tego wmówić

Twórcy Wspólnej Polityki Rolnej biorą pod uwagę wewnętrzne zróżnicowanie. Przepisy przygotowywane są tak, by chronić najbardziej wrażliwe gospodarstwa. W Polsce, choć ostatnie dekady przyniosły stopniowy wzrost średniej powierzchni, wciąż mamy do czynienia z dużym rozdrobnieniem gospodarstw rolnych. Jak podaje „Rocznik statystyczny”, ponad połowa indywidualnych gospodarstw w Polsce (a liczą się tu wyłącznie te, które mają przynajmniej jeden hektar) nie przekracza pięciu hektarów powierzchni, natomiast w takich regionach jak Podkarpacie to nawet ponad trzy na cztery gospodarstwa.

Największych posiadłości jest najmniej. Obowiązek wyznaczania terenów nieprodukcyjnych w ramach normy GAEC 8 nie dotyczył wcale wszystkich a – jak szacuje Dorota Metera – mniej więcej 40 proc. rolników. Czy w świetle takich statystyk obawy o bezpieczeństwo żywnościowe w przypadku zastosowanie tej praktyki są uzasadnione? Raport opublikowany przez fundację Heinricha Boella wylicza, że ograniczenie produkcji przez gospodarstwa większe niż 10 ha o 4 proc. może skutkować zmniejszeniem ogólnej produkcji o około 1 proc. Niepokojące? Na pewno nie bardziej niż statystyki dotyczące marnowania żywności, które w Europie przekracza 10 proc. Co więcej, obszary nieprodukcyjne przynoszą wymierne korzyści, o tym jednak za chwilę.

Nowy ekoschemat to mniej korzystna opcja

Jak jest dzisiaj? Nie ma obowiązku, jest ekoschemat. Decyzja o pozostawieniu obszaru nieprodukcyjnego czy też ugoru jest dobrowolna, a ekoschemat – system płatności za określone zrównoważone praktyki rolnicze – ma zapewniać motywację finansową. To będzie dla rolników dużo gorsze – zauważa Dorota Metera. W nowym ekoschemacie od 1 stycznia do 31 lipca ma być ugór, nie ma już mowy o żadnych poplonach. Ekspertka wyjaśnia, że brak listy dopuszczalnych roślin bobowatych sprawia, że choć zachowanie nieuprawianych terenów wciąż wpływa pozytywnie na rozwój bioróżnorodności, to możliwości użyźniania gleby zostają ograniczone, a przygotowanie terenu pod uprawę w kolejnym roku może być trudniejsze. Mamy propozycję, żeby pozwolić chociaż na ograniczenie chwastów raz w roku – opowiada Metera. Może to być koszenie na wysokości 20 centymetrów, które tylko ograniczy wzrost i zawiązywanie nasion, ale pozostawi zieloną masę na działce.

Zniesienie obowiązku, który dotyczył tylko części rolników, ma jeszcze jeden poważny skutek. W Polsce wprawdzie wielkoobszarowi rolnicy wciąż należą do mniejszości, jednak zupełnie inaczej wyglądają uprawy we Francji czy innych krajach Europy Zachodniej. To właśnie tam 4 proc. upraw mogłoby stanowić istotne ograniczenie produkcji, ale i ulgę dla przyrody. Rezygnacja z zakazu prowadzi więc do zwiększenia dysproporcji – wielkie uprawy, te zachodnie, będą jeszcze większe, mniejsze nie odczują różnicy. Czy o to chodziło polskim rolnikom? Raczej nie.

Jak miedze i chaszcze pomagają uprawom

O terenach wyłączonych z upraw uparcie mówimy „nieprodukcyjne”. Czy to znaczy, że przynoszą stratę?

O zastosowanie takich praktyk pytam znajomą rolniczkę ekologiczną, Wiolettę Olejarczyk. – Mam szerokie miedze, tak by dzikie rośliny nieuprawne mogły nadal tam rosnąć – opowiada Wiola. Oprócz przyjemności patrzenia na maki czy chabry miedze stają się domem dla flory i fauny, których staram się nie naruszać, ewentualnie raz w roku kosić. Tam mogą się skryć kuropatwy, które wspierają mnie w kontrolowaniu liczby stonki na ziemniakach. Tam mogą mieć gniazda ptaki, które pełnią tak wiele ról w usługach systemowych w przyrodzie. Mnie nikt do tego nie zmuszał, nie robię tego dla dopłat – zaznacza. Planując uprawy, stosuje płodozmian, więc część pola zawsze odpoczywa. To odpoczynek czynny – zaznacza i dodaje, że rośliny, które tam sieje, karmią glebę. Wiola planuje też powiększyć ilość nasadzeń śródpolnych. Wyjaśnia, że pomogą zachować wodę w glebie, ochronią ją przed wiatrem, obniżą temperaturę w czasie upałów.

Praktyki, o których opowiada Wiola, nie są odosobnionym przypadkiem. Miedze, pasy zieleni czy zadrzewienia na polach są stałym elementem wiejskiego krajobrazu. Zachęcają do nich Ośrodki Doradztwa Rolniczego i poradniki upraw. Nie są ustępstwem w kierunku ochrony przyrody czy kompromisem, ale integralną częścią zrównoważonego rolnictwa, która zapewnia jego odporność i wydajność. W tym roku z rolnictwem zrównoważonym wygrało to wielkoobszarowe. Cała nadzieja w drobnych rolnikach – może następnym razem posłuchamy właśnie ich?

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij