Kraj, Weekend

A ty widzisz w dziecku człowieka?

Trzyletnia Zuzia z Torunia, dziewięciomiesięczna Blanka z Olecka, sześciotygodniowa dziewczynka z Grudziądza i dziesięciotygodniowa ze Stargardu Gdańskiego – imiona i miasta można wymieniać długo, bo dzieci w Polsce giną z rąk opiekunów z niepokojącą regularnością.

Na chwilę wzbierają wtedy gniewem media i ich odbiorcy. Żądają ukarania winnych. To nie jest trudne, sprawcy najczęściej są znani i już w rękach policji. Podnoszą się głosy: zaostrzenie kar, kara śmierci. Emocje, którym nikt się nie dziwi, ale które nie mogą być jedyną odpowiedzią. Tych śmierci może być mniej. Dzieci można ratować, nie tylko opłakiwać. Jest do wykonania praca – i w zasadzie każdy z nas ma tu swoje zadanie.

Fundacja Dajemy Dzieciom Siłę od kilku lat postuluje stworzenie Narodowej strategii na rzecz walki z przemocą wobec dzieci. Założenia są gotowe, kluczowy element – analiza śmiertelnych przypadków krzywdzenia dzieci – sprawdzony i skuteczny w innych krajach. Nasuwa się pytanie: no to w czym problem?

Sieć obojętności

Szukałam na nie odpowiedzi u Anny Krawczak, badaczki adopcji i pieczy zastępczej, mamy adopcyjnej i biologicznej. Usłyszałam o dziecku, które gdzieś w Polsce trafiło do przychodni ponad sześć razy w ciągu roku. Na kolejnych wizytach przyjmujący je lekarz odnotowywał zasinienia, obrażenia. Na jednej zauważył, że dziecko miało przechodzone złamania rąk, czyli miało złamane ręce, ale nie otrzymało pomocy medycznej. Kości źle się zrosły i rączki straciły sprawność. Może tych lekarzy było kilku i kolejni nie czytali wcześniejszych wpisów w karcie dziecka. Może mieli wielu pacjentów i byli zmęczeni, może nie takie rzeczy widzieli, może nie umieli rozpoznać syndromu dziecka maltretowanego, może uwierzyli w to, co mówili rodzice, bo pewnie coś mówili. To dziecko zostało w końcu ochronione, ale nie z inicjatywy lokalnej przychodni.

Zdarza się oczywiście, że na krzywdę dziecka ludzie reagują, chociażby sąsiedzi. Wzywają policję, która przyjeżdża, sprawdza sytuacje. Jeśli policjanci widzą, że w domu jest źle: rodzice pijani, dzieci głodne, może awantura, może bicie, zakładają Niebieską Kartę, spisują, co się stało. Mogą zabezpieczyć dzieci czy dziecko – czyli zabrać. Obdzwonić rodzinę albo zawieźć do pogotowia opiekuńczego lub innej państwowej placówki. Mogą tak zrobić, ale jak wynika z publikowanych corocznie przez policję raportów z realizacji procedury Niebieska Karta – robią to rzadko. Jak policzyła Anna Krawczak, tylko kilka procent interwencji policji kończy się zabraniem dziecka.

A przecież policjanci widzą, że źle się dzieje. Sami to potwierdzają, zakładając Kartę. Potem – w ponad 90 procent sytuacji – wychodzą, jadą do kolejnych spraw albo wracają do swoich domów i dzieci. Znowu pojawia się pytanie: jak to możliwe? Uznali, że dzieje się na tyle źle, że trzeba to odnotować, ale nie na tyle, żeby zabrać stamtąd dziecko? Usłyszeli tłumaczenia, które im wystarczyły? Nie wiedzieli, co mogliby zrobić, żeby zapewnić dziecku bezpieczeństwo? Machnęli ręką, bo gdyby zawsze mieli zabezpieczać dzieci, to nic innego by nie robili?

Anna Krawczak dodaje kolejne potencjalne słabe ogniwo: – Nauczyciel czy wychowawczyni przedszkolna, którzy widzą, że dziecko jest osowiałe czy nie reaguje na polecenia, ale nie mają czasu czy zasobów, żeby wnikać w problemy rodzinne jednego dziecka, bo mają ich w grupie trzydzieścioro. – I podkreśla: – Z takich małych i dużych przeoczeń, które powtarzają się na każdym kroku, na każdym etapie, buduje się sieć obojętności, w której może utkwić dziecko. Wprawdzie jest otoczone dorosłymi, ale nikt z tych dorosłych mu nie pomoże, chociaż powinien to zrobić.

Szramy. Jak niszczymy nasze dzieci

czytaj także

Nauka na błędach

W tym właśnie może pomóc Narodowa strategia na rzecz walki z przemocą wobec dzieci, czyli plan działania pokrywający wszystkie obszary ochrony dzieci przed przemocą. Justyna Podlewska, koordynatorka działu prawnego Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę, przekonuje: – Potrzebna jest w Polsce polityka przeciwdziałania przemocy wobec dzieci, która uwzględniałaby jednocześnie profilaktykę, zapobieganie i system działań, gdy przemoc już ma miejsce.

Ekspertka FDDS wymienia działania profilaktyczne: szkolenia dla dzieci, dorosłych i profesjonalistów, plan dla instytucji w postaci standardów ochrony dzieci i procedury, które mówiłyby każdemu, jak postąpić, jeśli ma podejrzenie, że dziecku dzieje się krzywda.

NGO-sy w czasie kryzysu pamiętają o swoich podopiecznych. Pomagają nie tylko Ukraińcom

Jeśli dojdzie do przemocy, konieczna jest wspólna linia działania i postępowania ludzi i instytucji. Potrzebne są Centra Pomocy Dzieciom, żeby dziecko nie szukało wsparcia po całym mieście, tylko w jednym miejscu miało pomoc psychiatryczną, terapeutyczną, psychologiczną, medyczną, socjalną. Ich pracownicy powinni być przeszkoleni w określony, jednolity sposób i trzymać się ustalonego planu działania.

– Chodzi o to, żeby dziecko wchodziło gładko w procedury obejmujące zarówno tych rodziców, którzy krzywdzą, jak i tych, którzy nie krzywdzą. Żebyśmy my, profesjonaliści, byli przygotowani i płynnie przekazywali sobie to dziecko, bez zastanawiania się, co dalej, i bez ograniczeń wynikających z tego, że w jednym województwie ludzie są lepiej przeszkoleni, a w drugim gorzej lub inaczej – opowiada Justyna Podlewska. – Chodzi o to, żeby to wszystko było spójne, żeby była strategia, która jest ewaluowana, której się przyglądamy i która mówiłaby jasno, że pomoc dzieciom jest jednym z priorytetów państwa.

Koniecznym elementem strategii przygotowanej przez FDDS jest też analiza śmiertelnych przypadków krzywdzenia dzieci. Polega ona na tym, że za każdym razem, kiedy dojdzie do śmierci dziecka na skutek krzywdzenia – w co wliczają się też samobójstwa, których przyczyną jest przemoc – zespół ekspertów przeprowadza analizę przypadku.

Eksperci to osoby lokalne, które znają miejscowe realia, ale nie są osobiście zaangażowani w sprawę. Ekspertem może być asystent rodziny, ale nie ten, który z daną rodziną pracował. Badają sprawę, a efektem ich pracy jest raport, który bez ujawniania personaliów dziecka i jego rodziny przedstawia, czy i w jaki sposób w sprawę były zaangażowane instytucje i co zawiodło, że doszło do śmierci dziecka, oraz rekomendacje zmiany działania lub prawa. Mówiąc krótko: wskazuje, co w historii dziecka było sygnałem alarmowym, co należało zauważyć, kto powinien był to zrobić. Pozwoli to na usprawnienie działania systemu opieki, pomoże w załataniu dziur w sieci wsparcia i w ochronie kolejnych dzieci.

