Kraj

O wartościach uparcie

Czy wszyscy dobrzy ludzie to faktycznie chrześcijanie? Ciąg dalszy debaty o wartościach, czyli tym razem Szwajcer odpowiada Obirkowi.

„Ja wolę się zajmować właśnie rzeczywistością, a nie ludzkimi obsesjami” – pisze profesor Obirek, odpowiadając na moje pytania, na co ja z kolei mogę odpowiedzieć, że w pełni się z nim zgadzam, tyle że rzeczywistość społeczna składa się w znacznym stopniu z ludzkich obsesji i tylko ich rozpoznanie pozwala nam tę rzeczywistość objaśnić.

Wielu historyków twierdzi na przykład, że gdyby nie prywatne obsesje Hitlera, nie byłoby Holocaustu, a gdyby nie mania prześladowcza Stalina, nie byłoby wielkich czystek. Ba – rozejrzyjmy się zresztą wokół: czy dzisiejsza polska scena polityczna wyglądałaby tak, jak wygląda, gdyby nie prywatne obsesje i resentymenty pewnego doktora praw z Żoliborza! Gdybym był złośliwy, co oczywiście nie jest w moim stylu, dodałbym może jeszcze, że zwłaszcza w sferze wiary to właśnie ludzkie obsesje są głównym tworzywem rzeczywistości, bo tu poza ludźmi nic nie ma. Ale to temat na inną rozmowę, wróćmy zatem do naszych baranków, czyli do „wartości chrześcijańskich”.

Znów muszę przyznać, że w pewnym sensie mój szacowny polemista wytrącił mi oręż z ręki, deklarując, że nie wie, „na czym ich chrześcijańskość ma polegać”. Problem bowiem polega, że ja też nie i dlatego właśnie pytam. Co więcej, jeśli zaakceptujemy też szerszy projekt postulowany przez Obirka, czyli uznamy, że „prawdziwe chrześcijaństwo polega na […] na mozolnym trudzie wyławiania tych epizodów w historii religii (w tym chrześcijaństwa), które uczłowieczają świat”, cała dyskusja staje się jałowa. Jałowa choćby w tym sensie, że musiałbym wtedy przyjąć, że o ile „uczłowieczanie świata” rozumiem tak samo jak profesor Obirek (a nasze liczne rozmowy wskazują, że tu akurat nietrudno byłoby nam dojść do porozumienia), to sam już jestem „prawdziwym chrześcijaninem”, tyle że najwyraźniej o tym jeszcze nie wiem. To zresztą akurat drobiazg, bo poza mną mało kogo moja wiara/niewiara interesuje, ważniejsze znacznie, że uprawniona w pełni ekstrapolacja tezy Obirka każe nam cały rozwój cywilizacji i kultury traktować jako realizację chrześcijańskiej aksjologii i eschatologii (tyle że odśmiertelnionej)! Z tym zaś nader trudno byłoby mi się zgodzić (chętniej broniłbym tezy przeciwnej), a mam przy tym nieodparte wrażenie, że praktycznie całe współczesne chrześcijaństwo (przez co rozumiem liczne denominacje tej religii reprezentowane przez duchowieństwo i wiernych) też by tę – szczytną, nie przeczę – ideę odrzuciły.

Takie dobieranie sobie znaczeń to zresztą problem u teistów, którzy chcą zachować zwykłą ludzką przyzwoitość i rozum, dość powszechny – zastanówmy się na przykład, który z Kościołów (nie tylko zresztą chrześcijańskich) zgodziłby się z tym, że bóg, do którego się modli, jest: „absolutnie względnym, tu i poza tym, jest transcendentną immanencją, wszystko obejmującą i wszystko przenikającą najbardziej realną rzeczywistością w sercu rzeczy, człowieka, w historii ludzkości i w świecie”. A tak właśnie twierdzi profesor Kung, uważany zapewne nie bez powodu za jednego z najwybitniejszych współczesnych teologów.

Niestety nie wyjaśnia, dlaczego ta immanentna rzeczywistość miałaby zabraniać kochać się dwóm osobom tej samej płci).

Nie wgłębiając się może zbytnio w autoprezentację chrześcijaństw i innych teizmów, bo to znów odrębny temat (a moja wiedza o nim jest bez porównania mniejsza niż profesora Obirka), chciałbym zwrócić uwagę jedynie na pewną pułapkę, w którą mój szacowny oponent mimowolnie wpada, nie on jeden zresztą, bo podobny błąd popełniło wielu mądrych i szlachetnych ludzi, tak teoretyków, jak i praktyków działań i poglądów bez wątpienia szlachetnych (że wspomnę w tym kontekście choćby profesora Mariana Przełęckiego (logik!) z jego Chrześcijaństwem niewierzących czy Jacka Kuronia, który sam o sobie mówił, że jest „chrześcijaninem bez Boga”).

