Kraj

Niewidzialna kierownica rynku

To nie Uber jest głównym problemem, ale ślepa deregulacja, na której tracą i kierowcy Ubera, i taksówkarze.

W mediach (zwłaszcza społecznościowych) trwa od dawna zażarta dyskusja przeciwników i zwolenników Ubera. Spotyka się on przede wszystkim z krytyką organizacji taksówkarskich, które widzą w usługach Ubera nieuczciwą konkurencję. Po stronie Ubera stają najczęściej klienci. Istotne są dla nich niskie ceny, wygodna i nowoczesna forma usługi oraz wyższy niż w przypadku tradycyjnych taksówek standard.

Uber a sprawa polska: Orliński / Wójcik / Konopczyński

W emocjonalnych sporach obraz młodego i sympatycznego kierowcy Ubera poruszającego się czystym autem przeciwstawiony zostaje obrazowi śmierdzącego papierosami wąsatego „taryfiarza” w skórzanej kamizelce, wożącego klientów rozklekotanym Mercedesem. Jakkolwiek krzywdząca to generalizacja, daje jasną diagnozę oczekiwań konsumenckich. W dodatku taksówkarze sami przyczyniają się do powstawania negatywnych stereotypów. Organizują akcje „obywatelskiego” zatrzymania kierowców posługujących się aplikacją albo oblewają pojazdy Ubera fekaliami zmieszanymi z olejem silnikowym, czym z dumą chwalą się w mediach. Efekt takich akcji jest zazwyczaj odwrotny od zamierzonego – po każdym ataku Uber raczej zyskuje rzesze nowych klientów zbulwersowanych zachowaniem taksowkarzy.

Najczęściej powtarzające się zarzuty można zweryfikować, sprawdzając warunki współpracy kierowców z Uberem.

Nie musimy jednak zdawać się w tym sporze wyłącznie na nasze poczucie estetyki. Najczęściej powtarzające się zarzuty można zweryfikować, po prostu sprawdzając warunki współpracy kierowców z Uberem. Najpopularniejszy jest argument, że kierowcy Ubera nie płacą podatków i składek socjalnych. Bez wysiłku można udowodnić nieprawdziwość takiego stwierdzenia. Każdy kierowca Ubera musi założyć działalność gospodarczą i odprowadzać wymagane przez państwo składki.

Kolejny argument wysuwany przeciw Uberowi to brak odpowiedniej weryfikacji kierowców. Również ten łatwo obalić, sprawdzając warunki rekrutacji: kandydat musi dostarczyć (tak samo jak kandydat na taksówkarza) zaświadczenia o niekaralności i o braku punktów karnych oraz spełnić szereg innych warunków (z osobistą weryfikacją przez pracowników firmy włącznie).

O stanowiskach w tym sporze decydują bardzo często nasze oczekiwania wobec państwa. Z jednej strony mamy zwolenników wolnego rynku. Ci faworyzują Ubera zarówno ze względu na to, że nie ogranicza wyboru konsumentów, jak i nie poddaje ani kierowców, ani firmy zbędnym – z rynkowego punktu widzenia – procedurom.

Z drugiej strony mamy zwolenników państwa, które uważnie patrzy przedsiębiorcom na ręce. Wytykają oni Uberowi korzystanie z niesprawiedliwego prawa lub wręcz omijanie go.

Istotnym wątkiem w sporze jest kwestia tego, czy kierowcy Ubera łamią prawo, oferując usługi przewozowe bez posiadania wymaganej licencji. Otóż okazuje się, że nie, nie łamie. Po dokonanej przez ministra Gowina deregulacji wielu zawodów (w tym zawodu taksówkarza) istnieje możliwość wykonywania usług przewozowych bez posiadania licencji, wystarczy spełnić kilku warunków (takich jak brak używania taksometru czy bezgotówkowość transakcji), wypełnianych akurat przez kierowców Ubera. Wiceminister infrastruktury w ubiegłorocznej rozmowie z „Rzeczpospolitą” komentował sprawę w ten sposób: „Ten sektor musi sobie z konkurencją Ubera radzić. Ciężko jest ograniczać taką działalność czy ją eliminować”. Dalej czytamy: „Wiceminister Smoliński nie ukrywa jednak, że deregulacja rynku taksówkarskiego w Polsce poszła zbyt daleko, ale jego zdaniem jest zbyt późno, by to odwrócić. – Jesteśmy najbardziej liberalnym rynkiem taksówkowym w Europie – podkreśla”. Sprawa wydaje się prosta: Uber nie działa bezprawnie, po prostu wykorzystuje to, że państwo zliberalizowało przepisy. Fakt, że taksówkarze domagają się ich zmiany, też nie powinien nikogo dziwić.

Jestem przeciwniczką rozwiązań prawnych zmierzających do maksymalnego urynkowienia. Na początku miałam mieszane uczucia w kwestii korzystania z usług Ubera. Przekonałam się do korzystania z aplikacji dopiero w momencie, kiedy mogłam się przekonać, że Uber działa według litery prawa, a kierowcy płacą podatki. I to właśnie ponad 500 przejazdów, które do tej pory odbyłam, pozwoliły mi zauważyć jeszcze jeden, bardzo ważny powód do popierania Ubera.

