Mięso produkowane w sterylnych, laboratoryjnych warunkach nie tylko może mieć lepszy skład (mniej tłuszczu, więcej białka), ale też nie będzie nurzało się w odchodach, jak kurczaki.
Sztucznie wyhodowane mięso? A komu to jest potrzebne? Sami sobie jedzcie, a od naszych brzuchów wara. Takie i tym podobne komentarze możemy przeczytać w internecie: „Syf następny po robakach”; „To smacznego życzę, ja tego na pewno nie ruszę”; „Ci, co to wyhodowali, niech sami jedzą. Drogie to pewnie i smaczne”. Skąd te głosy? Otóż polska firma Lab Farm stworzyła prototyp mięsa komórkowego z kurczaka, jak również dostała grant na dalszy rozwój produkcji.
czytaj także
Tworzenie mięsa bez konieczności zabijania zwierząt nie jest nowym pomysłem, wszak z opisem takiej praktyki spotykamy się już w Biblii, choćby gdy Jezus cudownie rozmnaża ryby. Jednak najwyraźniej to, co wolno Jezusowi, to już nie producentowi. Mimo że przemiana chleba w ciało towarzyszy większości Polek i Polaków od dzieciństwa, gdy podobne procesy zaczynają zachodzić naprawdę – dzięki nauce, nie magii – budzą pewną grozę.
Sam piszę o mięsie z in vitro przynajmniej od dekady. Niestety, cały czas nie miałem okazji go skosztować. Tym bardziej żałuję, że nie dotarłem w czerwcu na konferencję New Food Forum, organizowaną przez Proveg Polska, gdzie Lab Farm po raz pierwszy zaprezentował swoje mięso z kurczaka, do stworzenia którego nie trzeba było zabić ani jednej kury.
czytaj także
Czyż to nie piękne? Można zjeść kurczaka i mieć kurczaka. Nie trzeba go trzymać ściśniętego w baraku z dziesiątkami tysięcy pobratymców i mordować po sześciu tygodniach. Czy muszę dodawać, że tak zmodyfikowaliśmy te ptaki, że ich kończyny łamią się pod własnym ciężarem, a miejsca w kurnikach jest tak mało, że brodzą we własnym gównie i często chorują, wobec czego trzeba im podawać antybiotyki i inne leki? Jest to oczywiście umiarkowanie zdrowe i korzystne, zwłaszcza że w efekcie antybiotyki przestają działać na ludzi. Każda osoba, która choć odrobinę zainteresowała się realiami hodowli przemysłowej zwierząt, z pewnością zdaje sobie sprawę, że jest to proceder równie okrutny, co obrzydliwy. Nic dziwnego, że większość ludzi jest za likwidacją ubojni i ferm przemysłowych, a jednocześnie chciałaby jeść mięso.
Czyste mięso z in vitro stanowi logiczne rozwiązanie. Już dziś jest dostępne w sklepie mięsnym w Singapurze. Można spróbować go za darmo w każdą sobotę. Niestety w UE wciąż musimy obejść się smakiem, bo nie ma regulacji, które pozwalałyby na sprzedaż i podawanie ludziom mięsa innego niż z mordowanych zwierząt.
Wiemy, jak je robić i że byłoby to lepsze dla środowiska. Produkcja mięsa komórkowego pochłania mniej przestrzeni, wody i paliw kopalnych. Mirte Gosker, dyrektor zarządzająca organizacji non-profit Good Food Institute, twierdzi, że „największą przeszkodą w dotarciu mięsa hodowlanego do mas jest niedoinwestowanie infrastruktury badawczo-rozwojowej i produkcyjnej, zwłaszcza ze strony rządów”.
Dlaczego rządy, które tak hojnie sponsorują rolnictwo przemysłowe, nie chcą rzucić grosza na badania nad hodowlą mięsa z próbówki i wprowadzenie go na rynek? Być może za rozwojem alternatywnych form białka nie stoją potężni lobbyści i wielkie firmy, zarabiający na trwaniu status quo. Niewykluczone też, że naukowcy tworzący mięso z in vitro nie będą tak chętni do palenia opon i rozrzucania świńskich zwłok na ulicach miasta stołecznego jak nasi swojscy rolnicy. Ale kto wie, może jeszcze pokażą swoją dziką stronę.