To dość klasyczny błąd rozumowania, a mianowicie „petitio principii” (i to w obu znaczeniach). Jeżeli przyjmiemy założenie, że „chrześcijaństwo jest dobrem”, to oczywiście wnioskiem w pełni poprawnym jest twierdzenie „to, co jest złe, nie jest chrześcijaństwem”, tyle że nie jest to wnioskowanie a tautologia. Z przesłanki tej można wyprowadzić też (równie błędnie) inny wniosek, a mianowicie, że to, co dobre, jest ex definitione chrześcijańskie.

Z taką argumentacją podczas swoich potyczek z teistami (acz nie tylko) nawet często miewam do czynienia i na własny użytek ochrzciłem ją nawet „argumentum ad Hitlerum à rebours”. Sam „argument z Hitlera” dobrze znają zapewne wszyscy, którzy kiedykolwiek przysłuchiwali się teistycznym „debatom” o ateizmie, w których praktycznie zawsze się pojawia, na wszelki wypadek może go jednak przypomnę. Otóż w największym skrócie brzmi on tak: najwięksi zbrodniarze XX wieku, Hitler i Stalin, byli ateistami, ergo ateizm jest zbrodniczy. Abstrahując już od faktu, że sama przesłanka jest fałszywa (Hitler na pewno nie był ateistą, Stalin zapewne tak, ale to nie z tego powodu stworzył Gułag), to nawet gdyby była prawdziwa, samo rozumowanie byłoby logicznie błędne.

Czym zaś jest „„argumentum ad Hitlerum à rebours”? To analogiczne rozumowanie, tyle że zastosowane w drugą stronę: „Przesłanka I: X jest chrześcijaninem, Przesłanka II: X czyni dobro, Wniosek: Chrześcijaństwo jest dobre”.

Pewna czytelniczka mojego tekstu o poszukiwaniu wartości chrześcijańskich przysłała mi na przykład link do rozmowy z siostrą Małgorzatą Chmielewską, która ukazała się niedawno w jednej z polskich gazet, z komentarzem „To jest prawdziwe chrześcijaństwo!”. Myślę, że profesor Obirek też by się z tym sądem zgodził. Ja jednak nie mogę („Zbyt mało dowodów, Boże. Zbyt mało dowodów!” – jak odpowiedział Bertrand Russell na pytanie, co się stanie, gdy po śmierci stanie przed Bogiem i ten spyta go, czemu w niego nie wierzył), bowiem samo rozumowanie jest błędne. Żeby było jasne – absolutnie nie kwestionuję tego, że przełożona wspólnoty „Chleb Życia” jest wspaniałą, godną najwyższego szacunku i podziwu osobą, bez wątpienia jest też chrześcijanką, a nawet katoliczką, nie mam żadnych podstaw by powątpiewać, że głęboko wierzącą. Tyle że nie mam też żadnych podstaw, by a priori przyjmować, że dobroć i szlachetność tej pani wynika li tylko z tego, że jest katoliczką (Janka Ochojska, narzucająca się analogia, nie odwołuje się w swoich działaniach ani do Starego, ani do Nowego Testamentu – czy trzeba się licytować, która z nich czyni więcej dobra na świecie), a przede wszystkim (to podstawy logiki): z faktu, że istnieją chrześcijanie, a nawet katolicy, którzy czynią dobro, nie wynika, że ich ideologia (czyli wiara) jest dobra per se.

Nietrudno, jak sądzę, znaleźć różnych ludzi, którzy robili rzeczy, które większość z nas uznałaby za „dobre”, a których ideologia (np. nazizm lub komunizm) byłaby dla nas obrzydliwa. Ba, nawet w działaniach samych tych ustrojów (już nie poszczególnych jednostek) znaleźć można takie godne pochwały „epizody”, jakby je nazwał Obirek – na przykład III Rzesza była pierwszym państwem na świecie, w którym wprowadzono przepisy uniemożliwiające bezmyślne torturowanie zwierząt laboratoryjnych (niestety nie objęły one ludzi). Reasumując – to, że istnieją godne najwyższego podziwu jednostki uważające się za chrześcijan, mówi nam nader niewiele o samym chrześcijaństwie (podobnie jak to, że istnieją chrześcijanie-zbrodniarze).

Można oczywiście – i tak właśnie czyni profesor Obirek – postulować istnienie jakiegoś mitycznego chrześcijaństwa, które obejmować by miało jedynie owe epizody „uczłowieczające świat”, tyle że moim zdaniem przynajmniej, postępując tak, zanurzamy się właśnie w obszar „ludzkich obsesji”, a nawet jeśli tym razem to obsesje szlachetne, to tym gorzej – te, jak wiadomo, trudniej przekładają się na rzeczywistość. Mnie w każdym razie nawet najliczniejsze przykłady szlachetnych i godnych najwyższego podziwu chrześcijan nie przekonują do tego, że to oni właśnie są tym „prawdziwym chrześcijaństwem” (prawdziwym w kategoriach opisowych, a nie normatywnych).