– To jest konkretne narzędzie. Jeśli widzimy, że mamy miejsce, w którym nastąpiło przerwanie łańcucha pomocy, zajmujemy się tym. Robimy na przykład szkolenie bazowe z rozpoznawania symptomów zespołu dziecka maltretowanego dla personelu medycznego, a potem co roku szkolenie przypominające. To samo można zrobić z personelem szkolnym, z pracownikami socjalnymi itd. Ale żeby to mogło się wydarzyć, musimy zobaczyć, z czym pracujemy – mówi Anna Krawczak. – Potrzebujemy takiej analizy, bo regularnie musimy być uwrażliwiani. To jak naciskanie bolącego zęba, żeby nigdy nie zapomnieć, że przez to, że nic nie robimy, giną kolejne dzieci, a śmierci wielu z nich można było zapobiec.

Metoda ta z powodzeniem realizowana jest m.in. w Wielkiej Brytanii – po niemal 20 latach od wprowadzenia Serious Case Review liczba śmiertelnych przypadków przemocy wśród dzieci spadła tam o ponad 90 proc. Chodzi tu o te dzieci, które są pod opieką systemu socjalnego. To znaczy, że ktoś – pracownik socjalny, lekarz, nauczyciel czy policjant – zwrócił już na to dziecko uwagę i uruchomione zostały procedury zapewniania mu bezpieczeństwa.

– Szacowałabym, że rodzice połowy dzieci, które zginęły w wyniku przemocy w Polsce, mieli kontakt ze służbami socjalnymi. Począwszy od asystenta rodziny czy kuratorki aż po sytuację, kiedy dziecko zostało zabezpieczone, trafiło do rodziny zastępczej albo nawet domu dziecka i potem zostało rodzinie przywrócone – mówi Anna Krawczak. – Tak było w przypadku Blanki z Olecka. Ona była zabezpieczona bardzo wcześnie, trafiła do rodziny zastępczej miesiąc po urodzeniu. Po pół roku wróciła do rodziców i trzy miesiące później nie żyła. Takie sytuacje w Wielkiej Brytanii już się nie zdarzają.

Dobra wiadomość jest taka, że w Głogowie, gdzie w listopadzie zmarł zaniedbany przez rodziców roczny chłopiec, i w Stargardzie Gdańskim, gdzie w styczniu rodzice skatowali 10-tygodniową córkę, z inicjatywy samorządów zostanie przeprowadzona analiza śmiertelnych przypadków z pomocą Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę.

– Mamy nadzieję, że projekt dojdzie do skutku, nasi specjaliści będą w to zaangażowani i przez praktykę będziemy mogli pokazać skuteczność takiego działania – mówi Justyna Podlewska. – To jest model państwa uczącego się. Takiego państwa, które szuka swoich błędów i się na nich uczy. U nas to wciąż trudne do zrozumienia.

Odwaga przeciw systemowej przemocy

Władza czy odpowiedzialność rodzicielska?

I to jest właśnie ta gorsza wiadomość: państwo, rozumiane również jako obywatele, ma tu poważną pracę domową do odrobienia. Bo co stoi na przeszkodzie, by strategię przyjąć i wdrożyć czy szerzej: żeby zauważyć krzywdę dziecka i zareagować?

– Jest hipoteza, której nie jestem w stanie sprawdzić, ale jestem do niej dosyć przywiązana jako antropolożka, która uważnie przygląda się sprawie, że w Polsce świadomość praw dzieci, w głębokim rozumieniu, stoi na bardzo niskim poziomie – mówi Anna Krawczak.

„Mare z Easttown”: krzywda dzieci pozostaje przezroczysta

Justyna Podlewska dodaje, że za mało się mówi o podmiotowości dziecka, a im bardziej społeczeństwo jest podzielone w poglądach na tematach rodzicielstwa i rodziny, tym mniej uwagi poświęca się dzieciom.