Na razie mamy trochę wegan, którzy starają się obrzydzać ludziom jedzenie mięsa, niestety bez większych sukcesów. Ich liczba od lat oscyluje wokół jednego procenta społeczeństwa. Doświadczenie bycia wegańskim aktywistą nauczyło mnie, że lepiej pokazywać ludziom pozytywne rozwiązania niż okrucieństwo ich doczesnych wyborów. Nikt nie chce czuć się zły, więc łatwo o racjonalizację, że świat jest, jaki jest, i nie da się go zmienić.
czytaj także
Choć przecież da się. A wybory, które dziś wydają nam się całkiem naturalne i odwieczne, wcale takie nie są. Nigdy w historii nie spożywaliśmy tyle mięsa, co obecnie, nigdy też nie mierzyliśmy się z ogromnym zagrożeniem, jakim jest antropogeniczne ocieplenie klimatu.
Teoretycznie najprostszym sposobem na zatrzymanie katastrofy klimatycznej byłaby likwidacja hodowli przemysłowej zwierząt, a co za tym idzie, uwolnienie 30 proc. lądu, który obecnie jest zajmowany przez fermy, pastwiska i uprawy paszy. Gdybyśmy na ich miejsce przywrócili lasy i bioróżnorodność, miałoby to dobroczynny wpływ na klimat i przyszłość ludzkiej cywilizacji. Easy peasy, że pozwolę sobie zacytować Rzeźnika z serialu The Boys. Niestety, wbrew pewnym oświeceniowym złudzeniom, ludzie nie kierują się głównie wiedzą i racjonalnością.
Georges Monbiot w swojej pięknej książce Regenesis obwinia poetów, że zakodowali nam mit arkadyjskiego rolnictwa. Tymczasem utopia swojskiego i naturalnego współżycia ludzi i zwierząt jest tylko tym – utopią. Wie o tym chyba każda osoba, która była kiedyś na wsi: psy na łańcuchach, pestycydy na polach, traktory na drogach i gówno w zagrodach.
Jak słusznie pokazują memy, skoro przeważnie tylko jedna półka w sklepie jest dedykowana zdrowej żywności, to sami możemy się domyślać, co zawierają pozostałe. Choroby cywilizacyjne nie biorą się znikąd. Oczywiście „sztuczne” mięso komórkowe będzie zdrowsze od tego z martwych zwierząt i gigantycznych hodowli. Produkowane w sterylnych, laboratoryjnych warunkach, może mieć nie tylko lepszy skład (mniej tłuszczu, więcej białka), ale też nie będzie nurzało się w odchodach, jak kurczaki. Czy muszę dodawać, że mięso z in vitro nie będzie chorować? W laboratorium łatwiej niż w chlewie utrzymać pod kontrolą bakterie i wirusy. Nie będą potrzebne antybiotyki.
czytaj także
Obecnie przemysł czystego mięsa komórkowego to około 174 firmy na całym świecie. Szacuje się, że do końca 2024 roku będzie on wart ponad 9 miliardów dolarów.
Z kolei do 2030 roku może osiągnąć wartość 25 miliardów dolarów. Jeśli oczywiście ludzie będą chcieli takie mięso jeść. Wiedząc, jak potężnym lobby jest mięsny przemysł hodowlany i jak głęboko w kieszeniach ma wielu konserwatywnych polityków, możemy się spodziewać, że nie będzie to łatwa batalia. Choć już dwie amerykańskie firmy uzyskały prawo do sprzedaży swoich produktów z hodowli komórkowej, to jednocześnie Alabama i Floryda zabroniły ich produkcji i dystrybucji. Jeśli zastanawiacie się, czym będą nas straszyć za kilka lat, gdy robakami się znudzą, a UE wprowadzi odpowiednie regulacje, to macie odpowiedź.
Jedyną znaną mi korzyścią z brexitu jest fakt, że miesiąc temu Wielka Brytania zgodziła się na produkcję karmy dla psów i kotów z czystego mięsa. Oczywiście dostępność produktu wpływa na jego akceptację, więc mam nadzieję, że UE pójdzie w ślady angielskiego sąsiada. Z badań wynika, że blisko połowa opiekunów czworonogów byłaby skłonna karmić swoich podopiecznych mięsem komórkowym.
Ja dałbym w końcu kurczaka swojemu psu, a nawet sam bym spróbował. Jeśli nie chcecie czystego mięsa ze względu na dobro zwierząt hodowlanych, to wspierajcie jego rozwój i wprowadzenie na rynek choćby dla Hummusa.