Wciąż nie wiem, wracając do pytania postawionego w poprzednim tekście, dlaczego, nie kierując się wartościami wobec religii (jakiejkolwiek) w pełni zewnętrznymi, miałbym uznać, że prawdziwą chrześcijanką jest siostra Chmielewska, a ksiądz Międlar (ks. dr Oko, ks. Natanek… tę listę nawet tylko lokalną mógłbym ciągnąć dowolnie długo) nie jest człowiekiem głębokiej wiary i prawdziwym chrześcijaninem. Może oni są tak naprawdę „prawdziwsi”? Na jakiej podstawie mam przyjąć, że „prawdziwe chrześcijaństwo” ukazuje mi „Więź” i „Znak”, a nie „Fronda”? Oczywiście zawsze można uciec do Dekalogu jako miary owej prawdziwości, przypomnę może jednak, o czym część chrześcijan (również tych niewierzących) zdaje się zapominać, że pierwsze trzy (najważniejsze?) przykazania chrześcijańskiego Dekalogu, stanowiącego ponoć fundament cywilizacji europejskiej, dotyczą tego, jak, gdzie i kiedy oddawać cześć Abrahamowemu Bogu oraz co robić, by go nie obrazić, bo to może mieć nader przykre konsekwencje. Ja przynajmniej nie jestem w stanie obiektywnie stwierdzić, czy te akurat przykazania lepiej realizuje toruńska uczelnia księdza Rydzyka, czy Towarzystwo Opieki nad Ociemniałymi w Laskach.

Nieuchronnie wracamy zatem do pytania, przed którym profesor Obirek chciał tak sprytnie umknąć, czyli do pytania o „wartości chrześcijańskie” (którędy na Kreml?).

Może zresztą niesłusznie zarzucam mojemu polemiście skłonności eskapistyczne – Obirek przyznał przecież jasno coś, z czym w pełni się zgadzam (a może bardziej chciałbym się zgodzić): „doprawdy nie wiem na czym ich chrześcijańskość ma polegać”. Ja też nie – i dlatego właśnie pytam – ale najwyraźniej ta chwalebna niewiedza jest wyjątkiem, a nie regułą, bo inaczej obecność tej frazy (lub jej brak) w rozmaitych manifestach i dokumentach nie wywoływałaby tak silnych kontrowersji (pamiętamy wszyscy spór o preambułę do „Konstytucji dla Europy” czy o preambułę do polskiej Konstytucji). Przyjmując optykę Obirka, bo mimo – a może raczej z powodu – niechęci do wszelkich religii jest mi bliska, chętnie zgodzę się z tym, że owe uniwersalne „epizody człowieczeństwa” chrześcijańskie z natury nie są (istotnie równie dobrze można powiedzieć, że są buddyjskie, hinduistyczne, żydowskie, islamskie i oświeceniowe… i tak możemy ciągnąć w nieskończoność; może zatem nazwijmy je po prostu humanistycznymi?). To jednak wciąż nie pozwala odpowiedzieć na moje podstawowe pytanie: czym są wartości (specyficznie) chrześcijańskie? (Rzecz jasna całkiem możliwe, że przy tak głębokiej dywersyfikacji tej religii coś takiego w ogóle nie istnieje; ale tego dopiero należałoby dowieść).

W naukach ścisłych od dawna wiadomo, że warunkiem „naukowości” teorii jest nie tyle możliwość jej potwierdzenia, ile odporność na próby falsyfikacji. Analogiczną metodą można też posługiwać się w naukach społecznych. Z tego właśnie względu zwykle, prezentując stanowisko jakiegokolwiek Kościoła, staram się odwoływać do opinii jego najwyższych hierarchów, zakładając, że to kompetentne źródło, i z nimi porównywać wątpliwe osądy. W przypadku Kościoła rzymskokatolickiego to dość proste ze względu na scentralizowaną strukturę tej instytucji. Przyjmuję zatem założenie, że w sprawach katolickiej ortodoksji „autorytetem” większym niż profesor Obirek, a nawet niż profesor Kłoczowski (przy całym szacunku dla obu panów) jest dla mnie papież i hierarchowie. Skoro zresztą sam Kk ogłosił swojego szefa nieomylnym, to chyba nie tylko ja w to wierzę. I otóż wydaje mi się (proszę wskazać, gdzie błądzę, jeśli błądzę), że przynajmniej w odniesieniu do tego najstarszego (z istniejących) odłamu chrześcijaństwa (bliska mi, jak powtarzam) wizja Obirka (a pewnie i wielu bardziej ortodoksyjnie katolickich myślicieli) owej „powszechności” aksjologicznej (cóż w końcu znaczy „katolicki”) jest po prostu fałszywa.