Z jednej strony samopoczucie Polaków może poprawiać fakt, że Polska jest jednym z krajów, dzięki któremu powstała konwencja o prawach dziecka. Z drugiej – krajowe przepisy to przede wszystkim Kodeks prawny i opiekuńczy z 1964 roku!

– Oczywiście był nowelizowany, ale sam kształt dokumentu, koncepcja tego, czym jest rodzina, rodzice, dzieci, na czym polega władza rodzicielska – to jest myślenie sprzed 80 lat i myśmy się nigdy nie zdecydowali napisać tego kodeksu od nowa – zwraca uwagę Anna Krawczak.

Kodeks operuje pojęciem „władzy rodzicielskiej”, choć większość krajów europejskich już dawno zmieniła je w swoich zapisach na „odpowiedzialność rodzicielską”. To znacznie więcej niż słowa – to odzwierciedlenie postrzegania relacji między rodzicami a dziećmi.

Marek Michalak, Rzecznik Praw Dziecka w latach 2008–2018, na koniec swojej ostatniej kadencji przedstawił projekt nowego kodeksu. Propozycja przewidywała zmianę „władzy” na „odpowiedzialność rodzicielską”, co spowodowało między innymi sprzeciw Ordo Iuris – co mówi samo za siebie. Projekt Michalaka zawierał też definicję dziecka jako „istoty ludzkiej od poczęcia do osiągnięcia pełnoletności”, więc to nie tak, że dalekie mu były konserwatywne wartości, ale i tak nic z tego nie wyszło.

Mamy więc 2022 rok i „władza rodzicielska” jest wciąż dla prawa i wielu ludzi przezroczystym pojęciem określającym relację rodziców i dzieci.

Do kogo należy rodzina i dlaczego do prawicy?

– Z tego bardzo łatwo przejść do punktu, w którym dziecko staje się ruchomą własnością, bo dziecko jest własnością biologiczną. Ten kodeks nazywa się Kodeks rodzinny i opiekuńczy, ministerstwo nazywa się Ministerstwem Rodziny i Polityki Społecznej. Mamy ustawę o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej. Nie mamy żadnego aktu prawnego, w którym pojawiłoby się dziecko – mówi Anna Krawczak. – Z drugiej strony: dlaczego mamy rzecznika praw dziecka? No właśnie dlatego, że dzieci są tak bardzo zapomniane i tak bardzo przemilczane, że musieliśmy powołać taką instytucję, żeby dzieci jakoś zauważać. Ja oczywiście wierzę, że to stanowisko jest ważne i potrzebne, ale jego istnienie jest diagnostyczne.

Przemoc, której nie widać

A skoro mowa o dzieciach, prawach i przepisach: Fundacja Dajemy Dzieciom Siłę prowadzi kampanię społeczną skierowaną do środowisk prawniczych Wysoki sądzie, zobacz mnie!, ponieważ z prowadzonych przez nią obserwacji wynika, że chociaż są rozwiązania prawne stworzone z myślą o dzieciach, to nie zawsze są one respektowane. Przykłady przedstawione przez FDDS: w przypadku znęcania się lub przemocy seksualnej, której ofiarą jest dziecko, Kodeks postępowania karnego przewiduje, że dziecko będzie przesłuchiwane tylko raz i to w przyjaznych okolicznościach. Małoletni świadkowie mają też prawo do reprezentacji prawnej i zrozumiałej dla siebie informacji o kolejnych etapach postępowania.

Z przeprowadzonych przez Instytut Wymiaru Sprawiedliwości badań akt spraw z udziałem nieletnich wynika, że tylko w 62 proc. przesłuchań wzięli udział kuratorzy procesowi, czyli prawni reprezentanci przesłuchiwanego dziecka. Co więcej: w tym samym badaniu odnotowano na przykład sytuacje, kiedy w pokoju przesłuchań oprócz sędziego, biegłego psychologa i dziecka znajdował się także protokolant (13 proc. analizowanych spraw), któremu sędzia na bieżąco dyktował treść zeznań do protokołu. W 35 proc. spraw dziecko musiało podpisać protokół ze swoich zeznań. „Dla dorosłego jest to formalność, u dziecka może doprowadzić do powstania traumy i wtórnej wiktymizacji” – można przeczytać na stronie kampanii.

Podsumowując: nawet kiedy istnieją rozwiązania prawne dobre dla dzieci, mamy też dorosłych, od których zależy ich realizacja. I znowu wracają pytania: jak można być obojętnym na komfort i dobrostan dzieci, które już i tak przeżyły za dużo? Jak można w tak delikatnych sytuacjach pozwalać sobie na niedbałość? Przez pośpiech, przez zmęczenie, przez nieznajomość przepisów? A może dlatego, że dzieci to tylko dzieci?

O tych, co przeżyli. Dziecięca przemoc a postawy dorosłych

Wracamy do punktu wyjścia, czyli podmiotowości dziecka. Według prawa rodzic może wychować dziecko zgodnie ze swoimi przekonaniami, a to jest pojemna kategoria. Oczywiście nie wszystko jest dozwolone, na przykład nie mieści się w tym przemoc seksualna. Przemoc fizyczna też nie, chociaż warto przypomnieć, że zakaz kar cielesnych obowiązuje dopiero od 2009 roku, więc jeszcze całkiem niedawno politycy dyskutowali o tym, czy bez bicia da się dziecko wyprowadzić na ludzi. A przemoc psychiczna? Przemoc zaniedbania?

– To dwa rodzaje przemocy, która jest jeszcze w Polsce unieważniana, jeśli chodzi o dzieci. O wiele łatwiej jest pozbawić władzy rodzicielskiej rodzica, który swoje dziecko katował, niż rodzica, który prawie spowodował u swojego dziecka śmierć głodową albo doprowadził do tak głębokich zaburzeń więzi, że to dziecko ma chorobę sierocą. Matka wychodząca z domu na kilka dni i zostawiająca niemowlę pod opieką dwulatka? Takie historie to jest codzienność rodzin zastępczych, my się z takimi dziećmi stykamy – mówi Anna Krawczak.

Ekspertka wymienia przypadki, z którymi miała do czynienia: dziecko z nieleczoną przez dwa lata wszawicą, dziecko, które miało na ciele ślady przypaleń papierosami, dziecko, które w wieku trzech lat nie mówiło i nie chodziło, bo było przez całe wczesne dzieciństwo unieruchamiane w wózku. – Przemoc zaniedbania jest jednym z najpoważniejszych rodzajów przemocy i to jest wielki paradoks, że w Polsce jest lekceważona – mówi.

Przemoc fizyczna lub przemoc seksualna, jeśli sprawcą jest osoba spoza rodziny, bywa wynikiem kryzysu, który dotknął rodzinę, wyrazem bezsilności i utraty kontroli, na przykład w sytuacji bezrobocia, śmierci kogoś z bliskich. To może być problem, z którego rodzinę da się wyprowadzić.

– Oczywiście rodzica w takiej sytuacji nic nie usprawiedliwia, ale praca wykonana z nim daje jakąś szansę, żeby wrócić do stanu początkowego, tego, kiedy rodzina funkcjonowała, bo ona ma pamięć o sobie jako rodzinie dostatecznie dobrze funkcjonującej i ma zasoby, żeby dobrze funkcjonować – tłumaczy Anna Krawczak.

Z kim solidaryzuje się państwo?

Zaniedbania nie można usprawiedliwić. Nie ma takich kłopotów rodzica, żeby latami nie realizował swoich obowiązków, doprowadzając do cierpienia dziecka. – Przemoc zaniedbania jest bardzo utrwalona i ona wynika bezpośrednio z zaburzonego modelu przywiązania samego rodzica. Czy to się da zmienić? Tak, ale ponad 90 proc. z nas ma model przywiązania, który niesie od wczesnego dzieciństwa i który z nami zostaje. Zmiana wymaga głębokiej pracy terapeutycznej i autorefleksyjnej. To znaczy, że w przypadku przemocy zaniedbania rokowania są bardzo wątpliwe, a mimo to właśnie ten rodzaj przemocy najczęściej dostaje drugą szansę.

Druga szansa oznacza tutaj odzyskanie dziecka, tak jak pojawiające się wcześniej „zabezpieczenie dziecka” oznaczało zabranie go z rodziny. Dla osób, które rodzinę uważają za najwyższą wartość, niezależnie od tego, czy funkcjonuje ona prawidłowo – trudne. Jeśli w rodzinie stwierdzone są tak daleko posunięte nieprawidłowości, że dziecko zostaje zabrane, rusza machina prowadzącego do tego, by dziecko wróciło. Rodzice mają z automatu dostęp do adwokata z urzędu, asystenta rodziny, który może pracować z rodziną nie tylko wtedy, kiedy są tam dzieci, ale i na rzecz odzyskania dzieci, taką pomoc państwo zapewnia. Dostęp do kursów poprawiających kompetencje rodzicielskie i szkoły dla rodziców. Założenie jest takie: rodzic, który stracił dziecko, jest biedny i należy mu pomóc.

Norwescy urzędnicy nie są łowcami dzieci [rozmowa]

– Jeśli rodzic chce odzyskać dziecko, to nam to najczęściej wystarczy za całą resztę. Często nie wnikamy, czy za tą wolą i pragnieniem idzie na przykład podstawowa zdolność do opieki nad dzieckiem, czy ten rodzic jest wydolny wychowawczo. Rodzic oczywiście może bardzo pragnąć, żeby to dziecko wróciło, ale to nie zmienia faktu, że będzie je dalej krzywdzić. To zachwianie proporcji prowadzi w efekcie do tego, że my jako państwo, jako system, zdecydowanie solidaryzujemy się i utożsamiamy z osobami dorosłymi, natomiast nie utożsamiamy się z dziećmi – mówi Anna Krawczak.

Tu można znowu przywołać przypadek Blanki z Olecka. Została zabrana zaraz po urodzeniu, bo matka jej nie chciała. Jak opowiadają świadkowie – chodziła po mieście i próbowała wcisnąć ją obcym ludziom. Po pół roku w rodzinie zastępczej dziewczynka wróciła jednak do rodziców. Po kolejnych trzech miesiącach zmarła. Sekcja wykazała liczne obrażenia o różnym stopniu świeżości, na przykład wygojone złamania pięciu żeber, oraz brutalne wykorzystywanie seksualne tej – przypomnijmy – kilkumiesięcznej dziewczynki.

Była w domu przez trzy miesiące, w tym czasie trzy razy był u niej kurator, odwiedzała przychodnię zdrowia. Nikt nic nie zauważył. Na jakiej podstawie ktoś uznał te trzy miesiące wcześniej, że dziewczynka powinna wrócić do domu? Czy miał podstawy sądzić, że z rodzicami będzie jej lepiej niż w rodzinie zastępczej? Czy rodzina biologiczna została uznana za lepszą, bo była biologiczna?

Wysłuchać dziecka

Blanka miała siedem miesięcy, kiedy zabrano ją z rodziny zastępczej, ale nawet gdyby miała siedem lat, miałaby małe szanse, by powiedzieć, czy chce wrócić do rodziców i jak ocenia swoją sytuację. Jej przedstawicielami byliby nadal biologiczni rodzice. Do 13. roku życia nie mogłaby iść do sądu, bronić się i zostać wysłuchaną. Mogłaby prosić sędziego o wysłuchanie, ale czy sąd chciałby słuchać siedmiolatki? Nie wzięłaby udziału w zespole do spraw okresowej oceny sytuacji dziecka, który zbiera się co pół roku lub co kwartał w zależności od wieku dziecka. W takich zespołach jest koordynator, może być kurator, przedstawiciel ośrodka adopcyjnego, często są rodzice biologiczni, rodzice zastępczy, mogą być nauczyciele, pedagodzy szkolni, ale nigdy nie ma tam dziecka, o którego sprawach się decyduje.