W Warszawie bardzo duża liczba kierowców Ubera (na podstawie moich obserwacji ostrożnie szacuję, że co trzeci) to obcokrajowcy – emigranci lub po prostu uchodźcy. Chętnie pytam ich o pochodzenie, slucham ich historii. Zdecydowana większość jest z Ukrainy, ale niemało jest też Afgańczyków, Syryjczyków, Pakistańczyków i innych. Kiedy w tym roku po raz kolejny wiózł mnie kierowca o wdzięcznie brzmiącym imieniu Dżihad dotarło do mnie, że w Polsce bardzo ciężko o firmę, która zatrudniłaby tych ludzi, nie zważając na ich pochodzenie.

W Polsce bardzo ciężko o firmę, która zatrudniłaby tych ludzi, nie zważając na ich pochodzenie.

W moich rozmowach z ukraińskimi kierowcami słyszałam wielokrotnie, że jeśli chodzi o legalną pracę, mają do wyboru Ubera albo pracę na budowie, przy czym druga opcja jest znacznie cięższa i gorzej płatna. Całkiem niedawno w dziale „Must read” portal natemat.pl opublikował tekst Zhakhongir, Vladyslav i inni. Klienci zaczynają mieć dość Ukraińców w Uberze.

Według jego autorki klienci Ubera mają dość obsługiwania przez obcokrajowców. Głównym problemem jest utrudniona komunikacja, ponieważ od kandydatów na kierowców wymaga się jedynie podstawowej znajomości języka. Kolejną przeszkodą jest kiepska znajomość miasta. Pojawia się również wątek brzydkiego zapachu i różnic kulturowych między polskimi klientami a kierowcami-obcokrajowcami. Jednocześnie w artykule czytam, że Uber zatrudnia osoby ubiegające się o status uchodźcy lub posiadające taki status. Tym samym po raz kolejny utwierdziłam się w powodach, dla których korzystam z tej aplikacji: nie dość, że Uber nie dyskryminuje (zatrudnia sporo kobiet, obcokrajowców, głuchoniemych), to w dodatku dostarcza zajęcia grupom, które inni pracodawcy w Polsce wykluczają. Wreszcie, umożliwia uchodźcom pracę zarobkową, która ułatwia im zostanie w Polsce.

Prawicowa joga w Uberze

Czy podoba mi się, że Uber zmusza pracowników do zakładania działalności gospodarczej? Nie. Niestety takie wymagania ze strony pracodawców są u nas na porządku dziennym i Uber nie jest tu odosobnionym przypadkiem. Ja pierwszy raz spotkałam się z tym problemem, kiedy dowiedziałam się, że kancelarie prawnicze wymagały takiej właśnie formy zatrudnienia od mojego byłego męża i jego kolegów (choć de facto świadczyli oni regularny stosunek pracy i powinni być zatrudnieni na umowę o pracę). Czy w momencie, kiedy specjalizujace się w prawie pracy (sic!) kancelarie masowo zmuszają aplikantów i pracowników do takich form zatrudnienia, nie mogę po prostu uznać, że mamy tu do czynienia z systemowym problemem polskiej gospodarki i nadużywania praw pracowniczych w naszym kraju? Czy przeciwnicy Ubera powołujacy się na to, że firma wyzyskuje kierowców, nie słyszeli o kierowcach taksówek jeżdzących po 12 (i więcej) godzin dziennie? Czy myślą, że korporacje taksówkarskie zatrudniają wszystkich na umowy o pracę, płacą trzynastki i wysyłają dzieci taksówkarzy na wczasy pod gruszą? Śmiem wątpić.

Podsumowując, Uber gra tak, jak mu państwo pozwala. Nie sam Uber jest tu problemem, przeciwnie, w warunkach lokalnych okazuje się firmą, która daje zatrudnienie, nie zważając na pochodzenie i status. Nie oszukujmy się, startup z Kaliforni postępuje tak nie z poczucia misji, ale z chęci zarobków, w końcu kapitał nie ma narodowości. Problemem jest państwo, które na ślepo dereguluje usługi i liberalizuje prawo do granic możliwości. Taka sytuacja daje pracodawcom wolną rękę do wykorzystywania pracowników, pozbawiony regulacji rynek staje się polem konfliktu. Najsmutniejsze jest to, że w efekcie cierpią obie strony sporu – zarówno kierowcy taksówek, jak i Uberów. Taksówkarze bezradnie próbują wchodzić w rolę państwa i odgrywają samozwańczych szeryfów w trakcie obywatelskich zatrzymań. Kierowcy Ubera (i innych firm świadczących tego typu usługi) są kolejną grupą, która jest przez pracodawców z góry skazana na mniej korzystny stosunek pracy.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Joanna Jędrusik
Joanna Jędrusik
Kulturoznawczyni, napisała „50 twarzy Tindera” i „Pieprzenie i wanilia”
Kulturoznawczyni, przez lata na etacie w korpo. Prowadzi fanpejdż Swipe me to the end of love. Lubi Balzaca i gry komputerowe. Autorka książek „50 twarzy Tindera” i „Pieprzenie i wanilia”, które ukazały się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.
Zamknij