Wydaje mi się, że dość jasno wynika to z choćby z wypowiedzi papieża Franciszka, którą pozwoliłem sobie przytoczyć poprzednio („Tam, gdzie jest duchowość subiektywna, nie ma Chrystusa”; „Kościół jest Matką, tą, która daje ci życie”) – i dopiero to właśnie, tak myślę, są już wartości partykularnie, by tak rzec, chrześcijańskie. Wartości stricte chrześcijańskich (i zarazem ponadkatolickich) można natomiast, jak sądzę, doszukiwać się w dokumentach ekumenicznych przyjmowanych wspólnie przez zwykle skonfliktowane wspólnoty chrześcijańskie. Dla mnie takim ciekawym źródłem wiedzy było na przykład bardzo głośne (i istotnie przełomowe pod pewnymi względami; nie przypadkiem sam Adam Michnik rozpływał się nad historyczną doniosłością tej deklaracji) Wspólne Przesłanie do Narodów Polski i Rosji sygnowane przez przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski Arcybiskupa Józefa Michalika, Metropolitę Przemyskiego i Zwierzchnika Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego Patriarchy Moskiewskiego i Całej Rusi Cyryla. Tam znaleźć można dość jasną deklarację wspólnoty aksjologicznej tych Kościołów:

Dzisiaj nasze narody stanęły wobec nowych wyzwań. Pod pretekstem zachowania zasady świeckości lub obrony wolności kwestionuje się podstawowe zasady moralne oparte na Dekalogu. Promuje się aborcję, eutanazję, związki osób jednej płci, które usiłuje się przedstawić jako jedną z form małżeństwa, propaguje się konsumpcjonistyczny styl życia, odrzuca się tradycyjne wartości i usuwa z przestrzeni publicznej symbole religijne.

Nierzadko spotykamy się też z przejawami wrogości wobec Chrystusa, Jego Ewangelii i Krzyża, a także z próbami wykluczenia Kościoła z życia publicznego. Fałszywie rozumiana świeckość przybiera formę fundamentalizmu i w rzeczywistości jest jedną z odmian ateizmu.

[…] W imię przyszłości naszych narodów opowiadamy się za poszanowaniem i obroną życia każdej istoty ludzkiej od poczęcia do naturalnej śmierci. Uważamy, że ciężkim grzechem przeciw życiu i hańbą współczesnej cywilizacji jest nie tylko terroryzm i konflikty zbrojne, ale także aborcja i eutanazja.

Moim przynajmniej zdaniem (choć oczywiście mogę się mylić) to dość jasny przekaz, jakich wartości chrześcijanie powinni dziś się trzymać. Jakkolwiek wydaje mi się, że to nie takie „epizody człowieczeństwa” profesor Obirek miał na myśli, to pod innym względem – a mianowicie że nie są one wyłącznie chrześcijańskie – miał rację. Jakoś bowiem powyższe słowa i zawarta w nich diagnoza współczesnego świata całkiem dobrze współgrają mi z treścią deklaracji (może tylko nieco ostrzejszej), na którą natknąłem się niedawno w innym zupełnie miejscu niż dokumenty episkopatu Polski.

Najpierw może cytat:

Wasz sekularystyczny liberalizm doprowadził was do tolerowania, a nawet popierania „praw gejów”, rozpowszechnienia alkoholu, narkotyków, cudzołóstwa, hazardu i lichwy i do wyśmiewania tych którzy odrzucają te grzeszne akty i występki. Wypowiadamy wam wojnę, żebyście przestali rozprzestrzeniać niewiarę i rozpustę – sekularyzm i nacjonalizm, wasze wypaczone liberalne wartości […] oraz deprawację i zepsucie, które ze sobą niosą. […] naszą misją jest zwalczenie waszych wpływów i ochrona ludzkości przed waszymi pomylonymi koncepcjami i dewianckim stylem życia.

Ten fragment zaczerpnąłem z artykułu Dlaczego was nienawidzimy, dlaczego was zwalczamy opublikowanego w magazynie „Dabiq” wydawanym przez Państwo Islamskie. Czy tylko ja dostrzegam pewne analogie? Może jednak ekumenizm ma przyszłość?

***

Piotr Szwajcer – wydawca, współpracownik KOR, członek kierownictwa Niezależnej Oficyny Wydawniczej, przełożył na polski m.in. „Boga urojonego” Richarda Dawkinsa

 

DLACZEGO-MILOSC-RANI-Eva-Illouz

 

**Dziennik Opinii nr 269/2016 (1469)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij