Budynek Muzeum i Instytutu Zoologii przy Wilczej 64 w Warszawie jest wysoki, majestatyczny, odrapany i wyraźnie niedofinansowany. Muzeum pozostało tylko w nazwie placówki, nawet 9 mln eksponatów leży sobie w magazynach w Łomnie.
Zbliżająca się katastrofa klimatyczna sprawia, że do debaty publicznej wróciły tematy związane z przyrodą. Można odnieść wrażenie, że część osób przypomniała sobie, że w ogóle kiedykolwiek uczyła się czegoś o przyrodzie, geografii czy biologii. Dlatego warto przypomnieć, że mamy kolekcję zbieraną przez polskich przyrodników od osiemnastego wieku.
Skoro tak wiele mówi się o historii, może warto zadbać również o ten jej element i dać podstawę do edukacji o naturze kolejnym pokoleniom. Kultura rozwija się przecież w konkretnych warunkach przyrodniczych, a opisy przyrody zajmują całkiem pokaźną liczbę stron szkolnych lektur.
Chociaż wydaje się, że ludzi bardziej obchodzi interaktywne Muzeum Powstania Warszawskiego czy Muzeum Chopina – muzeum przyrodnicze mogłoby być równie popularne.
Leżą sobie eksponaty
Historia warszawskiego muzeum zaczyna się na początku XIX wieku, wraz z powstaniem Gabinetu Zoologicznego, podporządkowanego dopiero co powstałemu wtedy Uniwersytetowi Warszawskiemu. Do wybuchu pierwszej wojny światowej było to prawdziwe centrum polskiej zoologii. To czas, kiedy z muzeum współpracowały takie osoby jak Benedykt Dybowski – powstaniec styczniowy, który na Syberii poszukiwał potwierdzenia teorii ewolucji – czy Jan Sztolcman, autor pokaźnej kolekcji kolibrów. Kiedy więc w 1919 roku nowe muzeum połączyło kolekcje preparatów UW i tych z prywatnych zbiorów Branickich, cieszyło się dużym zainteresowaniem. Przestało już zależeć od UW – teraz było oficjalnym oddziałem Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego.
Mimo że dwa razy się paliło − najpierw w latach 30., potem podczas wojny − dużą część zbiorów udało się uratować.
Szansa na odbudowę była jeszcze chwilę po wojnie, naukowcy nie dostali jednak na to pieniędzy. Małym sukcesem było utworzenie Muzeum Ewolucji w PKiN-ie. Poza tym – nic. Zbiory zamiast na wystawie w Muzeum i Instytucie Zoologii przy Wilczej 64, leżą w Łomnie pod Warszawą – i to przeznaczone do celów głównie badawczych.
Jak wspólnie możemy ocalić nasz świat (i dlaczego to się nie uda)
czytaj także
– Zbiory są teraz pod dobrą opieką – mówi prof. Dariusz Iwan z Instytutu Zoologii UW – jednak nie wiadomo do końca, co będzie dalej. Jeżeli chodzi o muzeum, mamy dwie płaszczyzny, w których się poruszamy – dodaje. – Jedna z nich to płaszczyzna historyczno-biologiczna, w której coś możemy zrobić, druga organizacyjno-prawna, podporządkowana już całkowicie politykom.
Profesor Dariusz Iwan powiedział też, że po reformie ministra Gowina każdy z naukowców musi się określić w którejś z dyscyplin. Jeżeli ktoś chce robić karierę naukową (i być też dobrze ocenianym) – musi się skoncentrować głównie na tym, w czym się specjalizuje. Na inne sprawy nie ma czasu.
Wniosek jest więc prosty: mało komu z młodszych naukowców opłaca się w ogóle brać za podupadające muzeum. Co wychodzi poza sztywne ramy, nie jest już potrzebne.
Powrót muzeum
Pomysł reaktywacji muzeum przyrodniczego pojawiał się kilka razy w sejmie. Ostatnio, niecały rok temu, przypomniał o nim poseł PiS Jarosław Krajewski. Sprawę skierowano do Ministerstwa Nauki, tam pomysł pochwalono, uznano za ważny element powrotu do przedwojennej tradycji. I na tym koniec.
Ani Ministerstwo Środowiska, ani Nauki i Szkolnictwa Wyższego, ani też Kultury i Dziedzictwa Narodowego nie mają na zajęcie się sprawą czasu i pieniędzy.