– W krajach anglosaskich prawo do wzięcia udziału w tym zespole jest prawem dziecka. Dziecko może nie skorzystać, może uznać, że to nie jest komfortowe, że nie chce – ale ma to prawo. Może narysować, co sądzi o swojej sytuacji, bo są takie specjalne ankiety rysunkowe dla młodszych dzieci, wypełnia ją ze swoimi rodzicami zastępczymi – mówi Anna Krawczak. – Mamy w konwencji prawo dziecka, żeby wyraziło opinię w sprawie bezpośrednio go dotyczącej. To prawo coś znaczy, tylko trzeba je jeszcze realizować. W Polsce nie chcemy wysłuchać opinii dziecka o sytuacji, w jakiej jest, o której przecież coś sądzi, ma jakieś potrzeby. Nie chcemy zauważyć, że taka opinia może istnieć.

Słuchamy rodziców, a im lepiej potrafią się zaprezentować w sądzie, tym lepiej dla nich. Tak jak dorośli mają przewagę nad dziećmi, tak wysoko funkcjonujący dorośli, wykształceni i elokwentni, mają przewagę nad wszystkimi. Bo nie tylko rodziny dotknięte wykluczeniami, dysfunkcyjne krzywdzą dzieci. „Dobre” rodziny, te majętne, wykształcone i z dużych ośrodków, nie są wolne od problemu przemocy.

– W tych wysoko funkcjonujących rodzinach rzadziej się zdarza przemoc ze skutkiem śmiertelnym, ale za to częściej przemoc psychiczna i seksualna. Są na to badania – mówi Anna Krawczak. – Nie wiem, czy my kiedyś dojdziemy do takiego momentu albo ile nam to zajmie, żeby system stał się wrażliwy i reaktywny na krzywdę dziecka niezależnie od tego, z jakiej rodziny ono pochodzi. Rodzic prawnik, który zaniedbuje swoje dziecko i stosuje rozległą przemoc psychiczną, ma zupełnie inną pozycję w sądzie rodzinnym niż rodzic, który jest po szkole specjalnej. I nie chodzi o to, co jeden czy drugi rodzic robi swojemu dziecku, tylko na ile będą skuteczni jako dorośli.

W Polsce nie było nigdy domów pracy, jakie miała Anglia, skradzionych pokoleń jak w Australii czy Kanadzie. Może dlatego, że te państwa musiały przepracować zbiorowe mogiły na swoich podwórkach, musiały też wypracować najwyższe standardy chroniące dzieci, by dawne dramaty nigdy się nie powtórzyły. Polska historia nie ma takich czarnych kart, ma za to aktualnie fatalną sytuację, jeśli chodzi o świadomość podmiotowości dziecka i gotowość do pracy na rzecz poprawy jego bezpieczeństwa.

Projekt Systemowej analizy śmiertelnych przypadków krzywdzenia dzieci powstał kilka lat temu. Pierwotnie miał być inicjatywą prezydenta Andrzeja Dudy, ale jakoś nie wyszło. Teraz przygląda się sprawie obecny Rzecznik Praw Dziecka. Lata lecą, lista ofiar jest coraz dłuższa, może już czas spojrzeć w lustro?

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Nina Olszewska
Nina Olszewska
Dziennikarka
Doktora nauk humanistycznych i geodetka, zawodowo związana z komunikacją i PR. Absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu. Publikowała na łamach m.in. „Dużego Formatu”, magazynu „Non/fiction” i Krytyki Politycznej. Autorka książki „Pudło. Opowieści z polskich więzień”.
Zamknij