Róbmy politykę zamiast przestawiać eksponaty w muzeum. 38 lat po Sierpniu
czytaj także
O muzeum przyrodniczym przypomniały też media: PAP, „Gazeta Wyborcza”, TVN czy nawet „Do Rzeczy”. „Zamiast na wystawie, leżą w magazynie. Szuflady są pełne paleobiologicznych skarbów” – mówiono w TVN-ie. Prawica za to się chwaliła, że Patryk Jaki chce muzeum odbudować, podobnie jak wybudować pięć linii metra aż do Marysina Wawerskiego. Na konkrety tych zapowiedzi nie udało się przekuć. Na FB działa strona Narodowe Muzeum Przyrodnicze since 1919, ale liczba jej fanów nie przekracza nawet 500 osób.
Czaszka tura
Kiedy wchodzi się do budynku Muzeum i Instytutu Zoologii przy Wilczej 64 w Warszawie, widać, że jest to po prostu kolejna niedofinansowana placówka naukowa. Muzeum pozostało tylko w nazwie. Budynek jest stary, odrapany, obok stoi niedomknięty kontener. Całość przypomina mi raczej starą zaniedbaną szkołę, o której dofinansowaniu władze wolą nie pamiętać. Budynek jest wysoki, majestatyczny – może przez to przypominam sobie, że to nie stara szkoła, a placówka naukowa. Ba, placówka, która ma ponad dwieście lat i mogłaby pretendować do miana jednej z ciekawszych i najbardziej wyjątkowych w Polsce.
Piotrowski: Chcieliśmy przy pomocy muzeum budować demokrację
czytaj także
Dlaczego tak nie jest? Przecież przyroda staje się tematem modnym, a zbiory muzealne są rzeczywiście wyjątkowe. No i niemałe. Może być tam nawet do 9 milionów eksponatów. Wśród nich są takie, które reprezentują gatunki kompletnie już wymarłe, jak papuga karolińska, gołąb wędrowny, tur, wilk workowaty, niektóre gatunki kolibrów czy polskie żubry (mowa oczywiście o tych sprzed restytucji tego gatunku w Polsce, która miała miejsce w latach dwudziestych pod przewodnictwem prof. Jana Sztolcmana).
Eksponaty, które należą do placówki, są świadectwem tego, czym się kończy ludzka arogancja i zachłanność. Weźmy chociażby takiego gołębia wędrownego. Dawniej był to gatunek licznie zamieszkujący całą planetę, który jednak został przez człowieka wybity już w 1914 roku. Wilki workowate, zwane też tasmańskimi, masowo mordowano w Australii. Sytuacja turów (czaszka jednego z nich znajduje się w zbiorach placówki) była tak zła, że już Władysław Jagiełło musiał wprowadzić jedną z pierwszych na świecie czynną ochronę tego gatunku.
Eksponatów nie zobaczymy jednak w budynku przy Wilczej 64. Stoją w podwarszawskich magazynach w Łomnie i są dostępne tylko dla wykładowców zoologii.
I po co to komu?
Właśnie, można się zapytać, po co w ogóle odbudowywać takie muzeum? Powodów jest wiele. Jednym z najważniejszych wydaje się przypomnienie o fascynacji człowieka naturą – ciekawości pierwszych naukowców, prób zrozumienia i lepszego poznania świata przyrody. Innym – to, że wreszcie stałoby się jasne, co zrobić z polskim węglem. Czarną bryłkę można by położyć obok czaszki tura, jako świadectwo nieroztropnej polityki zarządzania zasobami. W przypadku węgla – polityki wręcz samobójczej, która powinna definitywnie odejść do historii. Kolejny powód to zwiększająca się w związku z katastrofą klimatyczną liczba okazów polskiej fauny i flory ginących nieodwracalnie.
Jeżeli naprawdę chcemy, żeby historia przydała się do czegoś innego niż smutne wzdychanie do bajek o rycerskich bohaterach, zacznijmy promować to, co naprawdę teraz ważne. Pamiętajmy o swoich błędach, bierzmy odpowiedzialność za czyny – umiejmy patrzeć w oczy tym, którzy przez nas cierpieli. I tak, tymi istotami są też zwierzęta.
A tak poza tym to nowoczesne muzea mogą być bardzo ciekawymi miejscami różnorakich edukacyjnych rozrywek – co świetnie pokazało Centrum Nauki Kopernik. Narodowe Muzeum Przyrodnicze mogłoby być następne.
Bińczyk: Ludzkość jest dziś jednocześnie supersprawcza i bezradna!